Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII

Dziesięć lat później...

Jestem Nathalie. Dziewczyna, która poprzysięgła, że zemści się na tym, który odebrał jej rodziców.

Obecnie mam dwadzieścia siedem lat. Należę do specjalnego oddziału policji, który zajmuje się łapaniem najniebezpieczniejszych przestępców. Niedawno dostałam pozwolenie, by założyć taką jednostkę w moim starym mieście. Tam, gdzie zaczął i skończy się ten koszmar.

Nie pamiętam jak wyglądali moi rodzice. Nie pamiętam ich twarzy ani głosów. Pamiętam tylko jedno zdanie, które powtarzali mi od kiedy się urodziłam:

-Nie wolno ci wychodzić do lasu - wyszeptałam.

To wszystko co miało miejsce, to moja wina. Gdybym ich posłuchała... Właśnie, gdyby. Teraz już jest za późno.

Pamiętam jeszcze jedno. Chłopaka. W masce, który namieszał w moim życiu. Chłopaka, w którym się zakochałam, mimo iż wiedziałam kim jest. Ale teraz to bez znaczenia. Nienawidzę go tak samo jak wszystkich jego pokroju.

Dojechaliśmy. Oczywiście burmistrz był niezmiernie wdzięczny, że po tylu latach, ktoś wreszcie postanowił zareagować. Było mu przykro a także wstyd, że dopiero po masakrze, gdy zamordowano rodzinę mieszkającą w lesie, w brutalny sposób, zostały wszczęte jakieś działania.

-Ależ panie burmistrzu, to nie jest pana wina. Takie małe miasteczka często nie mają pieniędzy na takie wydatki więc starają się w inny sposób. Byłam już w wielu takich miejscach. Pomożemy wam.

-Dziękuję panno Lansier.

-Emily. Wystarczy Emily - uśmiechnęłam.

Oni znają mnie pod takim imieniem i nazwiskiem. Dawna ja umarła dziesięć lat temu.

Zaczęliśmy przygotowania. Musieliśmy być gotowi. Na wszystko. Oni o tym wiedzą. To nie jest pierwsza taka akcja.

Dostałam mapę lasu. Znaczy coś w tym stylu. Po prostu były tam zaznaczone jego granice, ile zajmuje powierzchni i zaznaczone większe strumyki przepływające przez niego.
Przygotowania powinny potrwać góra tydzień.

***

Szukałem jej wszędzie. Przez dziesięć lat szukałem - prawdopodobnie trupa - dziewczyny którą kiedyś poznałem w lesie.

Miałem nadzieję, że nic jej nie jest, że jej nie złapali, że żyje. Nadzieja matką głupich. Powoli przekonywałem się coraz bardziej, że już jej nie ma. Chociaż bardzo trudno dopuścić do siebie tą myśl.

Bolało mnie to, że wtedy mi nie uwierzyła. Bolało mnie to, że jej nie pomogłem. Ona... Jednak coś dla mnie znaczy. Nie. Znaczy dla mnie bardzo wiele.

***

-Jesteśmy gotowi - oznajmiłam na spotkaniu z burmistrzem - wyruszamy jutro z samego rana.

-Jesteśmy wam bardzo wdzięczni. Na prawdę.

-Nie ma za co. My tylko wykonujemy swój obowiązek.

Nazajutrz z samego rana byliśmy przed lasem. Szybko przedstawiłam plan działania i ostrzegłam jak może się to skończyć, a potem ruszyliśmy.

Chcieliśmy znaleźć rezydencje. Więc podzieliliśmy się na małe grupki. Każda poszła w inną stronę. Moja... Chciałam zobaczyć co się stało z moim starym domem.

-To tutaj mieszkali? - spytał któryś.

-Na to wygląda - wywaliłam drzwi kopniakiem.

Nic nie zostało naruszone. Nikt nic nie zabrał. Wszystko było na swoim miejscu. Widać, że od dawna nikt tu już nie zaglądał. Pełno kurzu i pajęczyn. Pod pretekstem szukania jakiś poszlak czy coś w tym stylu poszłam do swojego pokoju. Teraz wydaje się być taki mały...

Tego dnia nic nie udało nam się znaleźć. Ani przez najbliższe dwa. W końcu nie wytrzymałam i wymknęłam się tam sama w środku nocy.

-Jestem! - krzyknęłam, gdy znalazłam się na polanie - chodź! Przyjdź po mnie! Zapłacisz mi za wszystko!

Nic. Tylko szum wiatru. Wróciłam do hotelu. On wie, że tu jestem. Tylko nie wiem na co czeka.

Trzeci dzień. Znów szukamy igły w stogu siana tak właściwie.

Już robiło się późno i słońce było coraz niżej. Dostrzegłam go pomiędzy drzewami. Obserwował mnie.

-Wyłaź! Przestań się chować!

Odważna jesteś.

-To twoja zasługa.

Zbliżył się. Gdy to zrobił zza jego pleców wyłonili się jego znajomi.

-Nareszcie... - wyszeptałam.

Wezwali wsparcie. Po czym rzucili się sobie do gardeł. Wiedziałam, że nie mają z nimi szans. To profesjonaliści. Niedługo potem cała szóstka ludzi, która ze mną przyszła leżała martwa.

Nadal chcesz walczyć? Wiesz, że zginiesz.

-Mam to gdzieś.

Nadal możesz do nas dołączyć.

-Ani mi się śni.

Wzrokiem obiegłam całą zgraję i znalazłam to, czego podświadomie szukałam. Jack. Chwilę patrzyłam na niego. A potem usłyszałam strzały.

-Ręce do góry! - krzyknął ktoś z tyłu.

Zaczęło się. Teraz już nie będzie odwrotu.

***

Skądś kojarzyłem ten głos. Był bardzo podobny do...

-Nathalie - wyszeptałem.

Nie tracąc czasu ruszyłem w jej stronę. Nie spodziewałem się przytulasów, ale nie sądziłem, że do mnie strzeli. Na szczęście nie trafiła.

-Przestań, proszę. To ja.

-Wiem kim jesteś - ton jej głosu był chłodny i obcy.

-Proszę, nie rób tego.

-Nie będziesz mi mówił jak mam żyć - kolejne niecelne strzały.

Zatrzymałem się.

-Ja na prawdę o niczym nie wiedziałem.

-Nie obchodzi mnie to - kolejne kule świsnęły obok mnie.

No nie wytrzymam. Szybko znalazłem się obok i wtrąciłem jej spluwę z ręki.

-Puszczaj!

-Ani mi się śni.

Próbowała się wyszarpnąć ale po chwili dała za wygraną. Szybkim ruchem zdjąłem maskę i pocałowałem ją. Mimo tego wszystkiego ona go odwzajemniła.

-Kocham cię.

-Ja też cię kocham - to były jej ostatnie słowa. Bezwładnie osunęła się na mnie, a na jej plecach rozkwitła szkarłatna plama.

-Nie... Nathalie... Hej, słyszysz mnie?

Zabili ją. Perfidnie strzelili jej w plecy. Odebrali mi jedyną osobę, na której na prawdę mi zależało. Ten ostatni raz przytuliłem ją do siebie.

Nim się zorientowałem aresztowali mnie i zabrali. Było mi wszystko jedno co ze mną zrobią. Teraz już nic nie ma znaczenia.

------------------------------------------------------------------------------------------------

THE END. Dobra mordy, o jeden rozdział więcej niż poprzednie, ale co tam. Okey bo już do dawna zamęczacie mnie o Bena. Macie szczęście, że mam dobre serce (wcale nie) i następne opowiadanie będzie o nim. *słyszy piski i krzyki* nie ma za co :D ✌

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro