gum-gumowa rakieta i inne wrażenia /western au [1/?]
pełny tytuł: gum-gumowa rakieta i inne wrażenia, czyli przygody Zoro na prerii.
oc: brak
parring: brak
opis: To miał być zwykły dzień w jego życiu, a skończyło się na walce z szeryfem i porwaniem przez trójkę nadpobudliwych braci ze skłonnościami do przemocy. I to nawet nie była najdziwniejsza rzecz jaka go w tym czasie spotkała.
Czyli o Zoro, który jest jedyną normlaną osobą w drużynie i już nawet nie ma sił na zdziwienie wyczynami braci.
ważniejsze informacje: jest to western au, więc to, co się zgadza z kanonem to takie małe smaczki w większości, oprócz wiadomości, jakich braci ma Luffy nie ma większych spoilerów
ilość słów: 4,5k+
data: 26.03.2021
____
Roronoa usiadł przy stoliku w rogu saloonu, zamawiając od razu jakiś mocny trunek. Od niechcenia spojrzał na ścianę, oklejoną listami gończymi poszukiwanych przestępców. Jednymi, o których ostatnio było dość głośno w okolicy, była trójka braci ASL, którym nadano przydomek lokalnej klęski żywiołowej. I to, cóż, można było brać dość dosłownie, gdyż jeden z nich miał władzę nad ogniem. Dawni kowboje teraz przemierzali prerię, podpadając każdemu spotkanemu na swej drodze szeryfowi, co przyniosło im raczej złą sławę. Tak więc zostali bandytami i wiodło im się nawet nieźle. A przynajmniej na tyle nieźle, że kilku zamożniejszych osadników złożyło się, by opłacić Roronoę i zatrudnić go, by strzegł ich ziem. Najwidoczniej nie byli pewni, czy tutejszy szeryf da sobie radę.
Wyżej wymieniony również przebywał w saloonie, siedząc przy ławie i patrząc spod byka na listy gończe. Smoker był szeryfem już dość długo i nie wypuścił żadnego bandyty, który pojawił się w jego miasteczku, jednak bracia zawsze się mu jakoś wymykali, a spotkali się już kilka razy.
Nagle Zoro usłyszał jakiś przytłumiony krzyk, po czym zdarzenia nabrały tempa.
– Gum-gumowa rakieta!
Do pomieszczenia, przebijając się przez drzwi, wpadł czarnowłosy chłopak w słomianym kapeluszu, trafiając prosto w Smokera, który wyleciał z pomieszczenia jeszcze szybciej, niż tamten do niego wleciał. Brunet otrzepał swoją czerwoną kurtkę i od razu usiadł na stołku, waląc dłonią w blat.
– Jedzenie, jedzenie! Jestem głodny, daj mi coś do jedzenia – powiedział do oszołomionego barmana.
– To saloon, nie restauracja! – wyżej wymieniony po chwilowym szoku huknął w końcu na chłopaka. – Tu się sprzedaje alkohol dla dorosłych, idź gdzie indziej!
– Hee...? – Zawiedziony chłopak przekręcił głowę w zamyśleniu. – To po co tu tyle ludzi przychodzi? Przez ciebie myślałem, że może mięso sprzedajecie.
Od odpowiedzi uratował barmana Smoker, wbiegając z powrotem do pomieszczenia i krzycząc coś o Słomianym Kapeluszu. Chłopak, jakby wiedział, że to do niego, skrzywił się i spojrzał na szeryfa.
– Dymek? A ty tu skąd?
To oczywiście jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyznę, który zaczął gonić uciekającego od niego chłopaka. Po chwili obaj wypadli z saloonu. Zoro spojrzał na list gończy, po chwili rozpoznając bruneta, jako Monkey D. Luffy'ego. Na zdjęciu, a raczej rysunku, wyraźnie go postarzono, pewnie dlatego większość osób, znajdujących się w pomieszczeniu go nie poznała. Ewentualnie była to wina szoku. Roronoa wstał i udał się biegiem za szeryfem, dołączając do pogoni.
Tak więc przez miasteczko biegła trójka głośnych idiotów – jeden roześmiany chłopak, chmura jasnego dymu oraz zielonowłosy szermierz (szermierz na prerii, kto to widział?). Po chwili Roronoa kątem oka dostrzegł jakby ogień, skaczący po dachach. Do tego powoli ich doganiał, co raczej nie było dobrym znakiem.
Gdy tylko wypadli za róg najbliższego budynku, za którym przed chwilą zniknął brunet, musieli wyhamować, by nie wpaść na wysokiego blondyna, mierzącego do nich z broni, w którym Zoro rozpoznał Sabo, drugiego z braci. Ostatni z trójki zeskoczył z budynku, odcinając im drogę ucieczki. Wpadli w pułapkę, po prostu wspaniale.
Blondyn miał na sobie czarną koszulkę, na którą narzucony był niebieski płaszcz, do tego tego samego koloru spodnie z kaburą na dwa rewolwery. Do pleców miał przymocowaną jakąś... rurkę? Jakby tego było mało, zamiast kowbojskiego kapelusza nosił cylinder. Portgas D. Ace nie był gorszy, prezentował on wszystkim swoją gołą klatę. Spodnie miał podobne do brata, jedynie czarne i nosił jeden rewolwer. Stanął w pozycji do strzału, jednak nie wyciągnął broni, a ułożył palce na kształt pistoletów z cwanym uśmieszkiem. Ogień wokół niego zdawał się nie robić mu krzywdy, już zresztą dogasał.
– Sabo, Ace! – zawołał szczęśliwy Luffy, wychylając się zza blondyna.
– Oi, Luffy, mówiliśmy ci, żebyś się od nas nie oddalał. Mieliśmy dzisiaj nie robić zamieszania. – Blondyn westchnął, łapiąc się za nasadę nosa, na co młodszy jedynie się zaśmiał.
– Haha, sorki, sorki. Głodny byłem.
– Dość tych pogaduszek, dzisiaj wszyscy traficie za kratki! – zawołał Smoker, wyciągając swoją broń.
Ace nie czekał na zaproszenie, tylko od razu zaczął strzelać w nich ognistymi pociskami, które Zoro z lekką trudnością omijał. Szeryf ruszył na ognistą logię. Zielonowłosy natomiast prawie przeciął gumowego chłopaka, który to jednak zdążył zrobić unik i odskoczyć na bezpieczną odległość. Wtedy drogę zagrodził mu blondyn. Przez chwilę walczyli, a Luffy stał trochę dalej, trzymając się za brodę w pozie myśliciela. Można było się domyślać, że trybiki w jego mózgu właśnie pracują na pełnych obrotach.
– Skąd ja go znam...? – mruknął zamyślony, ogarniając poniewczasie, że jest atakowany. Sabo na szczęście zdążył go odepchnąć swoją bronią, bo inaczej brunet zostałby bez głowy.
Do spotkania dołączyła Tashigi, zastępczyni szeryfa. Wyglądała, jakby biegła z innego miasta, tak zziajana była, jednak od razu rzuciła się w wir walki. Jakimś sposobem wymienili się z Zoro na przeciwników i tym razem mężczyzna walczył z Luffy'm, a ona z gościem z rurką. To było dość irytujące, gdyż gumowy chłopak bynajmniej nie był skory dać się przeciąć i wciąż robił uniki, by wreszcie wskoczyć na dach budynku. Nim Zoro w ogóle pomyślał, by się za nim jakoś wdrapać,ten zeskoczył na niego, powalając go na ziemię. Szermierz jedynie stęknął, czując jak całe powietrze z niego uchodzi, a klatka piersiowa boleśnie daje o sobie znać, po czym zrzucił z siebie chłopaka.
Tashigi w tym czasie przyjrzała się zielonowłosemu i wydała z siebie zaskoczony okrzyk. Wtedy też Ace prawie ich wszystkich podpalił – musieli się schować po dwóch stronach budynków, gdyż ogień zajął całą uliczkę. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu Zoro uskoczył w tę samą stronę, co Tashigi, a ona zaczęła go atakować.
– Co robisz, kobieto?! – zawołał zdziwiony oraz mocno zirytowany, by następnie posłać jej niedowierzające spojrzenie.
– Ty jesteś Demonem ze Wschodu, za którego dopiero co wyznaczono nagrodę!
– Jaką nagrodę, o czym ty do mnie mówisz, do cholery?!
Tashigi, po zobaczeniu jednego z jakichś cennych mieczy u w jej mniemaniu bandyty, od razu się na niego rzuciła. Zderzyli katany ze sobą, z których poleciały iskry, następnie odskoczyli na bezpieczną odległość. Tym razem to Roronoa zaatakował. Nie miał zamiaru dłużej robić z siebie pośmiewiska.
Tę okazję wykorzystali bracia. Co prawda Luffy wciąż stał zamyślony, więc Sabo złapał go pod pachę i zaczął uciekać. Ace, widząc, że to już czas na ich wycofanie się, odrzucił Smokera na ładne kilkanascie metrów i sam dał nogę. Jedynie dwójka szermierzy dalej ze sobą walczyła i co prawda Roronoa praktycznie wygrywał, jednak po chwili został powalony przez szeryfa.
– O, wiem, skąd go znam – odezwał się nagle Luffy, uderzając pięścią o otwartą dłoń. Następnie wyciągnął rękę i złapał zielonowłosego za kołnierz.
– Oi, Luffy. Po kiego go ciągniesz? – spytał Ace, zrównując się z nimi.
– Bo jest fajny – odparł na to młodszy. – Przypomniało mi się skąd go kojarzę. Ta śmieszna babka nazwała go Demonem ze Wschodu, a czy to nie on obalił nadużywającego władzy szeryfa w tamtym miasteczku? Sheeps Town? – zauważył rzeczowo Luffy, na co dwójka braci spojrzała na niego z podziwem.
– Nieźle kminisz, młody, coś z ciebie będzie. – Portgas zaśmiał się, targając go po włosach, na co Luffy wykrzyknął oburzony: "Oi!".
– To Shells Town. – Sabo poprawił go z przyzwyczajenia, gdyż był teraz w lekkim szoku. Bycie świadkiem tego, że jego brat jednak czasem myśli to rzadkość. – Cóż, skoro to on, to musi być raczej dobrym człowiekiem – zauważył, po chwili. Puścił Luffy'ego i odwiązał ich konie. Razem z Ace'em wręcz w biegu na nie skoczyli i odjechali.
Luffy dosiadł swojego wierzchowca chwilę później i ruszył za braćmi. Jedną rękę wciąż miał wyciągniętą, tak więc Roronoa aktualnie leciał przez pół miasta, prawdopodobnie obijając się o ściany budynków.
– Przez ciebie będziemy mieli niedługo towarzystwo, pospiesz się. – Sabo odwrócił się do tyłu, po czym westchnął. – I, na litość boską, przestań tak ciągnąć tego biednego człowieka!
Chłopak spojrzał na blondyna z urazą, jednak posłusznie rzucił poturbowane ciało szermierza na grzbiet zwierzęcia przed sobą. Po chwili zrównał się z braćmi. Miasteczko szybko zostało w tyle i ani szeryfowi, ani jego zastępczyni nie udało się ich dorwać.
***
Zoro obudził się z bólem głowy. Właściwie większość ciała go w mniejszym bądź większym stopniu bolała, jakby został staranowany. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie, co się działo zanim urwał mu się film.
Więc prawdopodobnie został uprowadzony, świetnie. Dał się tak łatwo złapać, że chyba nie mógł upaść niżej. Jego reputacja (i duma) zostały nadszarpnięte.
Ze zdziwieniem jednak stwierdził, że nie krępują go żadne więzy. Usłyszał odgłos, śpiewu, dość marnego z resztą. Odwrócił się w jego stronę i zauważył sylwetki trójki braci, siedzących przy ognisku. Uniósł się na ręce, wydając z siebie westchnienie. Chciał się lepiej przyjrzeć swoim oprawcom. Jego plan zniszczył jednak koń, który zarżał wesoło, gdy tylko się ruszył.
– O, Zoro, już wstałeś? – spytał najmłodszy, gryząc kość.
– Nie przypominam sobie, żebysmy się sobie przedstawiali – odparł zimno, starając się nie zwracać uwagi na dziwne nawyki żywieniowe chłopaka. Ten najwidoczniej nie zrozumiał aluzji bądź udawał że tak było.
– Racja, jestem Luffy, a to moi bracia, Ace oraz Sabo – powiedział po prostu, wskazując na swoich towarzyszy. – Teraz już się znamy.
– Siadaj, stary, póki jeszcze jest co jeść. – Piroman zachęcił go gestem ręki, robiąc mu miejsce przy ognisku.
Roronoa miał zamiar oczywiście odmówić, jednak gdy jego żołądek dość głośno upomniał się o jedzenie, a w obieg poszła butelka sake, musiał schować dumę. tak więc przysiadł się do braci, od razu dostając aż zbyt dużo jedzenia. Sabo jedynie wzruszył na jego zdziwioną minę, mówiąc, że u nich to normalnie tyle jeść i jak nie chce, może oddać część Luffy'emu.
Zoro nie zamierzał się dzielić, więc nic więcej nie mówił.
– Oi, Luffy! To było moje, ty durna gumo! – Ace nagle wstał i zaczął grozić mu kością, którą przed chwilą oskubał z mięsa. Zoro udawał, że to wcale nie było takie dziwne.
– Ale co, ja nic nie wziąłem – odparł na to tamtej, patrząc gdzieś w bok. Na kilometr widać było, że kłamał.
Roronoa dałby sobie rękę uciąć, że tylko na chwilę odwrócił wzrok od swojego talerza, gdy zniknęła z niego połowa porcji. W tym czasie Ace chyba się zapalił, a Luffy zaczął uciekać z głośnym wrzaskiem. Sabo wyglądał jak zmęczony wdowiec, mający na głowie piątkę dzieci i swoje ranczo.
– Nie bijcie się o jedze- DO CHOLERY NIE RZUCAJCIE W SIEBIE MIĘSEM!
Na wrzask blondyna wszyscy zatrzymali się w połowie ruchu. Nawet Zoro spojrzał na niego z obawą znad swojego talerza. Już po chwili dwójka braci uciekała przed tym trzecim. Może na takiego nie wyglądał, jednak był zdecydowanie straszny, gdy się wkurzył. Roronoa uznał, że lepiej go nie denerwować w przyszłości.
– No więc, czego ode mnie chcecie? – spytał, gdy dziwna gonitwa ustała, a nadpobudliwi bracia ze skłonnościami do agresji usiedli.
– My nic, to on cię tu przytargał – odparł Ace, wskazując kciukiem na Luffy'ego, na co Sabo się zaśmiał, a Słomiany przytaknął, wciąż jeszcze będąc w trakcie jedzenia. Poważnie, gdzie on to wszystko mieścił?
– Pokonałeś szeryfa Morgana więc musisz być dobrą osobą – powiedział po prostu, jakby to wszystko tłumaczyło, a Zoro zamyślił się, dlaczego wylądował z tą trójką idiotów.
Ah, bo go porwali, racja. To wszystko wyjaśnia.
– A po czym to wnioskujesz? Pokonałem go, bo wszedł mi w drogę. Z resztą, jesteś bandytą, od kiedy bandyci zwracają uwagę na to, że ktoś jest dobry? – zapytał ze śmiechem. Dzieciak był zabawny, to musiał przyznać.
– Tak, ale dobrym bandytą – oburzył się Luffy. – Wiesz, obalanie złych szeryfów to specjalność dobrych bandytów. No i ty też jesteś bandytą, po południu przyszedł twój list gończy za to, co zrobiłeś. Czyli niczym się od nas nie wyróżniasz – zakończył, dumny z wyciągniętych przez siebie wniosków.
– Młody ma rację, tutaj każdy, kto nie podoba się któremuś szeryfowi bądź komuś z wpływami, od razu trafia na czarna listę i staje się przestępcą, więc nie każdy z nas jest zły do szpiku kości – dodał Sabo, a Zoro nawet nie próbował zaprzeczać. Świat już tak działał.
– Dobra, i co w związku z tym? Bo nie wydaje mi się, byście mnie wzięli tylko po to, by uwolnić mnie od kary.
– No tak, myślałem, że może się do nas przyłączysz. Wiesz, w pokonywaniu złych szeryfów i ogólnie wkurzaniu ludzi, którzy są na szczycie. – zaproponował Luffy z uśmiechem. – Co ci szkodzi, w końcu i tak masz już nagrodę za głowę?
– Nie, dzięki. Mam swój honor i nie zamierzam zostawać bandytą – odparł Zoro, prawie schodząc na zawał, gdy piroman, siedzący koło niego, padł nieprzytomny. – Oi, co mu jest?
– Hmm...? A, o Ace'a chodzi. Po prostu zasnął, często mu się zdarza. – Sabo wzruszył ramionami, ściągając kapelusz niżej na oczy i opierając się o drzewo. – Dzisiaj masz pierwszą wartę, Luffy.
– Heee? – chłopak mruknął niepocieszony. Po chwili jednak wrócił do dyskusji, którą prowadził wcześniej z szermierzem. – Więc, jak już mówiłem, jesteś ścigany, więc co ci szkodzi?
– To, że ludzie uważają mnie za bandytę nie oznacza że sam nim jestem – odparł Zoro, kończąc sake.
– To takie buty. – Luffy pokiwał głową, jakby wszystko zrozumiał, w co Roronoa szczerze wątpił. – To chociaż na jedną akcję! Razem z chłopakami gonimy jednego złego bandytę, który miał umowy z szeryfem całego obszaru Conomi. Często napadał mieszkańców tamtych miasteczek, wyciągał od nich pieniądze, wziął chyba nawet kilku niewolników. Arlong się nazywa. Szeryfowi dupę już skopaliśmy, ale ten drań zwiał i nie wiadomo, czy nie ogarnął sobie jeszcze jakichś towarzyszy. Więc co ty na to, by nam pomóc?
– Skoro to bandyci, to niech stracę – mruknął Zoro, który właściwie miał ochotę przyłączyć się do pokonania przestępcy gdy tylko usłyszał, co ten zrobił.
– No, mówiłem że jesteś dobry chłop, shishishi – Słomiany zaśmiał się i poklepał go po plecach. – No, to możesz wziąć pierwszą wartę, dobranoc.
– Oi-!
Roronoa nic już nie mógł zrobić, chłopak od razu zasnął. Szermierz westchnął przeciągle, przecierając twarz dłonią. Że też dał się tak wrobić zwykłemu dzieciakowi.
***
Rano wszyscy zebrali manatki i wsiedli na konie, kierując się w stronę miasteczka, w którym według plotek miał aktualnie znajdować się Arlong. Zoro przez brak końskiego towarzysza musiał jechać na jednym z Luffy'm, który jednak nie wydawał się niezadowolony z tego faktu. Chociaż w sumie odkąd go spotkał, chłopak sprawiał wrażenie niepocieszonego tylko w saloonie, gdy okazało się, że nie sprzedają mięsa. Tak, był dość pogodny, choć Zoro zauważył cień złości na jego twarzy, gdy ten opowiadał mu, co robił Arlong.
Jazda nie trwała długo – już następnego dnia trafili do opuszczonego miasteczka. Przez ten czas Zoro poznał trochę trójkę rodzeństwa i zauważył, jak najstarsza dwójka jest opiekuńcza względem młodszego. Chociaż pokonywali go przynajmniej po kilkadziesiąt razy podczas sparingów, to wyraźnie widać było ich braterską miłość (Zoro też nigdy z nimi nie wygrał, co było dość irytujące).
– To nie miało być zwykłe, żywe miasteczko? – Ace uniósł brew do góry, patrząc na zwisający, przekrzywiony szyld.
– Tak, ale widzę, że ludność się raczej stąd wyniosła – odparł Sbao, również się rozglądając.
Zoro zatrzymał konia obok nich. Na szczęście zwierzę posłusznie biegło za reszta, bo inaczej pewnie by się zgubili – Roronoa trzymał lejce, gdyż Luffy siedział z tyłu i spał oparty o jego plecy. Chyba zaślinił mu tył koszulki...
– Sprawka Arlonga? – mruknął szermierz, opierając dłoń o katany. Blondyn kiwnął głową, niemo się z nim zgadzając.
– A jak nie jego, to zapewne innego bandyty, którego możemy przy okazji sprzątnąć – dodał jeszcze, po czym zsiadł z konia, zostawiając go przy poidle. Reszta poszła w jego ślady.
– Hmm...? Już jesteśmy? – mruknął sennie Luffy, przeciągając się. – Ahhh to była dobra drzemka.
– Pospiesz się Luffy, bo sami go skopiemy – powiedział Ace z lekką złośliwością, posyłając mu psotny uśmieszek. Luffy naburmuszył się.
– Ale to ja chciałem rozwalić Arlonga – poskarżył się, ruszając za nimi. Zoro przez chwilę patrzył na ich oddalające się sylwetki, by w końcu do nich dołączyć.
Już z daleka słychać było głośną rozmowę. Dwójka starszych braci zostawiła Luffy'ego przy Zoro, samotnie idąc sprawdzić, co takiego dzieje się w głębi miasteczka. Roronoa oparł się o budynek, automatycznie kładąc dłoń na katanie i pocierając ją lekko w uspokajającym geście. Był już gotów do walki.
Niepocieszony Luffy siedział po turecku na beczce, opierając głowę na dłoni. Już po chwili dopadło go znudzenie.
– Co im tak długo schodzi? – zajęczał mu koło ucha, na co szermierz westchnął.
– Trochę minie zanim podkradną się i rozeznają w sytuacji. Muszą jeszcze do nas wrócić, to też nie pójdzie zbyt szybko – mruknął zielonowłosy.
– Hmpf, jakbyśmy nie mogli po prostu zacząć działać. – Luffy kołysał się na beczce. – Pewnie Sabo będzie chciał wymyślić jakiś plan, a plany się głupie, i potem i tak nikt się ich nie trzyma.
Roronoa sprzeczałby się, z powiedzeniem, że nikt nie trzyma się planów, a raczej był pewny, że to jedynie brunet tego nie robi, jednak właśnie w tym momencie usłyszeli strzały. Monkey aż stracił równowagę i przewalił się z całą beczką na ziemię. Wino się rozlało, a Zoro skrzywił się, po czym westchnął westchnął (który to już raz od ich spotkania?). Wziął młodszego za kołnierz i postawił go na nogi.
– Hahah, dzięki, Zoro.
Luffy uśmiechnął się szeroko, po czym wyciągnął ramię i złapał się budynku. Roronoa już miał skierować swe kroki w stronę zamieszania, gdy ręka chłopaka owinęła się wokół jego szyi.
– Cz-czekaj, co ty robisz?! – zawołał, próbując wydostać się z pułapki.
– Gum-gumowa rakieta! – wrzasnął Luffy i razem wylecieli w powietrze.
Wpadli prosto na rynek, Zoro trafił w jakieś paczki, podczas gdy brunet bezpiecznie wylądował na ziemi.
– Zabiję cię, idioto! – wrzasnął szermierz, wychodząc ze sterty desek. Młodszy na to jedynie zachichotał.
– Który z was to Arlong?! – wrzasnął po chwili Luffy, w jednej chwili stając się poważny. Spojrzał na dwójkę silnych przeciwników, którzy jeszcze chwilę wcześniej przyciskali sobie nawzajem rewolwery do skroni. Cholera, Zoro nigdy nie sądził, że chłopak może rzucać tak groźne spojrzenia.
– Luffy, ty idioto... – Gdzieś z tyłu Ace uderzył się w czoło.
– No co, przecież daliście nam znak.
– TO TAMCI STRZELALI, A NIE MY! – wrzasnęli razem Sabo i Ace.
– Hahah, to sorki, sorki. – Luffy się zaśmiał, a Zoro otrzepał ubrania i wyciągnął katany.
– Myślę że nasza przewaga zaskoczenia powoli mija – mruknął blondyn i westchnął. – Ten po lewej jest twój, Luffy. My bierzemy grubasa.
Brunet kiwnął głową na znak, że zrozumiał, a już po chwili Arlong dostał z gum-gumowego pistoletu w twarz i odleciał na przeciwległą ścianę.
Okazało się, że Arlong oraz jego jeden towarzysz-szermierz, który przypadł w udziale Zoro, byli ryboludźmi, o czym bracia najwidoczniej zapomnieli wspomnieć. Ta dwójka trafiła na innych bandytów i wywiązała się między nimi kłótnia, prawdopodobnie dotyczącą podziału łupów. Roronoa nie znał się na sprzeczkach bandyckich szajek.
Przeciwnik Zoro nie był dla niego zbytnim wyzwaniem nawet mimo tego, że posługiwał się sześcioma mieczami. Dlatego po pokonaniu go zajął się resztą bandytów Czarnobrodego (tak nazywał się przywódca drugiej bandy, z którym walczyła dwójka starszych braci. Musiał być dość mocny, skoro obaj na niego ruszyli). Przy okazji dowiedział się, gdzie trzymali niewolników. Chciał im pomóc, jednak jedna dziewczyna sama ich uwolniła, kradnąc klucze od jego wcześniejszego przeciwnika. Była sprytna i Luffy, który wpadł do budynku, w którym byli, od razu spytał czy nie chce zostać członkinią jego przyszłej bandyckiej szajki.
– Nie chcę, czy ty oszalałeś?! – zawołał tamta, patrząc na niego jak na kompletnego idiotę (którym w zasadzie był).
– Każdemu przy pierwszym spotkaniu zadajesz to pytanie? – spytał natomiast rozbawiony Roronoa.
– No co? Mogą być dobrzy bandyci, tacy jak ja, Ace, Sabo i Zoro! – zauważył brunet, na co zielonowłosy krzyknął krótkie: "Oi!". – I pytam jedynie tych, którzy mi się spodobają, shishishi.
Rudowłosa chyba jeszcze chciała coś dodać, ale wtedy Arlong zamachnął się swoją bronią, praktycznie przecinając budynek,w którym się znajdowali na pół. Luffy rzucił ich na podłogę, po czym obejrzał się za siebie.
– Ahh... zapomniałem o nim – mruknął, krzywiąc się.
– Jak mogłeś zapomnieć o swoim przeciwniku?! – Zoro uderzył go w tył głowy. Dziewczyna i reszta pojmanych patrzyła na ich małą kłótnię w szoku.
– No co?! Zająłem się czymś innym!
Zoro już nic na to nie odpowiedział, bardziej przejęty uniknięciem ataku ryboluda. Luffy na powrót zajął się walką, a on wyprowadził cywili w stronę bezpieczniejszej części miasta. Chociaż to rudowłosa prowadziła, bo sam kilka razy skręcił tam, gdzie zdecydowanie skręcać nie powinien.
Dziewczyna miała na imię Nami. Okazało się też, że Luffy już ją kiedyś spotkał i pytał o to, czy się do niego przyłączy. Wtedy, jak to powiedziała, mieli jeden biznes i na chwilę połączyli siły. Nic więcej. Zoro zaśmiał się, zauważając, że jest w tej samej sytuacji, co ona kiedyś.
– Chwila, to ty nie jesteś z nim? – spytała, patrząc się na niego dziwnie.
– Nie, po tym prawdopodobnie się rozstaniemy. – Wzruszył ramionami, jednak ani on, ani dziewczyna nie sądzili, by to była prawda. Zoro już wpadł i ze zgrozą stwierdził, że perspektywa stania się, tym razem na serio, bandytą nawet zaczynała mu się podobać.
Stał trochę na uboczu, gdy reszta leczyła rany swoich towarzyszy. Nami kręciła się koło nich wszystkich, każdego przynajmniej raz pytając, jak się czuje. Zoro mógł stwierdzić, że znali się już od dawna, może wszyscy pochodzili z jednego miasteczka. Tak, to by miało sens.
W pewnym momencie usłyszał jedynie "Gum-gumowa rakieta!!", po czym został przygnieciony przez Luffy'ego. Może powinien zacząć nazywać go swoim szefem lub coś. Chłopak chyba już go zwerbował do swojej bandyckiej szajki, a Zoro nie miał innego miejsca, do którego mógłby teraz należeć. Więc tak, Luffy nie był najgorszym dowódcą, do tego zdecydowanie nie był słaby, więc Zoro to odpowiadało. Mimo że znali się właściwie jakieś... dwa dni?
– Też się cieszę, że cię widzę, ale dusisz – wyjąkał, a chłopak odsunął się od niego jak oparzony. Roronoa wziął głęboki wdech. Już drugi raz dzisiaj Luffy prawie go zabił. – Ace i Sabo? – spytał, patrząc na towarzysza. Ten od razu załapał, o co mu chodziło (̶t̶o̶,̶ ̶j̶a̶k̶ ̶z̶g̶r̶a̶n̶i̶ ̶b̶y̶l̶i̶,̶ ̶z̶n̶a̶j̶ą̶c̶ ̶s̶i̶ę̶ ̶t̶a̶k̶ ̶k̶r̶ó̶t̶k̶i̶ ̶o̶k̶r̶e̶s̶ ̶c̶z̶a̶s̶u̶,̶ ̶b̶y̶ł̶o̶ ̶j̶e̶d̶n̶a̶k̶ ̶t̶r̶o̶c̶h̶ę̶ ̶s̶t̶r̶a̶s̶z̶n̶e̶).
– Ah, chyba jeszcze walczą. Ale z tego, co widziałem, nie potrzebowali pomocy. – Uśmiechnął się, podziw i duma błysnęły w jego oku na wzmiankę o braciach.
– Arlong?
– Pokonałem go przed chwilą.
Zoro spokojnie kiwnął głową. Tak właśnie sądził. Luffy był w cholerę silny, choć na pierwszy rzut oka zdawał się jedynie jakimś lekkomyślnym dzieciakiem.
Cóż, nim też był, Zoro zdążył się o tym przekonać na własnej skórze.
– Pokonałeś go?! Nie wierzę, żaden człowiek nie jest tak silny jak Arlong! – Nami znalezienie się obok nich zajęło dosłownie chwilę.
– Jasne, przecież obiecałem, że skopię mu dupę.
Zoro postanowił, że musi zapytać Luffy'ego, co dokładnie łączy go z rudowłosą dziewczyną, bo nie wyglądało to, jakby byli jedynie chwilowo w sojuszu.
***
Gdy brakująca dwójka braci wróciła, zrobili imprezę razem z mieszkańcami opuszczonego miasta, którzy powoli do niego wracali. Źli bandyci, jak ciągle określał ich Luffy, leżeli związani gdzieś w kącie, jeden z nich dostał kajdanki z morskiego kamienia, które dziwny trafem miał przy sobie Sabo. Zoro nie pytał. W końcu to nie była najdziwniejsza rzecz, którą ostatnio widział (nawet wiedząc o tym, że blondyn czasem dla własnej satysfakcji skuwa Ace'a i śmieje się, że ten nic nie może teraz zrobić).
Roronoa siedział na ławce pod czyimś domem, w ręce trzymając kufel piwa. Patrzył lekko rozbawiony, jak Luffy chodzi od stolika do stolika, wyszukując nowego jedzenia. Mieszkańcy co prawda byli im wdzięczni za uratowanie miasteczka, jednak rzucali im ukradkowe spojrzenia. Zoro nie mógł ich winić, w końcu dalej byli bandytami i wszyscy mieli nagrody, choć on dość mizerną, a bracia wspólną na trzech.
– Więc ty jesteś Demonem ze Wschodu? – Nami oparła się o ścianę niedaleko, patrząc na niego z ciekawością.
Roronoa przytaknął i rzucił dziewczynie podejrzliwe spojrzenie. Musiała coś chcieć, skoro zaczęła z nim rozmowę i nie podobało mu się to.
– Hmm... spodziewałam się kogoś innego po opisie Luffy'ego – wyznała w końcu, pijąc sake prosto z butelki. Zoro jedynie wzruszył ramionami. Dopiero po chwili dotarł do niego sens jej wypowiedzi.
– Opisie Luffy'ego? Mówił ci o mnie?!
Nami spojrzała na niego dziwnie, po czym westchnęła.
– To nie wiesz? Pytał się, czy wiem, gdzie jesteś. Jakbym w ogóle wiedziała, o kogo mu chodzi! – Wyrzuciła ręce w górę, zbulwersowana. – Podobno był w jakimś miasteczku i usłyszał od mieszkańców, że coś tam zrobiłeś, po czym stwierdził, że chce cię w swojej przyszłej szajce, czy tam co. Jakoś szczególnie go nie słuchałam.
Zoro patrzył na nią zdziwiony. Nie sądził, że chłopak tak się nim interesował. Właściwie myślał, że gdyby się nie spotkali, ten nigdy nie wpadłby na pomysł, by go zwerbować.
W sumie to było miłe. Wiedzieć, że Luffy chciał go już wcześniej.
– Nawet nie wiesz, jak mi tym zawracał głowę. Tylko "widziałaś tego demona? Wiesz gdzie może być?". Myślałam że mnie coś trafi – jęknęła, kończąc sake i wyrzucając butelkę za siebie. Zoro stwierdził dwie rzeczy. Po pierwsze nie wyglądała jak typowa kowbojka czy tam kimkolwiek była. Po drugie prawdopodobnie była w stanie upojenia alkoholowego.
Przez resztę nocy jeszcze trochę rozmawiali, wymieniając się drinkami, aż oboje nie zasnęli. Następnego dnia ani dziewczyny, ani jego portfela nie było, a Luffy oficjalnie ogłosił jego dołączenie do bandyckich przygód. I znowu pili.
***
– Cholera, stary, trochę ci współczuję. – Poczuł ciężka rękę na ramieniu, gdy Ace się do niego dosiadł. Sabo po chwili przyszedł z sake. Zoro spojrzał podejrzliwie na obu mężczyzn. Tak, to było dziwne.
– Więc co, Luffy wyrusza na własną przygodę?
Sabo się uśmiecha, Ace przytakuje i obaj nalewają całej trójce sake.
– A teraz przejdźmy do konkretów. – Brunet strzelił palcami, pod jego uważnym spojrzeniem nawet Zoro był niespokojny. – Jesteś dobrym facetem, co już nam pokazałeś. Ale mamy kilka zasad obchodzenia się z Luffy'm.
– Po pierwsze pilnuj tego idioty, bo on zawsze się w coś wpakuje.
– Po drugie uważaj na każdy zbiornik wodny, bo Luffy prawdopodobnie jakimś cudem do niego trafi.
Zoro spojrzał z niedowierzaniem na Sabo, jednak ten był całkowicie poważny.
Cholera, Luffy był większym debilem niż sądził, skoro tak często wpadał do wody, mimo że był cholernym użytkownikiem diabelskiego owocu.
– Po trzecie Luffy to idiota, a każdy idiota ma szczęście, więc możecie się zawsze wzbogacić na kasynach.
Chwila, to właściwie była rada czy zasada? Zoro już się zgubił.
– Chwila, to nie jest trzecia zasada – zauważył Sabo, a Ace wzruszył ramionami.
– Tak właściwie kogo to obchodzi?
Więc w sumie fakt, żadnego z nich to nie obchodziło. Prawdopodobnie bracia, gdyby mogli, daliby mu poradnik obsługi Luffy'ego, bo przez cały czas gadali jak poradzić sobie w całkowicie niemożliwych do spełnienia sytuacjach. I najwidoczniej dziwne zdarzenia trzymały się bruneta. Zoro nie pytał i zdecydowanie nie powiedział im, w jak bardzo ciemnych barwach widzi przyszłość.
Siedzieli jeszcze chwilę, aż bracia nie stwierdzili, że czas już jechać. Oczywiście zanim to zrobili, był czas na pożegnanie. Luffy wypręża pierś, dumny z siebie i pewnie wykrzyuje, że zostanie Królem Bandytów.
Chwila, że co?
Zoro odrzuca jednak logikę chwilę później, gdy Ace się śmieje i przedrzeźnia go, że to on nim zostanie, a nie Luffy. Sabo się uśmiecha, a najmłodszy dąsa się chwilę.
– Pilnuj naszego brata – mówi mu Sabo na pożegnanie.
– Właśnie, może być wrzodem na dupie, więc dzięki, że w ogóle chcesz się nim zająć – dodaje użytkownik ognistej mocy, a gdzieś w tle Luffy wola urażony, że wcale nie jest wrzodem na dupie, a Ace jak zwykle go obraża. Sabo znowu się śmieje.
Dwójka braci wsiada na konie i odjeżdża, a Luffy macha im póki nie znikną za horyzontem. Zoro patrzy w przestrzeń i zastanawia się kiedy w końcu zdobędą dla niego wierzchowca, a mieszkańcy miasteczka są znudzeni i chcą tylko, by bandyci już wyjechali.
I tak właśnie Roronoa Zoro, Demon ze Wschodu, łowca nagród, zbierający głowy bandytów, stał się częścią ̶p̶i̶r̶a̶c̶k̶i̶e̶j̶ bandyckiej szajki Luffy'ego, później znanej jak świat długi i szeroki jako Bandyci Słomianego Kapelusza.
A kilka dni (a może tygodni? Trudno ogarnąć czas w takim miejscu...) po rozdzieleniu się z braćmi, zwerbowali Nami, ponieważ ciągłe gubienie się na prerii stawało się już nudne.
____
kocham asl a także kocham relację zoro i luffy'ego
więc asl + zagubiony zoro, który do końca nie wie, czemu w ogóle tu trafił? tak, dokładnie moje klimaty
trochę brakowało reszty słomianych, chociaz nami kręciła się w pobliżu (to nami, ona zawsze gdzieś tam jest)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro