Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI

Zastałam mojego gościa śpiącego na kanapie. Całe szczęście.

Przechodząc obok zatrzymałam się i popatrzyłam na niego. Spał odwrócony tyłem do mnie.

Zadzwoniłam do Jima, że dziś nie przyjdę bo rzekomo się rozchorowałam. Przecież nie mogę go zostawić samego.

Siedziałam w kuchni oglądając jakiś głupi serial, gdy usłyszałam huk. Natychmiast znalazłam się w salonie. Chłopak leżał na podłodze. Pomogłam mu wstać.

-Nie potrzebuje twojej pomocy.

-Trwaj sobie w tej myśli.

Posadziłam go na kanapie. Nie wiem dlaczego jest taki nie miły. Przecież uratowałam mu życie!

Spojrzałam na jego twarz. Jest nienaturalnie biała, na policzkach ma zabliźnione blizny a jego trochę przydługie, czarne włosy opadją na ramiona. Przeniosłam wzrok na jego lekko wyrzeźbioną klatkę i brzuch, aktualnie owinięty bandażem.

Wreszcie podniósł wzrok. Dopiero teraz zauważyłam pewną istotną rzecz. On nie ma powiek. Więc jak on śpi?

-Czego się tak gapisz?

-Od tego mam oczy - odparłam równie oschłym tonem - jesteś głodny?

Cisza.

-Słuchaj, nie obchodzi mnie jakim cudem sie tu znalazłeś, ani co dokładnie ci się stało, ale dopóki jesteś w moim domu, masz się jakoś zachowywać.

-Nie prosiłem cię o pomoc - podniósł się i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi. Zaliczył glebę gdzieś tak w połowie drogi.

Podeszłam i wyciągnęłam do niego rękę.

-Nadal twierdzisz, że moja pomoc nie jest ci potrzebna? - uśmiechnęłam się.

Niechętnie ale skorzystał. Widziałam tą chęć zamordowania mnie w jego oczach.

-Sharon.

-Jeff.

Przyniosłam mu coś do jedzenia i do picia.

-Dzięki. A mogłabyś mi też przy okazji oddać bluzę?

-Jasne - przyniosłam mu ją - wyprałam te plamy krwi.

Chłopak błyskawicznie założył ją na siebie.

-Jak długo chcesz mnie tu trzymać?

-Nie wiem. Dopóki nie będziesz w stanie sam chodzić. Spokojnie nikt tu nie przychodzi. No może od czasu do czasu mój przyjaciel.

-Ty w ogóle wiesz z kim masz do czynienia?

-Z uciekinierem z psychiatryka?

-Blisko - zaśmiał się - z mordercą.

-Oh, no spoko.

Spojrzał na mnie jak na jakąś wariatkę.

-Nie boisz się?

-Oczywiście, że się boję. Ale uratowałam ci życie więc chyba nic mi nie grozi, co?

-Nic nie mogę ci zagwarantować -  uśmiechnął się.

-Nikomu nic nie powiem. Obiecuję.

-Aż tak się mnie boisz?

-Sam powiedziałeś, że jesteś mordercą i że nie możesz mi niczego zagwarantować.

-No tak. Rzeczywiście.

Zadzwonił mój telefon. Liu?

-Hej.

-Jestem pod drzwiami. Otwórz.

Rozłączyłam się i podeszłam do drzwi. Wachałam się czy je otworzyć czy nie. Nie wiem jak zareaguje na jego widok. Eh... Raz kozie śmierć.

Ledwo je otworzyłam, a już znalazłam się w jego objęciach. Zaskoczyło mnie to.

-Już możesz mnie puścić.

-Wybacz. Nie było cię dzisiaj w barze.

-No tak. A co, martwiłeś się? - uśmiechnęłam się.

-Mów lepiej dlaczego cię nie było. Jim mówił, że jesteś chora, ale z tego co widzę masz się dobrze.

-Chodź - wprowadziłam go głębiej do domu. Zwróciłam się do mojego gościa - pamiętasz, wspominałam o tym, że może czasem wpaść mój przyjaciel. To on. Jeff, Liu. Liu, Jeff.

Właśnie chyba znalazłam się między młotem a kowadłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro