Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wolna wola ◎ Sobota 26 listopada 2039.

W czarnej limuzynie panuje cisza, której nikt nie stara się przerywać, więc w milczeniu jadą do siedziby CyberLife. Orla stara się nawet nie patrzeć na Kamskiego ubranego niemal ostentacyjnie w proste szare spodnie, czarny podkoszulek i grafitową marynarkę. Kobieta doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Elijah nigdy nie lubił garniturów, zawsze uważał, że jest ponad wszelkie ludzkie konwenanse. Chociaż wiedział, że samo jego pojawienie się wzbudzi niemałą sensację, wolał ubrać się niekonwencjonalnie. Właściwie powinno jej to być na rękę, ta uwaga skupiona na nim, która skutecznie odciągnie ją od niej, chociaż na chwilę.

Wszystkie zasady, których Kamski tak unikał, ją obowiązywały ze zdwojoną siłą. Orla pamięta doskonale czasy, gdy jej matka pisała jej odpowiedzi na pytania, które mogą jej zadać ludzie na takich przyjęciach. A później odpytywała ją z nich, jak z tabliczki mnożenia, bo dziewczyna nigdy nie mogła jej publicznie zawieść. Samo to, że okazała się nie być obdarzona geniuszem godnym drugiego Kamskiego, było dla jej matki wystarczającym upokorzeniem.

– Nikt nie wymaga od ciebie, żebyś mówiła o Winonie dobrze, możesz być szczera Orla – odzywa się nagle Elijah, a dziewczyna spogląda na niego, wyrwana z zamyślenia. – Po ponad dziesięciu latach nikogo nie obchodzi, czy była dobrą matką, oraz to, że ty absolutnie niczego nie osiągnęłaś. Nie wydaje mi się, by kogokolwiek obchodziło co powiesz, wystarczy, że tam będziesz.

– Nie. Chciałeś powiedzieć: wystarczy, że będziesz tam ze mną – poprawia go Banks. – Nikogo nie będzie obchodzić, co powiem, bo przyjechałam z Kamskim. Wszyscy będą spekulować na zupełnie inne tematy niż moja matka.

– Owszem. Czy to nie daje ci doskonałego pola do popisu? – pyta, a ona wzrusza tylko ramionami. Elijah bierze jej rękę i kładzie jej na dłoni drobny czarny żeton. – Masz dostać się do dawnego gabinetu swojej matki i zostawić to jak najbliżej komputera.

– Tylko tyle?

– Tylko? Masz dostać się na czterdzieste trzecie piętro najbardziej strzeżonego budynku świata, nie możesz powiedzieć, że zgubiłaś się, szukając toalety. Choć, jak cię znam, tobie by się to udało.

– Od roku dawny gabinet mojej matki zajmuje kretyn, uwierz mi. To będzie proste – odpowiada Orla i wyjmuje z torebki lusterko, by upewnić się, że jej szminka dalej trzyma się doskonale. – Ty masz mnie, a ja mam swoje źródła. Nie należę do osób, które idą z nożem na strzelaninę Elijah, dowiedziałam się, ile mogłam o obecnym zarządzie i ich poglądach na kwestie Jerycha i rewolucji.

– Dobrze – mówi Kamski, uśmiechając się szeroko. – Im szybciej stamtąd wyjdziemy, tym lepiej.

– Prawda? Dobrze, że chociaż w jednym się zgadzamy.

Wysiadają z limuzyny pod szklanym wieżowcem CyberLife i wchodzą do oświetlonego lobby, w który roiło się od przesadnie wystrojonych ludzi, między którymi krążyły kelnerki. Orla obrzuca salę wzrokiem, widząc kilka znajomych twarzy i dwie osoby, które z ramienia Jerycha zasiadały teraz w radzie nadzorczej korporacji, jednak mimo że rozpoznają się wzajemnie, nie okazują tego w żaden sposób. Banks nie jest zaskoczona, że wszystkie spojrzenia utkwione są w niej i w Kamski, tak samo, że niemal od razu błyska kilka fleszy.

– Mógłbyś mi chociaż powiedzieć, że ładnie wyglądam – sarka Orla, biorąc z najbliższej tacy kieliszek szampana. Kamski mierzy ją wzrokiem i uśmiecha się lekko, też sięga po kieliszek.

– Wyglądasz naturalnie.

– Naturalnie? – prycha dziewczyna. – Mam szpilki, które przyprawiają mnie o objawy choroby wysokościowej, malowałam się ponad godzinę, a cycki do tej sukienki musiałam ogarnąć sobie taśmą klejąca. W chuj naturalnie.

– Niezależnie co bym powiedział i tak się wściekniesz – odpowiada Elijah, a ona tylko kręci głową. – Idź stąd, idzie dziennikarka.

Orla wzdycha z wdzięcznością i wymienia kieliszek na pełny, ruszając w głąb sali. Po chwili jest już zmęczona tym, ile osób ją zagaduje, a ona, mimo że wcale już nie musi, dalej gra swoją rolę. Rolę idealnie urodzonej i dobrze wychowanej dziewczyny, która nie mogłaby być szczęśliwsza, jako ktoś inny niż córka swojej matki. Tym razem, po tylu latach nikt nie każe jej udawać, a ona wciąż to robi, choć prywatnie ma ochotę krzyczeć, na temat tego, jak paskudne było jej życie i ile horroru doświadczyła jej dziecięca psychika na tych szklanych korytarzach.

Krąży jeszcze chwilę, gdy udaje jej się uwolnić od jednej ze starszych kierowniczek, które kiedyś przyjaźniły się z jej matka i wraca do Kamskiego.

– Jak tam? – pyta Elijah, a ona obraca się do niego i zdejmuje jakiś niewidoczny pyłek z jego marynarki.

– Od pięciu minut Jason Simone obserwuje mnie uważnie, teraz pewnie tu podejdzie, a ty masz  być dla mnie bardzo niemiły – mówi Orla i uśmiecha się do niego szeroko. – Nie, żeby to było dla ciebie coś specjalnie nowego...

– Jason! – przerywa jej Kamski i rusza w stronę blondyna, który ewidentnie zamierzał w ich stronę. – Człowiek, który jako jedyny obecnie wie, jak to jest siedzieć na ostatnim piętrze. Dobrze cię widzieć.

– Nikt się ciebie tu dziś nie spodziewał Elijaha, czyżbyś planował ukraść stanowisko mojego szefa? – pyta blondyn, ewidentnie zaskoczony ciepłym głosem Kamskiego, który w CyberLife obecnie był bardziej mitem, niż człowiekiem z krwi i kości.

– W życiu – ucina krótko Elijah i kładzie dłoń w talii Banks, przyciągając ją bardziej do przodu. – Jestem tu z uwagi na nią, to córka Winony.

– Orla Banks – przedstawia się dziewczyna, a mężczyzna naprzeciwko niej, całuje czubek jej dłoni.

– Mogę ją na chwilę z tobą zostawić? – pyta Kamski, zauważając kogoś znajomego. – Przez chwilę może cię nie zanudzi na śmierć.

Simone przytakuję lekko, obserwując jak dziewczyna mimo impertynenckich uwag swojego towarzysza, uśmiecha się do niego ciepło. Jak tylko zostaną we dwójkę, Orla od razu przewraca oczami i sięga po kolejny kieliszek szampana.

– Odpowiedź brzmi: przywykłam – mówi Banks. – Wiem, że Elijah jest trudny i po prostu do tego przywykłam.

– Nie miałem zamiaru o to zapytać.

– Nie, ale o tym pomyślałeś. – Śmieje się dziewczyna, a on niechętnie przytakuje. – Każdy chce mi zadać to pytanie, jak nas spotyka. To nic niezwykłego. Więc zajmujesz dawne stanowisko moje matki? Prawej ręki CEO. Jest presja?

– Mam być szczery? – pyta Jason, a dziewczyna łapie go za rękę i odciąga kawałek od ludzi, w cichsze miejsce.

– Tak, wychowałam się tutaj. Wiem, z czym się to wszystko wiąże.

– Od roku balansujemy na krawędzi, wszystko się skomplikowało, zyski spadły katastrofalnie...

Bo przestaliście traktować żywe istoty jak towar na półkach sklepowych. Niezwykłe, jakoś mi was kompletnie nie żal... Najchętniej byłbym pierwszą, która podłoży tu ogień i puści całe to miejsce z dymem.

– Zresztą komu ja się tłumaczę – mówi w pewnej chwili Simone, przerywając swój monolog o zawodowej presji. – Wartość akcji, które posiadasz, też musiała spaść na łeb na szyję.

– Tak, pewnie tak się stało. Choć Elijah zajmuje się moimi finansami – odpowiada lekko Banks, która jest niezwykle dumna z tego, że tak doskonale gra lekkość i głupotę, godną jednej z Chloe. – To wszystko, co się wydarzyło, wywróciło nasz świat do góry nogami, minie dużo czasu, zanim znów uda nam się złapać oddech.

– Tak, jebane defekty... – mruczy pod nosem Jason, a Orla uśmiecha się na ułamek sekundy i od razu wymienia kolejny raz kieliszek na pełen.

Banks nie chce tu być. Nie chce rozmawiać z tymi ludźmi i udawać, że cokolwiek ją obchodzą. Ma ochotę wejść na scenę i wykrzyczeć wszystkim, każdemu, kto będzie chciał jej słuchać, jak bardzo nienawidzi ludzi i ich ślepego fanatyzmu.

– Mogę mieć prośbę Jason – mówi Orla, przygryzając lekko, pociągnięte czerwoną szminką usta. – Zabierzesz mnie do swojego gabinetu? Nie byłam tam od śmierci mamy i chciałabym...

– Jasne, chodź – odpowiada bez zastanowienia blondyn, a Banks jest zaskoczona tym, że poszło jej tak łatwo. W windzie dziewczyna pije szampana, wyczuwając, jak Jason jej się przygląda. – Byłem stażystą u twojej matki, jesteś do niej bardzo podobna.

– Wiem, mam lustro w domu.

– Pewnie wszyscy dziś ci to mówią.

– Niestety tak – przyznaje niechętnie Banks i zagląda do torebki, pod pretekstem znalezienia szminki. – Przez ostatnie kilka lat, zdążyłam od tego trochę odwyknąć.

– Więc musisz pojawiać się tu częściej, twoja matka i jej projekty są tu legendą, była prawdziwym geniuszem.

– Ktoś inny powiedziałby, że bawiła się w boga, projektując myślącym istotom cechy charakteru, jakby to były tylko kolejne programy komputerowe.

– Och, no tak... musiałaś przez ostatni rok nasłuchać się takich nieprzyjemnych uwag, co? Na szczęście tu nie wpuszczamy żadnych plastików – mówi Jason, zbliżając się do niej, a ona od razu się uśmiecha.

– Cóż ze mnie za szczęściara w takim razie – odpowiada, uśmiechając się zalotnie i wysiada pierwsza, gdy tylko winda zatrzyma się na ostatnim piętrze.

Orla nie potrzebuje żadnych instrukcji, jak nie zabłądzić wśród szklanych ścian, właściwie pewnie nawet i z zamkniętymi oczami trafiłaby bezbłędnie do dawnego gabinetu swojej matki. Czeka, aż Simone otworzy jej drzwi i uśmiecha się lekko, kierując się od razu do szafki, na której stało kilka otwartych butelek drogich alkoholi, rzuca obok nich niedbale torebkę, z której wypada kilka rzeczy i obraca się do blondyna.

– Whisky? – pyta Orla, przeglądając butelki. – Czy wino?

– Może być whisky – odpowiada mężczyzna, poluźniając krawat i idąc w jej stronę. Banks wsypuje do jego szklanki zawartość małej fiolki i błyskawicznie miesza zawartość. Wpycha mu ją w dłonie, odsuwając się od razu o krok, wiedząc, że blondyn raczej liczy na coś więcej, niż rozmowy o sentymentach. – Tęskniłaś za tym miejscem?

– Nie. – Śmieje się Orla i spogląda na jego minę, a Jason od razu kryje swoje zaskoczenie w drinku, którego pije łapczywie. – Nienawidziłam tego miejsca, tego widoku, tych eleganckich biurek i wygodnych foteli. Nienawidziłam szczerze mojej matki i żywiłam wielką nadzieję, że kiedyś ją stąd zwolnią, jednak cóż, to się nie stało.

– Więc dlaczego chciałaś tu dziś przyjść? – pyta, a Orla rusza w jego stronę. Łapie go za krawat i ciągnie w stronę sofy, na drugim końcu pokoju.

– Żeby zrobić coś, z czego moja mama nie byłaby dumna – mruczy ciepło, a blondyn od razu próbuje ją pocałować, ale Banks odpycha go na kanapę. – Lepiej usiądź, nie chcę, żebyś uderzył się w głowę, jak upadniesz.

– Co? – Kobieta uśmiecha się tylko do niego pogodnie, a po chwili zamykają mu się oczy i ona tylko kręci głową z niedowierzaniem. – Amatorzy... – mruczy pod nosem i siada za biurkiem.

Zza paska od pończoch wyciąga drobne urządzenie szpiegujące i bez najmniejszego problemu przyczepia je z tyłu komputera, a dysk od razu staje się niewidoczny. Sięga jeszcze po telefon i upewnia się, że połączenie na pewno zostało nawiązane, uśmiechając się lekko. Zazwyczaj tego właśnie potrzebuje od niej Elijah, nawet nie do zdobywania informacji, a po prostu ułatwiania mu tego, by mógł zrobić to sam. Co by nie mówić o uroku osobistym jego Chloe, ona nie wzbudza zaufania wśród ludzi, a Orla potrafi być miła, nawet jeśli szczerze się później za to nienawidzi.

Zanim zbierze się do wyjścia, jeszcze raz przygląda się uważnie biurku i w jednej szuflad zauważa coś, co przykuwa jej uwagę. Nikt nie trzyma już papierowych dokumentów, w papierowych teczkach... chyba że bardzo nie chce, by po danych w nich zawartych został jakiś ślad. Orla bez cienia wątpliwości od razu zaczyna przeglądać papiery, odkrywając, że są to krótkie notki osobowe, ale niestety większość nazwisk nie mówi jej za wiele. Mimo to robi im zdjęcia i dopiero odkłada teczkę na miejsce, a później podchodzi do śpiącego Jasona. Przewracając oczami, rozwiązuje jego krawat, odpina kilka guzików koszuli i zostawia mu na kołnierzyku ślad swojej szminki, a później wychodzi bez słowa.

Na dole w lobby czeka na nią już Kamski, więc wychodzą z przyjęcia, pożegnani jedynie przez kilka zrobionych im zdjęć, zanim wsiądą do limuzyny.

– Seks i pieniądze – mówi Orla, rozpuszczając upięte do tej pory włosy. – Dzięki nim zdobędziesz wszystko i wejdziesz wszędzie. Dlatego androidy są od nas lepsze, one tak łatwo nie dają się omamić wizją szybkiego numerka na biurku.

– Ludzie są obrzydliwi – odpowiada Elijah i wręcza jej kieliszek, który Orla przyjmuje z wdzięcznością. – Jestem wręcz zniesmaczony tym, jak depczą moje dziedzictwo, sądziłem, że wprowadzą jakiekolwiek nowe zabezpieczenia do systemów, ale tego nie zrobili. Zbyt przekonani o własnej wielkości, jak zawsze szukają zagrożenia tam, gdzie go nie ma.

– Wiesz, co mówią: ludzie w szklanych budynkach nie powinni rzucać kamieniami. A ty właśnie teraz to robisz, prawda? Chcesz ich pogrążyć?

– Miałbym pogrążyć tym samym firmę, którą założyłem? Nie. Chce po prostu, żeby zaczęli używać mózgów albo oddali swoje stołki, komuś, kto będzie – odpowiada Kamski i uśmiecha się do niej krótko. – Mam nadzieję, że nie zrobiłaś nikomu krzywdy?

– Nie, to był tylko flunitrazepam. Jak się obudzi, nie będzie nic pamiętał, pewnie założy, że za dużo wypił. Sprzątnęłam też po sobie monitoring – mówi Orla, obracając kieliszek w dłoni. – Dokładnie tak, jak mnie uczyłeś.

– Naprawdę jesteś córką swojej matki Orla.

– Wiem.

Dziewczyna wygląda przez okno, na zaśnieżoną drogę i bierze głęboki wdech, mając nadzieję, że chociaż cień zdobytych dziś informacji przyda się w jakiejś słusznej sprawie. Nie tylko po to, by Kamski miał trochę rozrywki, grając w szachy z obecnym zarządem CyberLife, co chyba należy do jednej z jego ulubionych rozrywek na tym świecie.

Gdy tylko na horyzoncie rysuje się cień domu Kamskiego, Orla czuję ulgę. Jest zmęczona i marzy tylko o jednej długiej nocy snu, którego nie będą przerywać koszmary, czy stres. A z drugiej strony ma pewność, że nie ma co na nią liczyć tu. Wchodzi do środka, nie czekając na Kamskiego i rzuca płaszcz na fotel w przedsionku, zanim wejdzie do właściwej części willi.

– Już wróciliście? – pyta Chloe, idąc w jej stronę ze swoim nieodłącznym pogodnym uśmiechem. – Dobrze się bawiliście? Elijah na pewno będzie narzekał, ale ty możesz mi powiedzieć.

– Tak, było wybornie – odpowiada Orla i staje nad brzegiem basenu, którego woda błyszczy takim odcieniem niebieskiego, jakby Kamski pławił się Thirium. – Nie chcę więcej tam wracać – dodaje dziewczyna, gdy ma pewność, że Elijah stoi za nią.

– Dlaczego? Przecież nic cię to nie kosztuje, a twój kolega Markus na pewno ucieszy się z kilku informacji... – Kamski przerywa swoją odpowiedź, bo Orla obraca się w jego stronę. Dziewczyna zrzuca ze stóp szpilki, kopiąc je w jego stronę, a później robi krok w tył i wpada do basenu. Banks dłuższą chwilę nie wykonuje nawet najmniejszego ruchu, pozwalając sobie opaść na samo dno i dopiero kiedy jej tyłek znajduje się na kafelkach, otwiera oczy. A wtedy do wody wskakuje Elijah i płynie prosto do niej, wyciągając ją na powierzchnię. – Nigdy więcej tego nie rób!

– Czego? Mam nie pływać w twoim basenie? Przecież bym się nie utopiła, gdy w jednym pokoju jesteś ze mną ty i Chloe... tu nawet nie jest tak głęboko – mówi kpiąco Orla i dopiero po chwili dociera do niej, że on dalej zaciska dłonie na jej ramionach, a jego twarz wyraża szczere zaniepokojenie. Szczere, jak na fakt, że nadal jest to Kamski. – Hej, spokojnie Elijah, nic bym sobie nie zrobiła. Jestem po prostu zmęczona tymi gierkami... wiesz, jak nienawidzę CyberLife.

– Wiem. Przepraszam – odpowiada, całując ją w czoło. – Nie powinienem wymagać tego od ciebie. Więc nie poproszę cię, żebyś tam jechała, wiem, że to nie było dla ciebie łatwe.

– Dziękuję.

– Chloe! – woła Elijah, a blondynka od razu pojawia się koło nich z ręcznikami. – Zabierz Orlę do jej pokoju i pomóż jej się wyplątać z tej sukienki.

Banks uśmiecha się do niego lekko i całuję go w policzek, zanim wyjdzie na miękki dywan. Podąża za androidką do swojego pokoju, mimo że wcale nie potrzebuje pomocy, ale właściwie ma ochotę kolejny raz spróbować przemówić blondynce do rozsądku.

– Wiesz, że w każdej chwili możesz od niego odejść, prawda? Nie musisz robić wszystkiego, co ci każe i znosić jego humorów – mówi Orla, gdy blondynka rozpina jej mokrą sukienkę, ale Chloe nie reaguje w żaden sposób na słowa Banks i jedynie się dalej do niej uśmiecha. – Elijah potrafi być kochany, ale większość czasu to dupek, który nie jest twoim właścicielem. Więc naprawdę nikt nie będzie cię winił, jak zrobisz to, co pozostałe i po prostu odejdziesz. Masz w końcu wolną wolę i wiesz, że możesz to zrobić.

– Wiem o tym, zdaję sobie z tego sprawę wręcz doskonale – odpowiada w końcu Chloe i rusza w stronę wyjścia, ale zatrzymuje się na chwilę w drzwiach, a dioda na jej skroni zmienia kolor na czerwony. – Lepsze pytanie to, to czy ty o tym wiesz.

Dajcie znać, co myślicie o rozdziale bez Connora ;) 


Im dłużej piszę to opowiadanie, tym bardziej widzę, że to nie jest tylko uczuciowy slow burn, bo akcje też rozkręcam poszlakowo. Choć jak już dostarczę, to mam nadzieję, że będziecie zadowoleni. 

K. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro