II
[Kagekao]
Wziąłem kolejny solidny łyk wina i odchyliłem głowę poza oparcie skórzanego fotela. Choć minęło już tak dużo czasu, to wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego to zrobiła. Czy to moja wina?
- Eh... - Odetchnąłem głęboko i znów wziąłem butelkę do ust.
Wszedłem do jej sypialni przez okno, tak jak zawsze.
- Seikyo, jesteś w domu? - Spytałem. Jednak nikt mi nie odpowiedział. Powolnym krokiem opuściłem pokój. Może jest w kuchni i mnie nie usłyszała - myślałem.
Na podłodze w salonie dostrzegłem ciemno czerwone plamy; nie, one były wszędzie, a wyglądały tak, jakby ktoś przeciągnął po ziemi czyjeś ciało. Poczułem coś dziwnego w środku na myśl o tym, że mogło jej się coś stać.
- Seikyo? - Wszedłem do kuchni, gdzie na ziemi leżała ona, cała we krwi. Wyglądała tak, jakby zaatakowało ją jakieś zwierzę. Jakbym to ja to zrobił.
Widząc ją w takim stanie czułem coś dziwnego; jakby złość zmieszaną ze smutkiem i rozpaczą. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, przynajmniej sobie nie przypominam. Nawet nie wiem skąd znam takie uczucia.
Tępo wpatrywałem się w poszarpane ciało dziewczyny; co się mogło stać? - Myślałem, lecz jakoś nic nie przychodziło mi do głowy.
Tłumiąc te wszystkie dziwne uczucia, schyliłem się i podniosłem ją z ziemi. Była taka zimna, martwa. Wyszedłem z domu i niosąc ją na rękach skierowałem się na najbliższy most.
Stanąłem na barierce i upuściłem ciało do rzeki.
Tak właściwie to po co to zrobiłem? - Zastanawiałem się teraz. - Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Mogłem zostawić ją tam i... I co wtedy? Nic. Nic by się nie stało, nie ożyłaby.
Wziąłem kolejny łyk, rozkoszując się wspaniałym smakiem trunku.
- A ty nadal się opijasz - usłyszałem tak dobrze znajomy mi głos.
- Witaj - powiedziałem.
- Źle z tobą mój drogi przyjacielu - stwierdził. - Od śmierci tej dziewczyny pijesz więcej niż wcześniej.
- Nie baw się w terapeutę dobra? Nikt nie potrzebuje twoich uwag. Pedofilu. - Syknąłem.
- Nie obrażaj mnie. Nie jestem pedofilem.
- Akurat. Wszyscy wiedzą, że gwałcisz wszystko co się rusza.
- Jesteś bardzo niemiły dla swoich przyjaciół.
- Bywa.
- Taka ilość alkoholu chyba ci nie służy - zapalił papierosa. - Powinieneś iść odreagować ten stres.
- Może później.
- Minęło już tyle czasu, a ty nadal przejmujesz się tą dziewczyną. Jak w ogóle możesz się tak ograniczać?
- Tak się składa, że była kimś ważnym dla mnie. Zresztą, nie jestem jak ty.
- Wyjątkowo ciężko się dzisiaj z tobą rozmawia.
Zignorowałem go, otwierając kolejną butelkę. Chcę poczuć ten uspokajający błogi stan, gdy w moim ciele znajduje się już zbyt duża ilość alkoholu. To wspaniałe uczucie.
- Kurwa, idzie się udusić od tego dymu. - Warknąłem, gdy zapach tytoniu wdzierał mi się do nozdrzy.
- Strasznie drażliwy jesteś.
- Idź lepiej coś zgwałcić. - Podniosłem się z fotela, zataczając małe kółko.
- A ty się prześpij.
- Zrobię co będę chciał. - Zgarnąłem maskę i szalik, i chwiejnym krokiem opuściłem budynek. Pierdolony wybryk natury - myślałem.
Czułem jak gniew wypełnia całe moje ciało. Nienawidzę wszystkich i wszystkiego - myślałem w kółko. - Oni wszyscy powinni umrzeć.
°°°
Powoli wbijałem moje pazury w szyję młodego chłopaka, który panicznie starał się wyszarpnąć, bijąc mnie po ręce.
Gdy poczułem jak słabnie coraz bardziej, zacząłem szeptać coś w rodzaju modlitwy do Boga Śmierci. Stary wierszyk, nawet nie mam pojęcia skąd go znam.
- Byłeś strasznie nudny - powiedziałem, odrzucając jego ciało.
Schowałem ręce do kieszeni i opuściłem ciemny zaułek. Czas znaleźć nową ofiarę.
------------------------------------------------------
Iformacja dla ciekawskich: poprawiłam opowiadanie o Jeffie w pierwszej części. Napisałam je całkowicie od nowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro