Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Smak pierwszej kawy ◎ Poniedziałek 26 grudnia 2039.

Przez pierwsze kilka sekund, odkąd ich usta się spotkały, oboje tkwili w pewnym odrętwieniu. Tylko po to, by później z każdą chwilą rozsmakowywać się w tej chwili i sobie z coraz większą śmiałością. Orla przysuwa się do niego bliżej, opierając dłoń na jego brzuchu, nie może pojąć, że to dzieje się naprawdę. W sumie byłaby prędzej w stanie uwierzyć, że trafiła do alternatywnej rzeczywistości, niż w to, że naprawdę w końcu jest im dane zaznać tej chwili szczęścia. Dziewczyna ma nieodparte wrażenie, że mimo iż nie mogą dzielić się myślami, to teraz są one takie same i nie muszą mówić sobie nic. To, że jego dłoń obejmuje ją w talii, mówi jej więcej niż tysiące niepotrzebnych monologów. Connor pierwszy raz w całym swoim życiu, nie próbuje słuchać komend w swojej głowie, czy tego, co można by określić rozsądkiem. Rozsądek nie jest czymś, co w jakikolwiek sposób miałoby pomóc mu odnaleźć się w obecnej sytuacji między nimi, dlatego daje odpocząć swojemu rozumowi i zdaje się na instynkt.

Orla łapie jeszcze jeden lekki wdech, zanim znów zaczną wymieniać kolejne zachłanne pocałunki.

Po chwili jednak brunet odsuwa się od niej, a zanim dziewczyna zdąży zapytać, co się stało, słyszy, że Hank wstał.

– Cholera jasna. – Parska cichym śmiechem Orla i bez zastanowienia kładzie się na sofie, przyciągając na siebie Connora, który spogląda na nią zaskoczony. Dziewczyna przykłada mu palec do ust i kręci głową, gdy ten mimo to, chce o coś spytać.

– Ale światło to mogli chociaż zgasić – mruczy do siebie Hank, a po chwili salon zalewa ciemność i słyszą tylko, jak zamyka drzwi od łazienki.

– Mieliśmy dziś naprawdę udany dzień, szkoda byłoby go zepsuć – szepcze cichutko Orla, uśmiechając się. – Więc może lepiej będzie, jak nas nie zobaczy.

– Dlaczego?

– Matko, jaki ty jesteś uroczo naiwny czasami – odpowiada i znów zamierają w ciszy, czekając, aż Hank wróci do swojej sypialni. – Chodźmy stąd...

Orla zbiera swój sweter i koc, a później łapie go za rękę i na palcach przekradają się do pokoju Connora, gdzie on od razu wdaje się w długą polemikę z Sumo. Pies z uporem próbuje dostać się do pokoju za Banks. Dziewczyna śmieje się z nich cicho i bez pytania zdejmuje z wieszaka jedną z koszul Connora, by się w nią przebrać.

– Sumo. Nie – mówi spokojnie Orla, wskazując psu, że ma wyjść, a ten robi to posłusznie. – Nie słucha cię, bo za bardzo go lubisz. Wie, że może ci wejść na głowę – tłumaczy androidowi z uśmiechem, siadając w łóżku.

Connor przytakuje jej, jednak myśli w jego głowie krążą tylko wokół jej palców zapinających sprawnie guziki koszulki, w którą się ubiera. Nie może do końca pojąć tego, jak mocno pragnie przy niej być, jak zupełnie niespodziewanie pragnie jej coraz więcej. Więcej jej pocałunków, więcej przypadkowego dotyku i więcej ciepła i zapachu jej skóry.

– Czy mogę z tobą zostać? – pyta, podchodząc do niej, a ona przytakuje lekko.

– Możesz zostać ze mną tak długo, jak tylko zechcesz.

– Więc prawdopodobnie zostanę z tobą na zawsze Orla – mówi, jakby to była największa oczywistość we wszechświecie, a dziewczyna od razu przygryza usta, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

A z powodu braku odpowiednich słów, po prostu bierze go za rękę i przyciąga do siebie. Oboje kładą się na łóżku, twarzami do siebie i dopiero ona przysuwa się do niego mocniej, kradnąc mu kolejne niepewne pocałunki. Orla najchętniej powiedziałaby mu jasno i wyraźnie, że chce, tylko by trzymał ją w ramionach nawet do następnej wiosny, ale wie, że rano będą musieli wstać z łóżka i stawić czoła konsekwencjom tego wieczoru. Wie, że te wszystkie pocałunki mają swój koszt, a niczego Banks nie boi się tak bardzo, jak znów stracić wszystko, co ostatnio zyskała.

Connor przykłada rękę do jej dłoni, stykając opuszki ich palców, a ona odsuwa się lekko i spogląda mu prosto w oczy.

– Wiesz, że nie wiem, co zaprząta ci głowę Orla – mówi cicho, nie odrywając od niej spojrzenia swoich ciemnych oczu. – Nie podzielimy się myślami, więc musisz mi o nich opowiedzieć. Czego się boisz?

– Nie mogę cię stracić Connor. Nie mogę znów kogoś stracić...

– Nie stracisz mnie. Jak sama dziś powiedziałaś, jesteśmy rodziną. – Connor kładzie się na plecach, a ona układa się z głową na jego ramieniu, czując, jak brunet całuje ją w czoło. I nagle mu wierzy, wierzy w tę obietnicę, jakby miała ona gwarancję pewności.

I pierwszy raz od prawie półtora roku zasypia bez cienia strachu.

Androidy nie śpią i nie śnią. Ani o elektrycznych owcach, ani o końcu świata, ani o szczęśliwych zakończeniach. Jednak Connor ma poczucie, jakby pierwszy raz był bliski temu, co mogą czuć ludzie, gdy śnią o czymś przyjemnym. Większość nocy po prostu leżał obok Banks, słuchając jej oddechu który wraz z regularnym biciem serca układa się dla niego w jakąś niezwykle przyjemną melodie. Nad ranem, jak pierwsze promienie słońca zaczynają wlewać się do jego pokoju, Orla leży wtulona w niego plecami, a on obejmuje ją ramieniem w pasie. Przesuwa dłonią po jej ręce i delikatnie zaciska palce wokół jej nadgarstka, czując pod opuszkami jej miarowe tętno, które po chwili robi się odrobinę szybsze. Dziewczyna przesuwa się jeszcze odrobinę bliżej, jej plecy przylegają do jego klatki piersiowej, a pośladki do jego bioder. Orla nie otwiera na razie oczu, mimo że oczywiste jest, że już nie śpi i odchyla lekko szyje, czując, jak Connor muska ją delikatnie ustami.

– Sprawdzałeś, czy nie śpię? – pyta, gdy brunet przesunie palce z jej nadgarstka i złapie ją za rękę.

– Nie, twój puls i bicie serca są... przyjemne.

– Przyjemne? – pyta, wyraźnie rozbawiona i obraca się w jego ramionach, by spojrzeć mu w oczy. – Śmiem twierdzić, że to jest zdecydowanie przyjemniejsze, prawda?

Całuje go dużo śmielej niż wczorajszego wieczora, a właściwie dzisiejszej nocy i kładzie mu dłoń na policzku. Connor wciąż niepewnie ją obejmuje, kładąc dłoń w jej talii. Nie do końca jeszcze wie, co powinien zrobić z tym, co dzieje się między nimi, jednak każdy jej pocałunek wydaje mu się... cholernie właściwy.

– Nie wyobrażaj sobie, że ja jestem mniej przerażona tym wszystkim – mówi cicho Banks, spoglądając mu w oczy. – Ale wiem, że chce być z tobą, bo przy tobie wszystkiego boję się trochę mniej.

– Nie wiem, czy strach jest uczuciem, które teraz czuję.

– A co nim jest?

– Jeszcze tego nie wiem – odpowiada, uśmiechając się lekko i przesuwając dłoń na jej biodro. – Nie chcesz wstawać? Nie jesteś głodna?

– Głodna jeszcze nie, ale dużo bym zrobiła za kubek kawy – mówi Orla, a on chce wstać. Dziewczyna błyskawicznie siada mu na biodrach i popycha go zdecydowanym ruchem z powrotem na łóżko. – Musimy ustalić jedna rzecz, zanim wyjdziemy z tej sypialni i zaczniemy ten dzień. – Connor zdobywa się tylko na jedno pytające spojrzenie, które jej posyła. Orla pochyla się do niego, jej włosy rozsypują się wokół jego twarzy, a krzywo zapięta wczoraj koszula, odsłania lekko jej piersi w koronkowym czarnym staniku. A wszystko to razem sprawia, że brunet nie tylko nie umie wydusić z siebie słowa, co przede wszystkim nie ma ochoty wypuścić jej z ramion. – Moim zdaniem będzie lepiej, jeśli przy Hanku na razie powstrzymamy się od okazywania sobie uczuć. Przynajmniej dopóki nie ochłonie, że znów jestem częścią jego życia.

– Zdecydowanie jeszcze procesuje twoją obecność i to, że jesteś lepszą wersją siebie, niż się zakładał.

– Ładnie ujęte. – Orla nachyla się jeszcze odrobinę i muska ustami jego szyję, a po tym prostuje plecy i się uśmiecha. – Więc robisz kawę, a ja biorę prysznic?

– Czarna bez cukru – potwierdza Connor, siadając i obejmując ją w pasie. Od razu wyczuwa, że jej puls przyspieszył, jak tylko znów znalazł się bliżej niej i sam musi przyznać, że jej bliskość wywołuje w nim zupełnie nowe uczucia.

– Tak. Bez cukru – odpowiada dopiero po kilku sekundach Orla i schodzi z jego kolan, zabiera torbę i ucieka pod prysznic.

W łazience jest dość chłodno, więc Banks odkręca gorącą wodę i jak tylko pod nią wejdzie, opiera czoło o ścianę przed sobą. W końcu ma chwilę, by przemyśleć wszystko, co się między nimi wydarzyło, nawet jeśli obiektywnie to tylko kilka pocałunków... Mimo tego, że ma ochotę się uśmiechać jak idiotka, musi spojrzeć na tę sytuację, choć przez chwilę z boku. Z innej perspektywy, z perspektywy kogoś, kto nie jest beznadziejnie zakochany. Orla pierwszy raz w całym swoim życiu czuje się przepełniona nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Nawet jeśli żyją w dziwnych czasach, ma przeczucie, że tym razem nie stanie się nic złego... a przynajmniej cholernie chce w to wierzyć.

Ubiera się w luźne spodnie, w które wpuszcza podkoszulek i dołącza do Connora w kuchni, gdy ten właśnie stawia na stole dzbanek z kawą.

– Hank już się obudził, przyjdzie za około cztery minuty, może sześć, jeśli nie będzie mógł znaleźć skarpetek... – mówi Connor, wręczając jej kubek. Dziewczyna upija łyk kawy, podchodząc do lodówki i zaczynając wyjmować z niej jedzenie. – Pomogę ci.

– Dziękuję – odpowiada Orla, uśmiechając się do niego, podaję mu miskę i opiera się na chwilę o szafkę, dochodząc do wniosku, że jednak wypiła wczoraj za dużo grzanego wina i potrzebuje najpierw dopić kawę, zanim zajmie się śniadaniem.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Przytakuje mu lekko, gdy podchodzi do niej. Orla kładzie mu dłonie na biodrach i wspina się na palce, by go pocałować. Robi to na tyle delikatnie, jakby sama nie do końca wierzyła, że to, co się dzieje, jest prawdą, a nie jednym z jej dziwnych snów. Przerywa im dźwięk otwieranych drzwi sypialni i odsuwają się od siebie błyskawicznie, zanim Hank wejdzie do kuchni, a Orla od razu zabiera się za odgrzewanie jedzenia.

– Dzień dobry – mówi Anderson, spoglądając najpierw na Connora, który wygląda na całkowicie pochłoniętego obserwowaniem śniegu za oknem i dopiero na Banks, która przekłada chleb do koszyczka.

– Cześć – odpowiada krótko Orla.

– Dzień dobry Hank, wyspałeś się? – pyta go Connor, a porucznik od razu wie, że coś jest nie tak. Oboje zachowują się niezwykle sztywno, ale na razie nie ma zamiaru zagłębiać się w ten temat. Jest w końcu przed pierwszą kawą.

– Tak, tak – mruczy pod nosem, napełniając kubek. Zapada między nimi cisza, którą przerywa tylko stukanie talerzami, gdy Orla kończy szykować jedzenie i dreptanie Sumo, który nie chciał przepuścić nawet najmniejszej okazji, że dziewczyna coś upuści.

– Smacznego – mówi Banks, stawiając ostatnią rzecz na stole i od razu dolewa sobie kawy, zanim sięgnie po plasterek bekonu.

– Jesteście podejrzanie cicho.

– Wydaje ci się, jest po prostu wcześnie Hank – zbywa go Orla, spoglądając na ułamek sekundy na Connora, jakby chciała mu dać znać, że ma się nie odzywać.

– No już nie przesadzaj, nie siedzieliście wczoraj, nie wiadomo, jak długo – drąży z uporem Anderson, czerpiąc przyjemność z ich zakłopotania. – Pokłóciliście się?

– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiada Orla i nakłada mu jedzenie na talerz. – Zajmuj się lepiej śniadaniem, co?

– Wczoraj przy kolacji trajkotaliście bez przerwy, a dziś rano nie zamieniliście jeszcze ani słowa słowa. Jestem po prostu ciekaw, co takiego się wydarzyło, że się na siebie obraziliście.

– Nikt się na nikogo nie obraził – ucina Banks i robi sobie kanapkę.

– Jak wolisz. – Hank unosi na chwilę dłonie w geście poddania się, a Orla przewraca oczami, nie komentując tego w żaden sposób. – Choć właściwie to byłem ciekaw ile wam zajmie pożarcie się, ostatnie tygodnie się unikaliście, a tu nagle święta i...

– Nie pokłóciliśmy się. Spaliśmy ze sobą – wypala nagle Connor. Orla opiera łokcie na stole po obu stronach swojego talerza i chowa twarz w dłoniach, wiedząc, że to ostatnie ułamki sekund przed tym, jak Hank Anderson najpewniej dostanie zawału. Lub ona pójdzie po jego broń i strzeli sobie w głowę, by nie musieć w żaden sposób próbować wybrnąć z tego, co Connor powiedział, a co faktycznie chciał powiedzieć.

– Co kurwa?

– Nie w tym sensie Hank... – wzdycha Orla, dalej trzymając twarz w dłoniach.

– W jakim sensie? – pyta Connor, a dziewczyna dopiero podnosi na niego spojrzenie.

– Nawet nie próbuj się na razie więcej odzywać kochanie – mówi ciepłym głosem Banks i choć brunet w dalszym ciągu ma czasem problem z wyłapaniem sarkazmu w ludzkich wypowiedziach, teraz ma pewność, że Orla wcale nie jest zadowolona. – Nie, żebym cię rano nie prosiła...

– Wydawało mi się, że ustaliliśmy, że nie będziemy się całować w obecności...

– Connor, skarbie, może weź Sumo na spacer – wchodzi mu w słowo Banks i posyła mu lodowate spojrzenie. – Proszę.

Pies na słowo "spacer" od razu podbiega do Connora i kładzie mu ciężki łeb na kolanie. Android przez chwilę spogląda na Orlę, a później na Hanka i dopiero rozumie, że chyba jednak najlepiej będzie, jak jednak zostawi ich samych. Tym bardziej że nie do końca wie, co się właśnie wydarzyło i o co będą toczyć ze sobą awanturę. Banks pije kawę, obserwując, jak Connor zbiera się do wyjścia i dopiero, jak zamknie za sobą drzwi, przenosi wzrok na Hanka. Dziewczyna zna Andersona dłużej niż kogokolwiek w swoim życiu, ale chyba pierwszy raz widzi go kompletnie zszokowanego.

– Wydaje mi się, że ja się po prostu w nim, kurwa, zakochałam – mówi Orla, a Hank opiera się wygodniej na krześle i wzdycha głośno.

– Ja pierdole. Ze wszystkich osób na świecie...

– Tak, właśnie, kurwa, niestety tak – odpowiada Banks i uśmiecha się lekko. – Jednak naprawdę nie spaliśmy ze sobą w tym znaczeniu tego stwierdzenia, które pierwsze przyszło ci do głowy. Co nie oznacza, że nie jesteśmy razem... bo chyba właśnie jesteśmy. To dość skomplikowane. Do wczoraj właściwie nie podejrzewałam, że on w ogóle czuje wobec mnie cokolwiek.

– Cokolwiek? Ten młokos się w tobie zakochał, odkąd się pojawiłaś pierwszy raz na komisariacie. Do tamtej pory w ogóle nie podejrzewałem, że może być kimś zainteresowany w taki sposób. A potem pojawiłaś się ty i te twoje tajemnice i zanim w ogóle rozgryzł wszystkie, to już przepadł – mówi Hank, a przez twarz dziewczyny obok niego przebiega lekki uśmiech. – Wiesz, mój problem nie wynika z ciebie, czy z tego, jaki on jest, bo macie wzajemnie na siebie dobry wpływ. Choć kurwa nie, on ma na ciebie dobry wpływ, a ty na niego... pierdole, on przez ciebie uderzył Reeda prosto w ryj. Więc nie wiem, czy twoja obecność jest taka dobra.

– To Reed, sam byś mu jebnął, jakby gadał takie pierdoły przy tobie – mówi Orla i oboje wybuchają śmiechem. Hank milknie na chwilę, próbując zebrać myśli i w końcu sięga po swój kubek i zaczyna obracać go w dłoniach.

– Wiesz, od kiedy Cole umarł, dużo myślałem o tym, co mogło mnie w jego życiu ominąć. Te wszystkie drobne rzeczy, jak pomaganie mu w szkole, poznawanie jego pierwszych dziewczyn, czy tam chłopaków, koniec szkoły, studia... pękanie z dumy, gdy będzie odbierał dyplom. I wtedy myślałem też o tobie, że właściwie przerobiłem to z tobą, za co w jakiś sposób jestem losowi wdzięczny.

– Minus randki.

– Nie przerywaj mi – mówi, spoglądając na nią chłodno. – Naprawdę byłem z ciebie cholernie dumny, jak skończyłaś studia i cholernie kurwa wściekły, że nie dałem rady jednocześnie radzić sobie ze stratą Cole'a i byciem przy tobie. Oboje zjebaliśmy wiele rzeczy, ale oboje wyszliśmy w końcu na prostą. – Hank przerywa na chwilę, żeby napić się kawy. Orla musi przyznać, że nawet, jak nie ma pojęcia, do czego zmierza monolog prowadzony przez Andersona, to są w nim rzeczy, które cholernie potrzebowała usłyszeć. – Kiedy pojawił się Connor, z tymi wszystkimi dobrymi radami o tym żebym przestał pić, zmienił dietę i wziął się w garść, to możesz się domyślić sama, jak bardzo mnie wkurwiał. – Orla przytakuje mu, parskając śmiechem i uśmiecha się szeroko. – Jest dla mnie jak syn i przez ostatni rok przyzwyczaiłem się już do tego, że nie jest jak wszyscy, nawet jak inne defekty... że w przeciwieństwie do Cole'a tu nie czeka mnie dawanie mu porad sercowych, wnuki czy organizowanie mu wesela. Naprawdę nie podejrzewałem, że kiedyś pojawi się ktoś, kto zacznie mieć dla niego jakieś znaczenie poza mną i tą kupą futra. Choć naprawdę na to liczyłem, w końcu nie jestem nieśmiertelny.

– Nikt z nas nie jest Hank...

– Mówiłem, żebyś mi nie przerywała. Jak zobaczyłem, że jesteś w znacznie lepszym miejscu w swoim życiu, niż ja półtora roku temu, to nawet uznałem jego sympatię do ciebie za dobrą.. Tylko w żadnych kurwa najśmielszych koszmarach nie spodziewałem się kurwa, że będziecie się bzykać na mojej kanapie.

Banks wybucha głośnym śmiechem, bo dokładnie w momencie, w którym Anderson wypowiada ostatnie zdanie, do domu wchodzi Connor. Na jego kurtce i włosach osiadły płatki świeżego śniegu, a dłonie pozbawione rękawiczek z trudnością próbowały utrzymać smycz psa, który chciał pochwalić się tym, że już wrócił.

– Wytrę go, jest cały mokry – tłumaczy android i kieruje się z psem do łazienki, zastanawiając się, co takiego powiedział Hank, że Orla nie może przestać się krztusić ze śmiechu.

– No przecież wspominałeś o wnukach – sarka Banks, jak tylko Connor zamknie się w łazience i przeciera oczy, z których popłynęły jej łzy ze śmiechu. – To nie Blade Runner, akurat o to możesz być spokojny. I nikt nikogo nie będzie bzykać na twojej kanapie, Hank

– Po prostu tego nie spierdol, Banks.

– Zaufaj mi, to ostatnie, co chciałabym obecnie zjebać.

Rozmowa znów urywa się, gdy tylko Connor pojawia się koło nich. Android spogląda na Hanka, który jednak unika jego spojrzenia, zafascynowany nagle własną kawą, ale Orla uśmiecha się szeroko. Brunet zajmuje miejsce przy stole obok niej, dłoń dziewczyny od razu ląduje na jego kolanie, a ich spojrzenia się spotykają.

– Wszystko będzie dobrze – szepcze cicho Orla i zaciska delikatnie dłoń na jego nodze, a po chwili cofa rękę i zaczyna robić sobie kolejną kanapkę. – W ogóle to pomyślałam, że jutro moglibyśmy zabrać Sumo do Jerycha, on lubi dzieci, a ja mam przynajmniej jedno dziecko, które jest zafascynowane każdym czworonogiem, którego spotykamy na ulicy.

– Masz dziecko? – pyta Hank, mrużąc oczy.

– Orla spędza czas z dzieciakami na świetlicy w Jerychu – tłumaczy za nią Connor. – Chociaż wcześniej nigdy nie wyróżniałaś żadnego z nich, czy coś się zmieniło w ciągu ostatnich tygodni? Nawiązałaś więź emocjonalną z którymś szczególnym dzieckiem?

– Można tak powiedzieć, jestem jedyną osobą, której w pełni ufa ten mały, którego znaleźli w parku przy rzece. Choć przekonuje się do Shailene, to nadal nie rozmawia z nikim, jeśli nie ma mnie obok.

– YK1000? – pyta Connor, a dziewczyna przytakuje mu tylko, biorąc kęs kanapki. – To fascynujący przypadek, zupełnie jakby ktoś chciał zatrzeć wszystkie ślady jego istnienia, ale nie chciał pozbyć się go samego.

– Connor, kurwa, mówisz o dziecku! – upomina go Hank, a brunet przytakuje lekko.

– To w sumie dobra teoria, to wszystko wygląda, jakby ktoś chciał się pozbyć wszystkiego, co z nim związane, ale w ostateczności jemu usunął tylko pamięć... – mówi Orla. – Jak Elijah wróci do miasta, chce zabrać do niego chłopca, może coś powie. A na razie skupmy się na Sumo - co powiesz, by zabrać go jutro do Jerycha?

– Myślę, że jemu się to spodoba – odpowiada Connor, głaszcząc psa po wielkiej głowie, która spoczywała na jego kolanie od momentu, w którym tylko zajął miejsce przy stole.

Dajcie znać, jak wam się podoba taki obrót spraw.

Nieskromnie przyznam, że uwielbiam ten rozdział. Miałam ogromną satysfakcję, jak go napisałam i nadal mnie ona trzyma.

Tak, teraz troszkę napcham was cukrem.
Przynajmniej na razie.
Jeszcze dużo przed nami, to jest jedna z dłuższych historii jakie napisałam.
Mam nadzieję, że was nie znudzę 😏

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro