Czas to obecnie luksus ◎ Czwartek 29 grudnia 2039.
Szum fal uderzających o ośnieżone skały nie kojarzy się Banks zbyt dobrze,zwłaszcza jeśli wie, nad jaką sprawą pracują teraz Connor i Anderson. Dlatego też jak najszybciej chce pokonać drogę do willi i przestać patrzeć na kry unoszące się na wodzie, które wzbudzają większy entuzjazm w chłopcu idącym obok niej.
– Pośpiesz się, mnie jest zimno w przeciwieństwie do...
– Orla! Jak cudownie cię widzieć! – woła Chloe, która stoi już w drzwiach. Blondynka jak zawsze jest ubrana w dość krótką sukienkę, tylko dziś ma ona kolor pięknej wiosennej zieleni. – A kim jest twój cudowny towarzysz?
– Cześć, jestem Harrison – przedstawia się młody, a Orla wchodzi do środka, mijając blondynkę. – Chloe, prawda?
– Tak, Orla ci o mnie mówiła? – pyta swoim pogodnym głosem androidka, a chłopczyk jej przytakuje, zdejmując z siebie kurtkę. – Super, cieszę się, że jesteście. Elijah jest już w pracowni, ale możemy najpierw zrobić herbatę.
– Nie trzeba, pójdziemy od razu na dół. – Chloe od razu przytakuje Banks i rusza w stronę korytarza. – Nie musisz nas odprowadzać, myślę, że trafimy.
Blondynka przez chwilę wydaje się zbita z tropu, ale w końcu przytakuje z nieodłącznym uśmiechem i znika za drugimi drzwiami. Harrison idzie obok Orli, rozglądając się uważnie po ścianach przyozdobionych obrazami stworzonymi przez ojca Markusa.
– Ten dom jest niesamowity! – mówi radośnie chłopak i uśmiecha się do Banks. – Dlaczego jesteś niemiła dla Chloe?
– Bo Chloe nie jest miła, Chloe ma zaprogramowane, by być miła.
– Chloe nie jest defektem? Myślałem, że wszyscy jesteśmy defektami...
– Chloe jest defektem, a jednocześnie zachowuje się dokładnie tak samo, jak wcześniej, bo wie, że to lubi Elijah – odpowiada chłodno kobieta i bierze głęboki wdech, zanim zejdą po schodach. – A dom to jebany labirynt i go nienawidzę.
– Nie powinnaś przy mnie przeklinać.
– Nie powinieneś mnie słuchać – mruczy pod nosem i przykłada dłoń do panelu dotykowego na samym dole, który otwiera drzwi przed nimi. Wchodzą do dużego pomieszczenia, które Banks zawsze przypominało bardzo nowoczesny szpital. Kamski siedzi przy jednym z komputerów, przeglądając jakieś niekończące się ciągi wyliczeń i kiedy tylko usłyszy kroki, od razu obraca się na krześle w ich stronę. – Cześć, obiecałeś mi pomóc, pamiętasz?
Elijah mierzy wzrokiem najpierw ją, jak zwykle zaspaną i ubraną w za duże swetry, a dopiero po chwili spogląda na chłopaka. Zimne oczy Kamskiego wyrażają jeszcze mniej emocji, niż u androidów przed rewolucją i dopiero po chwili na jego ustach pojawia się lekki uśmiech.
– Oczywiście, że obiecałem. Wiesz, że zawsze ci pomogę – mówi, podnosząc się z krzesła i idzie w ich stronę. – Ty musisz być tym cudownym dzieckiem, które roztopiło lód w sercu mojej siostry.
– Siostry? – pyta Harry, podnosząc wzrok na Orlę, która tylko kręci głową, a później wraca spojrzeniem na Kamskiego. Chłopiec spodziewał się kogoś o wiele starszego i zdecydowanie bardziej poważnego, a mężczyzna przed nimi wygląda raczej na osobę, kto za dużo czasu spędza w piwnicy. Elijah ma na nosie duże okulary w starych oprawkach, znoszoną bluzę i spodnie od piżamy, co w efekcie daje wrażenie, jakby był osobą niezwykle wręcz... przystępną.
– Jak mam ci pomóc młody, to musisz tu usiąść – mówi Kamski, wskazując na krzesło koło komputera. – Powinienem jednak uprzedzić, że to może nie być najprzyjemniejsza rzecz w twoim życiu.
– Wiem, Orla mnie uprzedziła, że to nie będzie fajne popołudnie – odpowiada Harrison, zajmując wyznaczone miejsce, a Banks od razu kuca naprzeciwko niego.
– Jestem tu cały czas, słonko – mówi i drga lekko, gdy Elijah precyzyjnie wpina wtyczkę w kark chłopca. Harrison zamyka oczy, a na ekranie komputera zaczyna pojawiać się pasek postępu. – Nie zrób mu krzywdy.
– Nie zrobię mu krzywdy, do cholery, za kogo ty mnie uważasz! – mruczy pod nosem Elijah, a Orla przyciąga sobie krzesło i siada obok niego. – To naprawdę zaawansowany model, oprogramowanie jest napisane od zera, a nie przerobione z poprzednich dziecięcych modeli. Co prawda nadal bazuje na moich algorytmach, ale ktoś się postarał. Zwłaszcza jeśli chodzi o szybkość nauki i adaptacji. Dlatego lepiej dogaduje się z tobą niż z androidami.
– Dogaduje się ze mną, bo mnie lubi.
– Oczywiście – sarka Elijah, a jego oczy błyskawicznie pochłaniają informacje płynące na ekranie. – Pierwsze uruchomienie w maju poprzedniego roku, wygląda na to, że zaprogramowała go Marlena Scott, pamiętasz ją? Chyba była na stażu u twojej matki.
– Pół jebanego CybierLife wpisuje sobie w papierach staż u mojej matki. Co z nią?
– Dobre pytanie, podobno pracowała w firmie jeszcze sześć tygodni temu, ale po samobójstwie tego kretyna, wyjechała z kraju.
– Nie jestem nawet zaskoczona... – mruczy pod nosem Orla.
– Właśnie, widzę w dokumentach, że chciała wprowadzenia nowego modelu linii dziecięcej, ale projekt został zawetowany przez radę nadzorczą. Więc wyczyściła mu pamięć i wyjechała z kraju. Dziękuję, sprawa rozwiązana – mówi z dumą w głosie Elija i opiera się na krześle, kładąc sobie dłonie na karku. – Ile mi to zajęło? Pięć minut?
– Chcesz mi zaimponować, czy pomóc? Bo sama już nie wiem.
– Oba. – Kamski uśmiecha się do niej bezczelnie, a Orla tylko wzdycha z dezaprobatą.
– Możesz odzyskać jego pamięć?
– A myślisz, że co to za pasek postępu w tle? Oczywiście, że mogę i oczywiście, że to robię... – Niemal, w tym momencie, gdy Elijah kończy mówić to zdanie, na ekranie pojawia się błąd. Kamski od razu prostuje się na krześle, a później jego szczupłe dłonie zaczynają wpisywać do systemu setki komend.
– Co się dzieje?
– Nie wiem... wygląda to, jakby pliki z jego pamięcią były permanentnie uszkodzone.
– Jak? To jest w ogóle możliwe?
– Nie wiem! Pierwszy raz widzę coś takiego! – krzyczy Elijah i dopiero gdy spojrzy na Banks, zamyka na chwilę oczy i się uspokaja. – To albo uszkodzenie danych, albo jakiś nowy sposób umieszczania plików za zaporą, postaram się to obejść, ale daj mi czas.
– Dobrze, idę do Chloe. Zawołaj mnie, zanim go włączysz – mówi spokojnie Orla, a Elijah tylko jej przytakuje, zbyt pochłonięty postawioną przed nim zagadką.
Banks wie doskonale, że pomimo odejścia z CyberLife lata temu, Kamski dalej nie potrafi opuścić swoich projektów. Dlatego śledzi każdą ważną decyzję, jaka zapada w firmie i każdy sposób, w jaki udoskonalane są jego wynalazki, nawet jeśli nigdy oficjalnie nie wyraził chęci powrotu na stanowisko. I jeśli Orla nauczyła się czegoś obserwując go przez lata, to że lepiej zejść mu z drogi, gdy pracuje.
Dlatego wycofuje się bezpiecznie do kuchni, w której Chloe przygotowuje dla nich obiad i rozmawiając z nią o minionych świętach, robi sobie kawę. Banks naprawdę lubi blondynkę, ale w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, znosi ją tylko w malutkich ilościach, dlatego każda rozmowa jest dla niej zawsze próbą własnej cierpliwości.1 Dziś na szczęście myśli Orli krążą wokół zupełnie innych spraw, niż hotel, w jakim Kamski spędził święta i na jakie przyjęcie idą w Sylwestra, dlatego przytakuje bezmyślnie.
Orla boi się tego, co powiedział jej Connor. Tego, że wszystkie ostatnie drobne lub większe ataki na androidy mogą być połączone, że może za tym wszystkim stać jedna osoba. Osoba, której zależy na destabilizacji sytuacji, na chaosie i próbuje go zaprowadzić wszędzie. W CyberLife, w Jerychu, w Waszyngtonie i w samym sercu ich miasta, bo przecież właśnie tu się wszystko zaczęło.
W tym roku wizja kolejnego konfliktu przeraża ją o wiele bardziej.
W tym roku ma po prostu o wiele więcej do stracenia.
Po godzinie schodzi na dół, niosąc kubek kawy dla Elijaha, który nadal siedzi pochylony nad klawiaturą.
– I? – pyta, stawiając obok niego kubek.
– Dziękuję – odpowiada, upijając łyk. – Nie wiem, czy to Marlena, czy ktoś inny, ale udało mu się opracować czyszczenie pamięci, którego nie da się odwrócić. Wiesz, defekty zapisują wspomnienia inaczej, mniej składnie, dlatego jest to trudniejsze, dlatego niektóre umiały usunąć uszkodzenia. Tego nie da się usunąć. – Kamski bierze wdech i spogląda na Banks. – Jednak spokojnie, zapisałem sobie algorytmy i będę próbował je obejść. Dałaś mi całkiem dobrą rozrywkę na najbliższe tygodnie.
– Rozrywkę? Ktoś opracował nową broń, na którą defekty są odporne i...
– Broń? To nie jest broń, to po prostu... restart.
– Zrobiłbyś taki restart Chloe? – pyta prosto z mostu Orla, a w oczach Kamskiego na chwilę widać jakiś cień emocji. – Właśnie. Więc lepiej żeby to czego się dziś dowiedzieliśmy, nie opuściło twojej piwnicy.
– Słowo skauta.
– Nie byłeś skautem.
– Obiecuję. Już, uspokój się. Nie powinnaś być mniej drażliwa ostatnio, co? Skoro ty i nasz genialny detektyw...
– Skąd o tym wiesz? – pyta Orla, kręcąc głową ze zdumienia. Elijah wskazuje na dziecko, jakby to było oczywiste. – No tak, nikt nie musiał ci nic mówić, sam widziałeś, przeglądając jego ostatnie wspomnienia.
– Tak i wspomnienia z wami są nacechowane niezwykle emocjonalnie, ale nie mam pewności, czy na pewno chodzi o was, czy o psa. – Śmieje się Kamski. – Więc? Nie spodziewałem się, że nawiążesz z kimś więź uczuciową, nie mówiąc już o fizycznej.
– To, że nigdy do tej pory nie przyprowadziłam chłopaka na kolację, nie oznacza, że nie byłam z nikim wcześniej. Po prostu trzymałam to dla siebie.
– Ale dlaczego Connor? Zastanawiałaś się chociaż nad tym, co będzie dalej? Miłość, jaką rzekomo mogą odczuwać defekty, jest dużo silniejsza i trwalsza od ludzkiej, wiem, to plus. Taki Markus i North będą ze sobą na wieczność, problem polega na tym, że my nie jesteśmy wieczni Orla. Będziesz się starzeć niezależnie od tego, jak pięknooki detektyw będzie cię kochał. Nie mówiąc już o dzieciach...
– To nie jest moment na tę rozmowę, Elijah – przerywa Orla i spogląda mu prosto w oczy. – A umrzeć możemy wszyscy za tydzień, śmierć ze starości to ogromny luksus w obecnych niespokojnych czasach.
– Nie mów, że dalej przeżywasz to samobójstwo? Szefowie korporacji tracących w rok niemal wszystkie zyski dość często skaczą z wieżowców – odpowiada lekceważąco Kamski. – Simone był idiotą, był słaby i nie nadawał się do tego, by myć tam podłogi, a co dopiero czymś zarządzać. Takie emocjonowanie się jest słabe, nawet jak na ciebie.
– Przedwczoraj znaleziono ciała dwóch androidów na co dzień pracujących w Waszyngtonie. Nie ma za wielu śladów, nie ma żadnych podejrzanych, a w Jerychu nastroje są napięte.
– Jednak nie widziałem informacji, by odwołali z tego powodu przyjęcie sylwestrowe, czy przyjęli propozycję przegłosowania tej kolejnej ustawy w innym terminie. To odrobinę podejrzane, nie sądzisz?
– Nie sądzę. Wydaje mi się, że wszyscy potrzebujemy po prostu mieć już przegłosowane wszystkie sprawy równościowe, by chociaż na papierze wszystko wyglądało dobrze. Tego chce Markus, a on jest głosem Jerycha. Potrzeba nam wszystkim prawnych gwarancji, zanim pozwolą sobie na kolejne emocje związane z nastrojami społecznymi – odpowiada Orla, próbując ubrać w słowa wszystko, czego się ostatnio dowiedziała. – A policja znajdzie sprawców tego wszystkiego, to na pewno jacyś biedny sfrustrowani ludzie, którzy uważają, że androidy najpierw "zabrały im pracę", a teraz zabiorą też żony, bo będą mogli brać śluby, czy dziedziczyć. Ludzie są, kurwa, tacy głupi.
– Są. Na szczęście jeszcze nie upatrzyli sobie mnie, jako sprawcy wszelkiego obecnego zła na świecie.
– A w sumie by mogli. Jakby nie ty, na świecie wciąż byłaby tylko jedna rasa. Powinni cię ukrzyżować, czy rytualnie spalić na stosie i nie wątpię, że nie raz ci gdzieś w komentarzach w internecie to proponowali.
– Oczywiście, na szczęście wiem, że obecnie głupi ludzie wolą swoją nienawiść skupiać jednak na osobach krwawiących na niebiesko.
– Jakie szczęście – sarka Orla i uśmiecha się do niego.
– Pamiętaj, że jeśli mnie zabraknie, nie będzie ci miał kto pomagać moja droga – mówi chłodnym głosem Kamski i odstawia swoją kawę. – I pamiętaj, że jeśli się czegoś obawiasz i będziesz chciała porozmawiać, to wiesz gdzie mnie znaleźć.
– Jak kiedyś będę chciała porozmawiać o moich obawach, o moim związku i o tym, co w nim będzie, a czego nie będzie, to pójdę do mieszkania obok do Lene. Do ciebie przyjadę na pogaduszki dopiero, jak świat znów stanie w płomieniach. – Orla kuca znów naprzeciwko chłopca i bierze go za rękę. – Obudź go.
– Zostaniecie na obiad – mówi krótko Kamski, a zanim Orla zdąży zaprotestować, Harrison już na nią spogląda. – Jak się czujesz?
– Chyba w porządku, ale nie wydaje mi się, żebym coś sobie przypomniał – odpowiada Harry, a Banks nie puszczając jego ręki, się podnosi. – Nie udało się?
– Niestety nie.
– Może to i lepiej – stwierdza cicho chłopiec, a ona od razu zaciska lekko swoją dłoń na jego ręce.
– Chodź, pójdziemy do Chloe i pomożemy jej z obiadem. Jesteśmy z Elijahem bardzo głodni, a on musi tu jeszcze dokończyć pracę – mówi Orla i prowadzi go do wyjścia z pracowni Kamskiego.
Kamski jest dla mnie najbardziej fascynująca postacią w tym Uniwersum. Totalnie można zrobić z nią absolutnie wszystko i daje mi to ogromne pole do manewru.
Na tyle duże, że już planuje coś z nim na boku, poza tą historią.
👑 Ach no i z dumą mogę przyznać, że zakończyłam pisanie tego ff! 👑
Będzie ono ostatecznie liczyć razem z epilogiem 45 rozdziałów.
Więc jesteśmy w połowie.
I mam dla was jeszcze duuuużo dobrego (i złego też nie mało) ❤️
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro