Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

   Obudziło mnie walenie do drzwi. Zaspana podniosłam się z łóżka i ruszyłam w ich stronę.

   - Chcesz się ze mną pobawić? - Spytała mała dziewczynka, gdy otworzyłam drzwi. Przyglądałam jej się, nie wiedząc co odpowiedzieć. - Mam na imię Sally - uśmiechnęła się.

   - Rosalie - odwzajemniłam gest.

   Dziewczynka miała na sobie różową sukienkę, a w rękach trzymała misia. Typowe dziecko, które uciekło z przedszkola - pomyślałam. - David też był kiedyś taki uroczy.

   - Hej, jesteś głodna?

   - W sumie to tak.

   - Chodź - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. - Toby zrobił gofry.

   Nie do końca wiedziałam co się właściwie stało, ale pozwoliłam jej zaprowadzić się do kuchni.

   - Mm... Ładnie tu pachnie - powiedziałam, gdy byłyśmy już w środku.

   - Cześć - usłyszałam znajomy głos. To Jack.

   - Cześć - uśmiechnęłam się.

   - Siadaj! - Poleciła.

   Odsunęłam krzesło i zajęłam miejsce przy stole. Dziwnie się tu czuję, tak nieswojo.

   - Masz - podsunęła mi talerz gofrów pod nos. - Są dobre.

   - Dziękuję.

   - Sally. Co mówiłem o dotykaniu moich gofrów? - Brązowowłosy chłopak stanął obok niej.

   - Ale one nie są dla mnie tylko dla Rose - wskazała na mnie palcem, a ja nie wiedziałam jak się zachować. Znowu. Przez to, że jestem tu kompletnie nowa i nie mam pojęcia z kim w ogóle rozmawiam, nie wiem też jak mam się zachować. Co jak co, ale wśród nich nie chcę mieć wrogów.

   Chłopak spojrzał na mnie, po czym się uśmiechnął i poczochrał dziewczynkę po włosach.

   - Toby - zwrócił się do mnie. - Smacznego - miał uroczy uśmiech.

   - Dziękuję - odwzajemniłam gest.

   - Będziesz z nami pracować co? - Spytał chłopak siedzący na przeciwko mnie.

   - Podobno.

Nie odpowiedział mi już, wrócił do popijania kawy. No jak kto lubi.

°°°

   Wracałam do siebie, gdy ponownie na kogoś wpadłam.

   - Patrz jak leziesz. - Syknął. Przede mną stał ten sam chłopak, którego spotkałam w lesie. Patrzył na mnie z jakby nienawiścią w oczach.

   - Przepraszam - powiedziałam z wyrzutem.

   Ten tylko prychnął pod nosem i wyminął mnie bez słowa. Wzruszyłam ramionami.

   - Tobie też wyprał mózg co? - Usłyszałam za sobą.

   - Kto? - Odwróciłam się; stał tam, obrócony plecami do mnie.

   - A jak myślisz?

   - On? - Spojrzałam na ciemne drzwi.

   - Ta.

   Przez chwilę milczałam, myśląc nad odpowiedzią.

   - Chyba nie - stwierdziłam w końcu. - Wciąż mogę myśleć samodzielnie.

   - Jeszcze - dodał. - To tylko kwestia czasu.

   - O czym ty mówisz?

   - Może kiedyś ci powiem - stwierdził, po czym odszedł. I tyle go widziałam.

   Zastanawiałam się o co mogło mu chodzić z tym praniem mózgu. Zacisnęłam pięści i pobiegłam za nim.

   - Zaczekaj! - Krzyknęłam.

   - Czego chcesz? - Spytał, nawet się nie zatrzymując.

   - Powiedz mi o co ci chodzi.

   - Mnie? O nic.

   - Spytałeś, czy wyprał mi mózg. Dlaczego?

   - Eh... Daj mi spokój - powiedział. - Nie mam ochoty z tobą dyskutować.

   Stanęłam przed nim i zatrzymałam go. Musiałam lekko unieść głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Mają ładną, błękitną barwę.

   - Powiedz.

   - Nie. Spadaj. - Wyminął mnie.

   - Przestań mnie ignorować. Nie odczepię się, dopóki nie powiesz mi o co chodzi. - Znów pojawiłam się tuż przed nim.

   - Ty w ogóle masz pojęcie kim jestem? Kim my wszyscy jesteśmy? Gdzie trafiłaś? - Pytał, patrząc na mnie jak na skończoną idiotkę.

   - Nie wiem. Nie mam pojęcia dlatego potrzebuję kogoś, kto mi to wszystko wyjaśni.

   - To poszukaj kogoś innego.

   - Nie. - Powstrzymałam go przed wyminięciem mnie.

   - Nie wiem czy jesteś głupia, czy nienawidzisz swojego życia.

   - To drugie. A teraz mów.

   - Eh... Chodź. Coś ci pokażę.

   Ruszyłam za nim bez chwili namysłu, choć to mógł być głupi pomysł.

[Jeff]

   Ani trochę nie miałem ochoty na jej towarzystwo. Mało brakowało, a zajebałbym ją. Ale nie. Niech wie w co się wpakowała.

   - Więc kim jesteś? - Spytała.

   - Co?

   - Pytałeś, czy wiem kim jesteś.

   - Rzeczywiście. Naprawdę nie wiesz? - Spojrzałem na nią kątem oka.

   - Gdybym wiedziała to bym nie pytała.

   - A jednak jesteś głupia - zaśmiałem się. I nie długo będziesz jeszcze martwa - dopowiedziałem w myślach. - Jeff The Killer - powiedziałem.

   - Cóż za artystyczny pseudonim - zaszydziła. - Dzieci z przedszkola ci go nadały?

   - Śmieszne. - Nie podobało mi się, że mi podskakuje. - Jestem mordercą.

   - Tego się domyśliłam.

   - O, a jednak potrafisz myśleć.

   - Nie śmieszne - spojrzała na mnie. Może to było dziecinne, ale mnie dało swego rodzaju satysfakcję.

   - Nie boisz się?

   - Nie specjalnie.

   - Szkoda. Lubię, gdy moje ofiary się mnie boją - stwierdziłem ze stoickim spokojem.

   - Nie jestem twoją ofiarą.

   - Nie bądź tego taka pewna. Rosalie.

   - Gdyby tak rzeczywiście było, zabiłbyś mnie wtedy w lesie.

   Skrzywiłem się na samą myśl o tym. To wszystko przez tego patyczaka.

   - Coś mi przeszkodziło.

   - Bywa.

   Denerwowało mnie to, że czuje się przy mnie tak swobodnie. Co ja jestem? Przyjaciel? Jeszcze jej wpadnie do głowy żeby się ze mną spoufalać. Nie ma kurwa mowy.

   - Co tym razem chcesz mi pokazać?

   Nie odpowiedziałem jej.

   Zaprowadziłem ją do starego, na wpół zburzonego domku. Jeśli to prawda, to w środku powinien ktoś być. Otworzyłem spróchniałe drzwi, które głośno zaskrzypiały.

   - Co my tu robimy?

   - Miałem ci coś pokazać nie? Więc chodź i nie gadaj tyle. - Ruszyłem w głąb chaty. Na szczęście Jack się nie pomylił i ktoś tu był. - Wiesz na co się zgodziłaś?

   - Nie. Już ci to mówiłam.

   - To teraz się dowiesz - stanąłem za krzesłem. - Spójrz na nią - zwróciłem się do niej. - Chyba nie muszę mówić co mam zamiar zrobić - przystawiłem nóż do gardła dziewczyny. Nagle coś mi wpadło do głowy. - Hej, a może ty chesz się trochę zabawić.

   - J-ja?

   - Masz - obróciłem nóż w ręce i podałem go jej. - Sprawdź jak to jest - umiechnąłem się. - Jeśli nie dasz rady, to ja ci z chęcią pomogę - zaoferowałem. - Po prostu złap ją za włosy, odchyl głowę i podetnij gardło. To proste.

   Widziałem jak jej dłonie drżą, a ona stoi praktycznie w bezruchu. To było oczywiste, że tak będzie.

   - Rosalie, nie mamy całego dnia, pośpiesz się - tak mnie to bawiło...

   Powoli podeszła do krzesła. Odsunąłem się, by mogła stanąć za nim.

   - Spróbuj. To fajne - szepnąłem jej do ucha; czułem jak targają nią drgawki. Chwyciłem ją za ręce. - Pomóc ci?

   - Nie - szepnęła. Szybkim ruchem odchyliła głowę dziewczyny i poderżnęła jej gardło. Zrobiła to niemal perfekcyjnie.

   - Widzisz? - Wyjąłem nóż z jej zaciśniętej dłoni. - Czy to nie jest... Fajne?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro