Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piosenka pokoju ◎ Piątek 11 listopada 2039.

Trasa marszu, który ma się odbyć Woodward Avenue w rocznicę demonstracji, jest długa, a przy ujemnej temperaturze na pewno nie będzie należała do przyjemnych. Jednak tysiące osób, które przybyły tu dziś nie przejmują się tym w żaden sposób. Ta rocznica ma mieć historyczne znaczenie, ma przypieczętować rok trudnego chwilami pokoju, który został zapoczątkowany demonstracją na Hart Plaza.

Orla jest zaskoczona tym, ile ludzi pojawiło się dziś wśród maszerujących, w końcu jeszcze niedawno dałaby sobie rękę uciąć, że zalicza się do niemal nieistniejącego już podgatunku. Do osób, które mają serca i rozumu, trochę bardziej otwarte na cierpienie innych. Dziś jednak na własne oczy widzi, że coś naprawdę się zmieniło, że wyzwolenie się andoridów otworzyło też oczy dużej części społeczeństwa.

W końcu o to walczył Markus i jego przyjaciele, o równość, nie o władzę.

Dziś na szczęście już nikt nie musi krzyczeć o równych prawach, dziś raczej wszyscy wolą iść w ciszy, myśląc o tym, ile ta walka kosztowała. I o tym, że wcale nie jest jeszcze zakończona.

Może androidy miały swoje ugrupowanie w senacie i prawie wszystkie te same prawa, ale czeka ich wszystkich, jako społeczeństwo jeszcze długa droga. Jednak dziś Banks ma poczucie, że im się uda.

Connor idzie obok niej, zachowując taką samą ciszę, jak Orla. Shailene na początku próbowała nawiązać z nimi rozmowę, ale zrozumiała, że nie znajdzie dziś podatnego gruntu, dlatego dość szybko ulotniła się do przodu, gdzie szli jej przyjaciele z Jerycha.

– Dziękuję, że jesteś tu ze mną – mówi Orla, podnosząc wzrok na Connora. – Nawet jeśli powinieneś iść z przodu z Markusem i North, jesteś w końcu bohaterem i tam jest twoje miejsce.

– Nie. Nie jestem bohaterem – odpowiada od razu brunet, patrząc przed siebie, na tych wszystkich ludzi maszerujących w ciszy. – I uważam, że jestem we właściwym miejscu.

Banks uśmiecha się lekko, na tyle na ile pozwala jej dzisiejsze zdenerwowanie. Od rana jest przekonana, że nie uda jej się wytrwać do końca, bez rozpłakania się, choć na razie trzyma się naprawdę dobrze. Nawet jeśli jej umysł nie potrafi skupić się na rzeczywistości, na tym, że jest dobrze, że wszystko w końcu będzie dobrze, a cały czas funduje jej przegląd wszystkiego, co straciła.

Gdy docierają do Hart Plaza, ktoś zaczyna śpiewać, Orla nie potrafi określić, z której strony płynie do niej melodia, ale od razu zaczyna jej wtórować. Rok temu, gdy leżała w łóżku słyszała echo komunikatów telewizyjnych, słyszała, jak Markus i reszta niedobitków, w ostatnim tchnieniu nadziei zaczęli śpiewać.

Hold on just a little while longer
Hold on just a little while longer
Hold on just a little while longer
Everything will be alright
Everything will be alright

Connor spogląda na Banks, która idzie obok niego i od razu dostrzega, że po policzkach dziewczyny płyną łzy. Gdy ją poznał, nie powiedziałby za nic, że należy ona do osób uczuciowych, czy sentymentalnych, w końcu żadna poszlaka na to nie wskazywała. Jednak teraz nie może wyjść spod wrażenia tego, jak wiele emocji może mieścić się w kimś tak drobnym.

Sing on just a little while longer
Sing on just a little while longer
Everything will be alright
Everything will be alright

Orla nie próbuje nawet kryć swoich łez, gdy wyczuwa, że Connor nie spuszcza z niej wzroku i też podnosi na niego spojrzenie. A później bez słowa sięga po jego dłoń i zaciska na niej rękę w wełnianej rękawiczce. Mimo tego, że brunet nigdy wcześniej nie znajdował się w takiej sytuacji, ma przeczucie, co dokładnie powinien zrobić i splata ich palce, chcąc tym prostym gestem dodać dziewczynie otuchy. Banks powoli uspokaja się i na ułamek sekundy opiera czoło o jego ramię, nie mówiąc ani słowa, tylko dalej nucąc piosenkę o pokoju.

I wtedy słychać pierwszy wybuch.

Coś wylatuje w powietrzu nie tak daleko od nich, nie dokładnie na trasie przemarszu, a w jednym ze sklepów obok, ale od razu słychać krzyki, od razu zaczyna się panika. Ktoś wpada na Orlę, która puszcza rękę Connora, lecąc do tyłu i nie mogąc złapać równowagi, upada na ziemię.

A wtedy słychać drugą eksplozję o wiele bliżej nich.

Android nie zastanawia się ani chwili tylko rzuca się, by ochronić dziewczynę swoim ciałem, gdy odłamki szkła z budynku nad nimi lecą w dół jak ulewa. Banks trzęsie się w jego ramionach, leżąc na zimnej ziemi i zaciskając mocno oczy. Jest całkowicie przerażona tym, co się dzieje, że ma problem, by złapać oddech. Dopiero gdy Connor jest pewien, że nie będzie trzeciego wybuchu, podnosi się i pomaga wstać Orli, która rozgląda się wystraszona, po spanikowanych ludziach.

– Wybuch był z przodu! – krzyczy nagle, słysząc, że dzwoni jej w uszach. – Shailene tam była!

Orla próbuje rzucić się biegiem w stronę, z której większość osób próbuje uciekać, ale Connor łapie ją za rękę. Dziewczyna zaczyna się szarpać, próbując mu się wyrwać, ale android łapie ją za ramiona i do siebie przyciąga. Orla próbuje walczyć z nim jeszcze chwilę, ale w końcu przytula się do bruneta, który obejmuje ją niepewnie. Dziewczyna drży w jego ramionach, oddychając panicznie, a on tylko zaciska wokół niej ramiona trochę mocniej, czekając na choćby minimalny cień spokoju z jej strony. W końcu Orla odsuwa się odrobinę od niego, a Connor kładzie jej dłoń na ramieniu, a ona od razu podnosi na niego spojrzenie swoich mokrych od łez oczu.

– Znajdę ją, ale najpierw zabiorę cię w bezpieczne miejsce – mówi stanowczo. – Przytaknij, jeśli mnie rozumiesz Orla, dobrze?

Dziewczyna kiwa głową i daje się zaprowadzić w stronę radiowozów, które miały czuwać nad bezpiecznym przebiegiem marszu. Nie puszczając jej ręki, Connor wdaje się w dyskusję z jednym z policjantów, która dla niej ginie w hałasie syren karetek i wozów strażackich zjeżdżających się na miejsce.

– Chris jedzie po Hanka, zabierze cię do domu, więc poczekaj tam, dobrze? – upewnia się Connor, widząc, że Orla jest w szoku i dalej cały czas rozgląda się po mijających ich ludziach, jakby siłą woli, próbowała ściągnąć tu swoją przyjaciółkę. Brunet kładzie jej dłonie na ramionach i dopiero wtedy dziewczyna skupia na nim wzrok swoich brązowych oczu. – Jeśli cokolwiek, by się działo, dzwoń do nas Orla.

– Dobrze, tak, dobrze – odpowiada i wpada mu w ramiona, przytulając się do niego mocno, a dopiero później wsiada na siedzenie pasażera w radiowozie.

Banks boi się tego, że nagle przestała płakać, jej serce bije za szybko, jest w zbyt wielkim szoku, by choćby wpaść w histerię. Dlatego w otępieniu patrzy na drogę, zanim zorientuje się, że policjant obok niej, mówi do niej nieprzerwanie.

– Nie wierzę w to, że to się dzieje i to jeszcze dziś... – mówi Miller, a ona powoli zaczyna uświadamiać sobie, że przecież go zna. W końcu byli razem przez chwilę w szkole policyjnej, zanim Banks została z niej wyrzucona. – Więc wróciłaś, Hank musi być niezwykle uradowany, że znów pracujesz w Detroit.

– Tak, jest wprost kurwa wniebowzięty – odpowiada cicho Orla, a mężczyzna kręci głową z uśmiechem.

– Widziałem za to, że z Connorem się dogadujesz. To dobrze, to dobry detektyw, nawet mimo tego...

– Pomimo czego? – pyta dziewczyna, obracając się do niego gwałtownie.

– Tego, że nie miał łatwych początków – odpowiada wymijająco Chris i skręca w Michigan Drive.

Dopiero teraz Orla uświadamia sobie, co dokładnie powiedział do niej Connor, ona wcale nie jedzie do swojego mieszkania, ale do domu Andersona.

Pamiętam tę ulicę. Pamiętam, bo to tutaj Cole uczył się jeździć na rowerze i na tamtym zakręcie upadł i poobijał sobie kolana.

Pamiętam tamten fioletowy budynek. Pamiętam, bo właściciele mieli małego szarego psa, a Cole lubił wszystkie psy. Zwłaszcza cudze.

Pamiętam trawnik przed domem. Pamiętam, bo tu leżała z nim godzinami na końcu, patrząc, jak próbuję poradzić sobie z nowym zestawem klocków.

I przede wszystkim pamiętam dom.

Który niestety nie zmienił się ani odrobinę.

Dziewczyna bierze głęboki wdech i wysiada z radiowozu, dziękując za podwiezienie. Hank wychodzi, dokładnie w momencie, w którym Orla chce nacisnąć dzwonek. Anderson czuję ulgę na jej widok, nawet pomimo wszystkich ich wzajemnych niechęci nie wyobraża sobie, by mogło coś jej się stać.

– Connor jest cały? – pyta, widząc, jak dziewczyna próbuje odpalić papierosa drżącymi dłońmi.

– Kilka zadrapań, szkło posypało się z budynku... – odpowiada Orla równie drżącymi głosem, jak jej dłonie. – A jebać to! – Wzdycha i chowa papierosa z powrotem do paczki, wiedząc, że nie poradzi sobie z zapalniczką.

– A ty jesteś cała?

– Nie wiem.

– To bądź tu, jak się dowiesz młoda. – Hank ja wymija, a Orla przytula się do niego, jak jeszcze kilkanaście minut temu do Connora. Z tą różnicą, że android zareagował o wiele szybciej, na ten ruch, a Anderson dopiero po dłuższej chwili też ją obejmuje. – Muszę iść. Nie wypij mi całej wódy.

– Nic nie mogę obiecać.

Banks wchodzi do środka, a pies wielkości małego cielaka biegnie radośnie w jej stronę. Orla od razu klęka na podłodze w korytarzu i przytula bernardyna za włochatą szyję i zaczyna się śmiać, gdy Sumo się wyrywa. Pies próbuje polizać ją po twarzy, a dziewczyna odpycha go delikatnie, co ten przyjmuje za zaproszenie do zabawy.

– Boże, Cole traktowałby cię teraz jak kucyka Sumo. – Śmieje się Orla i odwiesza płaszcz, a później bardzo powoli wchodzi głębiej do domu.

Z każdym krokiem czuje ulgę, że w środku jednak sporo się zmieniło. W salonie są inne meble, jest o wiele więcej płyt i książek, a kuchnia wcale nie jest tak sterylnie czysta, jak to pamiętała. Zapewne wynika to z rozwodu i podziału majątku, ale dziewczyna od razu przyznaje, że teraz podoba jej się tu o wiele bardziej. Momentalnie czuję się jakby była w domu i tylko drzwi w końcu korytarza straszą ją coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem.

W końcu jednak niepewnie naciska klamkę i oddycha z ulgą.

Ściany nie są już pomalowane w loga superbohaterów, nie ma dywanu w gwiazdki, ani milionów zagubionych klocków Lego, które Cole tak kochał. Orla czuję ulgę, że Hank nie trzyma w domu kapsuły czasu, że naprawdę ruszył dalej i szybko rozumie czyja to zasługa.

To jest już pokój Connora.

W sypialni nie było dużo, podwójne łóżko, prosta drewniana szafa z lustrem, biurko i komputer. Dziewczyna odsuwa jedno ze skrzydeł szafy i zagląda do środka, gdzie między idealnie wyprasowanymi koszulami Connora, znajduje jego marynarkę z CyberLife. Wyjmuje ją delikatnie i ogląda drogi materiał, z połyskującym numerem modelu.

Dopiero po chwili dociera do Orli, że Connor właściwie nie potrzebuje tych wszystkich rzeczy, które się tu znajdują. Jednak posiadanie własnego, małego kawałka przestrzeni w jakiś sposób nas definiuje. A jego definiuje ta ascetyczna prostota, której tak daleko do jej własnej zabałaganionej sypialni.

Dobra Banks. Obudziłaś już wszystkie demony przeszłości? To teraz chodź je upić, bo inaczej nie dasz rady wytrwać do świtu.

Pies podąża za dziewczyna krok w krok, gdy szuka ona schowanej gdzieś w kuchni whisky. Gdy w końcu udaje jej się zlokalizować butelkę, idzie do salonu i rozkłada się na sofie, a później bierze głęboki wdech i włącza wiadomości.

Tragiczne wiadomości płyną do nas z samego serca Detroit. Dokładnie rok po listopadowej demonstracji, znów doszło tam do ataku skierowanego przeciwko androidom. Policja na razie nie jest w stanie udzielić dokładnych informacji, ile osób zostało rannych i czy są jakieś ofiary śmiertelne. Na razie nie wiemy też, czy z ataku cało wyszli przedstawiciele władz miasta i organizacji Jerycho... – Orla łapie za telefon i ignoruje wszystkie nieodebrane połączenia, by spróbować dodzwonić się do Shailene. Jednak jej numer pozostaje głuchy, więc Banks pisze do niej kilka rozpaczliwych wiadomości. – Żadna z organizacji terrorystycznych nie przyznaje się do ataku. Policja i FBI badają sprawę, będziemy informować, jak tylko pojawią się nowe informacje.

Banks wycisza telewizor, czytając jedynie płynące na dole paski, na których miga zalew informacji. Próbuję jeszcze raz dodzwonić się do przyjaciółki, ale jej telefon się rozładowuje więc przeklinać cicho. Dość długo szuka ładowarki w całym domu, ale w końcu uznaje, że nie ma to sensu. Wraca na sofę i wypija duszkiem kolejnego drinka.

Dzień dobry, serię cliffhangerów czas zacząć.
Właściwie czas zacząć całą zabawę i moje czterdzieści tysięcy wątków, które mi się tu związuje z każdym kolejnym rozdziałem.

Serio, musiałam to sobie rozrysować, by cała intryga miała sens.
I mam tylko nadzieję, że na końcu efekt będzie zadowalający.

A póki co, dajcie znać jak się bawicie 😉

K ◎

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro