Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

Umyłem pokryte czerwonym kolorem ręce po czym bardzo dokładnie wytarłem je w beżowy ręcznik. Czas do pracy - myślałem z uśmiechem.

Z rękami w kieszeniach mojego fartucha skierowałem się do szpitala znajdującego się w środku miasta. Jest prawie że idealnym celem, z wyjątkiem tej koszmarnej lokalizacji. Ci wszyscy ludzie dookoła strasznie mnie denerwują, choć właściwie nic nie robią. Po prostu żyją. Może to jest powodem mojej frustracji?

-Dzień dobry - skinąłem lekko głową w stronę pielengniarki stojącej w recepcji.

-Oh dzień dobry, dzień dobry - uśmiechnęła się.

Mijałem kolejnych pracowników, pacjentów i kolejne sale. Moja pacjentka znajduje się na oddziale wewnętrznym w sali numer dwieście trzydzieści siedem.

Bardzo martwi mnie fakt, że zaniedbują tu pacjentów. Przecież, trzeba dbać o chorych prawda? - Uśmiechnąłem się lekko.

-Witaj Sylvio - powiedziałem otwierając drzwi.

-Dzień dobry - uśmiechnęła się. - To jest Gabe, mówiłam ci o nim.

-Miło mi - uścisnąłem jego wychudzoną dłoń.

-Mnie także. Pan jest nowym lekarzem Sylvii?

-Tak. I proszę, mów mi Smiley - posłałem mu przyjazny uśmiech.

-Dobrze.

-Muszę cię przeprosić.

-Jasne. Zaraz powinna przyjść pielengniarka i zabrać mnie na rehabilitację czy coś tam.

Rehabilitację co? To całkiem dobry pomysł. Zapamiętam.

Prawie jak na zawołanie przyszła ciemnowłosa kobieta z wózkiem inwalidzkim i zabrała chłopaka.

-Jest całkiem żwawy jak na anorektyka - stwierdziłem przysuwając krzesło do łóżka dziewczyny.

-Mnie też to zastanawia.

-Jak się dziś czujesz? - Zmieniłem temat.

-Tak jak wczoraj i przedwczoraj i tydzień temu...

-Powinnaś się uśmiechnąć.

-Mówi mi to lekarz z przydomkiem Smiley - zaśmiała się.

Wzruszyłem ramionami.

-Już mówiłem, że moje metody są niekonwencjonalne. Nie możesz się ruszać z łóżka prawda?

-Takie są zalecenia moich lekarzy.

-Teraz ja jestem twoim lekarzem. Masz tu coś na przebranie? Na dworze jest raczej chłodno.

-Tutaj nie jest mi to potrzebne.

-Poradzimy sobie jakoś inaczej. Chodź - chwyciłem ją za ręce i wyciągnąłem spod koca. - Proszę - zarzuciłem na nią mój fartuch - przynajmniej cię nie przewieje.

-Jesteś pewien? A jak cię za to zwolnią? Nie żeby mi zależało, ale nie chcę żebyś przeze mnie stracił pracę.

-Nie zwolnią mnie. Nie musisz się o mnie martwić. Idziemy?

-Tak - ujęła mnie pod rękę. - Dlaczego właściwie to robisz?

-Najpierw zajmę się twoim stanem psychicznym, a potem zdrowiem.

-Mam się dobrze psychicznie.

-Prędzej się sama zabijesz niż umrzesz.

-Tak czy inaczej umrę. Co za różnica? Zresztą to nie miało żadnego sensu.

-Miało sens. Tylko ty go nie widzisz moja droga. Ale kiedyś go dostrzeżesz. I będziesz wiedzieć jaka jest różnica między samobójstwem, a umieraniem.

***

Choć myślę nad tym w kółko i w kółko, to nadal nie mogę rozgryźć co miał na myśli. Różnica między samobójstwem, a umieraniem? Umierasz w obu przypadkach, ale na dwa inne sposoby. O to chodzi? Eh... - Opadłam ciężko na puchowe poduszki. Zamknęłam oczy chcąc znów znaleźć się poza murami szpitala.

Staliśmy przed wyjściem; byłam sparaliżowana.

-Możemy wrócić jeśli chcesz - powiedział. Odmówiłam kiwając głową.

Poczułam przyjemny powiew wiatru zmieszany z ciepłymi promieniami słońca. Ogarnęła mnie błogość i niezmierzona radość. Gdy tu trafiłam, zapomniałam o czymś takim.

-Jak się teraz czujesz?

-Wspaniale!

-Cieszy mnie to - uśmiechnął się. - Chodźmy na spacer.

Moje kąciki ust uniosły się do góry. Smiley sprawił, że znów czuję, że żyję. Jest kimś, kogo potrzebowałam, maleńkim promykiem słońca na burzowym niebie. Moją odskocznią i ukojeniem. Moją nadzieją, na to, że jednak uda mi się stąd wyjść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro