V
Było gdzieś grubo po 23, gdy Jeffrey wpadł do domu z hukiem i zaliczył bliskie spotkanie z podłogą.
-Jeff, co ci się stało? - Sophie od razu pomogła mu wstać.
Przyglądając mu się dokładnie, zauważyłem, że wygląda dziesięć razy gorzej niż normalnie.
-Policja, wojsko... są wszędzie - wydyszał ściskając bok, z którego sączyła się krew.
Położyliśmy go na kanapie. Był słaby i ciężko oddychał.
-Powiedz nam dokładnie co się stało - zażądał Tim.
-Nie ma teraz na to czasu. Jak mu nie pomożemy to się wykrwawi! - krzyknęła oburzona - lepiej przynieś jakieś opatrunki.
Ściągnęliśmy z niego resztki, już czerwonej bluzy i spodnie. Rana na boku była rozległa i Masky stwierdził, że bez szycia się nie obędzie.
Podczas, gdy on i Brian łatali jego bok, ja i Sophie wyjmowaliśmy kule, znaczy ona, bo ktoś musiał trzymać tego narwańca.
Męczyliśmy się z nim co najmniej trzy godziny, a Jeff zaczynał odpływać. Teoretycznie powinien przeżyć. Gdy wreszcie zasnął, sprzątnęliśmy cały syf.
Teraz siedziałem w pokoju razem z nią.
-Hej Sophie, jak myślisz, zrobił to celowo?
-Że kto? On? Nie, czasem jest nieznośny i wredny ale bez przesady.
-Mimo to, Tim go o to obwinia.
-On zawsze wyciąga pochopne wnioski, Toby. Z resztą Jeff nie jest głupi.
-Tu bym się kłócił - uśmiechnąłem się. Odwzajemniła gest, ale jej uśmiech szybko znikł.
-Sophie, chciałabyś wrócić do normalnego życia?
-Czasem rozważałam taką opcję.
-I?
-Nie. Nie miałabym do czego wracać. Rodzice pewnie zginęli w tamtym pożarze, a reszta świata uznała mnie za martwą tak jak ciebie. No i pewnie odchodziłaby od zmysłów, zastanawiając się to ty wyprawisz beze mnie. Wybacz ale ktoś musi cię pilnować - znów na jej twarzy pojawił się uśmiech.
***
Minęły dwa dni zanim Jeff się obudził. Slender wytłumaczył, dlaczego policja i wojsko plączą się po lesie. Teraz mieliśmy całkowity zakaz wychodzenia z rezydencji. Bynajmniej, dopóki sprawa trochę nie ucichnie.
Zeszłam na dół. Tim znów wydzierał się na Jeffrey'a.
-Nie martw się - powiedziałam, gdy Masky wreszcie sobie poszedł - jest po prostu zły.
-To nie moja wina.
-Wiem, wiem. Jak się czujesz?
-Kiepsko.
-To kiepsko. Posiedzę z tobą, okej?
Pokiwał głową potwierdzająco. Spędziłam z nim chwilę, potem wróciłam do siebie.
Już od kilku dni siedzimy tu zamknięci. Panuje mordercza atmosfera, dosłownie, gdyby dać mi noże to by się wzajemnie pozabijali. W dodatku roznosi nas energia i to bardzo. Jeszcze trochę i cały dom legnie w gruzach. W dodatku, choroba Toby'ego znów o sobie przypomniała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro