VII
-To był strasznie męczący dzień - stwierdził Jim.
-Chyba trochę dramatyzujesz - uśmiechnęłam się i usiadłam przy ladzie.
-To nie ty stoisz i robisz zamówienia - odparł odwzajemniając gest. - Eh... Że też Vera musiała się rozchorować.
Wzruszyłam ramionami w geście bezradności.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu pewnego zakapturzonego chłopaka. Niestety nie było go w pobliżu.
-Liu już poszedł?
-Chyba tak. Nadal jakoś mu nie ufam.
-A ja owszem. Jest miły.
-Jak uważasz. Ja cię ostrzegałem.
Zignorowałam jego uwagi i poszłam po swoje rzeczy. Pora zbierać się do domu...
Lubię kiedy pada. Jakoś mi się wtedy lepiej myśli.
Do domu dotarłam trochę przemoczona więc szybko przeszłam do łazienki i wzięłam prysznic.
Gdy już leżałam sobie spokojnie w łóżku, myślałam o Liu. Na prawdę bardzo go polubiłam. Chyba nawet za bardzo. Zarumieniłam się na samą myśl o tym.
Następnego dnia z samego rana ktoś zapukał do drzwi. Zaspana i wyglądająca jak zombie z The Walking Dead, ruszyłam otworzyć nieznajomemu przybyszowi.
-Nie mów mi, że spałaś - jego głos natychmiastowo mnie rozbudził.
-C-co ty tutaj robisz?
-Stoję. Wpuścisz mnie do środka czy mam tak stać?
Wpuściłam go.
Zmierzył mnie wzrokiem kilka razy po czym dziwnie się uśmiechnął. W tym momencie zorientowałam się, że ja przecież stoję przed nim w samej koszulce i majtkach! Spaliłam takiego buraka jak nigdy w życiu i pobiegłam się ubrać. Za plecami słyszałam tylko jego śmiech.
Wróciłam już w pełnym ubiorze i bardziej ogarnięta ale on nadal uśmiechał się jak pedofil.
-Przestań bo zacznę się ciebie bać.
-Wybacz.
-To co cie do mnie sprowadza tak wcześnie?
-Pomyślałem, że moglibyśmy się gdzieś przejść.
-Z chęcią - uśmiechnęłam się.
Spacerowaliśmy po mieście obserwując ludzi śpieszących się do pracy. A my jak gdyby nigdy nic szliśmy środkiem chodnika rozmwiając na różne tematy. Nagle jego dłoń musnęła moją. Odruchowo zabrałam rękę i odwróciłam głowę.
-Coś się dzieje?
-Nie. Skąd w ogóle taki pomysł?
-Bo jakoś dziwnie się zachowujesz.
-Po prostu trochę mi zimno - skłamałam.
Poczułam jak owija swój szalik wokół mojej szyi. Cholera...
-Dzięki - wyszeptałam starając się ukryć rumieńce.
Tak ślicznie pachnie... Tak słodko... Weź się w garść Sharon! - skarciłam się w myślach.
Chłopak się zatrzymał i popatrzył w górę.
-Serio robi się trochę zimno. Może pójdziemy do mnie? To nie daleko.
Zgodziłam się.
W kilka minut byliśmy już w środku małego mieszkania w jednym z bloków.
-Wybacz za bałagan - podrapał się niezręcznie po karku - raczej nie mam zbyt wielu gości.
-Nie szkodzi - uśmiechnęłam się.
-Rozgość się a ja zrobię coś ciepłego do picia.
Kiwnęłam głową.
Rozejrzałam się po pokoju i usiadłam na jego łóżku.
-Trzymaj.
-Jejciu.. Zrobiłeś mi kakao - oczy mi zalśniły ze szczęścia - dziękuję.
-Nie ma za co - uśmiechnął się.
-Wiesz, masz tu całkiem przytulnie.
-Dzięki. Małe ale zawsze coś.
-Prawda - pociągnęłam długiego łyka.
-Wiesz trochę się ubrudziłaś - zaśmiał się.
-Co?
Po chwili zobaczyłam, że Liu także ma "wąsy"
-Kto by pomyślał, że kakao nadal może sprawiać tyle frajdy - powiedział wpatrując się w kubek.
-A na przykład ja - uśmiechnęłam się.
Niedługo potem za oknem zrobiło się całkiem ciemno.
-Chyba będę się już zbierać.
-Zostań. Jest już późno, ciemno i zimno.
-Nie no, nie będę ci głowy zawracać.
-Wcale tego nie robisz. Zostań - uśmiechnął się ciepło.
-No dobrze. Gdzie mam spać?
-No ze mną. To chyba oczywiste.
Zatkało mnie totalnie.
-N-no tak - znów się rumienię.
Tego wieczoru zasnęłam wtulona w jego klatkę piersiową.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro