(Nie)typowe wakacje Lawa
oc: brak
parring: brak
opis: Luffy po usłyszeniu, że Law jest przepracowany postanawia zabrać go na wakacje. Te jednak były inne od reszty, które zapewniali mu słomkowi. Co z tego wyniknie?
ważniejsze informacje: akcja dzieje się po wano (nawet dość daleko), law wciąż trzyma sojusz z Luffy'm, ale nie pływają razem. plus jinbeia nie ma w załodze :// nie umiem odwzorować jego charakteru jeszcze
ilość słów: 2,5k
data: 26.08.2020r.
____
Trafalgar D. Water Law – dumny kapitan piratów serca, którego nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby spotkać. Właśnie ten owiany złą sławą pirat ma pewną słabość. Mianowicie nie umie odmówić swojemu sojusznikowi, Monkey D. Luffy'emu. A raczej jego odmowa nigdy nie skutkuje. Gdyby ktoś się go teraz spytał, dlaczego aktualnie siedzi na Thousand Sunny zamiast na swoim okręcie – Polar Tang – powiedziałby oczywiście, że było to z jego własnej, nieprzymuszonej woli. Prawda była jednak taka, że młody kapitan podstępnie go do siebie zaprosił i jego odmowa nic mu nie zrobiła. Właściwie nawet nie był to pierwszy raz. Podobno któryś z piratów serca powiedział kiedyś Luffy'emu, iż Law jest przepracowany, a ten postanowił brać go na cykliczne wakacje, które oczywiście odbywały się na jego statku w towarzystwie jego załogi. Nie zostawał nikt inny z piratów serca (chociaż Słomiany bardzo chciał, żeby Bepo towarzyszył swojemu kapitanowi).
Takim właśnie sposobem Trafalgar mniej więcej co dwa miesiące przez bity tydzień lub więcej oglądał poczynania słomianych kapeluszy w ich naturalnym środowisku. Zdążył się już przyzwyczaić do zwyczajowych kłótni Sanjiego z Zoro oraz dziwacznych pomysłów Luffy'ego. Kapelusznik dość szybko zauważył przydatność umiejętności przyjaciela i często ją wykorzystywał. Dlatego Law praktycznie codziennie o różnych porach dnia (i nocy czasem też) był poddawany próbie cierpliwości, kiedy to Luffy skakał wokół niego prosząc a to o zmianę z kimś na ciała, a to o użycie shambles i wykradnięcie jedzenia z kuchni, do której Sanji go nie wpuszczał. I to wcale nie było tak, że młody stawiał na swoim, po prostu Trafalgar miał dzień (tydzień?) dobroci dla zwierząt i dawał się raz na jakiś czas namówić.
– Oii, Torao! – Po raz dwudziesty drugi tego dnia usłyszał nawoływanie słomianego (a byli dopiero po śniadaniu). Chirurg śmierci otworzył na wpół przymknięte oczy, by obeznać się w sytuacji i zlokalizować kapitana sojuszniczej załogi. Wymachiwał do niego rękami spod drzewa, stojąc koło ich nawigatorki, Nami. – Mam wspaniałe wieści!
Rudowłosa również była całkiem zadowolona i gestem dłoni kazała mu podejść bliżej. Reszta załogi także już się zbierała wokół kapitana.
– Co takiego się stało, Mugiwara-ya? – spytał, stając koło chłopaka. Jego dłoń niebezpiecznie drgnęła, gotowa wyshamblesować sojusznika za burtę, gdyby tylko odważył się na niego skoczyć, co robił niestety dość często i niespodziewanie.
– Mamy ustalony kolejny przystanek! – zakomunikował Luffy, po czym stanął na ławce, by być lepiej widocznym.
– To zazwyczaj nie oznacza niczego dobrego – mruknął pod nosem Usopp. – Mam nadzieję, że to nie baza marynarki.
– Oi, Usopp! – zawołał urażony kapitan. – Płyniemy prosto na wyspę zabaw, na której jest wieeelki park rozrywki! – zawołał, rozstawiając ręce na całą ich szerokość (na szczęście obyło się bez rozciągania ich), by pokazać wielkość miejsca. Cała załoga od razu wydała entuzjastyczne okrzyki.
– A także kasyno! – dodała zadowolona Nami. Po chwili jednak jej mimika się zmieniła na tę bardziej przerażającą. – Wolicie nie doświadczyć tego, co się stanie jeśli nie wypłyniemy stamtąd z przynajmniej tysiącem beri na plusie.
– Wiedźma – skwitował Zoro, od razu dopytując, czy mają tam dobry alkohol. W końcu jeśli nie, to nie opłacało się w ogóle tam jechać. Nie za wiele się jednak dowiedział, gdyż Sanji od razu zaczął bronić dobrego imienia ich nawigatorki, przez co wywiązała się między nimi mała bójka. Było to na tyle typowe, że żaden z załogantów nie zwrócił na nich swojej uwagi.
– Mówiłaś, że kiedy tam dopłyniemy, Nami? – spytał Luffy, kucając i patrząc na dziewczynę z wyczekiwaniem.
– Jutro po południu powinniśmy już być.
– Więc od jutra zaczynamy zabawę! Będziemy tam cały tydzień, więc dobrze się przygotujcie!
I koleje entuzjastyczne krzyki załogi, którym nie towarzyszył Law. Według niego płynięcie na taką wyspę jest bezcelowe, ale on tu nie miał prawa głosu. Z resztą, czego mógł się spodziewać po Luffy'm? Było pewne, że kiedy tylko o takowym miejscu usłyszy, będzie chciał za wszelką cenę na nie trafić.
W lekkiej zadumie wracał na swoje miejsce, gdy poczuł jak ktoś obejmuje go ramieniem. Przeklął w myślach na to, że nie udało mu się zauważyć, kiedy ta przylepa do niego podeszła. Gumiak natomiast był bardzo zadowolony. Trafalgar nie wiedział tylko, czy z faktu, że udało mu się go złapać, czy z celu ich podróży.
– Oi, Torao, nie bądź taki poważny! Jesteś na wakacjach, dlatego tam jedziemy! – zawołał ucieszony Luffy, nieco zbyt głośno, patrząc na to, że jego rozmówca stał tuż obok.
– Beze mnie również byś tam popłynął – zauważył, jakimś cudem wyswobadzając się z uścisku.
– Możliwe, ale wtedy nie mógłbym tak łatwo przekonać Nami, shishishi – odpowiedział, chichocząc w ten typowy dla niego sposób.
– Myślę, że zgodziłaby się, gdybyś tylko wspomniał jej o kasynach.
– Hej, ona nie jest taka! – obruszył się Luffy, po chwili jednak musiał przyznać przyjacielowi rację. – No, może trochę jest, ale teraz bardziej myślała o tym, byś dobrze się bawił, niż o pieniądzach. Wiem, bo dopytywała się też o inne atrakcje – powiedział dumny kapitan, na co Law wywrócił oczyma (pobyt u słomianych praktycznie wymazał ten jego nawyk, gdyż po dniu przebywania z nimi zaczęły go boleć gałki oczne i musiał się ograniczyć).
Jakoś nie mógł się do końca przekonać, że na pewno o to chodziło, w końcu to Luffy. On jak nikt inny mógł coś źle zrozumieć i wyciągnąć błędne wnioski. Chociaż perspektywa tego, że nawigatorka miała na względzie preferencje ich gościa wydawała się dość... miła? Aczkolwiek w takiej sytuacji zostałby raczej zapytany o zdanie, niż postawiony przed faktem dokonanym. Na dodatek, że wątpił, by mógł się tam dobrze bawić. Jedyny harmider jaki znosił to ten towarzyszący słomianym i żaden inny.
No, ale i tak nie miał tu nic do gadania. Wystarczy jedynie przetrwać ten tydzień.
***
– Torao! Chodźmy na rollercoaster! – zawołał uszczęśliwiony Luffy, ciągnąc go za rękaw. Law do tej pory nie wiedział, jakim cudem zgodził się go niańczyć.
Dopłynęli na wyspę trochę przed południem, czyli niestety wcześniej, niż przewidziała to nawigatorka. Jak tylko zeszli na ląd, gumiak stał się czynnym wulkanem energii, którego spuszczenie ze wzroku na dłużej niż pięć sekund kończyło się znalezieniem go zachwycającego się, dajmy na to, wystawą mięsa, stojącą kilkanaście metrów dalej. Słomiani ustawili się w kółeczku, ustalając gdzie i o której godzinie się spotkają (zgadnijcie, kto musiał trzymać Luffy'ego, by ten nigdzie zbyt szybko nie odbiegł) oraz dostając od Nami odpowiednią ilość pieniędzy. Kapitan dostał ich znacznie więcej, jednak Trafalgar nie skomentował tego, sądząc, że to jednak dość logiczne. Mugiwara uczepił się go, z czego reszta załogi najwyraźniej bardzo się ucieszyła, gdyż od razu ich zostawili.
No i tym sposobem znalazł się w takiej a nie innej sytuacji. Normalnie pewnie zaszyłby się w pokoju hotelowym (tak, postanowili opłacić hotel, bo nocowanie na Sunny to nie to samo) i nie wychylał z niego nosa do czasu kolacji.
– Nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł – mruknął, zerkając na ogromną konstrukcję. Zdecydowanie wolałby zostać w pokoju.
– Patrz! Zoro i Chopper tam stoją! – wykrzyknął nagle Luffy, pokazując palcem na maszynę do waty cukrowej, która stała praktycznie obok rollercoastera. Law wolał nie wiedzieć, jakie procesy myślowe zaszły w głowie osoby, która stwierdziła, że ktokolwiek tuż przed lub po zjeździe chciałaby zjeść coś słodkiego.
Gumiak wystrzelił jak z procy w stronę swojego... pierwszego oficera? A przynajmniej Trafalgar sądził, że Roronoa niepisanie nim jest. Oczywiście poszedł za kapelusznikiem. Miał w ogóle jakieś wyjście? Nie zdziwiłby się, gdyby pewna ręka złapała go i zaciągnęła z powrotem podczas próby ucieczki.
– O, Luffy. Idziecie na rollercoaster? – spytał Roronoa, podając reniferowi watę i podchodząc do Lawa razem z kapitanem, który to ochoczo pokiwał głową.
– Jasne! Tylko kupię sobie watę. Wy też?
– Nie wiem, czy kupowanie teraz czegoś do jedzenia to dobr pomysł, Mugiwara-ya... – powiedział, jednak nikt nie zwrócił uwagi na jego radę. Nawet Chopper!
– Ja nie idę, będę czekał na was na ławce – sprostował renifer, skubiąc swój smakołyk. – Pilnuję Zoro, żeby się nie zgubił.
– Oi! To chyba ja cię pilnuję, żeby nic ci się nie stało! – zaprotestował szermierz od razu, na co Luffy zaśmiał się głośno.
Nie minęło pięć minut, a siadali do wagoników. Kolejki praktycznie nie było, co nie napawało chirurga śmierci optymizmem. Luffy wraz z Roronoą oczywiście wybrali siedzenia z samego przodu, więc nie pozostało mu nic innego, niż usiąść razem z nimi (niestety rzędy miały po trzy miejsca, więc się zmieścił). Gumiak wepchnął się na środek, a oni usiedli po jego obu stronach. Na początku jechali naprawdę powoli, zmuszeni wysłuchiwać jęków Luffy'ego. Wjazd na samą górę by dość długi (Trafalgar zdążył trzydzieści cztery razy pożałować, że zgodził się na coś takiego), Law wolał nawet nie wiedzieć, jak wysoko byli. Kolejka na chwilę się zatrzymała. Czas jakby zwolnił. Czuł podekscytowane wiercenie się Luffy'ego, słyszał dyskretne ziewnięcie Zoro... a potem nagle runęli w dół w akompaniamencie szczęśliwego "Yahooo" chłopaka. Jechali zdecydowanie szybciej, niż to było dozwolone, ale czego mógł się spodziewać na wyspie piratów? Zapewne cudem uniknęli wykolejenia na tych wszystkich zakrętach. Nawet końcówka nie była normalna – było to nagłe hamowanie tak mocne, że aż poleciały iskry.
Trafalgar musiał otrząsnąć się z szoku i uświadomić sobie, że już stanęli, co trwało chwilę. Pocieszała go jedynie myśl, że nie pozwolił sobie wepchnąć tej waty, którą kupił mu Luffy (co prawda nie miał on złych zamiarów, no ale...). Wyżej wymieniony natomiast był cały w skowronkach, zjazd mu się jak najbardziej podobał. Za to Zoro... cóż pozostał poważny, jednak lekki uśmiech błąkał mu się na ustach. Zdecydowanie to Law najgorzej zniósł przejażdżkę. Może to przez jego nastawienie do tego wszystkiego.
Jakoś udało mu się o własnych siłach opuścić wagonik (nieco pośpiesznie, gdyż roześmiany pracownik powiedział, że jak zostanie to będzie pasażerem na gapę drugiej grupy). Luffy od razu, gdy tylko Trafalgarowi udało się wrócić do formy, zaciągnął go do kolejnej atrakcji – diabelskiego młyna. Jakoś sama nazwa nie wróżyła niczego dobrego. Na szczęście było to przyjemniejsze przeżycie niż jazda rollercoasterem. Do końca dnia zwiedzili cały park, nie omijając żadnej atrakcji. No, może jedynie te dla dzieci, przy których to Law zawsze kategorycznie odmawiał, a żadne prośby i błagania nie wywierały na nim wrażenia.
Następnego dnia prawie spóźnił się na śniadanie. Słomiani kończyli już jeść posiłek, ale zostali trochę dłużej, porozmawiać z nim o tym, jak mu się podoba. To już było podejrzane. Gdyby tylko Luffy i kilka innych osób o to spytało, nie byłoby w tym nic dziwnego. Jednak skoro cała zgraja była tego tak ciekawa, to coś musiało być na rzeczy. Nie mylił się. Gdy chciał iść do pokoju odpocząć po wczorajszym dniu, dopadł go Zoro. Zmusił go do uczestniczenia w jego treningu, a także zorganizował między nimi mały sparing. Następnie zrobili rundkę wokół wyspy (tak, to Trafalgar musiał pilnować, by nie zbaczali z kursu), wstępując do wybranych przez Roronoę barów. Najwidoczniej zielonowłosy dzień wcześniej jednak nie zaspokoił swojego alkoholowego pragnienia. Chodził razem z Chopperem, więc to w sumie nic dziwnego.
Trzeciego dnia postanowił nie wyściubiać nosa z pokoju. Jego plan niestety spalił na panewce, gdyż po śniadaniu Nami bez pukania wpadła do pomieszczenia i wyciągnęła go na zewnątrz, kradnąc po drodze dla niego jedno onigiri, gdy sprzedawca nie patrzył. Zaciągnęła go najpierw na zakupy, jednak jego rolą było jedynie przyglądanie się jej negocjacją i ciągłe odmawianie przymierzania czegokolwiek. W końcu kobieta wzięła kilka toreb rzeczy dla niego tylko po to, by wywalczyć większą zniżkę.Gdy zauważyła jego znudzenie, zaciągnęła go do kasyna, w którym to stacjonował już Luffy z Usoppem. Jak się okazało, ich kapitan miał duże szczęście do takich miejsc i praktycznie ciągle wygrywał. Zostali tam już do kolacji, na której to nawigatorka była w wyśmienitym humorze. W końcu wzbogacili się o niezłą sumkę pieniędzy. Sam Trafalgar również co nieco wygrał, więc nie zaliczał tego do całkowicie bezużytecznych wypadów.
Czwartego dnia pukanie do jego pokoju trwało nim jeszcze w ogóle otworzono stołówkę. Law postanowił je ignorować, sądząc, że osoba, zakłócająca jego spokój szybko zrezygnuje. Jednak gdy już pół godziny minęło, a do drzwi wciąż się dobijano, postanowił otworzyć. Zadowolony strzelec słomianych zaciągnął go na śniadanie, gdzie to razem z cyborgiem zabawiali go rozmową. Jednostronną, bo jednostronną, ale jednak. Okazało się, że tego dnia to oni brali go na wycieczkę po wyspie. No któż się mógł tego spodziewać?
Zabrali go na jakąś wystawę robotów, która akurat się odbywała. Następnie obeszli wszystkie atrakcje, w których strzela się do celu. Oczywiście Trafalgar również musiał się wykazać. Na szczęście miał jaką taką wprawę, w końcu dzięki rzucaniu kamieni/jakiejkolwiek innej rzeczy w wybrane przez niego miejsce mógł się w nie przenieść swoją techniką. Nie pamiętał, co dokładnie jeszcze tam robili, ale nie było to jakoś wyjątkowo irytujące i dało się znieść.
Piątego dnia już sobie odpuścił i sam z siebie zwlókł się do stołówki. Tam przywitali go Chopper wraz z Robin. Jak się okazało, reszta słomianych akurat tego dnia wolała dłużej pospać, a oni postanowili zająć się nim. Trafalgar musiał przyznać, że chodzenie razem z tą dwójką było chyba najbardziej komfortowe. Archeolog wydawała się być najbardziej opanowaną osobą z załogi, a renifer zaczął z nim rozmowę o przeprowadzanych przez niego operacjach, dzięki czemu mogli wymienić się swoją wiedzą. Następnie weszli do ogromnej biblioteki. W jej czytelni można było kupić napój i rozsiąść się z książką, co Law uznał za spory plus. Robin przed zatraceniem się w czytaniu wybranej przez siebie książki poleciła mu kilka tytułów, które powinny mu się spodobać. Chopper wybierał razem z nim. Trafalgar nie wiedział, jak to się stało, że wylądował na kanapie z reniferem na kolanach, czytając jedną z interesujących ich obu książek i wolał się w to nie zagłębiać (był pewny, że Nico Robin podśmiewała się z nich pod nosem, takim jakimś rozbawionym wzrokiem na nich patrzyła). Wypad uznał za udany.
Szóstego dnia w sumie nie wydarzyło się nic większego, prócz tego, że Brook wziął go na koncert jakiejś kapeli. Później sam muzyk został rozpoznany i wprost musiał wejść na scenę. Law przesłuchał kilka jego kawałków, po czym wyszedł, gdy tłum zaczął domagać się bisu. Wreszcie udało mu się zaszyć w pokoju. Jednak zbyt długo tam nie wysiedział i pchany jakąś dziwną ciekawością postanowił sprawdzić, co porabia reszta słomianych. Tak jakoś zleciała mu reszta dnia.
Siódmy dzień spędził na pomaganiu Sanjiemu z zakupami. Słomkowi powoli zbierali się już do odpłynięcia i trzeba było uzupełnić zapasy. Okazało się, że zdolność Trafalgara bardzo się przy tym zajęciu przyda i tak oto został zaciągnięty do shamblesowania worków z pożywieniem na statek. Law nie sądził, że załoga musi kupować aż tyle jedzenia, jednak gdyby pomyśleć o tym, ile w ciągu jednego dnia potrafił zjeść ich kapitan, było to dość logiczne.
Późnym popołudniem już wszyscy byli gotowi do odpłynięcia. Pożegnano się więc z wyspą i odpłynięto w stronę wyznaczonego miejsca spotkania z załogą piratów serca. Słomiani wręcz zasypywali Trafalgara pytaniami o to, jak mu się podobał wyjazd. Ten oczywiście je zbywał, mówiąc, że była to jedynie strata czasu. Wieczorem jednak można było go zobaczyć, gdy stał na przodzie statku, opierając się o barierkę z lekkim uśmiechem. Luffy siedział niedaleko niego na swoim zwyczajowym miejscu, głowie lwa, chichocząc pod nosem.
– Oi, czyli nie było tak źle. Co, Torao? – spytał gumiak wesoło.
– Ujdzie – odparł, patrząc gdzieś w morze. Luffy zaśmiał się z zawziętości przyjaciela, który uparcie trwał przy swoim zdaniu.
W końcu oboje wiedzieli, że te wakacje tak naprawdę przypadły Trafalgarowi do gustu. Tak, zdecydowanie mógł je jeszcze kiedyś powtórzyć.
___
napisałam tego shota, tylko dlatego, że lubię pisać "oii, torao!" i wkurzać lawa w sumie też
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro