XI
Był w kaftanie bezpieczeństwa. Poczułam łzy spływające po policzkach. Zwinięty w kłębek, siedział w kącie. Spojrzał na mnie, jego oczy były bardziej podkrążone niż zwykle, a wzrok nieobecny.
-Toby... - podbiegłam do niego, rozcięłam kaftan i przytuliłam go do siebie - już jestem, wyciągnę cię stąd.
-So-Sophie? - jego głos był ledwo słyszalny - Sophie - odwzajemnił uścisk.
Odsunęłam się i wstałam.
-Chodź, musimy iść - pomogłam mu się podnieść i wręczyłam mu dwie siekierki.
-Jesteście - rzucił Tim.
-Spadamy stąd - stwierdziłam.
Wezwali gliny, przez co ciężko było wydostać się z ośrodka, ale musieliśmy dotrzeć do samochodu. W końcu udało nam się dotrzeć do auta, chociaż nadal byliśmy pod ostrzałem.
-Jedź szybciej! - krzyczał Masky.
-Szybciej nie da rady!
-Są tuż za nami! - krzyczał Hoodie.
Goniły nas trzy wozy policyjne, w dodatku cały czas do nas strzelali. Nagle auto zaczęło wirować. Przestrzelili nam opony.
-Wysiadka!
Wyskoczyliśmy na ulicę, a samochód roztrzaskał się o drzewo. Nim zdążyliśmy się otrząsnąć, otoczyli nas.
-Nie ruszać się! - krzyknął któryś.
-Co teraz? - szepnął Tim.
-Musimy im uciec.
-Jak?
-Nie wiem.
Powoli się do nas zbliżali.
-Rzućcie broń - rozkazał, a ja mocniej zacisnęłam dłonie na toporkach.
Jeszcze chwila... - myślałam.
Gdy podszedł bliżej rzuciłam się na niego. Udało nam się przedrzeć.
Biegliśmy przez las. Słychać było strzały. Jeden wydawał się bardzo bliski, przez co zagapiłam się i poleciałam na ziemię.
-Wstawaj! - Toby podniósł mnie i pociągnął za sobą.
Krzyk. Odwróciłam się i zawróciłam.
-Tim! Obudź się!
Widziałam jak Brian obejmował brata. Zamarłam, gdy zobaczyłam czerwone plamy na jego żółtej kurtce.
-Słyszysz!? Wstawaj! - głos mu się łamał
Miałam ochotę płakać.
-Brian, musimy iść - powiedział Toby.
-Nie możemy go zostawić!
-Już mu nie pomożesz! On nie żyje! - słyszałam z jakim trudem mu to przyszło.
Pierwszy raz w życiu widziałam jak Hoodie płacze.
-Nie zostawię go - wziął martwe ciało brata na plecy.
Byli coraz bliżej.
-Spadamy!
Znów biegliśmy przez ten cholerny las. Obracałam się co chwilę żeby zobaczyć co z chłopakiem, cały czas był tuż za nami, ale w pewnym momencie zniknął. Puściłam rękę Rogersa i wróciłam się po niego.
-Oberwałem - powiedział trzymając się na nogę.
-Pomogę ci, chodź.
-A co z nim? - wskazał na brata.
-Nie uniosę was obu, przepraszam.
Przewiesiłam jego rękę przez ramię i ruszyłam przed siebie. Gliny były coraz bliżej.
-Dostał w nogę - powiedziałam gdy tylko Toby znalazł się obok mnie.
-Tim tam został - dodał Brian.
-Toby! - krzyknęłam gdy chłopak wrócił się po martwego przyjaciela.
Chwilę później znów biegliśmy, z chwili na chwilę coraz wolniej. Byłam zmęczona a chłopak robił się coraz cięższy.
-Brian, nie zasypiaj - mówiłam.
W tym momencie pojawił się przed nami Operator. Schowaliśmy się za nim jak małe dzieci, a on pozbył się policji i zabrał nas do domu.
KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ...
Po powrocie do domu, nie cieszyliśmy się zbyt długo, bo kilka dni później do rezydencji wtargnęła policja i wojsko. Nasz dom został zniszczony.
Slender zabrał nas stamtąd. Niestety i tak nas wyłapali. Znaczy, nie wszystkich. Nie mamy pojęcia co dzieje się z Brianem, prawdopodobnie go złapali, albo co gorsza, podzielił los swojego brata. A Jeff, on wałęsa się gdzieś, czasem coś o nim słychać, ale już prawie od roku go nie widziałam, ale bynajmniej nadal puszczają za nim listy gończe. Nie to co za bratem Tima. Operatora też nie widziałam od dawna. A my, żyjemy sobie dalej, z daleka od tamtego przeklętego miejsca i nadal robimy to, co robiliśmy wcześniej. Tak jak gdyby nic takiego się nie wydarzyło.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
THE END. Opowiadanie numer dwa skończone. Teraz kolej na Eyeless Jack'a. Więc... kto ma ochotę na nerki? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro