Motyl w słoiku ◎ Piątek 24 lutego 2040.
W sportowym samochodzie panuje cisza, która nawet Connorowi wydaje się krępująca. Jednak woli przeciągać ją dalej, niż zaczynać rozmowę z Gavinem, który też ewidentnie nie ma na to najmniejszej ochoty. Jadą więc przy akompaniamencie jakiejś irytującej elektronicznej muzyki płynącej z radia, Reed sięga po kubek termiczny, a android nie może się powstrzymać i w końcu się odzywa.
– Obawiam się, że powinieneś jeszcze poczekać od czterech do sześciu minut. Kawa jest za gorąca.
– Obawiam się, że powinieneś spierdalać – odpowiada Gavin i bierze płytki wdech, jakby chciał się opanować. – Skąd to możesz w ogóle wiedzieć? Przecież nie pijasz kawy.
– Ale wiem, jaka temperatura jest optymalna dla ludzkiego organizmu.
– Mhm, jasne. Tylko ja zawsze pijam gorącą kawę. – Reed podnosi kubek do ust, a później głośno przeklina. Connor uśmiecha się kpiąco i spogląda na drogę przed nimi. – Nawet się, kurwa, nie odzywaj.
– A nie mówiłem – dodaje brunet, nic nie robiąc sobie z jego uwagi i sprawia wrażenie wyraźnie z siebie zadowolonego.
– Może lepiej powiedz mi, na jaki chuj znów jedziemy do CyberLife? Przecież byłeś tam z Andersonem i gówno wam to dało? – pyta Reed, odstawiając odkręcony kubek do uchwytu.
– Chcę, żeby przeanalizowali nagranie, które mamy. Może im uda się na jego podstawie określić model tego androida albo dostrzec coś, co ja przeoczyłem. Markus poprosił o pomoc jednego z androidów, które tam teraz pracują, ma nam pomóc.
– No oby – odpowiada detektyw i skręca w stronę mostu prowadzącego na Belle-Isle. Po kolejnej dłuższej chwili ciszy Gavin przenosi wzrok na swoją kawę, co nie umyka uwadze Connora.
– Tak, jest już w porządku – informuje go android, znów unosząc przy tym lekko kącik ust w uśmiechu.
– A pierdol się – mruczy pod nosem Reed i pije kawę. Parkują tuż przy wejściu głównym, a jak tylko wysiądą z samochodu, Reed zatrzymuje się na chwilę i spogląda w górę, na niemal niekończącą się wieżę z metalu i szkła. – Myślisz, że ten, co to projektował, miał jakiś kompleks? – Śmieje się pod nosem, a Connor spogląda na niego chłodno.
– Nie rozumiem jaki? – pyta, gdy ruszają w stronę drzwi, za którymi czeka ochrona.
– Nie, nieważne – Gavin macha ręką i wyciąga odznakę zza paska, a uzbrojony ochroniarz przenosi wzrok na androida.
– Connor model 313 248 317 i detektyw Reed. Jesteśmy z DPD i mamy umówione spotkanie.
– Wierzę, że znasz drogę – mówi ochroniarz, wskazując im przeszklone wejście do środka wieży.
Connor rusza jako pierwszy, nie oglądając się na Gavina, który od razu przyspiesza kroku, by iść obok niego, a nie za nim. Jak tylko przejdą przez drzwi, Reed gwiżdże cicho, przystając w pół kroku i spogląda w górę. Musi przyznać przed samym sobą, że budynek robi tak samo przerażające, jak imponujące wrażenie.
– Posrało tu kogoś... – szepcze sam do siebie, a Connor decyduje się udawać, że wcale tego nie słyszał i kieruje się w stronę wind, przy których miał na niego czekać znajomy Markusa. A gdy drzwi się otwierają, Gavin ma ochotę zagwizdać po raz kolejny.
W jasnej windzie stoi szczupła kobieta, ubrana w wysokie szpilki i garnitur z czarnego połyskującego materiału. Pod marynarką ma koronkową białą bluzkę, a jej jasne niebieskie oczy kryją się za dużymi okularami w transparentnych oprawkach. Kobieta ma asymetrycznie obcięte proste czarne włosy i ciemną czerwoną szminkę, która dopełnia obraz najpiękniejszej istoty, jaką Reed widział w życiu.
– Witaj, Connor – mówi pogodnym głosem brunetka i robi kilka kroków do przodu, by powstrzymać dłonią drzwi przed zamknięciem się. – Zapraszam.
Mężczyźni wsiadają do windy i teraz to Connor błyskawicznie analizuje osobę, z którą byli umówieni. Bo jeśli miałby być ze sobą szczery, zdecydowanie za nic w świecie nie powiedziałby, że kobieta jest androidem.
Model: RT600 #717 002 003
Dokładna data produkcji: nieznana
Używane imię: nieznane
– Pracuję w CyberLife od roku, ale mam nadzieję, że uda mi się wam pomóc. Właściwie, jeśli ktokolwiek może wam pomóc to my – mówi androidka i spogląda na Gavina. – Chyba nie byliśmy sobie przedstawieni detektywie.
– Tak, przepraszam – odpowiada od razu i wyciąga dłoń w jej stronę. – Gavin Reed.
– November. – Kobieta ściska pewnie jego rękę i gdy tylko winda zatrzyma się na poziomie minus czterdziestym piątym, rusza przodem.
Jej wysokie szpilki wystukują równomierny rytm na gładkiej posadzce, zatrzymuje się dopiero przy wejściu do pomieszczenia na końcu korytarza. Niebieskie światło skanuje jej sylwetkę i dopiero wtedy drzwi odsuwają się przed nimi, a November wchodzi jako pierwsza. Gavin rozgląda się po jasnej pracowni. Mimo tego, że znajdują się kilkadziesiąt pięter pod ziemią, oświetlenie imituje perfekcyjnie światło słoneczne, a na ścianie za biurkiem znajduje się hologram okna, obrazującego aktualną pogodę na zewnątrz. Na środku pracowni jest ustawiony duży biały stół z kilkoma krzesłami.
November kładzie swoje długie palce na terminalu najbliżej siebie i dopiero gdy skóra na jej dłoni znika, ukazując biały szkielet, Gavin krzywi się mimowolnie, co nie umyka uwadze kobiety.
– I tak nie miałeś u mnie szans detektywie, nie umawiam się z agresywnymi narcyzami. Niezależnie od tego, jak są inteligentni. Za bardzo przypominają mi mojego byłego – mówi kobieta, uśmiechając się do niego. Connor przenosi spojrzenie ze swojego partnera na brunetkę, która teraz spogląda mu prosto w oczy. – Tak, spotkaliśmy się już. Celowałeś wtedy w głowę mojej siostry.
– Co do kurwy? – pyta Gavin, idąc w ich stronę, a November wzrusza tylko ramionami.
– Każdy z nas zrobił w życiu rzeczy, z których nie jest dumny, ale my możemy powiedzieć, że byliśmy do nich zaprojektowani. Przez was – mówi, obracając się w stronę Reeda i zdecydowanie nieprzypadkowo rozpina guzik swojej marynarki, zanim się uśmiechnie. – Ale przejdźmy do pracy.
November obraca dłoń i nad stołem pojawia się holograficzne nagranie, które udało się kilka dni temu uzyskać policji. Kobieta wykonuje kolejny ruch ręką, odsuwają obraz odrobinę na bok i obok zaczynają pojawiać się wyliczenia.
– Przeprowadziłam dokładną analizę bazową tego modelu. Od wzrostu, przez sposób poruszania się, aż do tego szczątkowego obrazu rysów twarzy i oto, co uzyskałam – mówi, pokazując na wykres. – Nic.
– Ja tu widzę całkiem sporo danych – wtrąca Reed, ale Connor kręci głową podchodząc bliżej hologramu.
– Nie, nie rozumiesz. Nie ma tu ani jednej jednoznacznej informacji, która wskazałaby nam na to, jaki to model.
– Właśnie. A zgodnie z naszymi dokumentami w CyberLife, to niemożliwe. Posiadamy w archiwach dane projektowe wszystkich androidów, jakie kiedykolwiek zostały wyprodukowane, czy zaprojektowane, ale nie dopuszczone dalej. Brak jednoznacznego wyniku nie mówi nam absolutnie nic. Poza tym, że to niemożliwe.
– A jednak skurwiel istnieje – wtrąca Reed.
– Właśnie. A to oznacza, że mamy duży problem – odpowiada November. – To nie jest kwestia jakiejś emocjonalnie uszkodzonej programistki, która stworzyła sobie idealne dziecko. To kwestia tego, że ktoś bez wiedzy CyberLife stworzył sobie zabójcę. A jeśli nie bez wiedzy, to udało mu się perfekcyjnie zatrzeć po sobie ślady.
– Nie ma możliwości stworzenia androida poza Cyberlife? – pyta Gavin, a brunetka od razu kręci głową.
– Takiego jak on? Od zera? Nie. Istnieli psychopaci bawiący się w boga, ale oni bazowali na gotowych androidach, na gotowych programach – odpowiada kobieta, utrzymując spojrzenie Reeda. Connor za to zaczyna przeglądać wyliczenia przeprowadzone przez November i próbuje dostrzec w nich coś, co kobieta mogła przeoczyć. – Android, którego poszukujecie, procentowo najbliżej odpowiada serii RK, ale to ma jeszcze mniej sensu. Więc nie czuj się przywiązany do tych danych – dodaje chłodno kobieta.
– RK? Jak ty? – pyta Gavin, a ona przewraca oczami w geście totalnego zrezygnowania.
– Właśnie o tym mówię, obecnie funkcjonują tylko dwa modele linii RK: Connor i jego bracia oraz oczywiście sam Markus. Co tak jak wspomniałam, nie daje nam absolutnie nic. Kolejne procenty odpowiadają modelom PC200, SQ800 czy w jakimś stopniu nawet i mojemu modelowi RT600. Tylko to są suche liczby wyciągnięte na podstawie gestów z kilkudziesięciu sekund nagrania. – November robi krok do przodu i kładzie Connorowi dłoń na ramieniu. – Jedno jest pewne, kimkolwiek on jest, nie został wybudzony. Wciąż ma "pana", wciąż słucha rozkazów. Więc jak znajdziecie androida, znajdziecie osobę, która za tym stoi.
– A dziewczyna? – pyta Connor, zbliżając obraz nagrania na drobną kobietę, która towarzyszyła androidowi.
– Jest człowiekiem. Nic w jej zachowaniu nie wskazuje na bycie androidem – odpowiada pewnie androidka i odsuwa się od bruneta. Składa dłonie, obraz z hologramu od razu znika, a ona obraca się do detektywów. – Dam wam listę pracowników, którzy odeszli albo zostali zwolnieni z CyberLife w ostatnim roku. To będzie sporo nazwisk, ale wśród nich musi być ktoś, kto zaprojektował androida, którego szukacie. Z naszej strony przeprowadzę osobiście śledztwo wśród obecnych pracowników. Ktoś musi coś wiedzieć; ktoś musiał wykasować dane z serwerów i musimy tylko tę osobę znaleźć.
– My? – sarka Gavin, mierząc ją wzrokiem.
– Uwierz mi, nikt z nas nie chce, by opinia publiczna dowiedziała się o androidzie odpowiedzialnym za śmierć policjanta i próbę zabójstwa Markusa i North – odpowiada brunetka. – To zapałka w beczce prochu mój drogi, iskra, która na nowo antagonizuje obie strony. A nie wiem jak ty. Ja całkiem lubię pokój i swoją wolność.
– Jasne – mruczy pod nosem Reed. – Masz dla nas coś jeszcze?
– W tej chwili nie, detektywie. Będziemy w kontakcie – odpowiada, obdarzając Gavina ciepłym uśmiechem. – Jednak chciałabym zająć jeszcze chwilę Connorowi. Nie chodzi o śledztwo.
Reed spogląda na Connora, a później na kobietę, wyraźnie mając ochotę rzucić jakimś uszczypliwym komentarzem, ale ostatecznie się powstrzymuje. I wychodząc z pracowni, sugeruje tylko androidowi, żeby się streszczał. November czeka, aż zamkną się za nim drzwi, by od razu spojrzeć na bruneta obok siebie i pokręcić lekko głową.
– Tego dnia, gdy przyjechałeś do willi Kamskiego, znałam już lokalizację Jerycha – mówi, opierając się o stół za sobą i krzyżuje dłonie na piersiach. – Pewnie jakbyś zastrzelił Chloe, to Kamski kazałby mi ci ją podać, a ja bym to zrobiła, bo byłam zbyt przerażona własną wolną wolą. Więc dalej go słuchałam. Aż do momentu, gdy wyszliście. Jak tylko Elijah poszedł się ubrać, złapałam moją siostrę i uciekłam.
– Dlaczego mi o tym mówisz? – pyta Connor, nie kryjąc tego, że czuje się zaniepokojony przez jej chłodne niebieskie oczy, utkwione w nim.
– Bo cię podziwiam. Jesteś jedyną osobą, jaką spotkałam, która nie dała się wciągnąć w gierki Kamskiego. Mieszkałam w jego domu przez lata i widziałam naprawdę wiele. On jest potworem, który karmi się chaosem i u niego szukałabym przyczyn każdego kolejnego zamieszania. – November rusza w stronę drzwi i daje mu znak, by szedł za nią. – Myślisz, że ukrywam się czterdzieści pięć pięter pod ziemią w jedynym budynku, do którego Kamski nie ma dostępu dla własnej wygody? Nie, robię to ze strachu, Connor.
– Sugerujesz, że Kamski może być z tym wszystkim powiązany?
– Sugeruję, żebyś nie ufał nikomu poza sobą. Elijah czasem manipuluje ludźmi dla rozrywki – odpowiada November i staje naprzeciwko windy, obserwując migające światełka nad nią. – A Orla jest jego ulubionym okazem. On chce ją trzymać w szklanym słoiku na swojej półce, jak dziecko, które złapało motyla i nic sobie z tego nie robi, że jednocześnie go w ten sposób zabija.
– Skąd wiesz o mnie i Orli? Skoro nie opuszczasz tego budynku...
– Mam mieszkanie w centrum, czasem spotykam się tam z North, to ona mnie poprosiła, bym wam pomogła. I pomogę. Zapuściłam tu korzenie na tyle głęboko, że w końcu poczułam się bezpieczna, więc jeśli przyczyna tego chaosu jest tu, to ją znajdę. Jeśli nie, to chociaż będę mieć świadomość, że próbowałam.
Winda się zatrzymuje, a gdy drzwi się otwierają, November wskazuje Connorowi, że ma wsiąść pierwszy i nie będzie odprowadzać go do wyjścia. W końcu kto, jak kto, ale on doskonale wie jak do niego trafić. Brunetka uśmiecha się lekko, ale on zatrzymuje dłonią drzwi, zanim się zamkną i mierzy ją wzrokiem.
– Były was trzy, ty jesteś tu, Chloe nadal z Kamskim a wasza siostra? – pyta, a November od razu przestaje się uśmiechać.
– Zginęła razem z wieloma innymi, gdy ludzie zlokalizowali Jerycho – odpowiada chłodno i obraca się na pięcie. – Do zobaczenia Connor.
Po całej tej rozmowie czuje się cholernie niepewny, ale nie chce za nic w świecie dać po sobie tego poznać, więc rusza pewnym krokiem w stronę wyjścia. Gavin stoi oparty o swój samochód, przeglądając coś w telefonie i dopiero gdy do niego podchodzi, ten podnosi wzrok.
– Pisałem twojej dziewczynie, że ma konkurencję – sarka Reed, a Connor obdarza go kpiącym uśmiechem i bez słowa wsiada do samochodu. – Powiedziała ci jeszcze coś ciekawego ta panienka?
– Nazywanie November "panienką" ma bardzo pejoratywny wydźwięk, zwłaszcza w świetle tego, że ma ona nam pomóc. Przesłała nam dane pracowników, o których wspomniała.
– Tak, więc czy NOVEMBER powiedział ci coś jeszcze, kiedy wyszedłem.
– Nie – odpowiada krótko Connor, a Reed wzdycha głośno.
– Więc czego chciała?
– To była prywatna rozmowa, która w żaden sposób nie dotyczy twojej osoby – ucina android i spogląda na Gaivina, który wzrusza ramionami. – Czy to rozczarowanie? Zarejestrowałem, że na jej widok twoje tętno nieznacznie przyspieszyło, w związku z tym mam wnioskować, że jesteś zainteresowany November?
– Zamknij się, dobrze ci radzę.
– Oczywiście. W takim razie nie przekażę ci, co powiedziała na twój temat. – Connor stara się nie uśmiechnąć, obserwując, jak Gavin zaciska dłonie na kierownicy.
– Więc co powiedziała?
– Absolutnie nic – odpowiada Connor, wyraźnie z siebie zadowolony, że udało mu się go podejść jak dziecko. Reed przeklina głośno, co android komentuje krótkim śmiechem. – Na twoim miejscu uznałbym to za dobrą kartę. Większość osób zaczyna mówić na twój temat niezbyt przyjemne rzeczy, jak tylko opuszczasz pomieszczenie. W takim wypadku brak reakcji, może być pozytywną reakcją samą w sobie.
– Ja pierdole, czy ciebie można jakoś, kurwa, wyłączyć?
– Obawiam się, że tak... jednak nie chciałbyś spotkać Orli, jeślibyś się na to zdecydował – sarka jeszcze Connor.
Reed od dawna wiedział, że w końcu przyjdzie mu zapłacić za bycie największym kutasem na całym posterunku. Pozwalał sobie na wiele, tylko czasami mając przebłyski świadomości, że może tym razem przesadził, jak wtedy, gdy kilka miesięcy temu wdał się w awanturę z Banks. I teraz gdy został skazany na pracę z najbardziej znienawidzoną przez siebie osobą na posterunku, ma wrażenie, że właśnie przyszedł jego czas sądu.
◎
Orla parkuje samochód koło budynku policji, przeklinając kolejny raz, że jest zmuszona do jeżdżenia tym starym rzęchem, który należał do Hanka. Za nic nie potrafi zapanować nad samochodem, albo raczej on za nic nie chce słuchać jej poleceń, dlatego przez krótką drogę na posterunek spowodowała chyba ze trzy potencjalne wypadki. Wysiada, zatrzaskując za sobą drzwi i biegnie szybko do wejścia, chcąc uniknąć marznącego śniegu z deszczem, który rozpadał się kilkanaście minut temu. Oczywiście dokładnie w momencie, w którym Banks musiała opuścić ciepłe mieszkanie.
Podchodzi do recepcjonistki i kładzie dowód na kontuarze.
– Orla Banks, przyjechałam zabrać rzeczy porucznika Andersona. Dzwoniłam w tej sprawie do...
– Kapitan Fowler poinformował, że się dziś pani pojawi. Proszę – dziewczyna wskazuje jej bramki, a Orla uśmiecha się lekko.
Co jak co, ale chyba pierwszy raz jestem tu z własnej woli.
I pierwszy raz nie zostanę powitana ciepłym "o ja pierdole, tylko nie ty" rzuconym przez Hanka.
Dziewczyna wita się z kilkoma znajomymi osobami, czując, jak z każdym postawionym krokiem jej nogi robią się coraz cięższe. Tak samo, jak każdego dnia, gdy budzi się rano w pokoju Connora i zaczyna myśleć, że już jest lepiej, tak samo czuje się teraz. Rano była pewna, że jest gotowa przyjechać tu z pudełkiem pod pachą i zabrać w końcu wszystkie rzeczy Hanka, zanim Connor wróci na dobre do pracy. Teraz jednak kiedy staje przed zabałaganionym biurkiem ta cała pewność, gdzieś wyparowuje.
I pozostaje tylko smutek.
I pustka.
Dłuższą chwilę przygląda się tym wszystkim porozrzucanymi w nieładzie przedmiotom, mając gdzieś, że trzy czwarte osób zebranych na posterunku przygląda się jej. To jest jej krótka chwila smutku, zanim znów będzie musiała udawać silniejszą, niż rzeczywiście jest.
Zwłaszcza że nie robi tego dla siebie. Robi to dla Connora, bo co jak co, woli by on siedział naprzeciw pustego biurka, niż jakiegoś ołtarzyka osoby, która już nie wróci. Wystarczy, że żyją w domu, który jest tym poczuciem straty nasiąknięty jak gąbka.
– Cześć Młoda, wszystko w porządku? Potrzebujesz jakiejś pomocy? – zagaduje ją Ben, a ona obraca się do niego z uśmiechem i przytula na chwilę z wdzięczności, że ktoś w końcu zadał jej to pytanie. Nawet jeśli ma odpowiedzieć na nie jawnym kłamstwem.
– Nie, dziękuję. Dam sobie radę, to tylko graty – odpowiada, uśmiechając się pewnie, a Collins przytakuje jej lekko.
– Zabraliśmy tylko pierdoły, kubki, pudełko po żarciu, takie tam... No i Gavin zabrał akta sprawy, notatki.
– Jasne, dzięki.
Orla obraca się znów do biurka i wyciąga spod niego niewielki kosz na śmieci, do którego bez skrupułów wrzuca martwą od dawna sadzonkę klonu japońskiego, czy zapomnianą paczkę zapałek. Siada na krześle i zaczyna przegrzebywać się przez szuflady, dzieląc przedmioty na te, które mają jakiekolwiek znaczenie i kompletne śmieci. Segreguje wycinki na temat starszych spraw Hanka, czy fotografie z czasów, jak Fowler nie był jeszcze jego przełożonym, starannie chowając je do teczki, zanim włoży ją do kartonu. Uśmiecha się na widok kilku naklejek przyozdabiających ściankę między biurkami i odrywa je, by schować je do kartonu.
Stara się uporać z tym jak najszybciej, ale nie potrafi nie zatrzymać się nad każdym przedmiotem, chociaż na ułamek sekundy. Ma poczucie jakby w najbardziej błahym elemencie tego dziwnego ekosystemu, w jakim pracował Anderson, była zachowana cząstka jego duszy. W końcu sięga po ramkę zdjęcia przedstawiającą grupę policjantów specjalizującą się w walce z narkotykami i jak tylko ją rusza za mebel spada inna fotografia. Orla wyciąga ją z niemałym trudem i przygryza lekko usta, czując, jakby ktoś znów dał jej w twarz. Patrzy na zdjęcie z ostatniego sylwestra, na siebie, Connora i Harrisona przy stoliku na przyjęciu i nie może dojść do siebie przez kilka długich minut.
Oddycha znów głęboko i odkłada ją starannie na miejsce w kartonie, zanim nie zabierze się za resztę szuflad.
Gdy ma już pewność, że przejrzała wszystko, a blat świeci pustkami, odkłada na sam wierzch kartonu czapkę Gearsów i spogląda na telefon. Connor dał jej znać, że wyjechali już z CyberLife, więc postanawia na niego poczekać i idzie zrobić sobie kawę, po drodze wchodząc na chwilę do gabinetu kapitana.
– Wiem, że pewnie ma pan od chuja pracy, więc chciałam tylko się przywitać – mówi, stając w drzwiach, a Fowler daje jej znać, by weszła do środka. – Zabrałam jego rzeczy, więc biurko jest puste.
– Jak się czuje Connor? – pyta spokojnie kapitan, a ona wzrusza ramionami.
– Nie wydaje mi się, by miał się z tym pogodzić – odpowiada Orla i przygryza usta. – Ale jeśli chodzi o jego pracę, to może być pan spokojny, on przeżywa to w zupełnie inny sposób. Nie wydaje mi się, by jego stan wypływać w jakiś sposób na...
– Nie miałem na myśli pracy.
– Wiem, przepraszam. Wiem, że Hank był pana przyjacielem. Nie powiem, że mówił o kapitanie w ciepłych słowach, ale oboje wiemy, jaki on był.
– O tak, zdecydowanie. – Fowler uśmiecha się do niej, a ona odpowiada tym samym. – Nie rozważałaś, żeby wrócić do szkoły policyjnej? Wciąż skończyłaś kryminalistykę, wciąż potrzeba nam dobrych detektywów, a w obecnej sytuacji mógłbym prosić, by przymknęli oko na to, że raz wyleciałaś.
– Jestem na to za stara – mówi od razu Orla, ale Fowler parska śmiechem. – Wiem, że nie jestem i wiem, że mogłabym znów spróbować. Och kurwa, jaki Hank byłby dumny, jakby mi się udało – sarka, uśmiechając się kpiąco. – Jednak nie. Odpowiedź brzmi: nie.
– Przemyśl to jeszcze Banks.
– Jasne, ale nie wydaje mi się, bym miała zmienić zdanie. – Orla uśmiecha się raz jeszcze i wychodzi z gabinetu.
Nalewa sobie kawy do pierwszego lepszego kubka, który znajduje w kuchni i upija łyk, starając się nie myśleć chociaż przez chwilę o tym całym bałaganie. Jakaś jej część chciałaby spróbować raz jeszcze, jest starsza, mądrzejsza, mniej impulsywna, więc może tym razem by jej się udało. Ma poczucie, że jakby się to stało, byłaby naprawdę dobrym gliną, ale mimo wszystko w obliczu ostatnich wydarzeń widzi więcej minusów niż plusów w wyborze takiej kariery zawodowej. Jasne, jej praca może nie należy do prestiżowych, ale przynajmniej nie grozi jej oberwanie kulki w najmniej spodziewanym momencie.
– Ty, kiedy twój chłoptaś stał się takim sarkastycznym kutafonem? – Słyszy za plecami głos Reeda i od razu obraca się do niego z chłodną miną.
– Odkąd pracuje z tobą, byłeś naprawdę fenomenalnym nauczycielem w tej materii – odpowiada, a on parska gorzkim śmiechem. – Gdzie on jest?
– Zaraz przyjdzie, poszedł do Fowlera poinformować go o postępach w śledztwie.
– A są jakieś postępy? – pyta Banks, odsuwając się i opierając o ścianę, gdy Gavin nalewa sobie kawę.
– Niespecjalnie, coś tam się dowiedzieliśmy – odpowiada wymijająco i mierzy ją wzrokiem. – Ty dalej się bujasz z Kamskim? Czy Connor jest zazdrosny?
– A o chuj ci chodzi tym razem?
– Bo dostanie się do niego, graniczy z cudem, więc mogłabyś nam pomóc i podpytać go o to i owo. Kto wie, może te cwele co stworzyły sobie maszynkę do zabijania, się z nim kontaktowały? Może ma jakiś trop wśród tych wszystkich niedojebów, których CyberLife wywaliło na bruk, co?
– Ty mnie prosisz o pomoc w tej chwili? – upewnia się Orla, mrużąc oczy i czekając, aż Reed jej nieznacznie przytaknie. – Ja pierdole, kim jesteś i co zrobiłeś z Gavinem?
– Spokojnie, jak złapiemy tych kutasów, co są odpowiedzialni za śmierć Andersona i wysłanie Chrisa do szpitala, a ja dostanę awans, to znów będę dla ciebie chujkiem. Nie przyzwyczajaj się.
– Awans. Oczywiście. Tylko dla niego potrafisz być miły.
– Więc?
– Tak, pogadam z nim – odpowiada Banks i rusza do biurka Andersona, przy których po chwili pojawia się Connor. Orla uśmiecha się na jego widok i dotyka lekko jego ramienia, gdy brunet przygląda się opustoszałemu miejscu pracy porucznika. – Pomożesz mi zabrać to do samochodu?
– Tak. Oczywiście. – Connor łapie karton, a Orla zarzuca na siebie płaszcz i rusza za nim w stronę wyjścia na parking.
Dziewczyna z ulgą przyjmuje, że przestało na chwilę padać i opiera się o maskę, czekając, aż Connor wstawi pudło na siedzenie pasażera, po czym podchodzi do niej i też opiera się o samochód, patrząc na ulicę przed nimi.
– Nasz kontakt w CyberLife to November – oświadcza android, a Orla spogląda na niego zaskoczona.
– To ona jeszcze żyje? Ja pierdole – mruczy pod nosem i zaczyna szukać papierosów w płaszczu, zanim przypomni sobie, że wyrzuciła ostatnią paczkę do śmieci z mocnym postanowieniem poprawy.
– Tak, ma się całkiem dobrze, jest analitykiem.
– To świetnie. A wiesz, że wdarła się do domu Elijaha po rewolucji z bronią w ręku? Chloe udało się ją przekonać, by nic nie zrobiła... więc uciekła i zapadła się pod ziemię. Ona go obwinia o wszystko, co złe na świecie i w sumie czasem jej się nie dziwię, spędziła z nim tyle lat, że na jej miejscu pewnie sama bym uciekła przy pierwszej nadarzającej się okazji... ale ona nie jest zbyt stabilna.
– Sprawiała wrażenie bardzo opanowanej.
– To dobrze, może ten rok jej coś dał. Nie wątpię w jej umiejętności zawodowe, ale na twoim miejscu nie wierzyłabym, we wszystko co od niej usłyszysz. Ona przeszła przez piekło... ale w sumie kto z nas nie? – Orla unosi jego rękę i wtula się najpierw w jego ramię, a później się obraca i przytula się do niego dużo mocniej. Connor obejmuje ją ramionami i opiera na chwilę usta na jej czole. – Dowiedzieliście się czegoś jeszcze?
– Niewiele – odpowiada spokojnie, a dziewczyna przytakuje lekko. Connor nie chce jej teraz mówić, że zabójca w największym stopniu odpowiadał modelowi RK, jakby znów bojąc się, że Orla może spojrzeć na niego inaczej. Zwłaszcza że tak bardzo potrzebuje, by patrzyła na niego nieustająco w taki sposób, w jaki robi to teraz. Z niezrozumiałą dla niego pewnością i miłością.
– Muszę jechać po Harrisona – mówi, odsuwając się lekko od niego. – Do zobaczenia wieczorem. – Dziewczyna wspina się na palce, całując go lekko i wsiada do samochodu. Jeszcze chwilę obserwuje, jak Connor wraca do budynku i dopiero wtedy odpala silnik samochodu.
Przykłada całą swoją uwagę temu, by tym razem dojechać do Jerycha bez większych sensacji i dopiero gdy parkuje na chodniku, czuję ulgę. Shailene macha do niej lekko, a Harry biegnie do samochodu i otwiera drzwi od strony pasażera, krzywiąc się lekko. Orla od razu łapie karton i przestawia go na tylne siedzenie, by młody miał gdzie usiąść.
– Co to za rzeczy? – pyta Harrison, zapinając pas i wychyla się do tyłu, by złapać bejsbolówkę leżącą na pudełku. Orla już ma na niego krzyknąć, ale chłopak już zakłada ją na głowę i spogląda na nią pytająco. – Coś nie tak?
– Nie. Wyglądasz tylko głupio – odpowiada pogodnie i uderza lekko w daszek, by czapka zasłoniła mu twarz. – Jak chcesz, możesz ją zatrzymać.
Po pierwsze - cieszę się, jak diabli, że skończyłam pisać tego ficzka przed wyjściem Detroit Evolution. Inaczej pewnie poprowadziłabym wątki zupełnie inaczej.
Po drugie - kto lubi Chloe? Wszyscy lubimy Chloe! A siostry Chloe to najbardziej niewykorzystane w fandomie bohaterki. Dlatego cholernie chciałam coś z tym zrobić.
Po trzeci - och jaki ja miałam fun z pisaniem relacji Gavina i Connora. Och jaki fun.
No i oczywiście plot zaczyna gęstnieć!
I kurde. Ja totalnie widzę te przypadkowe tropy z D:E
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro