Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

JEFF THE KILLER: NEVER GONNA DIE

Piosenka: Three Days Grace - Broken Glass

------------------------------------------------------

   - Rosalie! David! Nie oddalajcie się tak! - Krzyczał za nami.

   - Dobrze tato! - Odkrzyknęłam z uśmiechem na ustach. - Chodź - chwyciłam młodszego brata za rękę i pociągnęłam za sobą.

   - Ale tata kazał nam się nie oddalać - wymamrotał.

   - Przeżywasz - podniosłam z ziemi jakiś patyk. - Idziemy szukać skarbów!

   - Ale tu nie ma skarbów, wracajmy - ciągnął mnie za koszulkę.

   - Oh chodź i nie marudź - zarzadziłam.

   Przedzieraliśmy się przez krzaki, które "kosiłam" wcześniej znalezionym patykiem. Brat cały czas trzymał mnie za tył koszulki, a ja w sumie nie zwracałam na niego uwagi. Po prostu z uśmiechem na ustach szłam przed siebie.

   - Rosie... Zwolinj trochę - marudził za moimi plecami.

   - Przecież nie idę szybko.

   - Idziesz. Ja wracam do taty - powiedział i poszedł.

   - David! - Ruszyłam za nim. Nagle usłyszałam donośny pisk. -David! - Krzyknęłam jeszcze głośniej i zaczęłam biec.

   Leżał na dole ogromnej skarpy; musiał z niej zlecieć. Przerażona zaczęłam schodzić na dół najszybciej jak potrafiłam.

   - Już jestem - przytuliłam go do siebie.

   - Ro-sie - wyszeptał; z jego ust sączyła się stróżka krwi.

   - Wszystko będzie dobrze, zaraz zaniosę cię do taty - zapewniłam, jednak nie byłam w stanie go unieść. - Zawołam go, na pewno przyjdzie - byłam spanikowana. - Tato! Tu jesteśmy! David jest ranny! - Krzyczałam, lecz bezskutecznie. - Tatusiu... - Zaczęłam płakać, a moje łzy spadały na policzki brata, którego wciąż trzymałam w ramionach.

   Poczułam nagle ostry ból głowy. Czułam jak rozsadzał mnie od środka. Skuliłam się i zaczęłam płakać jeszcze bardzej; nie byłam w stanie tego wytrzymać. W końcu podniosłam głowę. Miedzy drzewami dostrzegłam bardzo wysoką postać. Choć nie miała twarzy, to ja wiedziałam, że na mnie patrzy.

   Nagle usłyszałam głos taty, a tajemniczy ktoś zniknął. Jakby nigdy go tam nie było.

   Jednak nic sobie z tego nie zrobiłam. Życie brata było ważniejsze.

   - Tu jesteśmy! Tato! - Zaczęłam krzyczeć.

   - Mówiłem, że macie się nie oddalać. - Powiedział.

   - Przepraszam - szepnęłam. - To moja wina.

   - Potem o tym prozmawiamy. Najpierw trzeba zająć się twoim bratem.

   - Dziękuję - rzuciłam jeszcze w stronę drzew, gdzie wcześniej stała tamta dziwnie wysoka postać.

   Kopnęłam szyszkę na samą myśl o tamtym wydarzeniu. Mogłam pozwolić mu tam umrzeć - pomyślałam.

   Szłam z rękami w kieszeniach kurtki, tym samym lasem i tą samą ścieżką co wtedy. Wspomnienia, o których chcę zapomnieć napływają do mnie jedno po drugim; koszmar. Usiadłam sobie pod drzewem i spojrzałam w górę; powoli się ściemnia - stwierdziłam. - Muszę znaleźć sobie miejsce, w którym będę mogła spokojnie spędzić noc.

   Usłyszałam jakiś hałas za mną, ale nawet się nie odwracałam. Jedyne co, to uważnie nasłuchiwałam czy ten ktoś tam wciąż jest.

   - Cześć - powiedziałam w końcu.

   A po tym nastała cisza. Nie słyszałam już nawet przyśpieszonego oddechu tej osoby. Czyżby sobie poszła? - Zastanawiałam się.

   - Cześć - usłyszałam po chwili.

   - Co tu robisz? - Spytałam od niechcenia. Zaczęłam tą rozmowę więc wypadałoby ją podtrzymać choć chwilę.

   - Uciekam - po lekko zachrypniętym głosie stwierdziłam, że rozmawiam z jakimś chłopakiem.

   - Przed kim?

   - Przed przeszłością.

   - O zabawne, ja właśnie do niej wracam - zażartowałam. Usłyszałam jedynie ciche prychnięcie.

   - Ty wiesz z kim rozmawiasz?

   - Nie - stwierdziłam otwarcie. - Z kim?

   Usłyszałam jedynie histeryczny śmiech, od którego przeszły mnie ciarki. Nikt normalny się tak nie śmieje.

   - Co cię tak bawi? - Wymsknęło mi się nagle.

   - Twoja głupota.

   - Głupota? - Obróciłam głowę jakby w stronę mojego rozmówcy. I znów ten psychiczny śmiech. Nie potrzebnie się kurwa odzywałam - skarciłam się w myślach.

   - Chcesz coś zobaczyć? - Wypalił nagle.

   - Co takiego?

   - Ale chcesz?

   - Mogę.

   Słyszałam jak wstaje z ziemi i idzie w moją stronę. Uciekaj - podpowiadał mi zdrowy rozsądek, jednak ja jak zwykle go nie posłuchałam.

   Stanął przede mną; miał na sobie białą bluzę ubrudzoną czymś czerwonym i kaptur zasłaniający twarz.

   - Czy to miałam zobaczyć? - Spytałam, po omacku szukając na ziemi czegoś, co mogłoby posłużyć mi jako broń.

   Nie odpowiedział mi; jedyne co zrobił to ściągnął kaptur, a ja przeżyłam szok. Jego cera była nienaturalnie blada, miał ciemne wory pod oczami, a policzki zdobiły blizny w kształcie uśmiechu. Nie wyglądał normalnie. Jeszcze te przydługie, czarne włosy.

   - Dlaczego się tak na mnie patrzysz? - Spytał wsadzając ręce do kieszeni. - Wiem, że jestem piękny.

   Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Zamarłam po prostu. Na codzień nie spotyka się takich ludzi, z nim coś musi być nie tak.

   - Hej, może chcesz zagrać w grę co? - Jego głos... Nawet on brzmiał dziwnie.

   - Chyba nie - podniosłam się z ziemi.

   - Żeby mnie obchodziło twoje zdanie - prychnął.

   - To po jaką cholerę pytasz?

   - Z grzeczności - nie byłam pewna czy się uśmiecha, czy to te blizny dają taki efekt.

   Chciał coś wyciągnąć z kieszeni, ale nagle jakby się zatrzymał. Po chwili skrzywił się i ponownie spojrzał na mnie.

   - Nie wiem czy masz cholerne szczęście, czy jednak pecha - stwierdził.

   - Co? - Nie rozumiałam o co mu chodzi.

   - Chodź. Muszę cię gdzieś dostarczyć.

   - Że co? Ja nigdzie z tobą nie idę. Nie ma mowy.

   - Już ci mówiłem, że twoje zdanie mnie nie obchodzi. A skoro nie chcesz po dobroci, to zabiorę cię tam siłą.

   - Spróbuj tylko. - Syknęłam.

   - To brzmiało prawie jak wyzwanie - podszedł do mnie i wystarczyło mu zaledwie kilka prostych ruchów by mnie obezwładnić. - Chciałaś, to masz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro