Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złe przeczucia ◎ Czwartek 3 listopada 2039.

Głośny huk, porównywalny chyba tylko z końcem świata, wyrywa Banks ze snu. Dziewczyna postępuje instynktownie, od razu przewracając się na bok i wyciągając broń z otwartej szuflady w szafce przy łóżku. Wcelowuje prosto w wejście do sypialni, a blondynka trzymająca metalowy kosz na śmieci wydaje się niewzruszona. Uśmiecha się tylko trochę sadystycznie do Orli i z dużej wysokości upuszcza do kubła kolejną pustą butelkę.

– Dzień dobry Orla, jest trzeci listopada, godzina dziewiąta dwadzieścia osiem, na dworze temperatura wynosi sześć stopni... więc bądź tak miła i nie zastrzel kolejnej szyby, bo ci w nocy tyłek zmarznie.

Kobieta w łóżku sięga po poduszkę, którą jeszcze przed chwilą miała pod głową i przykłada ją sobie do twarzy, by wydać w nią jeden głośny wrzask. A później odkłada ją na miejsce i uśmiecha się ciepło do mojej przyjaciółki.

– Dzień dobry Shailene, jest kolejny nic nie wnoszący dzień naszej egzystencji, godzina, w której mogłabym jeszcze spać i temperatura, która wynosi zdecydowane: nigdy mnie kurwa nie wyciągniesz z domu.

– Chyba twojej egzystencji, ja mam pełne ręce roboty – odpowiada blondynka, spoglądając na nią z pogodnym uśmiechem. – Wiesz, że mamy teraz mnóstwo roboty przed rocznicą demonstracji.

– Wiem, wiem. A ty wiesz, że z chęcią wam pomogę, jak tylko nie znajdę nic lepszego do roboty, muszę czymś zająć głowę.

– Zawsze jesteś u nas mile widziana – mówi blondynka i uśmiecha się ciepło. – Jak się czujesz?

– Dziś o wiele lepiej, wyspałam się – odpowiada Orla, a jej przyjaciółka wynosi kosz do kuchni i z takim samym brakiem subtelności wpycha go pod zlew.

Może i Lene od roku nie jest już pomocą domową, ale pewne nawyki pozostają nieznośnie mocno w jej programie. Jak na przykład niemal obsesyjna pedantyczność, dlatego zawsze, gdy wpada do mojego mieszkania pierwszą rzeczą, jaką się zajmuje, jest porządek.
Choć lepszym podsumowaniem byłoby, że Lene zajmuje się mną lepiej niż moja własna matka kiedykolwiek.

– Zrobiłam ci śniadanie, zjedz je – mówi jeszcze blondynka, zaglądając do sypialni. – Serio, nasze życie ma sens. Więc podnieś tyłek z łóżka i znajdź sobie coś do roboty, a jak nie to ja ci znajdę w Jerychu.

– Wiem o tym doskonale – mruczy pod nosem Banks, ale jej przyjaciółka już wychodzi z mieszkania.

Orla zawsze była pod ogromnym wrażeniem tego, jak cicho potrafią poruszać się androidy.

Jeśli oczywiście tego chcą, a Shailene ewidentnie rano nie miała na to najmniejszej ochoty, jednak co by nie mówić jej działania odnoszą sukces.

Detektyw Banks podnosi się z łóżka.
A o to wcale nie było tak łatwo w ciągu tego roku.

Wciąga na siebie dres, który wczoraj zdjęła przed wejściem do łóżka i idzie do kuchni, gdzie czeka na nią obiecane śniadanie i czarna kawa. Shailene zawsze śmieje się, że Orla pija kawę czarną, jak nocne niebo, a Banks zawsze jej wtedy odpowiada, że raczej jest ona czarna, jak bezmiar jej egzystencji. Uśmiecha się na widok estetycznie podanych kanapek i słodkich bułeczek z piekarni kilka ulic dalej i zabiera tacę do dużego pokoju.

Po powrocie z Waszyngtonu Orla starała się przerobić całe mieszkanie, by jak najmniej przypominało ono to, co zostawiła za sobą. Jednak nowa tapeta nie przykryje przykrych wspomnień, zmiana rozkładu mebli nie zmieni jej życia, a nowe łóżko, nie oznacza nowego startu.

Siada do komputera, gdzie zaczyna przeglądać skrzynkę mailową w poszukiwaniu nowych zleceń, co jak co, ale nie ma zamiaru czekać, aż pieprzony Gavin znajdzie jej klientkę. Widząc ciało jej męża, Orla pożegnała się z drugą częścią honorarium. Teraz musi jednak zabrać się do pracy i znaleźć kolejną sprawę, najlepiej znów coś banalnego z szybką wizją zysku.

Słuch dziewczyny przyciąga jakiś hałas dochodzący z zewnątrz i wygląda na ulicę, gdzie kilkoro dzieciaków ściga się na kolorowych rowerach. Wszystkie są ubrane w pstrokate płaszcze przeciwdeszczowe i kalosze, a niska temperatura zwiastująca nadejście zimy, ewidentnie im nie przeszkadza. Orla przyglądając im się, zauważa, że jeden z chłopców na pewno jest androidem. Uśmiecha się jeszcze szerzej, dochodząc do wniosku, że ta cała demonstracja naprawdę miała sens, a cała ta przelana niebieska krew dała jakiś efekt. W końcu rok temu na tej samej ulicy zastrzeliliby go bez mrugnięcia okiem.

I wtedy coś uderza ją, jakby ktoś dał jej w twarz. Może i nie ma zamiaru czekać na rozwiązanie sprawy przez Reeda, ale z drugiej strony musi coś sprawdzić. Szybko wpycha do ust jedną kanapkę i biegnie do sypialni, po czyste ubrania. Wchodzi pod prysznic i wraca do salonu dopić chłodną kawę, a ostatnią kanapkę je już w windzie. Wsiada do autobusu jadącego w stronę centrum, a w telefonie upewnia się, że na pewno zmierza do dobrego centrum handlowego.

Dłuższą chwilę błądzi wśród labiryntu sklepów, aż znajdzie ten właściwy butik, rozgląda się po wnętrzu, od razu rozpoznając, że dwie pracownice są androidkami.
Przed rewolucją ludzie głośno krzyczeli na temat tego, że androidy zabierają im pracę. Jednak gdy te zostały wolne, jakoś żaden człowiek nie garnie się do pracy za minimalne stawki w handlu, czy usługach.

Teraz to niby poniżej ich godności.
Pieprzeni rasistowscy hipokryci.

– Dzień dobry, szukam Ellen – zwraca się do dziewczyny bliżej siebie, która uśmiecha się do niej pogodnie. Uwadze Orli nie umyka to, że sprzedawczyni zrezygnowała z noszenia diody na skroni, w przeciwieństwie do Connora, którego poznała wczoraj.

– Ellen dziś nie ma, mogę jakoś pani doradzić? – pyta kobieta, a Banks zamyka na chwilę oczy, podejrzewając, że ma racje co do swoich przeczuć.

– Ma dziś wolne, czy po prostu się nie pojawiła? – Androidka porzuca na ułamek sekundy ciepły uśmiech i wskazuje na starszą od siebie kobietę stojącą za ladą i czytającej coś na tablecie.

– Proszę porozmawiać z managerką. Jak będę mogła jakoś doradzić, proszę mnie znaleźć.

Orla sięga do kieszeni po skórzane etui z odznaką, która właściwie nie ma w sumie żadnej wartości, bo jest po prostu ukradzionym kilka lat temu Gavinowi rekwizytyem. Jednak do tej pory, w całej zawodowej karierze Orli, nikt nigdy nie chciał przyjrzeć się jej dokładniej, a ona miała opracowane do perfekcji zakrywanie zdjęcia palcem, gdy ją otwiera.

– Detektyw Orla Banks, szukam Ellen, słyszałam, że nie pojawiła się dziś w pracy.

– Coś przeskrobała? – pyta kobieta, odkładając tablet.

– Nie, podejrzewamy, że może posiadać istotne dla śledztwa informacje.

– Ellen to dobra... dziewczyna. Ma dziecko, wie pani. To u nich rzadkie, a ona jest naprawdę dobrą mamą i sumiennym pracownikiem. Punktualna, grzeczna, uśmiechnięta, jakby wcale nic się nie zmieniło w niej po tej demonstracji. A dziś nie przyszła i nie dała nawet znaku, że coś jest nie tak z nią, czy dzieckiem.

– Próbowała się pani z nią kontaktować?

– Dzwoniłam, nikt nie odbiera – mówi kobieta, wzruszając ramionami. – Wie pani, one teraz to tak znikają, nagle rozumieją, że chcą czegoś innego od życia i znikają. Jednak Ellen to chyba ostatnia, którą bym o to podejrzewała.

– Dziękuję.

Orla nie potrzebuje dopytywać o adres, czy o więcej informacji o dziewczynie, bo wie o niej wszystko. W końcu śledziła jej faceta od kilku tygodni, miała ich zdjęcia z zakupów, placu zabaw, nawet z klatki schodowej jej mieszkania.

Szybko opuszcza centrum handlowe i sprawdza, którą linią dojedzie najszybciej na przedmieścia, gdzie dziewczyna dostała mieszkanie. Siedząc w autobusie, obraca nerwowo telefon w dłoniach, zastanawiając się, czy powinna zadzwonić na policję już teraz, czy poczekać jeszcze chwilę.

Ellen jest androidem, jej dziecko tak samo, więc nie mogły po prostu złapać grypy, czy postanowić, że niezapowiedzianie spędzą dzień w domu. Nie, androidy takie jak ona są zazwyczaj przesadnie wręcz sumienne. Więc to nagłe niepojawienie się w pracy tylko podsyca negatywne przeczucia Orli.

Wysiada pod wysokim blokiem i od razu wślizguje się na klatkę schodową, a później wspina się na czwarte piętro. Puka kilkanaście razy do mieszkania zajmowanego przez Ellen i jej dziecko, ale odpowiada jej tylko cisza, więc postanawia porozmawiać z jej sąsiadami. Drzwi naprzeciwko otwiera jej staruszka, która nieufnym wzrokiem mierzy czarnoskórą dziewczynę w starym płaszczu. Orla robi dokładnie to samo, co w sklepie, czyli na ułamek sekundy otwiera legitymację i uśmiecha się ciepło.

– Dzień dobry, detektyw Orla Banks. Chciałam zadać kilka pytań o pani sąsiadkę. Widziała może ją pani w ostatnich dniach?

– Przedwczoraj ostatni raz, koło piątej przyszła po Zoe, zajmuję się nią czasami po szkole – mówi staruszka i nadal nieufnie patrzy na Orlę. – Posiedziały ze mną ze dwie, może trzy godzinki, dotrzymały mi towarzystwa przy kolacji i poszły do siebie.

– A wczoraj? Albo dziś?

– Nie, nie widziałam ich. Zakładałam, że Zoe została na świetlicy po szkole. Ja dużo śpię, a one wcześnie wychodzą. Coś się stało?

– Właśnie próbujemy się tego dowiedzieć. Dziękuję, jak będę mieć jeszcze jakieś pytania, to ktoś się skontaktuje.

Orla obraca się plecami, słyszy, że kobieta zamknęła drzwi, ale ma podejrzenia, że staruszka i tak będzie obserwować ją przez wizjer. Detektyw podchodzi do drzwi mieszkania Ellen i przygląda im się uważnie, ale nie dostrzega niczego, co wskazywałoby na włamanie. Dopiero gdy spogląda na ziemię, zauważa jakiś rozmazany ślad na progu. Jakby ktoś w popłochu próbował go doczyścić i gdy się pochyla, widzi kilka rdzawych kropek. Banks przeklina pod nosem cicho, by nie słyszała tego sąsiadka i wyjmuje z kieszeni telefon, przeglądając zapisane numery.

Już ma nacisnąć słuchawkę przy kontakcie pieszczotliwie zapisanym jako "Cwel", ale przypomina sobie wczorajsze słowa Connora. Skoro on i Anderson pracowali przy sprawach związanych z androidami, to może być jakieś wyjście. W końcu zaginiona dziewczyna jest jednym z nich.

– I och kurwa, zaczynamy znów tę zabawę – wzdycha do samej siebie Orla i odnajduje prywatny numer Hanka, który odbiera dopiero za trzecim razem. – Cześć...

– Nie.

Anderson rozłącza się, a Orla odsuwa telefon od ucha i parska gorzkim śmiechem. Jasne, Hank mógł mieć swoje humory i swoją niechęć, ale przecież teraz żyją w zupełnie innym świecie. Który mimo wszystko nie ma aż takiego wpływu na porucznika.

Orla wybiera jego numer po raz kolejny i ku jej zaskoczeniu Anderson odbiera dość szybko.

– Czego w słowie "nie" nie zrozumiałaś Banks? – pyta ostro.

– Już ci mówię, czego nie zrozumiałam w słowie "nie". W słowie "nie" nie zrozumiałam tego, że jestem właśnie pod drzwiami mieszkania androidki, która najpewniej zaginęła. I która miała romans z facetem, którego ciało znalazłam. I która ma na progu rozmazaną krew.

– Ja pierdole – mruczy Anderson. – Czemu nie dzwonisz do Gavina, to jego sprawa.

– Zamieszany jest android, a Connor wspomniał...

– Connor za dużo gada.

– Naprawdę? Nie zauważyłam, żeby był mocno wylewny – sarka Orla. – Wysyłam wam adres, poczekam na miejscu.

– Zadzwoń do Gavina młoda.

– Spierdalaj. Wolałabym umierać w męczarniach – odpowiada ciepło Banks. – Wysyłam wam adres.

Dziewczyna pisze krótką wiadomość i wychodzi przed budynek, dziękując wszechświatowi za to, że dziś nie pada i może w spokoju zapalić papierosa.

Banks ma dziwne przeczucie, że te spokojne sześć tygodni, które spędziła w Detroit, miało uśpić jej czujność. Miała zaakceptować, że powrót był dobrym pomysłem i przecież wszystko jej się tu układa, a na dodatek ma też obok Shailene, więc lepiej być kurwa nie może. A jednak teraz wszystko wraca do tego, co było jeszcze półtora roku temu.

Czyli do tego, że kolejny raz wpadła przypadkiem w jakieś gówno i musi prosić swojego ojca chrzestnego o pomoc.

Dzień dobry!
W przypływie weny napisałam ostatnio prawie trzy rozdziały w jeden dzień. Więc wszystko wskazuje na to, że publikować będę trochę częściej.

Cieszę się, że jesteście!

K ◎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro