THREE
Relacja Erwina z Gregorym stawała się coraz lepsza, a dzisiaj mieli mieć nawet randkę. Było to zadziwiające, że szło im tak dobrze, ale oni obaj bardzo się z tego cieszyli. Erwin przez ten krótki czas zdążył nauczyć się bycia miłym wobec Gregorego.
Tak, bycia miłym. Ale tylko w sytuacjach wymagających tego.
Zdążył też się nauczyć po prostu uczuć. Jak martwić się o drugiego człowieka. Dobrym przykładem jest sytuacja sprzed kilku dni, kiedy Gregory cały obolały i zmęczony wrócił do domu po służbie. W momencie, w którym go zobaczył (czyli jakos przy samych drzwiach wejściowych) podbiegł do niego, złapał rękoma za policzki i zaczął oglądać. Zadał kilka, jak nie kilkanaście pytań o jego samopoczucie i tuż po ułożeniu go do łóżka, zrobił mu herbatę i odżywcze kanapki.
Prawda jest taka, że pierwszy raz tak bardzo się starał.
Nie potrafił gotować, czy po prostu robić jedzenia, ale zadzwonił do Nicollo na kamerkę i jakoś dał sobie radę. Ugryzł nawet kawałek i rzeczywiście były dobre. Natomiast robienie herbaty zdążył wyrobić do perfekcji, bo często zdażały się chwilę, kiedy to on musiał robić ją Gregoremu, albo Gregory Erwinowi i trochę podpatrzył co i jak.
Przyniósł mu jedzenie, picie, a nawet dwa puchate koce. Sprawdził jego temperaturę, przygotował w razie czego leki (także z pomocą Carbonary), a na koniec leżąc koło niego bawił się jego włosami.
Był to naprawdę uspokajający gest i Gregory naprawdę to doceniał. I nadal docenia, bo zna charakter Erwina. Nigdy nie powiedziałby, że ten będzie się o niego tak troszczyć. Nie chciał go zmieniać, tylko "odblokować" jego emocje. I chyba się udało, dlatego nie martwił się o to, czy ich randka pójdzie dobrze.
Tak naprawdę nie mieli nawet żadnego planu, ani celu.
Można by to nazwać zwykłym spotkaniem, ale na "zwykłym spotkaniu" nie byłoby słodkich i delikatnych gestów, ukradkowych spojrzeń i uśmieszków, które mówią wszystko. Nazwali to randką bo czuli, że to nie będzie typowe jak na nich spotkanie. Nawet jeżeli będą w miejscu publicznym, to w ich oczach będzie się liczyć tylko druga osoba. Wiedzieli, że nic im nie zepsuje tego dnia.
xxx
Szli przez miasto, spoglądając na kolorowe światełka i nadal rozwieszone serduszka z powodu niedawnych walentynek. Nie trzymali się za ręce, bo nie byli przyzwyczajeni do okazywania sobie czułości w miejscach publicznych. Ale tak jak wcześniej ustalili, nie patrzyli na innych.
Nie zwracali na nich uwagi.
Jedyne co ich w tamtej chwili interesowało, to sama ich obecność. Erwin odziwo nie wariował czy biegał, a Gregory nie krzyczał. Zamiast tego szli swoim tempem, czasami ocierając się o siebie ramionami i mówili do siebie szeptem.
Tak cicho, jakby właśnie wymawiali sobie największe sekrety i nikt inny nie mógł ich usłyszeć. A może jakby chcieli zostawić te słodkie uśmieszki i rozmowy tylko dla siebie? Jakby to była ich własności i nikt nie miał do niej dostępu. Nikt nie mógłby ukraść im ich relacji. Może właśnie o to chodziło? Może bali się, że ich relacja tak naprawdę niewypali przez innych? Ciężko stwierdzić.
— O mój boże, widzisz to?! — Erwin wskazał palcem na karuzele z samochodzikami — Ooo, nawet radiowóz jest! Szkoda, że bez numerów 201, ale jebać. Pójdziemy? Proszęę.
Gregory uśmiechnął się szeroko i spojrzał na niego z góry. Widać było w jego oczach szczęście.
— Skoro tak ładnie poprosiłeś — wyszczerzył się w jego stronę.
Musiał to zauważyć i o tym wspomnieć, bo przecież Erwin rzadko kiedy o coś prosi, bądź za coś przeprasza. Mężczyzna na jego słowa podskoczył z radości i podbiegł do kasy. Co prawda bilet za kilka okrążeń na karuzeli dla osoby dorosłej był bardzo drogi, ale szatyn nie narzekał.
Dużo zarabiał jako szef policji, a Erwin poprzez napadanie na banki (choć robił to coraz rzadziej). No i dodatkowo Gregorego przekonywał fakt, że w ten sposób uszczęśliwi tego małego knykcia. A to był już wystarczający powód, by wydać tyle kasy.
W taki o to więc sposób skończyli w małym, ciasnym samochodziku przypominający radiowóz. Aż dziwne, że w ogóle ich tam wpuścili. Jeden miał dwadzieścia osiem lat, a drugi jakoś dziesięć lat więcej, więc na pewno ważyli swoje.
Ale szczerze? Nie interesowało ich to.
Byli szczęśliwi. Razem.
Robili sobie zdjęcia, by potem w domu pod kołdrą obejrzeć je na spokojnie i trochę się pośmiać. Śpiewali jakieś piosenki, choć nie mieli talentu. Tak naprawdę brzmieli okropnie i aż dziwne, że osoby przechodzące obok nich nie zatykały uszu.
— AAAA ALE LECIMY! — Erwin wykrzyczał, kiedy wydawało mu się, że karuzela przyspieszyła.
Gregory w formie żartu złapał go w pasie. Tak naprawdę był to pretekst, by przyciągnąć go bliżej, ale żaden z nich nie narzekał. Nie mieli powodu do narzekania. Kręcili się dalej, a kiedy musieli już zejść z karuzeli, to zaczeli biec. W sumie, nie wiedzieli gdzie dokładnie się kierują, ale biegli.
Tym razem trzymając się za rękę.
Szczęściem był fakt, że oni obaj byli w jakiś sposób wysportowani, więc nie łapali szybko zadyszki. Mogli biec i biec, bez żadnych przeszkód. Ludzie wokół nich też nie byli przeszkodami.
Fakt, że musieli sobie wyobrażać deszcz, by nadać klimatu, też nie był przeszkodą. Nawet kiedy Erwin prawie się potknął, oni mieli to gdzieś. W tamtej chwili czuli się, jakby byli postaciami z filmu. Oglądali go i nie widzieli tych wszystkich wpadek, które miały miejsce. Po prostu biegli.
Czasami pokazywali sobie palcami na rzeczy wokół, na przykład na wystawę pięknych kwiatów, albo zabawę małego psa z trochę większym kotem. Zwracali uwagę na tak małe, nieznaczące, ale piękne rzeczy.
Biegli i biegli, aż byli zmuszeni do zatrzymania się przez zmęczenie i nierówny oddech. Spojrzeli się na siebie głośno dysząc i uśmiechneli się szeroko.
Żaden z nich nigdy nie sądził, że będzie w takiej sytuacji i w takim miejscu, przy takiej osobie. Jednak cieszyli się oboje z tego, co ich spotkało. Może nie do końca rozumieli co tak naprawdę dzieje się wokół nich, bo dla obu z nich to szok być w takiej relacji, ale byli naprawdę szczęśliwi.
Dopiero wtedy do Gregorego dotarło, że przez ten cały czas oni obaj uśmiechali się od ucha do ucha i nawet na chwilę nie zszedł im ten uśmieszek z twarzy.
Ich serca biły w tamtej chwili niezmiernie szybko i to wcale nie przez to niedawne bieganie, a przez atmosfere, która w tamtej chwili nastała. Ludzie wokół nich przechodzili z znudzeniem, ale oni nie patrzyli. Wpatrywali się sobie w oczy, aż ich oddech się unormował. Byli zmęczeni, ale kiedy tak się w siebie wpatrywali, to nagle zalała ich dziwna fala energii. A raczej... śmiałości.
Powolnie przybliżyli się do siebie, a blask księżyca zaczął padać idealnie na ich ciała.
Erwin odziwo jako pierwszy wykonał krok. Położył ręce na jego biodrach, choć dość nieudolnie i przyciągnał go jeszcze bliżej siebie.
— Skoro ja jestem topem, to chyba ja powinienem Ci położyć ręce na biodrach — szatyn uśmiechnął się pod nosem i zrzucił z siebie dłonie Erwina.
Siwowłosy spojrzał na mężczyznę z zmarszczonymi brwiami i udawał naburmuszonego, ale tak naprawdę cały czas się uśmiechał. Zarzucił Gregoremu ręce na szyję, jak to od początku powinien, a tamten ułożył swe dłonie na jego biodrach.
Byli tak blisko siebie, że ich klatki piersiowe przy głębokim wdechu mogłyby się nawet dotknąć. W momencie kiedy tego nawet nie oczekiwali, muzyka gdzieś za ich plecami zaczęła grać. Jak gdyby w innej alejce, ale nadal ją słyszeli. Ładna, trochę szybka, choć romantyczna.
Spojrzeli sobie w oczy i mogło się wydawać, że nie da się być bliżej siebie, niż teraz oni są. A jednak zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej.. Gregory skierował wzrok na usta chłopaka, a przez jego głowę przeszło stado myśli. Zrobić? Nie zrobić?
Przez chwilę nawet pomyślał, żeby się wycofać, ale zanim mogło do tego rzeczywiście dojść, siwowłosy pocałował go z czułością. To aż dziwne jak na jego charakter, ale zrobił to. Tak delikatnie i z spokojem, jakby ktoś go podmienił.
Nie wiedział, czy jego serce bije tak szybko, że nie możę go wyłapać, czy może nie bije w ogóle. Każda z tych opcji wydawała się w tej chwili realna. A kiedy Gregory zaczął oddawać jego powolny pocałunek, aż wyobraził sobie jak jego serce wyskakuje mu z klatki piersiowej.
Siwowłosy natomiast czuł się jeszcze gorzej niż on. A może lepiej? Bo choć jego serce biło jeszcze szybciej, jakby miało w sobie silnik jakiegoś odrzutowca, to czuł się niesamowicie.
Zabrał swe dłonie z bioder mężczyzny i ułożył je na jego policzkach. Wpił się jeszcze bardziej w jego usta, chcąc już na zawsze czuć ten malinowy smak.. Uwielbiał ich powierzchnię, mógłby całować je już latami i nigdy nie przestawać.
W końcu jednak musieli się od siebie odsunąć, choć żaden z nich tego nie chciał. Z zamglonym i rozmarzonym wzrokiem spojrzeli na siebie i kiedy Gregory otwierał usta by coś powiedzieć, przerwał mu w tym Erwin.
— Smakujesz jak ogórek. Nienawidzę ogórków.
— Aha, kurwo jebana — burknął, choć nadal się uśmiechał. Erwin natomiast cały czas wpatrywał się w jego brązowe oczy — A ty smakujesz jak maliny. Zjadłbym teraz maliny.
— Tu są jakieś stoiska, na pewno gdzieś mają jakieś. A jak nie ma, to jedziemy do sklepu. Co ty na to? — zapytał go z szerokim uśmiechem.
Dopiero wtedy do Gregorego dotarło, jak nadal blisko siebie są. Powolnie się od niego odsunął, ale nie było to nieprzyjemne oderwanie się o siebie. Trzymali się za rękę, co dla obu z nich było w tej chwili wystarczające. Erwin tolerował to, że Gregory może chcieć mieć też trochę przestrzeni, a jednak gdyby ciągle byli tak blisko siebie, to zaczęliby się znowu całować. Robiliby to dłużej niż poprzednim razem i nie mogliby się od siebie oderwać. Wiedzieli to, bo za bardzo ich do siebie ciągnęło.
— Mhmm, możemy. A potem?
— A potem.. O kurwa — wybałuszył oczy, patrząc się wprost na niego — Potem.. Pot-em. Pot? Em? Pot, em. Pot w słowie potem, czaisz? Ale faza, dobra lecymy na to stanowisko.
Gregory uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Masz na myśli stoisko?
Erwin zaczął ciągnąć chłopaka za rękę w jedną ze stron. Spojrzał na niego ukradkiem i rzucił mu wymowne spojrzenie.
— Jedno i to samo. Mówiliśmy kiedyś z Heidi o stanowisku z karabinami, więc tu są stanowiska z owocami. I piwami, mięsami czy innym gównem. Więc w sumie to to samo i mnie to jebie — dalej go ciągnął.
Gregory nie kontynuował tej rozmowy. Po prostu szedł za nim posłusznie, bo w sumie i tak nie miał żadnego innego wyboru. Nie dość, że był ciągnięty, to też nie chciał zostawiać Erwina samego.
W tamtej chwili pomyślał o dziwnych scenariuszach, które mogłyby mieć miejsce, gdyby tylko zostawił go bez nikogo, kogo zna wokół. Może i jest najniebezpieczniejszym przestępca w Los Santos, ale gdyby chłopakowi coś się stało, Gregory nie wybaczyłby sobie.
Pierwszy raz od dłuższego poczuł, że jest za kogoś odpowiedzialny. I zamierzał się tego trzymać. Zamierzał opiekować się Erwinem, nie ważne jak śmiesznie to brzmi. Dbać o niego i nie doprowadzić do jego krzywdy.
Obiecał to sobie. A on obietnic dotrzymuje.
XXX
KONIEC, POZDRAWIAM. WESOLYCH WALENTYNEK.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro