Tylko chwile ◎ Piątek 17 lutego 2040.
Hank pije kawę z kubka termicznego w drodze do pracy, rozkoszując się tym, że Connor polubił prowadzenie jego starego samochodu. Anderson planował już od jakiegoś czasu zaproponować mu, by kupił sobie swoje auto, ale z drugiej strony nie ma problemu z tym, by android pożyczał jego pojazd.
Nawet na cały weekend.
– Dlaczego w ogóle jedziesz ze mną do pracy? Nie mogłeś dzisiaj też wziąć urlopu i pojechać wcześniej? – pyta porucznik. – Zamiast tego będziecie dzieciaka ciągnąć po nocy w góry.
– Orla musi dziś coś załatwić, dlatego uznałem, że pojadę do pracy.
– Co jest dla niej ważniejsze niż ten wasz weekend w górach?
– Chce zmienić mieszkanie na większe, w swoim ma tylko jedno łóżko.
– A potrzebuje więcej niż jednego? – mruczy pod nosem Anderson, a Connor spogląda na niego chłodno.
– Tak, jeśli jesteśmy u niej we trójkę, pojawia się problem. Zależy jej, by Harrison miał swój pokój.
– Więc chce zatrzymać dzieciaka?
– Wydaje mi się, że nie tyle chce, ile on nie daje jej wyboru – odpowiada brunet i uśmiecha się lekko. Anderson przytakuje mu, na chwilę zawieszając wzrok na płatkach śniegu opadających na szybę samochodu, zanim Connor włączy wycieraczki i dopiero wtedy dociera do niego, że android kontynuował swoją wypowiedź. – Rozmawialiśmy o tym też w kwestii ślubu...
– Jakiego, kurwa, ślubu? – wybucha Hank, oblewając się kawą, co powoduje u niego kolejną lawinę przekleństw. Connor szybko skanuje temperaturę napoju w kubku porucznika, by mieć pewność, że nie jest ona na tyle wysoka, by zagrozić czemuś więcej, niż jego pstrokatej koszuli.
– Po weselu Markusa zapytałem ją, czy również chciałaby się pobrać...
– Oświadczyłeś jej się, do kurwy nędzy?
– Zapytałem, a ona odpowiedziała.
– Wiem, co odpowiedziała, ale i tak będę miał, kurwa, nadzieję, że to było: zdecydowanie nie. – Hank wzdycha głośno. – Kurwa mać, jaki ty jednak jesteś głupi! Wy się w ogóle nie znacie! Miałeś jakieś spięcie w obwodach, że jej się oświadczyłeś?
– Nie, to wydawało mi się rozsądnym posunięciem w związku z tym, że dzielimy do siebie te same uczucia.
– Więc po prostu to sobie, kurwa, wykalkulowałeś i się oświadczyłeś?
– Tak.
– Kupiłeś jej chociaż pierścionek?
– Pierścionek? Dlaczego? Orla nie nosi pierścionków. – Hank przeklina kolejny raz i chowa twarz w dłoniach, pierwszy raz od ponad roku żałując, że nie zaczął dnia od drinka.
– Dobrze, tylko, kurwa, spokojnie – mówi Anderson i bierze kolejny wdech. – Więc najpewniej ta kretynka nawet nie wzięła tego na poważnie, nie wszystko stracone.
– Czyli powinienem dać jej pierścionek, żeby wzięła mnie na poważnie?
Anderson spogląda na niego, jak na idiotę i ma ochotę wylać na jego plastikowy łeb resztę swojej kawy. Dopiero po kilku kolejnych wdechach zaczyna uświadamiać sobie, że Connor nie zadaje tych wszystkich pytań, by go wkurwić. Tak samo jego zachowanie, czy to wobec niego, czy wobec cholernej Banks, wynika tylko i wyłącznie z tego, że RK800 znalazł się nagle w zupełnie nowej dla siebie sytuacji.
A Hank po raz kolejny czuje się najbardziej beznadziejną osobą do udzielania mu jakichś porad w tej materii.
Hank nie chce tego przed sobą przyznać, ale obiektywnie patrząc na Connora, nie da się ukryć tego, że Orla ma na niego dobry wpływ. Tak samo, jak on na nią. Anderson, jakkolwiek wiele wątpliwości nie miałaby wobec Banks, ta nigdy nie należała do osób niestałych uczuciowo, czy uczuciowych w ogóle. Więc jeśli powiedziała Connorowi "tak", nie zrobiła tego lekkomyślnie, a jej odpowiedź go ucieszyła. Nawet jeśli android nie do końca rozumiał, jak te sprawy powinny wyglądać według wszelkich utartych schematów społecznych.
Hank nie chce też przyznać tego, że zwyczajnie się boi. Jest podświadomie przerażony wizją tego, jak szybko Connor znalazł w swoim życiu nową drogę, która nie jest powiązana z nim. W głębi serca cieszy się jego szczęściem, tak samo, jak cieszyłby się nim w przypadku swojego pierwszego syna w takiej sytuacji, ale jednocześnie czuje strach przed samotnością. Connor zmienił całe jego życie swoją obecnością i teraz Anderson, boi się, że chłopak po prostu odejdzie i zaczną widywać się jedynie w pracy.
– To mieszkanie, które Orla dziś ogląda to właściwie dom – odzywa się Connor, gdy zatrzymują się na parkingu pod budynkiem policji. – Przecznicę od Michigan Drive, więc nadal będziemy mogli jeździć razem do pracy, albo będę mógł wychodzić z Sumo... – przerywa na chwilę, bo zauważa jakąś lekką zmianę w twarzy Andersona, jakby ten chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko macha ręką.
– Czyli nawet jak się hajtasz z tą czarownicą, to i tak się od ciebie nie uwolnię? – mruczy pod nosem Hank, ale ton jego głosu zdradza coś zupełnie innego.
– Oczywiście, że nie. Jesteśmy rodziną – odpowiada Connor, a porucznik przytakuje mu lekko i klepie go ramię.
– Wiesz co młody, weź dzisiaj wolne i jedź kupić jej pierścionek. Będziesz miał cały weekend na to, żeby jej go dać. Powiem Fowlerowi, że go zaprosisz na wesele, to nie będzie pierdolił, że nie przyszedłeś – mówi Hank, otwierając drzwi samochodu. – Widzimy się w niedzielę i wyłącz sobie ten pstryczek w głowie, żebyś nie skupiał się na pracy, a na tym, co naprawdę jest, kurwa, ważne.
– Jasne, nie mam zamiaru analizować żadnych zgłoszeń. Do zobaczenia, Hank! – odpowiada Connor, odprowadzając Andersona wzrokiem do drzwi komisariatu.
◎
Dzięki temu, że wyjechali wcześniej, udaje im się uniknąć korków i w ciągu niecałych dwóch godzin są już na miejscu. Ze wszystkich nieruchomości posiadanych przez Kamskiego, tylko ten domek w górach przypomina Orli faktyczne miejsce do życia, a nie chłodną galerię sztuki. Dlatego, gdy zasugerował, że mogą się wybrać tam na weekend, Banks nie zastanawiała się nawet pięć sekund.
– Harry! Buty! – krzyczy Orla, widząc, jak chłopiec już ma wbiec po schodach na piętro.
– Ale ja nie chcę zostawać w domu, tylko zobaczyć pokój... – zaczyna się tłumaczyć, ale chłodne spojrzenie kobiety, powoduje, że od razu siada na schodach i zaczyna rozwiązywać sznurówki. – Umiesz jeździć na nartach? Nauczysz mnie?
– Widziałeś, jak jeżdżę na łyżwach i jeszcze masz jakieś pytania? – sarka Orla, rozpinając płaszcz. – Jak chcesz się nauczyć, to znajdziemy kogoś, kto cię nauczy.
– Ja mogę go nauczyć – wtrąca Connor, stawiając na stole torbę z zakupami z pobliskiego sklepu. – Nigdy sam nie jeździłem, ale chciałbym, to wydaje się ciekawy sport...
– Więc postanowione – wchodzi mu w słowa Harry i obaj spoglądają na Banks, jakby czekając na jej zgodę.
– Więc chodźmy: wy, jako że nie jesteście głodni i zmarznięci, pójdziecie jeździć na nartach, a ja usiądę sobie w restauracji w towarzystwie grzanego wina. – Harry błyskawicznie zawiązuje z powrotem swoje sznurówki i wybiega z domku, krzycząc coś na temat tego, że mają go dogonić. Connor spogląda na Orlę, która kręci głową zrezygnowana. – Chyba będę potrzebować dużo wina.
– Tylko nie za dużo – mówi brunet, zbliżając się do niej i zaczyna zapinać guziki jej płaszcza. – Czasem gadasz głupoty, jak jesteś pijana.
– Jak to, że chcę za ciebie wyjść? – Connor odsuwa się od niej i spogląda na nią zakłopotany.
– Nie mówiłaś wtedy poważnie? Nie wziąłem pod uwagę tego, że piłaś alkohol i... – Orla wybucha śmiechem i całuję go, by przerwać jego wypowiedź.
– Teraz żartowałam. Idziemy, zanim dzieciak nam się zgubi.
Jak tylko wychodzą na zewnątrz, w ich stronę zaczynają lecieć śnieżki. Connorowi udaje się wszystkich uniknąć, tak Orla obrywa każdą z nich i przeklina głośno. Brunet obok niej uśmiecha się na ułamek sekundy, a ona mruży oczy, spoglądając na niego groźnie.
– Harrison! Przestań natychmiast! – krzyczy Banks, gdy kolejna śnieżka leci w jej stronę.
– Bo co mi zrobisz?
– Powiedz mu coś do cholery! – Connor rusza w stronę Harrisona, który zaczyna przed nimi uciekać.
Ku jego nieszczęściu brunet okazuje się o wiele szybszy i dogania go bez problemu, a później z łatwością przerzuca go sobie przez ramię. Orla parska śmiechem, doganiając ich na tyle szybko, na ile pozwala jej na to oblodzony chodnik. Harry prawie całą drogę do ośrodka narciarskiego wyraża głośne niezadowolenie z pozycji, w jakiej się znalazł, ale Banks nie pozwala Connorowi go puścić, licząc, że będzie miał nauczkę.
Kobieta odprowadza ich wzrokiem, gdy ruszają w stronę stoku i wchodzi do restauracji. Najpierw decyduje się na obiad, a dopiero później zamawia grzane wino, bierze koc i siada na tarasie. Pomimo pięknej słonecznej pogody, na stoku nie ma tak wielu ludzi, więc bez problemu udaje jej się dostrzec, jak Connor pilnuje Harrisona, za każdym razem, gdy chłopiec zaczyna zjeżdżać. Orla sięga po telefon, by ich nagrać, gdy zauważa wiadomość od Andersona.
Hank > Naprawdę mam nadzieję, że dla ciebie to nie jest głupi żart. Connor traktuje wszystko zbyt poważnie, a to oznacza, że ciebie też.
Dziewczyna parska śmiechem, wiedząc, że ta wiadomość wynika raczej z troski o, można to tak nazwać, syna, niż z niechęci do niej. Kręci głową zaczynając pisać odpowiedź.
< Oczywiście, że traktuję to poważnie. Już nie mogę się doczekać, jak po ślubie będę mówić do ciebie "teściu".
Hank > Po moim trupie.
Hank > Ja tylko nie mogę się doczekać, aż odzyskam dom tylko dla siebie.
< Nie licz, że to będzie tak szybko, jakbyś tego chciał. Na razie rozkoszuj się weekendem, w niedzielę wracamy po południu. Z chęcią zjem makaron z serem.
Zanim dotrze do niej, że ten głupi makaron z serem mógł być krokiem za daleko, już wysyła wiadomość. To była jedna jedyna potrawa, jaką Hank kiedykolwiek gotował i nadawała się ona do zjedzenia, a Orla ma ogromne wątpliwości, czy od momentu śmierci Cole'a, Hank chociaż pomyślał o zrobieniu ich ulubionego żarcia. Bierze krótki wdech i obraca się z telefonem w stronę stoku, by w końcu zrobić kilka zdjęć i to najbardziej wyraźne wysyła do Andersona.
Hank > Po prostu zadzwoń, jak będziecie wracać, wiedźmo.
– Z czego się śmiejesz? – pyta Harrison, podjeżdżając na nartach do samej barierki dzielącej stok, od tarasu restauracji. – Ze mnie?
– Nie cały mój świat kręci się wokół ciebie – odpowiada Orla, odkładając telefon na stolik i uśmiechając się do niego. Banks wie, że chłopiec jest androidem, ale w tej chwili w rozpiętej przy szyi kurtce, potarganych włosach, w których lśnią drobinki śniegu, dla niej nie różni się on niczym od innych dzieciaków. Wyciąga ręce w jego stronę i poprawia mu rozwiązany szalik, a Harry od razu się odsuwa.
– Daj spokój Orla, przecież się nie przeziębię. To technicznie niemożliwe.
– Tak? Tak samo, jak to, że nie potrzebujesz snu, co? Pogadamy wieczorem – mruczy pod nosem kobieta, a chłopiec krzywi się kolejny raz.
– Wiesz co? Ja chyba jednak dochodzę do wniosku, że wolę Connora. On nie jest nadopiekuńczy.
– Tak? Zginąłbyś beze mnie. A teraz zakładaj czapkę.
– Naprawdę wolę Connora.
– Wynoś się, smarkaczu – odpowiada od razu Banks i pstryka go w nos.
Dłuższą chwilę przygląda się jego precyzyjnym ruchom, gdy jedzie w stronę bruneta, aż znikną na wyciągu, poza jej polem widzenia. Orla odpala papierosa, zawija się szczelniej kocem i uśmiecha się cholernie szeroko, gdy nachodzi ją myśl, że nigdy wcześniej nie była szczęśliwsza. Ten moment wydaje jej się perfekcyjny na tysiące różnych sposobów, a ona sama nie może się doczekać, by rozgryźć każdy z nich. Przede wszystkim pozytywnie zaskakuje ją to, jak szybko i jednocześnie niezwykle organicznie przeszła z byciasamotną kupką nieszczęścia do posiadania czegoś na kształt rodziny.
Nawet jeśli w jej rodzinę wpisywał się alkoholik po rozwodzie, niemal zupełnie nieprzystosowany społecznie android i zdecydowanie zbyt pyskaty dzieciak.
I miliarder — socjopata. Bo, co by nie sądziła o Kamskim w chwilach, gdy jest na niego wściekła, to nadal nieustająco Elijah jest częścią jej życia. A ona zna go jak nikt i wie, że zaoferowanie im tego weekendu poza miastem, jest w jakimś stopniu jego "przepraszam" za pojawienie się na weselu Markusa bez uprzedzenia.
– Wracamy? – pyta ją Connor, gdy godzinę później kończą kolejny zjazd. Orla rozgląda się za Harrisonem, a przez twarz bruneta obok niej przebiega cień uśmiechu. – Jest na ciebie obrażony, bo jesteś nadopiekuńcza i nazwałaś go "smarkaczem".
– Bo powiedział, że woli ciebie – odpowiada od razu Banks i idzie do środka, uregulować rachunek.
Droga powrotna mija im o wiele spokojniej, bo nawet jeśli Harry dobrze udaje, to Banks widzi po nim, że to był dla niego długi dzień. Mimo tego, że chłopiec czasami aż za dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że jest androidem, to nadal jego program kładzie na niego ograniczenia typowe dla dzieci w podobnym wieku. Dlatego teraz sprawia wrażenie zmęczonego i marudnego, ale za nic w świecie nie chce dać tego po sobie poznać.
Connor widzi, że chłopiec nadal udaje obrażonego na Orlę, więc gdy tylko ta znika w łazience, sam postanawia wysłać Harrisona spać. Nie jest dla niego specjalnie trudnym to, by przyznać przed sobą, że polubił obecność chłopca w ich życiu. A zwłaszcza podoba mu się to, że Orla staje się przy nim o wiele bardziej uczuciowa, co znacząco wpływa na to, jak bardzo Connor ma ochotę spędzać z nimi czas. Nawet jeśli nie do końca pojmuje wszystkie fantastycznie historie, w których zaczytuje się Harry, to on czuję się przy nim najzwyczajniej w świecie potrzebny, choćby po to, by słuchać, jak chłopiec opowiada mu o komiksie, który ze sobą zabrał.
Gdy tylko zamknie za sobą drzwi jego pokoju, idzie do sypialni, gdzie otwiera torbę i spogląda na drewniane pudełko położone na swoim szarym swetrze. Nie rozumie, czemu nagle czuję się tak niepewnie, skoro to tylko formalność, część niezrozumiałej dla niego ludzkiej tradycji. W końcu raz już spytał i dostał odpowiedź, na którą liczył. Teraz jednak ma wrażenie, że czuję się wepchnięty w ramy utartego konwenansu i obawia się, że zrobi z siebie idiotę.
– Connor? – Dobiega go zza drzwi głos Orli, której kroki zbliżają się stronę sypialni. Błyskawicznie wyjmuje pierścionek z pudełka i chowa go do kieszenii, tuż przed tym, jak dziewczyna staje w drzwiach. – Tu jesteś. Dalej się na mnie boczy?
– Trochę – odpowiada brunet, a ona mruży oczy, widząc intensywne migotanie diody na jego skroni.
– To pójdę z nim pogadać, zanim zaśnie, podaj mi szlafrok – prosi, a on dopiero teraz zauważa, że zamiast jednego ze swoich za dużych podkoszulków, Orla ma na sobie krótką koszulę nocną z jedwabiu i koronki. – Connor. Szlafrok.
– Przepraszam – mówi, obracając się i podaje jej okrycie, a ona uśmiecha się szeroko. – Będę na dole.
Dziewczyna obraca się na pięcie i idzie do pokoju, który zajmuje Harrison. Puka kilka razy, ale ten jej nie odpowiada, więc decyduje, że wejdzie i uśmiecha się do niego, ale ten nie odpowiada jej nawet najmniejszym grymasem. Orla kręci głową i siada obok niego na łóżku, po czym wyjmuje mu z rąk komiks.
– Ej! Nie zaznaczyłaś, gdzie skończyłem!
– Są rzeczy ważne i ważniejsze niż twój komiks – mówi kobieta i czochra mu lekko włosy. – Musisz wiedzieć, że nie zmienię tego, że będę wobec ciebie nadopiekuńcza, bo za nic na świecie nie chciałabym cię stracić.
– Czasami przesadzasz. – Chłopiec zaciska usta i spogląda w jakiś kąt pokoju, a Orla mruży lekko oczy. – Czasem traktujesz mnie, jakbym był żywy, a nie jestem.
– Jesteś żywy! Jesteś tak samo żywy, jak ja, czy Connor. Nie mam zamiaru traktować cię inaczej...
– Connor traktuje mnie inaczej.
– Connor nie wie, co to znaczy być nadopiekuńczym, bo jedynymi osobami, którymi się opiekował do tej pory to Hank i Sumo... a Sumo nawet nie jest osobą. Connor dopiero się uczy, bycia ze mną, miłości do innych osób, bycia twoim opiekunem. – Śmieje się Banks i znów przeciąga dłonią po jego jasnych włosach. – Teraz uważasz, że bywam irytująca, ale może kiedyś to docenisz. Mną nikt się nigdy nikt nie interesował; tym czy mam szalik, co lubię czytać, czy jestem szczęśliwa. Moja mama nawet mnie nie lubiła.
– A tata?
– Widziałam go dokładnie dwa razy w życiu, później uznałam, że więcej nie chcę. On ma swoją rodzinę i swoje życie, ja miałam swoje. Hank zawsze był bardziej jak mój tata. Tylko fajny.
– Byłem pewien, że on cię nie lubi.
– Owszem, ale czasem możesz kogoś nie lubić i dalej go kochać. Moja mama niestety o tym nie wiedziała. – Orla uśmiecha się do niego ciepło, maskując w wyćwiczony od lat sposób to, że mimo wszystko w jakimś stopniu to wszystko nadal w niej tkwiło. Cała ta złość i rozczarowanie tym, że jedyną rzeczą, którą kiedykolwiek dostała od matki, były pieniądze. – Czasem żartuję w bardzo niefajny sposób, ale musisz wiedzieć, że nie ma wielu rzeczy, które byłyby teraz ważniejsze od was. – Chłopiec przytakuje jej, ale gdy Orla nachyla się, by pocałować go w czoło, od razu się odsuwa.
– Tylko nie traktuj mnie cały czas jak dziecko.
– Ale przecież jesteś dzieckiem – mruczy Orla. – Tylko trochę nieznośnym – dodaje, puszczając do niego oko, a on odpowiada jej mrugnięciem. – Co to miało być? Musisz poćwiczyć, bo powinieneś to zrobić jednym okiem. – Śmieje się z niego, gdy ten mruga kolejny raz i w końcu przytrzymuje mu jedną powiekę. Chłopiec parska śmiechem, a ona nachyla się pocałować go w czoło i wstaje.
– Dobranoc Orla, ale nie gaś mi światła. Nie jestem zmęczony, chcę jeszcze poczytać.
– Jak sobie życzysz – sarka Banks, wychodząc z pokoju i schodzi na dół.
Na blacie kuchennym czeka na nią kieliszek wina, który bierze, przechodząc obok i zmierza tanecznym krokiem w stronę tarasu. Connor stoi do niej plecami, obracając coś w dłoniach, a Orla puka w szybę, nie mając najmniejszego zamiaru wychodzić na mróz i prószący śnieg, tylko w szlafroku. Brunet obraca się do niej i wraca do środka, a Banks widzi, że coś go trapi, bo dioda na jego skroni cały czas miga na żółto.
– Poszedł spać? – pyta Connor, a ona wzrusza ramionami i rozwiązuje szlafrok. Orla przygląda mu się z uśmiechem, mając ogromną ochotę otrzepać kilka płatków śniegu, które osiadły na jego ciemnych włosach, a z drugiej strony ma wrażenie, że on nigdy nie wyglądał lepiej niż teraz. W tym lekkim nieładzie i niepewności.
– Nie, wziął sobie do serca moją uwagę o tym, że jeśli jest taki pewny, że się nie rozchoruje, to nie potrzebuje też snu. Więc na złość, udaje, że nie jest zmęczony. Typowe. – Śmieje się Banks, siadając na sofie przy kominku, a on zajmuje miejsce obok niej. – Ale już się dogadaliśmy.
– To dobrze, co będziemy robić jutro?
– Nie wiem, zależy, na co będziemy mieć ochotę. – Orla przytula się do niego, ale czuję, że Connor siedzi nadal dość sztywno. – Powiesz mi, co się dzieje? Chodzi o pracę? Mieliśmy nie rozmawiać o pracy.
– Nie, nie chodzi o pracę – odpowiada, a ona obraca się i siada mu okrakiem na kolanach.
– Więc bądź ze mną, a nie zaprzątasz sobie głowę czymś, co jest nie istotne.
– A jeśli to jest istotne? – pyta, obejmując ją w pasie.
– Nie jest, nic poza tym nie jest dla mnie w tej chwili ważne – odpowiada, nachylając się do jego ust.
Nawet pomimo tego całego czasu, który spędzili razem do tej pory, czy tego, jak Orla zapewnia go, że wszystko jest dobrze, Connor nadal czuje się przede wszystkim niepewnie. Ich relacja zdaje mu się czymś, co zepsuje z łatwością, jeśli tylko nie będzie uważał. Dlatego nawet mimo wszystkich pocałunków, które wymienili do tej pory, każdy kolejny jest dla niego jak pierwszy, bo czuję się tak samo zaskoczony. Zaskoczony tym, że ktoś taki jak ona, tak bardzo pragnie kogoś takiego, jak on.
– Twój telefon dzwoni – mówi Connor, odsuwając się od niej, a Orla od razu się śmieje.
– Niech dzwoni, to nic istotnego.
– Nie wiesz tego, dopóki nie odbierzesz. A to już trzecie połączenie, dwa pozwoliłem nam zignorować, bo wiedziałem, że nie będziesz chciała iść po telefon.
– Mam tylko nadzieję, że to nie Elijah, bo to byłby szczyt szpiegowania mnie – mruczy pod nosem Orla, poprawiając szlafrok i idąc w stronę szafki przy drzwiach, gdzie ładowała się jej komórka. – To Ben...
– Detektyw Collins? – upewnia się Connor, a Orla przytakuje lekko i odbiera połączenie.
Connor aż za dobrze pamięta wyraz twarzy Orli, gdy jedenastego listopada na marszu wybuchły bomby. Ma wrażenie, że to nieme przerażenie w jej oczach, jest czymś, czego nie chciał widzieć nigdy więcej. Tak samo, jak jej spanikowanego głosu, gdy próbowała przekonać go, że musi znaleźć swoją przyjaciółkę, bo była przekonana, że tej stało się coś najgorszego. Teraz nie potrzebuje nawet słuchać tego, co mówi jej Ben, wystarczy, że widzi jak zmienia się wyraz jej brązowych oczu.
– Musimy wracać do Detroit. Samochód pułapka... Hank i Chris odebrali zgłoszenie i są w szpitalu – mówi Orla drżącym głosem. – Ben kazał nam przejechać, jak najszybciej.
BUM!
A nie mówiłam, że uśpię was nadmiarem cukru, żebyście nie wiedzieli skąd nadejdzie cios?
Mówiłam.
Rany! Jak ja uwielbiam ten rozdział! Nieskromnie przyznam, że jestem zadowolą ze wszystkich relacji i dialogów w nim. Nawet mimo tego okropnego cliffhangera, z którym was zostawiam.
I najważniejsze! Dziękuję wam wszystkim za to, że tu jesteście. Wczoraj wbiło mi 500 obserwujących i nadal jestem pod wrażeniem. Dziękuję!! ❤️
Konstancja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro