Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

[Rosalie]

   Zaprowadził mnie do starego, na wpół zburzonego domku.

   - Co my tu robimy? - Spytałam wchodząc za nim do środka.

   - Miałem ci coś pokazać nie? Więc chodź i nie gadaj tyle. - Ruszyłam za nim w głąb chaty. - Wiesz na co się zgodziłaś?

   - Nie. Już ci to mówiłam.

   - To teraz się dowiesz - stanął za krzesłem, na którym siedziała jakaś przerażona dziewczyna. - Spójrz na nią - zwrócił się do mnie. - Chyba nie muszę mówić co mam zamiar zrobić - przystawił jej nóż do gardła dziewczyny. Ona nawet nie mogła krzyczeć. - Hej, a może ty chesz się trochę zabawić.

   - J-ja? - Wydukałam. Byłam sparaliżowana; widma przeszłości, tego co się wydarzyło, znów wróciły.

   - Masz - obrócił nóż w ręce i podał mi go. - Sprawdź jak to jest - umiechnął się. Niepewnie wzięłam od niego narzędzie. - Jeśli nie dasz rady, to ja ci z chęcią pomogę - zaoferował. - Po prostu złap ją za włosy, odchyl głowę i podetnij gardło. To proste.

   Moje ręce drżały, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie mogłam się w ogóle ruszyć.

   - Rosalie, nie mamy całego dnia, pośpiesz się - mówił rozbawionym tonem głosu.

   Powoli podeszłam do krzesła. Odsunął się, bym mogła stanąć za jego oparciem.

   - Spróbuj. To fajne - szepnął mi do ucha, łapiąc mnie za ręce. - Pomóc ci?

   - Nie - szepnęłam. Szybkim ruchem odchyliłam głowę dziewczyny i poderżnęłam jej gardło.

   - Widzisz? - Wyjął nóż z mojej zaciśniętej dłoni. - Czy to nie jest... Fajne?

   - Fajne... - Powtórzyłam. - Ta... Fajne.

   - Rosie, co się z tobą stało? - Śmiał się. - Wyglądasz jakbyś zrobiła coś złego.

   Przez chwilę milczałam, wpatrując się tępo przed siebie.

   - Tato, dlaczego mi to dajesz? - Spojrzałam najpierw niewielki nożyk, który trzymałam w rękach, a potem na niego.

   - Widzisz kochanie muszę na jakiś czas wyjechać. Gdy mnie nie będzie ty musisz zająć się mamą i bratem, dobrze?

   - Dobrze tatusiu - miałam łzy w oczach. - Kocham cię - rzuciłam mu się na szyję.

   - Ja cię też kocham.

   - To wszystko co chciałeś mi pokazać? - Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy.

   Ten tylko się uśmiechnął. Czyżby czerpał z tego satysfakcję?

   - Czyli cię to nie ruszyło? - Zapytał.

   - Nie specjalnie.

   - Myślę, że się dogadamy Rosie - stwierdził rozbawionym głosem.

   - Czy to będę musiała robić na codzień?

   - Tylko kiedy ta tyczka tego zarząda. Chcesz tego?

   - Nie myślałam, że będę musiała robić coś takiego. Jakoś... Chyba nie chcę tego powtarzać.

   - Czego powtarzać? - Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.

   - Myślałam, że moje zdanie cię nie interesuje.

   - Zaciekawiłaś mnie. Ciesz się.

   - Jej.

   - Chcesz dobrą radę?

   - Od ciebie?

   - Chcesz czy nie?

   - Dawaj.

   - Nie daj sobie wyprać mózgu.

   - Dlaczego mi pomagasz?

   - Nie pomagam. Nie lubię tego patyczaka, to tyle.

   - Jak na mordercę jesteś całkiem miły.

   - Nie jestem miły. Jestem neutralny. Jak mnie nie będziesz drażnić to może cię nie skrzywdzę.

   - Może?

   - Jestem mordercą. Pamiętaj o tym.

   - Ciebie też on wybrał?

   - Nie. Sam wybrałem to życie.

   - Jak to się stało?

   - Może kiedyś ci powiem.

   - A jeśli ja ci powiem?

   - Niby co?

   - O tym co stało się ze mną.

   - Nie wiem czy chce mi się tego słuchać.

   Wyszliśmy na zewnątrz. Jest praktycznie środek dnia, a my włóczymy się po lesie. A jak nas złapią? - Myślałam. - Eh... Czym ja się przejmuję.

   - No dobra - powiedział. - Mów.

   - Moimi pierwszymi ofiarami był mój brat i matka - oznajmiłam, a on zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.

   - Dlaczego to zrobiłaś? - Spytał tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło. I tak też pewnie było.

   - Bo na to zasłużyli - spojrzałam w ziemię. - Kiedy miałam pięć lat, mój tata zniknął. Powiedział, że musi wyjechać na jakiś czas. Wtedy to się zaczęło. Moja matka oszalała, zaczęła się nade mną znęcać fizycznie i psychicznie. Miałam rok młodszego brata, który nie zrobił niczego, by jakkolwiek mi pomóc. Ostatecznie nie wytrzymałam i zabiłam ich oboje, a dom spaliłam, żeby wyglądało na to, że wybuchł pożar i wszyscy łącznie ze mną zginęli.

   - Smutne - stwierdził.

   - Wcale cię to nie ruszyło, nie udawaj.

   - Racja. Chuj mnie to obchodzi. Lepiej?

   - Powiesz mi?

   - Może później - ruszył przed siebie. - Idziesz ze mną czy wolisz jednak wrócić tam i być bezmózgą zabawką beztwarzowca?

   - Idę z tobą - ruszyłam za nim.

°°°

   Znaleźliśmy się w jakimś starym mieszkaniu na obrzeżach miasta.

   - Dlaczego tu jesteśmy? - Spytałam wchodząc za Jeffem przez okno.

   - To mój... Drugi dom.

   - Czyli twoja samotnia tak?

   - Też może być. Smile! - Zagwizdał. - Do nogi! - Przez drzwi z drugiego pokoju wbiegł pies i skoczył na chłopaka.

   - Jest twój? - Spytałam.

   - Powiedzmy. Wybacz stary, że cię tak tu zostawiłem - pogłaskał go.

   Delikatnie wyciągnęłam rękę w jego stronę. Pies obwąchał ją, po czym polizał mnie.

   - Jest uroczy - zaczęłam go głaskać. - Czy teraz mi powiesz?

   - Nie odczepisz się co?

   - Nie - uśmiechnęłam się lekko, nadal głaszcząc psa.

   Usiadł na fotelu i zaczął opowiadać co się wydarzyło. Siedziałam na podłodze słuchając go uważnie. Może jego nic nie obchodzi, ale ja to inna sprawa.

   - I tak to się skończyło - podsumował.

   - Przykro mi.

   - Super.

   - Mówię poważnie.

   - Dobra - wzruszył ramionami. - Możesz zostać tu na noc. Smile potrzebuje kogoś do towarzystwa, ale potem wracasz do tej tyczki.

   - Dzięki.

[Jeff]

   Pozwoliłem jej zostać ze względu na psa. Nie chcę zostawiać go samego, a nie mogę go dziś wziąć ze sobą jak zawsze. Potem odstawię ją z powrotem i mam nadzieję, że już nie będzie zawracać mi dupy.

   Jednak nie jest najgorsza. Wkurza mnie swoim zachowaniem, ale nie aż tak bardzo bym coś jej zrobił. W dodatku, trochę przypomina mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro