Jestem Luke Skywalker ◎ Poniedziałek 12 grudnia 2039.
W budynku organizacji Jerycho praca trwa niemal całą dobę, choć oczywiście androidy wyznaczyły sobie godziny urzędowe, chociaż w przypadku osób, które snu nie potrzebują, są one dosyć umowne. Inne zdanie na temat godzin pracy ma za to Orla, która trzymając się mocno swojego kubka kawy, wtacza się do środka koło ósmej, godzinę po tym, jak Shailene zadzwoniła do niej z awanturą, że przecież miała być u nich rano. Banks zwyczajnie zignorowałaby swoją przyjaciółkę i wróciła do spania, ale w głosie Lene brzęczał niepokój, którego nie słyszała tam od dawna.
– Gdzie się pali? – pyta, przekraczając próg budynku. W pierwszej chwili Traci siedząca na recepcji wydaje jej się znajoma i dopiero po chwili przypomina sobie uśmiech, jaki dziewczyna w niebieskich włosach posłała Connorowi, gdy byli tu po raz pierwszy. – Lene kazała mi przyjechać bladym świtem... – dodaje, gdy odpowiada jej tylko cisza.
– Lene jest na drugim piętrze, w skrzydle z pomocą medyczną.
– Jasne, dzięki – odpowiada Orla, uśmiechając się lekko. – Echo, prawda? Masz na imię Echo.
– Tak... – odpowiada dziewczyna, mrużąc lekko oczy. – Nie śpieszyło ci się przypadkiem?
Banks wzrusza ramionami, kolejny raz powtarzając sobie, że powinna przestać być miła, bo ewidentnie jej to nigdy nie wychodzi i rusza schodami na górę. Dłuższą chwilę rozgląda się po pokojach na drugim piętrze, zanim znajdzie Shailene, ona i inna blondynka w długich włosach, rozmawiają przyciszonymi głosami. Orla od razu rozpoznaje androida domowego AX400 o imieniu Asha, która zajmuje się dzieciakami.
– Cześć dziewczyny, wybaczcie spóźnienie, ale wiecie... sen, jedzenie, takie ludzkie pierdoły – mówi, podchodząc do nich, a Shailene obraca się do niej z poważną miną. – Co jest?
– W niedzielę w parku Belle Isle znaleźliśmy chłopca – mówi Lene, obracając nerwowo tablet w dłoniach. – Problem polega na tym, że to nowy model, pierwszy raz się z takim spotykamy.
– Przecież CyberLife ma zakaz wprowadzania nowych modeli bez waszej wiedzy, zwłaszcza modeli z linii wrażliwych, jak dzieci...
– No to kolejny raz zrobili nas w chuja – odpowiada od razu Lene, a przez twarz jej przyjaciółki przebiega cień uśmiechu, gdy słyszy przekleństwo. – Zabawa zaczyna się dopiero rozkręcać Orla, znamy jego model, znamy numer seryjny, ale w ani jednej bazie danych nie znaleźliśmy jakichkolwiek informacji. Nie ma nic, daty produkcji, miejsca sprzedaży, właścicieli, zgłoszenia zaginięcia... nic.
– Przecież to niemożliwe – mówi od razu Banks, biorąc tablet od przyjaciółki. – Lokalizator?
– Nigdy nie został aktywowany – wtrąca Asha, stając obok nich bliżej.
– Nie można po komponentach ustalić daty produkcji?
– Można w pewnym zakresie, zakładamy początek 2038 roku. Na dodatek ma wyczyszczoną pamięć. – Orla zamiera nad dokumentami i podnosi wzrok na Lene. – Tak, próbowaliśmy odzyskać chociaż fragmenty, ale nie ma nic. Jakby urodził się wczoraj.
– Prosiliśmy już policję o pomoc, ale Connor nie znalazł dotychczas nic więcej.. Ktokolwiek zaprojektował i stworzył tego dzieciaka, niekoniecznie chciał, by widniał on w bazach danych.
– Connor wam pomaga? – pyta Orla, siląc się na chłodny ton.
– Tak, ale to nie czas na tę rozmowę – upomina ją lekko Lene. – Potrzebujemy, żebyś spróbowała dowiedzieć się czegoś swoimi sposobami...
– Swoimi sposobami... czyli mam dać Kamskiemu spojrzeć na te dane – wtrąca od razu Orla. – Jasne, oczywiście, że to zrobię. Zadzwonię do niego później, jak będę mieć pewność, że już nie śpi.
– Jest jeszcze jedna sprawa.
– Jaka?
– Chłopiec nie odezwał się słowem, odkąd go znaleźliśmy, ani do nas, ani do innych dzieciaków. Może spróbujesz z nim porozmawiać? – pyta Asha, a Orla wzrusza ramionami i po chwili zawahania się, przytakuje lekko. – To idź z Lene, ja muszę wracać do reszty.
– Jasne, dziękuję za wszystko. – Gdy tylko zostają we dwie, Shailene od razu spogląda na swoją przyjaciółkę. – Porozmawiasz z nim?
– Dlaczego miałabym tego nie zrobić? Lubie wasze dzieciaki – mówi Orla i otwiera drzwi na korytarz. – Zaprowadzisz mnie do niego?
Lene przytakuje jej i rusza korytarzem. Zza drzwi pokoi dziecięcych słychać śmiech; za ich plecami co chwila słychać tupot nóg i trzaski, gdy chłopcy biegali między pomieszczeniami. Orla była tu tylko kilka razy, ta część budynku należy do jednej z najbardziej prywatnych, a ona zawsze bawi się z dzieciakami raczej na sali gimnastycznej na dole.
– Ma jakieś imię? – pyta Banks, oddając przyjaciółce tablet i chowa pusty kubek termiczny do plecaka.
– Nie wiemy.
– Nie wiecie? Ja pierdole... – mruczy pod nosem i daje znać swojej przyjaciółce, że ma zniknąć, po czym wchodzi do małego jasnego pokoju.
Chłopczyk jest trochę starszy od innych androidów dzieci, może rok, może dwa, ale w przypadku dzieciaków jest to dużo bardziej zauważalne. Ma jasne włosy, które układają się w lekkie Loki, a każdy z nich kręci się w swoją stronę, a jego jaśniutkie niebieskie oczy przyglądają jej się z zaciekawieniem.
– Cześć, jestem Luke Skywalker i przybywam cię uratować – mówi Banks, rozbawiona tym, że pierwszą rzecz, która przychodzi jej do głowy jest cytat z Gwieznych Wojen. – Dobra, może nie jestem Skywalker, ale rodzinę mam równie ciekawą... mam na imię Orla i...
– Jesteś człowiekiem – stwierdza chłopiec, mrużąc lekko oczy. – Jesteś tą ludzką dziewczyną, o której rozmawiają dzieciaki.
– Mam nadzieję, że mówią o mnie. Inaczej będę cholernie zazdrosna, jak mają inną ludzką koleżankę, która do nich przychodzi. A czy ty mój drogi nie złożyłeś przypadkiem ślubów milczenia, odkąd cię znaleźli?
– Nie, po prostu byłem ciekaw, co wymyślą żebym zaczął mówić. Choć właściwie nikt nie próbował ze mną rozmawiać, tylko zadawali mi pytania.
– Więc masz jakieś imię? – pyta Orla, a on od razu kręci głową.
– Jeśli je mam, to go nie pamiętam.
– A co pamiętasz? – zadaje kolejne pytanie Banks, ale dzieciak milknie momentalnie. Orla wie, że nie robi tego, bo przypomniał sobie coś złego, czy bo nie chce o tym mówić, a z czystej złośliwości, że tak jak wszyscy inni ona też zaczęła zadawać mu pytania. – To musi być dla ciebie całkowicie szalone, obudzić się nagle w tym dziwnym świecie... – Widzi błysk w jego oczach i wie, że idzie w zupełnie złą stronę, takie psychologiczne zagrywki Asha pewnie trenuje na nim od wczoraj, a skoro milczał, aż do teraz to oznacza jedno. Cokolwiek Banks zrobiła, wchodząc do pokoju, zdawało się zadziałać. – Okej. Niech ci będzie.
Orla rozgląda się po pokoju, po czym łapie wysokie buty stojące przy drzwiach i podchodzi do chłopaka, który już ma o coś spytać, jednak ostatecznie się powstrzymuje. Banks klęka przed nim i wiąże mu sznurówki, chociaż wie doskonale, że dzieciak jest już na tyle duży, by zrobić to sam, po czym wstaje i rzuca w niego puchową, pomarańczową kurtką.
– Ubieraj się, idziemy na spacer.
– Nie chcę.
– Nie wydaje mi się, bym pytała cię o zdanie. W końcu nie lubisz, jak zadaje ci się pytania – odpowiada z uśmiechem Orla i wskazuje mu drzwi. – Idziemy stąd.
– Nie chcę! Nie mam ochoty, chodzić po mieście licząc, że mi się coś przypomni!
– Nie to miałam w planach – mówi Banks, spoglądając na niego z uśmiechem. – Chcę po prostu cię wyrwać z tego pokoju, do kina, czy na łyżwy... ale jak nie chcesz.
– No dobra, chcę – odpowiada blondynek i rusza w stronę schodów. – Nie powinnaś komuś zgłosić, że mnie zabierasz?
– Nie, Shailene wie, gdzie mieszkam. – Chłopiec odpowiada jej uśmiechem i zbiega po schodach o wiele szybciej, niż Banks by sobie tego życzyła o tak wczesnej porze.
Jadą autobusem do centrum, a Orla doskonale wie, jaki co ma dla nich zaplanowane, bo w końcu nie robi tego pierwszy raz. Już kiedyś obserwowała dziecięcą radość innego niebieskookiego chłopca wpadającego do największego sklepu z zabawkami w mieście. Chociaż oczywiście ten dzieciak jest starszy, więc jego większą uwagę przykuwają klocki i statki kosmiczne z nieznanej jej produkcji, które jako wielka fanka Gwieznych Wojen ocenia dość krytycznym okiem. Chłopak mówi jej o książce, którą skończył czytać w nocy opowiadającej o jakimś międzygwiezdnym piracie, który ciągle wpada w kłopoty, a Banks dochodzi do wniosku, że chyba musi nadrobić dzieła dziecięcej popkultury z ostatnich czterech lat.
– Chodź, przejdziemy się spacerem do Greektown – mówi Orla, podając mu kurtkę i pilnuje, by na pewno ją zapiął, mimo że przecież i tak nie zmarznie. Pogoda nie jest najgorsza, jest zimno, chodniki przykrywa warstwa zmarzniętego śniegu, ale przynajmniej nie pada.
– Mieszkasz w Detroit od zawsze? – pyta chłopak, a ona uśmiecha się lekko.
– Tak, wyprowadziłam się dopiero rok temu na prawie dziesięć miesięcy do stolicy, ale wróciłam.
– Czemu?
– Czemu wróciłam, czy czemu wyjechałam? – pyta Banks, a jej mały rozmówca tylko wzrusza ramionami i kopie bryłę śniegu.
– Wyjechałam po po demonstracji Markusa, atmosfera w mieście była napięta, ja też swoje przeszłam i stolica wydała się dobrym miejscem, by przez chwilę zająć się czymś bardziej istotnym. Wróciłam, bo Shailene mnie o to poprosiła.
– Shailene strasznie dużo mówi... – wzdycha chłopiec, a Orla wybucha śmiechem.
– Tak, masz rację, ona czasami nie potrafi się zamknąć, ale za to ją chyba też kocham.
– Czym się zajmujesz? – Banks spogląda na niego z góry i daje mu znak, żeby zgadywał. – Nie pracujesz w Jerychu, bo jesteś człowiekiem. Nie jesteś też policjantką, bo jesteś na to zbyt fajna, ale jesteś też zbyt nieogarnięta na prawnika, czy lekarza... więc nie wiem.
– Jestem detektywem, za to ty nim raczej nie zostaniesz – odpowiada, a chłopak momentalnie schyla się i rzuca w nią śnieżką. Orla próbując się uchylić, wpada na jakąś przechodzącą kobietę i o mało nie wywala się na chodnik. – To się źle dla ciebie skończy młody.
– Grozisz mi? Najpierw porwałaś mnie z ośrodka bez niczyjej wiedzy, a teraz mi grozisz? Mam zadzwonić po policję?
– A jak miałam cię porwać? Zostawiając im liścik, gdzie cię zabieram? Nie na tym chyba polega bycie porywaczem – mówi Banks, śmiejąc się z jego lekko bezczelnego uśmiechu i zrównuje z nim krok. – Chodź, idziemy do kina. Przynajmniej będę mogła posiedzieć z tobą w ciszy.
Orla łapie go za kaptur i naciąga mu go na głowę, co oczywiście chłopak komentuje kolejną próbą rzucenia w nią śnieżką. Tym razem jednak udaje jej się uchylić i tylko obraca się do niego z uśmiechem, zanim ruszą dalej. O tej porze nie mają za wielu pozycji do wyboru w repertuarze, dlatego dość szybko odrzucają bajki dla najmłodszych dzieci i wybierają jakiś film przygodowy, który w żaden sposób nie obrazi ich inteligencji. Wybór jednak już w połowie filmu okazuje się totalnym niewypałem i korzystając z niemal pustej sali, Orla z chłopcem zaczynają dość głośno komentować co większe głupoty produkcji.
– Następnym razem nie biorę twoich propozycji pod uwagę – mówi Banks, gdy wychodzą przez kino.
– Pragnę ci przypomnieć, że to był kompromis.
– Skąd znasz takie trudne słowa mądralo? – mruczy pod nosem Orla i spogląda na wyjście z zadaszonego pasażu. – Zapnij kurtkę, zaczęło padać.
– Przecież nic mi nie będzie – odpowiada od razu chłopak i rusza w stronę placu.
– Poczekaj na mnie! Ja się muszę ubrać! – woła za nim, ale po kilku sekundach traci go z oczu, wśród ludzi zgromadzonych na deptaku. Banks czuje, jak jej serce zaczyna przyspieszać, gdy rusza za nim szybkim krokiem i się rozgląda. Młody chowa się przed nią za posągiem stojącym na środku i gdy tylko go zauważa, ucieka jej w przeciwną stronę. – Masz pomarańczową kurtkę! Nie sposób cię w niej przeoczyć!
– Jednak złapać mnie nie złapiesz! – odpowiada niezwykle pewnie siebie, a ona biegnie w jego stronę. Chłopak zaczyna uciekać w kierunku parku po drugiej stronie ulicy, a Orla przeklina kilka razy w myślach.
– Ani mi się waż przebiegać przez jezdnię! – krzyczy za nim, ale dzieciak nic sobie z tego nie robi, dalej biegnąc w stronę pasów, które świecą się na zielono. – Nie! Zwolnij natychmiast! To nie jest zabawne!
– Chyba dla ciebie! – odkrzykuje, wpadając na mężczyznę w garniturze, któremu Banks od razu posyła przepraszające spojrzenie. Orli nie udaje się dobiec do pasów na czas i światło zmienia się na czerwone, ale widzi, że chłopak ma jeszcze kilka kroków, zanim znajdzie się na chodniku po drugiej stronie. Dociera tam bezpiecznie, ale ona ma wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi, a fakt, że młody się nie zatrzymał, tylko pobiegł dalej tego nie zmienia. I wtedy widzi, że młody wpada poślizg na zamarzniętej kałuży, którą zdążyła już przykryć warstwa świeżego śniegu i upada na chodnik. Nie zastanawiając się ani chwili Orla przebiega przez ulicę na czerwonym i podbiega do niego.
– Mój boże, nic ci się nie stało? Jesteś cały? – pyta, klękając obok niego na chodniku i kładzie mu dłonie na policzkach. – Wszystko w porządku?
– Tak, tylko upadłem, to nie koniec świata... – odpowiada chłodno blondyn, spoglądając na nią pytająco. – Lepsze pytanie, czy z tobą wszystko w porządku?
– Nie, nie jest w porządku. Wystraszyłeś mnie. Co by było, jakbyś się poślizgnął kilka metrów wcześniej? Na ulicy, jak właśnie zmieniło się światło?
– Przepraszam... – mówi już znacznie mniej pewnym głosem chłopak, widząc, jak roztrzęsiona jest Orla. Kobieta tylko przytakuje na jego słowa i przytula go do siebie, próbując się uspokoić. Przez dłuższą chwilę obejmują się, klęcząc na lodowatym chodniku, zanim Banks nie podniesie się i nie pomoże mu wstać.
– Potrzebujemy gorącej czekolady – zarządza, pociągając nosem i spoglądając przed siebie. – Dużo czekolady.
Idą do kawiarni kilka ulic dalej, Orla składa zamówienie, a wracając do stolika, przygląda się chłopcu. Blondynek siedzi na brzegu dużego czerwonego fotela przy lekko zaparowanej szybie, jego bystre oczy niemal zachłannie przyglądają się pozostałym osobom w lokalu i jego wystrojowi. Banks przystaje na chwilę, by jeszcze przez moment obserwować go niezauważona i nie myśleć o tym, dlaczego tak spanikowała, gdy wystraszyła się, że coś mu się stało. Chłopak w końcu ją zauważa i posyła jej szeroki uśmiech, a ona odbiera swój kubek i wraca do stolika.
– Podoba mi się tu – mówi pogodnie, a Orla przytakuje mu lekko. – Pachnie tu ciasteczkami.
– Mają tu dobre wypieki własnej roboty, lubię tu przychodzić, nawet jeśli to daleko od domu.
– Często tu bywasz?
– Ostatnio tak – odpowiada Banks, nie wchodząc w szczegóły swoich ostatnich eskapad po kawiarniach. – Wiem, że pewnie się teraz zamkniesz, ale wiesz, co lubisz? – pyta go, a chłopiec od razu przestaje się uśmiechać. – Jakie zapachy, pogodę, miejsca, filmy... cokolwiek.
– Filmy zdecydowanie lepsze niż te dzisiaj – odpowiada ku jej zaskoczeniu blondyn. – Nie wiem, chyba potrzebuję więcej informacji, żeby mieć ci, o czym opowiedzieć.
– Jasne, ale powinieneś pomyśleć o tym, jak mam się do ciebie zwracać, póki nie pamiętasz swojego imienia.
– Dopóki go nie pamiętam? A miałem je w ogóle? – pyta od razu chłopak, a Orla wzrusza ramionami. – Jeśli je miałam, są niewielkie szanse, że je sobie przypomnę.
– Może znajdziemy kogoś, kto je pamięta – odpowiada Orla, uśmiechając się pokrzepiająco.
– A co jeśli mnie porzucili? Tak, jak inne dzieciaki w Jerychu, po prostu się komuś znudziłem i się mnie pozbyli? Myślisz, że chcę wtedy nosić imię, które mi nadali?
– A może ktoś cię szuka?
– Kto miałby mnie szukać?
– Ja cię szukałam dzisiaj, jak wyszliśmy z kina – mówi Banks, a chłopak nagle znów się uśmiecha. – Cokolwiek się stało w twojej przeszłości, wcale nie oznacza, że przyszłość zapowiada się paskudnie. Shailene długie miesiące powtarzała mi z uporem maniaka, że to, że przeżyliśmy zeszłoroczny listopad i żyjemy nadal, ma sens, że stało się to w jakimś celu. Długo miałam ochotę ją postrzelić, słuchając tego, ale wtedy musiałabym się tłumaczyć na policji, a nie bardzo chciałam trafić na policję... – Dzieciak wybucha krótkim śmiechem, a Orla się uśmiecha. – To, co chciałam powiedzieć, to że w moment, w którym myślałam, że już gorzej nie będzie, okazał się przełomowy. Więc może Lene miała rację cały czas, a ja jestem depresyjną idiotką, ale nie powiem jej tego, bo wytoczy kolejny monolog.
– Spokojnie, nie przekaże jej tego.
– Słowo?
– Słowo – odpowiada chłopak, a Banks przytakuje mu lekko.
Wracają do Jerycha dopiero późnym popołudniem, gdy kończą im się na ten dzień pomysły na kolejne miejsca, które mogliby odwiedzić. Orla odprowadza chłopaka do jego pokoju, gdzie żegna się z nim uśmiechem, a jak tylko wraca na korytarz, widzi gniewne spojrzenie swojej przyjaciółki. Shailene próbowała do niej dzwonić trzy razy w ciągu dnia, ale najpierw byli w kinie, a później Orla wiedziała już, że czeka ją pogadanka, więc pisała do blondynki tylko zdawkowe smsy.
– Cześć... – mówi Banks, uśmiechając się szeroko.
– Cześć? Nie było was osiem godzin! – fuka Lene, wkładając na głowę czerwony beret i dając znać swojej przyjaciółce, że wychodzą. – Musiałam się z tego wszystkim tłumaczyć! Mam nadzieję, że Elijah powiedział, chociaż coś wartościowego.
– Nie zabrałam go do niego – odpowiada od razu Orla, schodząc po schodach. – Zrobię to dopiero po świętach, Elijah zaraz wyjeżdża z Detroit na święta.
– Nie jedziesz z nim?
– Nie. Jednak chyba rozmawiamy na inny temat, tak? – pyta Banks, otwierając ciężkie drzwi na ulicę i czeka, aż Lene przez nie przejdzie. – Byliśmy w kinie i na gorącej czekoladzie i spacerowaliśmy. To mądry, fajny dzieciak, ale jest śmiertelnie przerażony.
– Wiem, to co mu się stało...
– Nie, nie tylko tym. Wami. Traktujecie go wszyscy, jak jakiś dowód w sprawie, w rozgrywce politycznej, w której CyberLife znów was okłamało. Buhu, też mi nowość, że złe korporacje kłamią... – mówi Orla, gdy wsiadają do samochodu, który Lene kupiła sobie niedawno i który bezustannie daje do prowadzenia Banks. – On się boi, ale nie tego, że nie ma żadnych wspomnień, ale tego, że ktoś mógł go porzucić, a wy zapominacie o najważniejszym... że to tylko dziecko.
– Może masz rację. Naprawdę źle to rozegraliśmy, ale to dobrze, że ci zaufał – szepcze cicho Shailene i przytakuje delikatnie. – A ty jak się czujesz?
– W porządku. Myślę, że pojutrze mogę go zabrać do Science Center...
– Orla, ja pytam serio.
– A ja ci odpowiadam, wszystko jest dobrze Lene, naprawdę.
– Naprawdę? Od kilku dni chodzisz struta, bo twoim zdaniem Connor cię okłamuje, że jest zapracowany, dziś rano znów ledwo wstałaś z łóżka...
– Było przed świtem do cholery!
– Jak uważasz – odpowiada Shailene, ale milknie tylko na chwilę. – W sumie trochę bałam się tego, że nie będziesz chciała w ogóle z nim porozmawiać, inne dzieciaki są młodsze, zawsze obsiadają cię jak rój pszczół, a on jest sam i na dodatek jest w wieku, w jakim byłby teraz Cole...
Orla hamuje gwałtownie na światłach i dopiero wtedy jej przyjaciółka orientuje się, że powiedziała o słowo za dużo, ale zanim zacznie w ogóle przepraszać, Banks tylko kręci głową. Shailene nagle doskonale rozumie, że to jasny znak, że powinna się zamknąć już do końca dnia, a najlepiej może i do końca tygodnia.
Gdzieś już mniej więcej na tym etapie pisania tego FF czułam się trochę, jak detektyw z brytyjskiego serialu. Tylko ściana ze zdjęciami i połączeniami jest tylko w mojej głowie.
Więc tak. Powoli zaczynam tu kręcić intryge. Tylko intryga, tak samo jak ewentualny romans będzie się rozkręcać bardzo powoli.
K.
Ps. Roman Griffin Davis to najsłodsze dziecko na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro