Jak nas widzą ◎ Sobota 12 listopada 2039.
Do domu przy Michigan Drive udaje im się wrócić dopiero nad ranem, Hank nie próbuje ukryć wkurwienia faktem, jak szybko FBI odebrało policji sprawę wybuchów. Connor cierpliwie słucha jego nienawistnego narzekania na wszystkich dupków pracujących w biurze śledczym i tylko przytakuje systematycznie, dając tym samym znak, że w ogóle słucha Andersona.
– Dobrze, że przynajmniej agent Perkins już nie pracuje w naszym rejonie – wtrąca android, gdy tylko zaparkuje samochód.
– Dobrze to, że nikt nie zginął – odpowiada porucznik i wysiada, przeklinając cicho. Rusza przodem do domu i gdy otwiera drzwi, nie kryje zaskoczenia, że Sumo nie przybiegł ich przywitać. – Ty też pieprzony zdrajco? – pyta bernardyna, który leży na podłodze obok sofy w salonie. Orla śpi na niej na brzuchu i tylko jedną dłoń ma opuszczoną na szyję pilnującego jej psa. – Weź ją zabierz stąd Connor, zanim jeszcze nie daj boże, się obudzi.
– Jasne – odpowiada android i podchodzi do sofy, próbując odepchnąć od niej psa stopą.
Sumo ustępuje niechętnie i podnosi się, by w końcu łaskawie przywitać się ze swoim właścicielem, który już robi sobie drinka w kuchni. Connor bierze śpiącą dziewczynę na ręce i zanosi do łóżka w swoim pokoju. Przez chwilę obawia się, że Orla się obudzi, ale zamiast tego widzi, jak Banks zwija się w kłębek, od razu przytulając się do jego poduszki i Connor czuję się spokojniejszy, narzucając na nią koc, którego przecież sam nie używa. Chłopak zamyka za sobą cicho drzwi sypialni, a gdy się obraca, widzi, że Hank stoi w korytarzu ze szklanką, patrząc w jego stronę.
– Ostatni raz nocowała tu... bardzo dawno temu – mówi Anderson i upija łyk ze szklanki, po czym obraca się na pięcie i wraca do kuchni.
– Orla powiedziała mi o wszystkim – odpowiada Connor, siada naprzeciwko niego przy stole.
– Och, doprawdy o wszystkim? – pyta Hank, śmiejąc się gorzko. – To musiała być naprawdę długa i ciekawa historia, aż sam jestem jej ciekawy.
– Insynuujesz, że mnie okłamała? Nie wydaje mi się, nic nie wskazywało na to, by nie mówiła prawdy.
– Nie, nie sugeruję, że kłamała. Raczej, że najlepsze fragmenty zachowała dla siebie, a już na pewno te, które mogłyby ją postawić w złym świetle – Hank dopija duszkiem zawartość szklanki i podnosi się powoli z krzesła. – Lubisz ją i to dobrze, ale weź pod uwagę, że nie możesz jej ślepo ufać we wszystkim Connor... bo możesz się niestety rozczarować pewnymi aspektami jej życia, o których zdecydowała ci się nie mówić. W końcu nie jest głupia i też niestety cię lubi. A teraz wybacz, ale idę spać, jeśli świat nie zacznie się znów walić, to nie budź mnie przed południem.
Connor przytakuje mu lekko i przez dłuższą chwilę siedzi dalej na swoim miejscu, zastanawiając się, co takiego Orla mogła przemilczeć. Ich burzliwa, niemal dwudniowa dyskusja ukazywała ją raczej jako osobę dogłębnie skrzywdzoną, samotną i rozczarowaną przez otaczającą ją rzeczywistość. Jej tętno, czy to, jak na niego patrzyła, nie wskazywało, by próbowała go wtedy oszukać, dlatego woli zaufać swojemu przeczuciu, a nie niechęci Hanka.
Sumo podchodzi do androida i szturcha go kilka razy nosem w ramię, a Connor od razu uśmiecha się i zabiera go na długi spacer. Chodzenie z psem po okolicy jest jedną z ulubionych czynności w jego obecnym życiu, która nie jest bezpośrednio związana z pracą, błądząc między domami, brunet czuje się naprawdę wolny. Czuje się bezpośrednią częścią tego podmiejskiego ekosystemu i lubi obserwować, jak Sumo staje się tym bardziej radosny, im dłużej chodzą.
Gdy wracają do domu, jest już szaro i gdyby nie ciężkie chmury, wiszące niemal bezustannie nad Detroit pewnie można by było zobaczyć pierwsze promienie słońca. Connor daje psu jeść i przez chwilę zastanawia się, co robić, ale ostatecznie idzie do łazienki pod prysznic. W dalszym ciągu posiada nieodparte wrażenie, że ma we włosach drobne kawałki szkła, a poza tym zwyczajnie to lubi. Gorąca woda go uspokaja, zwłaszcza w nocy, gdy w domu panuje cisza, a on nie ma nic lepszego do roboty.
Orla budzi się nagle, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody, albo znów usłyszała wybuch, tylko tym razem jeszcze bliżej. Siada na łóżku, łapiąc głośno oddech za oddechem, zanim uświadomi sobie, że przecież jest bezpieczna, w końcu zawsze czuła się tu bezpieczna. Opada powoli z powrotem na poduszki i patrzy w szary sufit, słysząc tylko dźwięk płynącej w łazience wody. Anderson i Connor musieli wrócić na długo po tym, jak zasnęła, skoro nie udało im się jej obudzić, ale tu duże znaczenie może mieć wypita przez nią ilość whisky, która dopiero przy trzeciej szklance naprawdę ukoiła jej nerwy. Na pewno na jej nastrój wpływ miała też informacja, że nie potwierdzono żadnych ofiar śmiertelnych, czy to wśród ludzi, czy androidów. Dziewczyna zwija się znów pod kocem i zamyka oczy, ma ogromną nadzieję, że ktokolwiek jest odpowiedzialny za wczorajszy atak, uda się go szybko złapać. Za nic w świecie Banks nie chce znów mieszkać w strefie wojny, którą Detroit było przed rokiem. Słyszy, że Connor wchodzi do pokoju, ale ten nie zwraca na nią uwagi i podchodzi do szafy. Orla obserwuje go spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się lekko, gdy widzi, że brunet jest ubrany jedynie w szary ręcznik owinięty na biodrach. Dziewczyna przygryza usta, patrząc na delikatną pracę mięśni na jego plecach, gdy szuka on czegoś w szafie. Nie może zaprzeczyć, że Connor jest po prostu doskonały, jest perfekcyjnie proporcjonalnie zbudowany i każdy fragment jego ciała wzbudza w niej zachwyt. A zwłaszcza to, jak teraz odgarnia z czoła mokry kosmyk włosów, który i tak za chwilę znów wróci na swoje miejsce.
– Dzień dobry – mówi Connor, nie odrywając wzroku od wnętrza swojej szafy. Od razu wyczuł, że dziewczyna nie śpi, ale ciekawiło go, kiedy się odezwie, a Orla jednak wolała milczeć, przyglądając mu się z delikatnym uśmiechem. – Nie chciałem ci przeszkadzać, już wychodzę.
– Nie przeszkadzasz mi, nie spałam już, jak przyszedłeś.
– Zaraz wrócę – odpowiada, uśmiechając się do niej i znika za drzwiami.
Banks rozgląda się za swoim telefonem, ale dopiero po chwili przypomina sobie, że przecież wczoraj się rozładował. Dziewczyna uspokaja samą siebie po raz kolejny, że z jej przyjaciółką na pewno wszystko jest w porządku, jeśli w telewizji nie podali, że są ofiary, więc Orla bardzo głęboko stara się w to wierzyć. Connor wraca do sypialni kilka chwil później, jest już ubrany w proste czarne spodnie i niebieską koszulę, a w dłoni trzyma nieduży kubek.
– Uwielbiam cię – mówi głosem pełnym wdzięczności Orla, zabierając od niego kawę.
– Shailene jest cała i zdrowa, nikomu nie stało się nic poważnego. Ktokolwiek podłożył te ładunki wybuchowe, nie miał w planach nikogo zabić, ale raczej... zdestabilizować sytuację.
– Czyli to nie była próba zamachu na Markusa i North? – pyta Banks, nie kryjąc zaskoczenia.
– Nie, ładunki były raczej niezbyt skomplikowane, ktokolwiek je podłożył, chodziło mu o manifest, a nie o faktyczne straty. Na razie nadal żadne grupy terrorystyczne nie przyznają się do tego ataku...
– Macie jakiś trop?
– Jest wiele mniejszych grup, którym nie podoba się zrównanie praw ludzi i androidów, jest też wiele innych czynników i organizacji, które ucierpiały ekonomicznie w wyniku zeszłorocznej demonstracji.
– Najbardziej chyba wiadomo, kto oberwał – mówi Orla i upija łyk kawy. – CyberLife.
– Tak, ale jaki pożytek przyniosłoby im spowodowanie wczoraj tych ataków? Żaden. Raczej wszystko wskazuje na to, że to raczej był atak z nienawiści, niż polityczny.
– W telewizji mówili, że pojawiło się FBI. Przejęli już sprawę?
– Tak, ale pewnie i tak trochę powęszymy na własną rękę – odpowiada Connor, cały czas jej się przyglądając. Orla odsuwa się lekko do tyłu na materacu i klepie miejsce obok siebie, a brunet od razu je zajmuje. – Twoja przyjaciółka nocowała wczoraj w Jerychu, więc możliwe, że też jeszcze nie wróciła, ale prosiła, żebym cię uściskał.
– Och, więc na co czekasz? – pyta Banks, odstawiając kubek na podłogę i klęka obok niego, rozkładając ramiona.
Connor obejmuje ją niepewnie w pasie, gdy dziewczyna owija ręce wokół jego szyi i oddycha kilka razy dość płytko. Orla zdawała się trzymać zaskakująco dobrze dzisiejszego poranka, ale dopiero teraz wyczuwa cały drzemiący w niej stres, spowodowany tym, co się wydarzyło wczoraj. Przyciąga ją do siebie odrobinę mocniej, a Banks wtula twarz w jego szyję i powoli jej oddech się uspokaja. Uspokaja ją zapach jego szamponu i świeżo wypranej koszuli, na którą spada kilka jej łez, gdy stara się opanować. W końcu odsuwa się od niego powoli i znów łapie swój kubek, starając się nie dać po sobie poznać żadnych emocji.
– Hank nie był wściekły, że mnie tu przysłałeś?
– Nie, chyba był zbyt przejęty tym, że nic nam się nie stało – odpowiada Connor, kładąc nacisk na słowo "nam", na którego dźwięk Orla uśmiecha się lekko. – Orla, czy jest coś, czego mi nie mówisz?
– Słucham? Co masz na myśli? – pyta zaskoczona dziewczyna.
– Hank powiedział, że na pewno jest coś, do czego się nie przyznajesz, a co może mieć znaczenie.
– Och, myślę, że nie powiedziałam ci jeszcze tysiąca rzeczy Connor. Nie wiesz, za co wyleciałam ze szkoły, za co Cwel-Reed mnie nie znosi, czy czym zajmowałam się w Waszyngtonie – odpowiada od razu Orla i upija kolejny łyk kawy. – Nie wiesz, czego się boję, a co mnie bawi, nie masz pojęcia, jakie piosenki śpiewam pod prysznicem, czy jaki jest mój ulubiony rodzaj herbaty, albo pora roku. Są tysiące rzeczy, których o sobie nie wiemy i myślę, że z czasem się to zmieni.
Connor przytakuje jej, unosząc lekko kącik ust, a ona obraca kubek w dłoniach, jakby chcąc jeszcze coś dodać, ale ostatecznie po prostu odpowiada mu uśmiechem. Banks nie do końca potrafi zdefiniować to, jak się przy nim czuje. Z jednej strony jest to dawno zapomniane poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony, ma wrażenie, że tańczy przy nim na cienkiej linie, bojąc się, że w końcu się ona przerwie, co nie tylko skończy się dla niej kolejnym bolesnym upadkiem, ale przede wszystkim rozbiciem jakiejś bańki, w której próbuje żyć, odkąd jest z powrotem w Detroit.
– Czy chcesz coś zjeść? Nie ma za wiele w lodówce, ale na pewno znajdą się jajka i bekon – mówi Connor, a Orla od razu przytakuje mu i wstaje z łóżka.
Nie idzie za nim od razu do kuchni, najpierw wchodzi do łazienki przemyć twarz zimną wodą i gdy patrzy na siebie w lustrze, Orla ma wrażenie, że jest dziś rano równie wygnieciona, jak jej wełniana sukienka, w której spała. Nieporadnie splata włosy w nierówny warkocz i dopiero dołączą do androida w kuchni, by przejąć od niego robienie dla siebie jedzenia.
– Gotujesz? – zagaduje go, mieszając na patelni jajka.
– Nie, nie mam tego w programie – odpowiada od razu Connor. – Chociaż nauczyłem się kilku podstawowych rzeczy, żeby Hank jadł cokolwiek w domu, a nie tylko fast foody.
– Naprawdę o niego dbasz.
– Nie mam nikogo poza nim – mówi brunet, przyglądając się Orli. – I wydawało mi się, że on też nie ma nikogo więcej.
– Bo nie ma. Ja jestem tylko złym wspomnieniem. – Banks uśmiecha się gorzko i też spogląda na niego szybko, po czym wraca do swojej jajecznicy. – Jak tylko zjem, będę się zbierać. Muszę pojechać, przebrać się i sprawdzić, czy Shailene wróciła. A jak nie to pojechać do organizacji i zobaczyć, co tam się dzieje.
– Jasne, ja pewnie obudzę Hanka i pojedziemy na posterunek. – Dziewczyna przytakuje mu lekko i siada przy stole, jedząc śniadanie wprost z patelni i popijając je kawą.
Banks ma wrażenie, że coś wisi między nimi w powietrzu, jakieś dziwne niedopowiedzenie, którego sama nie potrafi określić. Jednak dziś nie chce zadawać żadnych niepotrzebnych pytań, tak samo, jak nie ma ochoty odpowiadać na kolejne pytania. Dziś Orla chce po prostu wrócić do domu, przebrać się w jeden ze swoich wygodnych swetrów, a później przytulać do swojej przyjaciółki tak długo, aż ta będzie miała jej serdecznie dość.
Jak tylko skończy jeść, zbiera pośpiesznie kilka rzeczy, które miała ze sobą wczoraj, a później dość krytycznym wzrokiem ocenia stan swojego płaszcza. Po wczorajszym bliskim spotkaniu z chodnikiem i brudnym śniegiem nie prezentuje się on najlepiej, ale będzie musiała to przeżyć, temperatury na zewnątrz zdają się nie odpuszczać, a ona nie ma nic cieplejszego.
– Przykro mi, że przez to wszystko wczoraj nie udało nam się nigdzie pójść – mówi do niego Orla, a Connor uśmiecha się nerwowo. – Jeśli masz ochotę i nie będziecie zakopani robotą przez to wszystko, to z chęcią się znów z tobą zobaczę.
– Wszystko jest uzależnione od pracy i tego, co będzie działo się w najbliższych dniach. Nie można wykluczyć, że ataki mogą się powtórzyć.
– Nawet mnie kurwa nie strasz – mruczy pod nosem i bierze głęboki wdech. – To jesteśmy w kontakcie, do zobaczenia.
Wychodzi i pospiesznym krokiem idzie w dół ulicy, na przystanek autobusowy. Jasne, mogła zamówić taksówkę, ale właściwie nie chciała ani minuty dłużej spędzić w domu Andersona, ryzykując, że ten się obudzi i jej dzień stanie się niepotrzebnie jeszcze bardziej nerwowy. Kilkadziesiąt minut później w końcu wsiada do windy w swoim budynku i obraca nieustannie w dłoniach swój rozładowany telefon, trochę bojąc się o to, ile nieodebranych połączeń znajdzie, jak tylko go włączy. Idzie korytarzem, szukając w małej torebce kluczy, ale gdy jest już pod swoimi drzwiami, nagle otwiera je drobna blondynka z szerokim uśmiechem.
– Cześć! Dobrze, że jesteś Orla – mówi ze swoim zaprogramowanym entuzjazmem Chloe, wpuszczając ją do środka.
Banks nie okazuje żadnego zaskoczenia, gdy wchodzi do mieszkania i odkrywa, że w jej fotelu siedzi postawny brunet w znoszonym podkoszulku i prostej marynarce.
– Długo każesz na siebie czekać mała – mówi mężczyzna, mierząc ją wzrokiem a ona tylko kręci głową i zdejmuje płaszcz.
– Właśnie dlatego mówiłam, że potrzebujemy jakichś granic Elijah – odpowiada Orla i spogląda mu prosto w lodowate niebieskie oczy.
Mówiłam, że festiwal cliffhangerów czas zacząć. I słowa dotrzymuje.
Solipsit się on bardzo podobał xD
A tak serio to spokojnie, wszystko się wyjaśni.
A budowanie relacji Orli i Connora tak, by robili dwa kroki w przód, a później jeden w tył mi się bardzo mi odpowiada. Zazwyczaj pisuję klasyczne romansidła, które ni jak mi do tego świata nie pasują. Więc raczej bawię się tu w slow burn (serio, nie wiedziałam, że będę kiedyś do tego zdolna).
Jak zawsze wszelkie opinie i spekulacje mile widziane!
K ◎
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro