Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Było gdzieś grubo po 23, gdy Jeffrey wpadł do domu z hukiem i zaliczył bliskie spotkanie z podłogą.

-Jeff, co ci się stało? - Sophie od razu pomogła mu wstać.

Przyglądając mu się dokładnie, zauważyłem, że wygląda dziesięć razy gorzej niż normalnie.

-Policja, wojsko... są wszędzie - wydyszał ściskając bok, z którego sączyła się krew.

Położyliśmy go na kanapie. Był słaby i ciężko oddychał.

-Powiedz nam dokładnie co się stało - zażądał Tim.

-Nie ma teraz na to czasu. Jak mu nie pomożemy to się wykrwawi! - krzyknęła oburzona - lepiej przynieś jakieś opatrunki.

Ściągnęliśmy z niego resztki, już czerwonej bluzy i spodnie. Rana na boku była rozległa i Masky stwierdził, że bez szycia się nie obędzie.

Podczas, gdy on i Brian łatali jego bok, ja i Sophie wyjmowaliśmy kule, znaczy ona, bo ktoś musiał trzymać tego narwańca.

Męczyliśmy się z nim co najmniej trzy godziny, a Jeff zaczynał odpływać. Teoretycznie powinien przeżyć. Gdy wreszcie zasnął, sprzątnęliśmy cały syf.

Teraz siedziałem w pokoju razem z nią.

-Hej Sophie, jak myślisz, zrobił to celowo?

-Że kto? On? Nie, czasem jest nieznośny i wredny ale bez przesady.

-Mimo to, Tim go o to obwinia.

-On zawsze wyciąga pochopne wnioski, Toby. Z resztą Jeff nie jest głupi.

-Tu bym się kłócił - uśmiechnąłem się. Odwzajemniła gest, ale jej uśmiech szybko znikł.

-Sophie, chciałabyś wrócić do normalnego życia?

-Czasem rozważałam taką opcję.

-I?

-Nie. Nie miałabym do czego wracać. Rodzice pewnie zginęli w tamtym pożarze, a reszta świata uznała mnie za martwą tak jak ciebie. No i pewnie odchodziłaby od zmysłów, zastanawiając się to ty wyprawisz beze mnie. Wybacz ale ktoś musi cię pilnować - znów na jej twarzy pojawił się uśmiech.

***

Minęły dwa dni zanim Jeff się obudził. Slender wytłumaczył, dlaczego policja i wojsko plączą się po lesie. Teraz mieliśmy całkowity zakaz wychodzenia z rezydencji. Bynajmniej, dopóki sprawa trochę nie ucichnie.

Zeszłam na dół. Tim znów wydzierał się na Jeffrey'a.

-Nie martw się - powiedziałam, gdy Masky wreszcie sobie poszedł - jest po prostu zły.

-To nie moja wina.

-Wiem, wiem. Jak się czujesz?

-Kiepsko.

-To kiepsko. Posiedzę z tobą, okej?

Pokiwał głową potwierdzająco. Spędziłam z nim chwilę, potem wróciłam do siebie.

Już od kilku dni siedzimy tu zamknięci. Panuje mordercza atmosfera, dosłownie, gdyby dać mi noże to by się wzajemnie pozabijali. W dodatku roznosi nas energia i to bardzo. Jeszcze trochę i cały dom legnie w gruzach. W dodatku, choroba Toby'ego znów o sobie przypomniała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro