Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

Siedziałam sama w domu, w salonie, czytając "Cmentarz Zwierząt". Cóż, przynajmniej wydawało mi się, że jestem sama.

-Co robisz cukiereczku? - Lekko się wzdrygnęłam, słysząc jego głos za plecami.

-A nie widać? - Odchyliłam głowę by móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się do mnie, a w jego oczach widziałam dziwny błysk. Posłałam mu ciepły uśmiech.

Przyglądałam się chłopakowi jeszcze przez chwilę. Muszę przyznać, że od dziecka bawił mnie jego wygląd. Te niebieskie włosy, upięte w trzy kucyki z dzwoneczkami na końcach, kolorowy strój, fioletowo różowe oczy i lekko szpiczaste uszy. Ale w końcu jest clownem tak? To jego zadanie, rozśmieszać ludzi. Choć w sumie to on tego nie robi.

Powróciłam do poprzedniego zajęcia, całkiem ignorując nadal stojącego nade mną Candy'ego.

***

Wkurzało mnie to, że w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Żeby jakoś to zmienić, zabrałem jej książkę.

-Ej oddawaj mi to! - Rzuciła się na mnie.

-Za mała jesteś cukiereczku - zaszydziłem.

-Ah tak? - Przybliżyła się do mnie. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja powoli traciłem kontakt z rzeczywistością, pozwalając jej owinąć mnie sobie wokół palca.

Gdy chciałem ją pocałować, ta wyrwała mi książkę i uśmiechnęła się zwycięsko.

-Ej ja się tak nie bawię.

W odpowiedzi wystawiła mi język. Chciałem ją złapać ale zaczęła mi uciekać. W końcu chwyciłem dziewczynę w pasie i lekko podniosłem do góry, kręcąc się wokół własnej osi.

-Mam cię.

-Puść mnie! - Śmiała się, starając mi się wyrwać.

-Nie. - Wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej.

-Candy, proszę. Mam lęk wysokości.

-Akurat - podrzuciłem Marie do góry.

-Ty głupi jesteś! - Krzyknęła, gdy już ją złapałem. Trzymała się mnie kurczowo bojąc się, że znów mogę to zrobić. Natomiast mnie to bawiło. - To wcale nie jest zabawne. Postaw mnie już.

Wykonałem polecenie. A ona, jak gdyby nigdy nic, znów wróciła na sofę.

-Nie ignoruj mnie. - Powiedziałem ponownie wyrywając jej książkę z rąk.

-Ooo... Mały Candy chce się pobawić? - Zaśmiała się.

-Ja ci dam mały.

Wyminęła mnie i piszcząc zbiegła po schodach na dół, a ja zaraz za nią. Ganialiśmy się po sklepie, przy okazji strącając z półek kilka lalek.

-Złap mnie jeśli potrafisz - uśmiechnęła się po czym otworzyła drzwi i wbiegła na dwór.

Zdążyłem tylko dostrzec światła nadjeżdżającego samochodu. Ale nie zdążyłem jej ostrzec. Auto uderzyło w nią z tak ogromną siłą, że aż odrzuciło ją kilka metrów dalej. Podbiegłem do niej; leżała w kałuży krwi. Przytuliłem do siebie jej zmasakrowane ciało.

-O mój Boże - usłyszałem czyjś głos. To wystarczyło bym popadł w szał.

Chwyciłem kierowcę i rzuciłem nim o asfalt. Nic mu się od tego nie stało, tylko stracił na chwilę oddech. Podniosłem go i wbiłem jedną rękę prosto w jego brzuch. Wypluł z siebie mnóstwo krwi, a ja wyrwałem mu flaki wyciągając rękę. Drugą zaś, którą trzymałem go za szyję, mocno zacisnąłem. Prawie mu oczy wyszły. Gdy poczułem że jego ciało zrobiło się cięższe i bezwładne, wyrzuciłem je do pobliskiej rzeki.

Zabrałem Marie z powrotem do domu. Wiedziałem, że nie może umrzeć. Jest przecież pół demonem. Przeżyje. Musi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro