X
[Rosalie]
Wypatrywałam się w moje ręce, myśląc nad tym co się wydarzyło. Znowu.
Położyłam się na łóżku i przerzuciłam wzrok z rąk na sufit. Co ja mam ze sobą zrobić? - Zastanawiałam się. - Może powinnam wyjechać z tego miasta? To byłby dobry pomysł. Jednak... Nie chcę zostawiać Jeffa. Ale on ma swojego brata, nie potrzebuje mnie. Zresztą, nigdy nie potrzebował. Czym ja się właściwie przejmuję? - Zmarszczyłam brwi. - Jakby mało mi było tego wszystkiego.
Westchnęłam ciężko i przejechałam opłuszkami palców po policzku; poczułam lekką wypłukłość, która została mi po kochanej mamusi.
Wróciłam do domu trochę później niż zazwyczaj, bo spotkałam się z koleżankami po szkole. Zresztą, nie chciałam wracać do domu; bez taty, to już w ogóle nie mogę tak nazwać tego miejsca. Odkąd skończyłam pięć lat to miejsce stało się moją zmorą.
To wszystko przez moją matkę. Nie poradziła sobie ze stratą taty i popadła w załamanie nerwowe. Najpierw była głęboka depresja, smutek i żal, potem przyszła wściekłość i gniew dlaczego to zrobił, zaczęła wtedy umawiać się z każdym napotkanym facetem. A teraz wszystko jakby się złączyło; słyszę czasem jak płacze w nocy, a w ciągu dnia znęca się nade mną, jakby dawała tym upust swojej wściekłości.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o kolejnych siniakach.
- Gdzieś ty znowu kurwa była!? - Usłyszałam krzyk dochodzący z kuchni.
- Przepraszam mamo - powiedziałam. - Spóźniłam się na autobus.
- Nie kłam smarkulo. - Wyszła do przedpokoju. - Jeszcze raz wywiniesz taki numer a oddam cię do adopcji. - Zagroziła, po czym zaczęła się śmiać. - Ale pewnie nawet w domu dziecka by cię nie chcieli!
Stałam tak przed nią ze spuszczoną głową, wysłuchując uwag na mój temat.
- Nienawidzę cię. - Powiedziałam w końcu, zaciskając pięści. - Tak bardzo cię nienawidzę. Jesteś zwykłą kurwą, ale wyzywasz mnie.
- Co tam pieprzysz? - Syknęła. - Lepiej uważaj na słowa.
- Nic nie możesz mi zrobić. Pójdę na policję i powiem jak mnie traktujesz - spojrzałam na nią. - Wreszcie przestaniesz mnie gnębić.
Wtedy wzięła zamach i przejechała nożem po moim policzku; krzyknęłam z bólu.
- Jeszcze raz - szarpnęła mnie za włosy. - Jeszcze raz, spróbujesz do mnie pyskować, a zatłukę cię jak psa, rozumiesz? - Energicznie pokiwałam głową na tak. Jak tylko mnie puściła, uciekłam do łazienki i schowałam się tam.
Spojrzałam na siebie w lustrze; z głębokiej rany ciągnącej się prawie od kącika ust, po oko, lała się jasno czerwona ciecz zmieszana z moimi łzami. Szybko zaczęłam ją ścierać, by móc sobie to jakoś opatrzyć.
Zakleiłam to jakimś bandażem, żeby zatamować krwotok i usiadłam pod ścianą, i po prostu się rozpłakałam. Nie chcę dłużej tego znosić, nie dam rady - myślałam.
Wtedy mój umysł nagle jakby się zaćmił, a ja zaczęłam działać jak w transie; wyszłam z łazienki i wolnym krokiem skierowałam się do kuchni, w której ona, robiła kolację. Ze stołu zabrałam nóż, który potem wbiłam jej w szyję z zaskoczenia.
Zaczęła się krztusić, kaszleć i rzucać. Ostatecznie upadła, uderzając głową o blat stołu, na którym została czerwona plama. Wyciągnęłam narzędzie i następnie wspięłam się po schodach do pokoju brata; jak ona to on też.
Powoli uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Siedział na łóżku czytając jakiś komiks. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Ja w napadzie szału i wściekłości rzuciłam się na niego; płacząc zadawałam cios za ciosem.
Pamiętaj, by pozbyć się wszystkich dowodów - przypomniałam sobie słowa taty.
Zdjęłam więc ubrudzone krwią ubrania, umyłam się i założyłam czyste. Do plecaka spakowałam parę rzeczy i wyrzuciłam go przez okno. Teraz jeszcze pozbyć się dowodów.
Znalazłam zapałki i mnóstwo alkoholu, a w piwnicy odrobinę benzyny. Polałam nią martwe ciała mamy i brata, a alkohol rozlałam po całym domu.
Odpaliłam kilka zapałek i patrzyłam jak pomarańczowo czerwony ogień powoli się rozprzestrzenia. Uciekłam dopiero wtedy, gdy zajął prawie cały dom.
Nie żałuję tego ani trochę. Nawet jeśli mam teraz ich krew na rękach, to przecież jedno morderstwo nie powinno czynić ze mnie potwora prawda? Zrobiłam to w obronie własnej. Zresztą, nikt mnie o nic nie podejrzewał, a teraz - gdy rzekomo nie żyję - tym bardziej nikt tego nie zrobi.
- Hej Jeff - powiedziałam, podnosząc się, gdy ten wszedł do domu. Mruknął chyba "hej" pod nosem, ale nie jestem pewna.
Wstałam z łóżka i udałam się do czegoś, co kiedyś zapewne było łazienką. Jednak obecnie tego nie przypomina.
Czułam się taka jakaś brudna od tego wszystkiego. Po prostu muszę zmyć to z siebie i przestać o tym myśleć.
- Już liczyłem, że się tam utopiłaś - zaszydził, gdy wreszcie wyszłam z łazienki.
- Jeszcze nie - odparłam. Czułam się trochę dziwnie, paradując przed nim w samej bieliźnie. - Jeff - zaczęłam, odwracając się do niego. - Uważasz się za potwora?
- Nie specjalnie - odparł, przyglądając mi się. - Nie robię nic złego.
- Zabijasz niewinnych ludzi.
- Nie prawda. Kończę ich cierpienia na tym świecie.
- Grunt to mieć jakieś wytłumaczenie - stwierdziłam. - Wiesz, już nie będziesz musiał dłu - nie dokończyłam, bo ten przybił mnie do ściany, wpijając się w moje usta. Odwzajemniłam gest, oplatając się rękami wokół jego karku.
Pchnął mnie na łóżko, a ja pociągnęłam go za sobą. Czułam na sobie jego dotyk, który wywoływał u mnie przyjemne dreszcze. Bo nawet jeśli jesteśmy okrutni, a ludzie cierpią z naszego powodu, to jednak mamy prawo do przyjemności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro