Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cisza ◎ Środa 22 lutego 2040.

Orla budzi się przed budzikiem i od razu wyłącza go na zapas, po czym przewraca się na plecy i spogląda prosto w szary sufit nad łóżkiem. Ma wrażenie, że boli ją każdy kawałek ciała i duszy, a na piersi leży jej ogromny głaz, spod którego nie chce nawet próbować się podnieść. Bernardyn jednak wyczuwa, że dziewczyna już nie śpi i po chwili odgłos ciężkich łap, odbija się echem w jej ciasnym mieszkaniu, a duży psi łeb opiera się obok jej twarzy na poduszce. Banks parska stłumionym śmiechem, gdy Sumo liże ją w policzek. Niechętnie podnosi się i siada na brzegu łóżka, a pies zaczyna radośnie uderzać ogonem w kaloryfer.

– Przestań potworze, obudzisz go – mruczy pod nosem, odsuwając psa nogą i podnosi się z materaca. Chwilę przygląda się Harrisonowi, by upewnić się, że ten dalej śpi i rusza przez zagracone mieszkanie do łazienki.

Nie jest zaskoczona, że Connor zniknął. Ostatnie kilka dni zaczynał on w dokładnie ten sam sposób, wychodził z psem, a później teoretycznie szedł jej po śniadanie, ale Orla zdawała sobie sprawę z tego, że brunet po prostu potrzebuje chwili samotności. Chwilę, którą ona w takich momentach znajduję pod prysznicem, gdzie w szumie płynącej wody może ukryć się ze swoimi łzami.

Dziś, gdy tylko Orla zakręca wodę, słyszy, że Connor dyskutuje już o czymś z Harrym i od razu czuję się odrobinę lepiej. Nie ma do końca pojęcia, jakby sobie poradzili bez niego. Obecność chłopca dawała im motywację do tego, by zachować, choć jakieś pozory normalności, gdy cały świat rozpadał im się w rękach.

Banks ubiera się w czarne długie spodnie i bluzkę z długim rękawem, a jak tylko opuszcza łazienkę, Sumo od razu ociera się o nią, zostawiając na jej ubraniu ślady swojej rudej sierści. Orla kręci tylko głową, odpychając go kolanem po raz kolejny i idzie do kuchni, gdzie czeka na nią kawa.

– Orla! Czy muszę mieć krawat? – woła Harry, a ona łapie kubek i staje w drzwiach do sypialni i mierzy chłopca karcącym spojrzeniem.

– Nie musisz, ale byłabym wdzięczna, jakbyś się na to zdecydował – odpowiada i łapię szczotkę do włosów leżącą obok łóżka, a dzieciak od razu ucieka jej do salonu i chowa się za Connorem.

– Nawet się z tym do mnie nie zbliżaj – krzyczy, a przez twarz bruneta naprzeciwko niej przebiega cień uśmiechu. Orla podaje mu szczotkę i sama podchodzi do lustra, by związać warkoczyki w kok ciemną wstążką. Connor w tym czasie próbuje doprowadzić do ładu Harrisona, który z wielką niechęcią w końcu pozwala sobie uczesać włosy i zawiązać krawat.

Szykują się dalej w ciszy, przerywanej praktycznie tylko przez Sumo, który drepcze z miejsca na miejsce, nie mogąc sobie znaleźć odpowiedniego kąta. Connor patrząc na bernardyna, rozumie, że sam czuje się dość podobnie. Też od sobotniego poranka nie może usiedzieć w jednym miejscu i jednocześnie tęskni za domem, jak i rozumie, że wcale nie tęskni za budynkiem przy Michigan Drive, a tym, co się z nim wiązało.

Na dodatek jego złe samopoczucie pogarsza milczenie, które pojawiło się między nim, a Orlą. Wie, że dziewczyna chce dać mu przestrzeń, ale on głównie ma przez to wyrzuty sumienia, że nie potrafi jej pomóc. Nie ma pojęcia o załatwianiu wszystkich formalności, jakie na nich spadły, więc to ona znika na całe dnie, jeżdżąc od miejsca do miejsca. On po prostu siedzi w mieszkaniu z Harrym, pogrążając się coraz mocniej w smutku i z każdym dniem rozumiejąc Hanka trochę bardziej. Jego i jego potrzebę, by jakoś ten smutek stłumić, co porucznik robił dość regularnie, przesiadując w barach zanim się poznali.

– Czy jest coś, co powinnam wiedzieć o pogrzebach? – pyta Shailene, gdy zjeżdżają windą, a Orla parska gorzkim śmiechem. – No co? Wolę spytać teraz, nawet jeśli nie do końca subtelnie, niż później popełnić jakąś gafę.

– Po prostu stój i nic nie mów. To nie będzie trwało długo, wiem, że on nie chciałby długiej ceremonii i przeciągania tego w nieskończoność. Po wszystkim jedziemy do jego ulubionej knajpy, to powinno być wynagradzające – mówi Orla i rusza przodem przez korytarz. W samochodzie zachowują milczenie, a kątem oka Connor widzi, że Orla obsesyjnie zagina i składa jakiś kawałek papieru, nad którym ślęczała od kilku wieczorów. Ostatecznie, gdy zatrzymują się przed cmentarzem, dalej się w niego wpatruje. Brunet przekazuje Lene w myślach, by zabrała na chwilę chłopca i kładzie Banks dłoń na ramieniu. – Jesteśmy? Spodziewałam się korków, czy coś... – zaczyna mówić i łapię za klamkę, ale on powstrzymuje ją przed wyjściem.

– Orla...

– Nie dam rady! – Dziewczyna odpycha jego rękę i chowa twarz w dłoniach. – Nie dam rady zabrać głosu, bo nie mam do powiedzenia nic, co byłoby odpowiednie. A jednocześnie jest milion rzeczy, o których nigdy mu nie powiedziałam i wizja, że nigdy tego nie zrobię, przeraża mnie, Connor.

– Więc nie mów. Nie musisz.

– Powinnam.

– Nie powinnaś, jeśli nie czujesz się na siłach to zrobić – mówi i zabiera jej z rąk kartkę, po czym chowa ją do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki. – Jesteś gotowa, żeby iść?

– Nie? Ale to nic nie zmienia. – Orla przeciera policzki chusteczką i spogląda na Connora, uśmiechając się smutno. – Chciałabym wrócić do domu i nie wyjść z łóżka przez dwa miesiące.

– Obawiam się, że nie gotuję aż tak dobrze, żebyś wytrzymała dwa miesiące bez wchodzenia do kuchni – odpowiada brunet, siląc się na sarkazm, a w jej oczach, choć na ułamek sekundy pojawia się znajomy mu błysk, który jest dla niego zwiastunem tego, że kiedyś może wszystko znów będzie dobrze.

– Gotowałaby mi Lene, ty byś mnie w tym czasie pilnował, żebym nie rozpadła się na milion kawałków.

Connor obejmuje ją ramieniem, gdy tylko wysiądą z samochodu. Ruszają zaśnieżoną alejką cmentarza w stronę zgromadzonych osób. Ich w większości ciemne stroje kontrastują z otaczającą ich zewsząd bielą, a pozbawione liści drzewa tylko podkreślają przygnębiającą atmosferę. Orla od razu podchodzi do Lene, a Harrison łapie ją za rękę. Banks widzi, że chłopiec czuje się jeszcze gorzej niż ona, otoczony przez nieznajomych mu ludzi, których znaczna większość składa się z policjantów. Orla puszcza jego rękę tylko na chwilę, gdy jakaś zapłakana czarnoskóra dziewczyna rzuca jej się na szyję. Connorowi wystarczy jedno krótkie spojrzenie na twarz nieznajomej, by wiedzieć, że to żona Chrisa - Nina. Po uściskaniu Banks, dziewczyna obejmuje też Connora, a z każdą chwilą wokół nich zbiera się coraz więcej osób. Orla stara się rozmawiać z każdym, kto do nich podchodzi, ale dość szybko zaczyna wzbierać w niej irytacja i z ulgą przyjmuje to, że zaczyna się ceremonia.

Connor zauważa Markusa stojącego z boku i sięga do niego myślami.

– Przykro mi – odzywa się pierwszy Markus. – Kiedy Carl umarł, kompletnie nie byłem na to przygotowany, nawet jeśli pozornie wydawało mi się, że wiedziałem, że to w końcu nastąpi. Wiem, że Hank był dla ciebie jak ojciec.

– Dziękuję, że przyszedłeś – odpowiada Connor, próbując z całych sił zachować spokój.

– Nie mogłem być gdzie indziej Connor. Gdyby nie on, pewnie zginąłbym ja lub North.

– Gdybym wtedy nie wyjechał...

– Ale wyjechałeś i nie zmienisz przeszłości. Musisz żyć dalej, Hank by tego chciał. Zwłaszcza że masz się kim opiekować.

Connor przytakuje lekko przyjacielowi i znów rozgląda się po zgromadzonych osobach, których większość przygląda się właśnie im. A on nie może tego znieść i rozumie doskonale, o jakiej wściekłości mówiła Orla, gdy wrócili wtedy nad ranem do domu. To współczucie, które otrzymują, nawet jeśli jest szczere, jest dla niego irytujące. Tak samo, jak wymuszona na nim bezczynność. Dlatego nie utrzymuje żadnego ze spojrzeń i przestaje słuchać tego wszystkiego, co go otacza, przenosi wzrok na Banks i obejmuje ją ramieniem. Dziewczyna mimo tego dalej stoi sztywno, a łzy płynące po jej policzkach w końcu opadają na płaszcz.

Gdy tylko pogrzeb się kończy i znów zaczynają otaczać ich ludzie, Orla odsuwa się lekko od Connora i stara się przekazywać wszystkim adres miejsca, do którego mogą wpaść, wypić drinka w intencji pamięci Hanka.

Dopiero, jak ruszają z powrotem do samochodu, Banks udaje się zauważyć Kamskiego, który stoi pod jednym z drzew.

– To Elijah, idźcie, dogonię was – mówi do swoich bliskich i puszcza dłoń Harrisona, ruszając w przeciwną stronę. Connor przez chwilę obserwuje, jak Orla biegnie w stronę bruneta i wpada mu w ramiona, drżąc lekko. Kamski utrzymuje spojrzenie androida, wiedząc, że ten ich obserwuje i dopiero po ułamku sekundy całuję Banks w czubek głowy.

– Tak mi przykro Orla, tak cholernie mi przykro – mówi Elijah, obejmując ją mocno. – To nie powinno się stać, nie wyobrażam sobie, przez co przechodzisz.

– Dam sobie radę – odpowiada, podnosząc głowę i spoglądając na niego zapłakana. Kamski sięga do kieszeni i wręcza jej chusteczkę, a ona odsuwa się, by wydmuchać nos. Brunet obejmuje ją ramieniem, gdy ruszają wolnym krokiem w stronę parkingu. – Pewnie wiesz, co się dokładnie stało.

– Wiem, wiem też, że policja nic na razie nie znalazła. Jak się trzyma twój chłopak?

– Fowler nie pozwala mu na razie wrócić do pracy, więc źle – mruczy cicho Orla. – Czuje się, jak ktoś, kto kilka dni temu stracił ojca.

– To nie powinno się wydarzyć. Taka niepotrzebna strata – mówi chłodno Kamski. – Connor musi przeżywać szok, będąc zestawionym tak boleśnie ze świadomością, jak kruche jest ludzkie życie. W końcu my nie jesteśmy nieśmiertelni, nas nie da się tak łatwo naprawić. – Orla przytakuje mu lekko i przygryza usta, próbując się opanować i nie zacząć płakać na nowo. – W sumie dobrze, że Harrym zajmujecie się we dwoje, on przynajmniej będzie miał szczęście do posiadania ojcowskiej figury, która nie jest tak dobitnie śmiertelna. Markus i Connor mieli w tej materii mniej szczęścia.

– Och, ja też nie miałam za dużo szczęścia.

– Tak, ale ty jesteś człowiekiem Orla. My radzenie sobie z własną śmiertelnością "mamy zaprogramowane" – odpowiada Elijah, robiąc palcami cudzysłów w powietrzu. – Oni są żywi, są zalewani takimi samymi uczuciami, ale minął dopiero rok, to za krótko by nauczyli się ich wszystkich. Nawet jak mieli ludzi za wzór, czy mają za bliskich.

– To tylko utrudnia, a nie pomaga – szepcze Orla, znów zaciskając usta w cienką linię, gdy dochodzą na parking. – Jesteś sam? Gdzie Chloe?

– Uważasz, że pogrzeb to dla niej dobre miejsce? Dla niej i jej nadmiernej ekscytacji? – sarka chłodnym głosem i staje naprzeciwko niej. – Może cię gdzieś podwieźć? Czy jakoś ci pomóc Orla? Wiesz, że możesz na mnie liczyć.

– Wiem, masz ochotę na drinka? – pyta, a on wzrusza ramionami. – To daj mi chwilę.

Dziewczyna obraca się do niego plecami i szybkim krokiem idzie w stronę swoich bliskich. Connor stoi oparty o samochód, rozmawiając o czymś uprzejmie z Tiną Chen, która na widok Orli uśmiecha się smutno i zapewnia, że zaraz spotkają się w barze. Banks przytakuje jej lekko i zagląda do samochodu, gdzie Harry gra na tablecie w jakąś grę.

– Lene zabrała się z Markusem do Jerycha, podrzucimy do nich Harrisona? – pyta Connor, siląc się na spokojny ton, bo widzi w oczach Orli coś, co go niepokoi. – Nie wiem, ile potrwa ten wieczór, ale mógłbym wyjść wcześniej i po niego pojechać...

– Nie.

– Orla?

– Nie zawoź go do Jerycha, zabierz go do domu. Możesz z nim zostać, wiem, że nie chcesz siedzieć w barze z pijanymi kolegami z policji, nawet jeśli według wszelkich ludzkich zasad powinieneś tam być. Nie jesteś człowiekiem Connor, nie musisz robić rzeczy, bo wypada. Ja muszę. – Banks bierze głęboki wdech i kręci głową. – Ja jestem człowiekiem i ja powinnam dziś zabrać głos, powinnam powiedzieć kilka frazesów, powinnam być lepsza. Najgorsze jest to, że jestem człowiekiem Connor, a to oznacza, że ja też umrę. Nie ma co się oszukiwać, bo pewnie patrząc na moje zamiłowanie do whisky i obraną ścieżkę kariery, stanie się to prędzej, niż później. I nie mogę sobie na to pozwolić. Na to, cokolwiek nas łączy, bo to nie skończy się dobrze – mówi, coraz szybciej wyrzucając z siebie słowa. – Zranię was obu, dużo bardziej niż kiedykolwiek bym chciała, Connor. A nie wyobrażam sobie, żebym mogła to zrobić świadomie.

– Panikujesz, może porozmawiamy, jak się uspokoisz?

– Panikuję, bo wpadanie w panikę to strasznie ludzkie zachowanie – odpowiada od razu i przeklina głośno. – Kurwa. Tylko ja mogłam mieć tak paskudne szczęście, by to, czego kiedykolwiek chciałam, okazało się czymś tak skazanym na dramat od samego początku. Przepraszam.

Connor obserwuje, jak Orla odchodzi w stronę czarnego sportowego auta i kompletnie nie wie, jak zareagować. Czuję, że powinien za nią pobiec, ale z drugiej strony nie wie, w jakim stopniu sama Orla wierzy w to, co właśnie powiedziała. Dlatego wsiada do swojego samochodu i po krótkiej chwili rusza w stronę domu.

W drugim aucie Elijah okazuje po sobie zwyczajne dla siebie zobojętnienie, gdy Orla próbuje się opanować. Kamski po prostu czeka, aż dziewczyna się uspokoi i dowie się, gdzie ma jechać.

– Wiesz, że dasz sobie radę, prawda? – pyta ją spokojnym głosem, a ona przytakuje mu energicznie.

– A mam jakiś, kurwa, wybór? – mruczy pod nosem, szukając w torebce lusterka i kosmetyczki. – Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość tego, co jest właściwe, gdy wcale nie chce się tego zrobić.

– Wszyscy czasem robimy rzeczy, których nie chcemy – odpowiada Kamski i spogląda na nią wyczekująco.

– Jedz do centrum, to niedaleko posterunku.

– Naprawdę masz zamiar spędzić wieczór w jakiejś spelunie w towarzystwie pijanych gliniarzy?

– Tak, jestem w końcu prawdziwą córką swojego ojca chrzestnego – sarka Banks, a Kamski przewraca oczami i w końcu odpala silnik.

Orla nie pozwala do siebie dopuścić myśli, że praktycznie postawiła krzyżyk na wszystkim, co ma dobrego w życiu, bo z perspektywy czasu wydaje jej się, że to będzie właściwa decyzja. Gdzieś między pierwszym, a drugim drinkiem zaczyna żałować, że w ogóle dopuściła do siebie kogoś więcej niż Kamskiego i Shailene. Gdyby tego nie zrobiła, to teraz może mniej by cierpiała. Może siedziałaby znów w Waszyngtonie i próbowała rozmawiać z ludźmi w słusznej sprawie. A teraz po prostu uświadamia sobie boleśnie, że wszystkie relacje się kończą.

Wcześniej lub później.

Kamski zostawia ją w barze, gdy tylko zaczynają się schodzić ludzie. A Orla i tak dziękuję mu za to, że w ogóle się dziś pojawił. Choć nie powinno być dla niej niczym zaskakującym, w końcu Elijah zawsze jest przy niej, gdy ta go potrzebuje.

Między tymi wszystkimi słowami wsparcia i uściskami, Banks wie, że pije za dużo, ale inaczej nie jest w stanie znieść tej świadomości, że to naprawdę się stało. Naprawdę stracili porucznika Hanka Andersona, który może nie należał do osób o czarującym charakterze, ale nadal, w jakiś sposób był powszechnie kochany.

Orla łapie się też na tym, że spogląda co chwilę na drzwi wejściowe, nawet jeśli w kwestii jednej osoby, straciła już wszelkie nadzieje na cmentarzu. Dlatego siada z kolejnym drinkiem przy stoliku i sięga po telefon, by spróbować wyładować swoją frustrację, chociaż w jednej wiadomości.

– Widzę, że miłość do whisky naprawdę jest u was rodzinna – sarka nad jej głową Gavin, po czym siada na krzesełku obok niej. Orla mierzy go zimnym wzrokiem, ale ten tylko się uśmiecha i stuka swoją szklanką z piwem w jej drinka.

– Czego chcesz? Kurwa, nie możesz mi odpuścić nawet dzisiaj? Szczególnie dzisiaj?

– Przecież nic nie robię. Ja pierdole. Za kogo ty mnie masz Banks? Sądzisz, że będę ci dziś wywlekał jakieś szczeniackie urazy z przeszłości? – pyta, spoglądając na nią, a jak tylko brunetka wzrusza ramionami, Reed od razu przewraca oczami. – Uwierz, że niezależnie czy na co dzień się lubimy, czy też niekoniecznie, to dziś też potrzebuję się napić.

– Jest jeszcze sporo innych osób, z którymi możesz się napić Gavin.

– Wiem o tym. Jednak zostanę tu.

– Dlaczego?

– Bo też jestem kurewsko wściekły na to, co się stało Banks. Prawdopodobnie tak samo, jak ty.

– Spierdalaj. Nie masz nawet odrobiny pojęcia o tym, co czuję...

– Mój ojciec zmarł siedem lat temu, ale uwierz mi, pamiętam, jakie to jest chujowe uczucie – przerywa jej Gavin, a Orla spogląda na niego chłodno i czeka, aż ten powie coś więcej. – Wiem, że nie jestem kurwa najmilszą osobą na świecie, ale tak właściwie to chuja o mnie wiesz.

– A ty o mnie.

– Zawsze byłaś jego pieprzoną ulubienicą, serio. W robocie mówił o tobie częściej niż o swoim synu. Nie ma co się dziwić, dzieciak był mały, a ty studiowałaś kryminalistykę – odzywa się Reed, a brunetka obok niego rozchyla lekko usta, jakby nie wiedziała co powiedzieć. – Nosił twoje cholerne zdjęcie w portfelu i był przekonany, że będziesz świetnym gliną. Wiem, o tym, bo sam wtedy zaczynałem i go słuchałem. Każdy go wtedy słuchał, bo Anderson był najlepszym porucznikiem, jakiego mieliśmy. – Gavin przerywa na chwilę, by upić łyk piwa i śmieje się cicho. – Nie raz sobie myślałem, że kiedyś chce być tak dobrym policjantem, jak on.

– Ładna bajeczka Reed – mruczy pod nosem Orla i dale znak Jimmy'emu, by dolał jej whisky.

– Ta... a wiesz, co nie jest ładną bajeczką, Banks? To patrzenie jak osoby, które się podziwiało, zaczynają się staczać na dno.

Orla spogląda na niego i przez chwilę utrzymuje spojrzenie jego brązowych oczu, zanim nie schowa twarzy w dłoniach i nie zacznie płakać. Wie, że Gavin nie mówi jej tego, by jej dopiec, wie, że Reed naprawdę może czuć się tak samo beznadziejnie jak ona. I właśnie to w tej chwili uderza ją jeszcze bardziej, to ile Hank znaczył dla wszystkich wokół, gdy ona całą tę stratę chciała mieć tylko dla siebie. Gavin wzdycha i klepie ją lekko po plecach, a ona od razu kręci głową i przeciera policzki rękawami koszuli.

– Nie było cię tu Banks. Nie było cię w pobliżu, jak Anderson zaczął się staczać, a ja przez chwilę naprawdę chciałem mu pomóc. Tylko on wcale tej pomocy nie chciał, a na pewno nie ode mnie. Nigdy tego nie powiedział mi w twarz, ale chyba mnie obwiniał o to, że wyleciałaś ze szkoły – Brunet przerywa na chwilę swoją wypowiedź, żeby znów napić się piwa. – Nawet jeśli to nigdy nie była moja wina.

– Trochę jednak była.

– To ty mnie wtedy zaprosiłaś na drinka.

– Nie zaprosiłam cię do domu.

– Nie protestowałaś specjalnie, jak wylądowaliśmy razem w taksówce.

– Tylko się rozmyśliłam, każdy ma do tego prawo.

– Twoje rozmyślenie się było dość brutalne.

– Nie rozumiałeś prostych komunikatów! – unosi się Orla, a Gavin zaciska dłoń na szklance.

– Zawsze musisz robić z siebie ofiarę, co? Prawda jest taka Banks, że jedyną osobą, która mogła utrzymać Andersona na powierzchni, byłaś, kurwa, ty! A ty wolałaś spierdolić jak tchórz do swojego... kimkolwiek jest dla ciebie Kamski. – Orla spogląda na niego i widzi tą całą skumulowaną latami złość. Ma ochotę jednocześnie go przytulić i złamać mu nos, ale ostatecznie nie mówi nic. I tak już kilka osób spogląda na nich ukradkiem. – Tak, ostatnie kilka lat byłem dla Andersona dupkiem, ale prawda jest taka, że byłem na niego po prostu wkurwiony. Kurwica mnie trafia, jak za każdym razem widziałem jego zapity ryj, gdy doskonale pamiętałem czasy jego świetności. Wybacz, że nie jestem miły, ale jak patrzę na ciebie, to widzę, że masz taki sam talent do marnowania sobie życia.

– Wydaje mi się, że po prostu dopowiadasz sobie historię do tego, że jesteś zwykłym chujem, Gavin. Wymyślasz sobie usprawiedliwienia, ale prawda jest taka, że nienawidzisz wszystkich po równo.

– Ja przynajmniej nie nienawidzę siebie najbardziej – odpowiada ciepło Reed, unosząc do góry szklankę w toaście i uśmiecha się do niej. Orla patrzy na niego zmrużonymi oczami, po czym parska śmiechem.

– Tak, faktycznie. Może jakbym była tak narcystyczna, jak ty, to moje życie byłoby lepsze. Co u Lily? – Teraz Gavin parska krótko i uśmiecha się do niej kpiąco. – Tak, słyszałam, że cię zostawiła. Mogłabym teraz się długo naigrawać z tego, że na pewno miała dobry powód, bo, no kurwa, wystarczy na ciebie spojrzeć, Reed i to już jest powód. Jednak nie będę, nie mam na to siły i ochoty. Jestem po prostu tak kurewsko zła, smutna i zmęczona... – Orla przerywa na chwilę, czując łzy cisnące jej się do oczu i bierze cichy wdech. – Że po prostu kup mi kolejnego drinka. – Jak na życzenie po chwili pojawia się przed nią znów pełna szklanka, a Gavin bierze sobie kolejne piwo i chwilę siedzą w milczeniu, patrząc w mały telewizor nad barem, który nadawał powtórkę meczu sprzed kilku dni. – Mogę ci zadać pytanie? Czemu tak nie znosisz Connora? Przecież to jest pieprzony anioł.

– A ty byś nie była wkurwiona, jakbyś całe życie próbowała robić jedną rzecz, najlepiej jak tylko potrafisz, a później pojawiłaby się jebana maszyna, która robi to lepiej? Ktoś w jebanym CyberLife uznał, że zaprojektuje pieprzonego detektywa. Nie, żebyśmy my od lat mieli roboty po łokcie, narażali swoje życie, a oni nam wysłali jebanego plastika. Jakbyśmy sami nie mogli przeprowadzić tego śledztwa...

– Ta, androidy badające sprawy androidów. Tragedia. Zupełnie, jak ludzie badający sprawy ludzi – sarka Orla, a Gavin prycha urażony. – I kto tu się użala nad sobą, Reed. Jesteś dobry, w tym co robisz, po prostu rób to dalej.

– To był, kurwa, komplement? – pyta, śmiejąc się z niej lekko. – On naprawdę jest, kurwa, jakiś wyjątkowy; nie dość, że Anderson się wziął dzięki niemu w garść, to ty zaczynasz mieć ludzkie odruchy. Nie do wiary – sarka Reed i sięga po swoje piwo. Orla krzywi się do niego lekko, ale ostatecznie uderza swoją szklanką w jego.

– Connor właściwie chwilami znosi to wszystko gorzej niż ja... zwłaszcza, że Fowler kazał mu na razie nie przychodzić do pracy.

– Wy naprawdę... no wiesz, jesteście, kurwa, parą? W sensie, że w związku, czy coś? – Orla mierzy go chłodnym wzrokiem, a Reed się otrząsa. – Chore.

– Ta. – Banks wzdycha, przypominając sobie wszystko, co dziś powiedziała Connorowi. – To nie chore, tylko, kurwa, strasznie przepierdolone, Gavin. Jest jeszcze jedna chujowa rzecz, która łączyła mnie i Hanka. I to jest ta ślepa świadomość, że jak już znaleźliśmy tę właściwą osobę, to ona nią będzie do końca życia. Hank naprawdę kochał swoją żonę i ja nigdy nie chciałam jej demonizować, bo wiedziałam, że to nic nie zmieni, nie dla niego. Tylko im nie wyszło. A dziś ona nawet, kurwa, nie przyjechała na pogrzeb. Dlatego unikałam związków przez całe moje pojebane życie, bo wiedziałam, że jak już się zakocham, to przepadnę. I to, kurwa, na zawsze. – Orla uśmiecha się do niego bardzo szeroko i bardzo sztucznie, zanim dopije duszkiem zawartość szklanki. – Nawet jak wszystko jebnie bardzo szybko i na moje własne życzenie. A teraz dobranoc, Reed. Nadal cię, kurwa, nie znoszę.

Orla zsuwa się z wysokiego stołka barowego i z trudem wciąga na siebie płaszcz, po czym macha ręką do Jimmy'ego i wychodzi na dwór. Zamawia taksówkę i chowa telefon do kieszeni płaszcza, szukając w niej zapalniczki, a zanim jej się to uda, pojawia się obok niej Gavin. Wyciąga swoje fajki i odpala jej papierosa, a później mierzy ją wzrokiem pełnym dezaprobaty.

– Kurwa, Banks, ja wiem, że czujesz się chujowo, ale weź, nie spierdol sobie życia do końca – mówi Reed, nie odrywając od niej wzroku.

– Moje życie było całkiem... – Orla przerywa, szukając jakiegoś odpowiedniego słowa, ale nie przychodzi jej nic, co mogłoby zabrzmieć pozytywnie. – Było, a później wróciłam do Detroit.

– Powinnaś przestać się użalać nad sobą. – Jej taksówka zatrzymuje się obok nich, Orla wyrzuca papierosa w najbliższą zaspę i obraca się w stronę samochodu. – Myślę, że Anderson by chciał, żebyś przestała spierdalać wszystko co ci się trafi.

– Dziękuję za tę jak pouczającą poradę, Gavin. Teraz już doskonale wiem, jak powinna wyglądać reszta mojego życia – sarka Banks i wsiada do samochodu.

W drodze do mieszkania jest bardzo bliska tego, by znów zacząć płakać, ale postanawia zostawić sobie tę wątpliwą przyjemność na moment, gdy będzie już we własnym łóżku. Właściwie uświadamia sobie, że jedyne, o czym tak naprawdę marzy w tej chwili to położenie się obok Connora, przytulenie się do niego i poczucie tej odrobiny naiwności, że wszystko się ułoży.

Rzeczywistość jednak jest niezwykle rozczarowująca.

Mieszkanie jest puste, jakby wcale kilkanaście godzin temu nie tętniło życiem. Nie ma śladu po rzeczach Connora i tylko kępki rudej sierści na podłodze zdradzają, że Sumo w ogóle miał tu przez chwilę swoje miejsce. Orla siada za biurkiem, wsłuchując się w dzwoniącą jej w uszach ciszę i zaczyna płakać najgłośniej, jak potrafi.

Serio, pisanie tych rozdziałów złamało mi serce. Drugi raz w życiu beczałam nad klawiaturą wiedząc, co muszę tego dnia napisać.
Nie było łatwo.
I jeszcze was trochę będę terroryzować emocjonalnie.

A tymczasem: Gavin my baby boooi!
Rany jak mi się od momentu tego rozdziału go doskonale pisało, więc przygotujcie się na więcej Reeda!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro