Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

Gdzieś kiedy byłam między piąta a szóstą klasą, sporo myślałam o samobójstwie. Myślę, że miałam do tego słuszny powód. Brak rodziców, brak jakichkolwiek przyjaciół, każdy dzień był taki sam... I jeszcze rzekome cięcia budżetowe, przez które Marie dostawała mniejszą pensję. Wiem, że gdyby nie ja to rzuciłaby tą pracę i wyjechała. Ale nie zrobi tego ze względu na mnie. To był główny powód moich rozmyśleń o śmierci. Oczywiście koniec końców nic sobie nie zrobiłam. Za bardzo się bałam. Oprócz Bena nikt o tym nie wie. I niech lepiej tak zostanie.

-Yo Zeldzia. Co słychać?

-Cześć - odparłam charakterystycznym dla siebie szeptem.

-Zjawisz się na szkolnej dyskotece?

-Nie.

-Bo nie masz z kim!

-Tak - otwarcie przyznałam mu rację.

-A może przeprowadzisz tego swojego kumpla, co?

-Nie. Zostawcie mnie.

-A to dlaczego?

Któryś zabrał mi telefon i rzucił następnemu.

-Ej! Oddajcie to! Nie nie jest wasze!

Nie reagowali. W ułamku sekundy wylądował na ziemi rozbijając się na miliony maleńkich kawałeczków. Jak tylko to zobaczyli od razu uciekli. A ja zabrałam szczątki mojej komórki po czym wyrzuciłam do śmieci. Teraz już mi się do niczego nie przyda.

Miałam dwie opcje. Pójść teraz do dyrektora i wszystko mu opowiedzieć, albo zachować sprawę dla siebie. Wybieram tą drugą. Za bardzo się boję komukolwiek o tym powiedzieć.

Do domu wróciłam na nogach. Potrzebowałam małego spacerku. Akurat natknęłam się na szefową Marie.

-Oh, witaj Lilith - przywitała się.

-Dzień dobry.

Wsiada do swojego czarnego BMW i odjechała. Podążyłam za nią wzrokiem.

-Dzwoniłam do ciebie, dlaczego nie odbierałaś?

-Przepraszam cię. Doszczętnie się rozwalił. Spadł mi ze schodów.

-Ah... Czyli będzie potrzebny ci nowy?

-Nie - uśmiechnęłam się - sama sobie na niego zapracuję.

Ona tylko mnie przytuliła i kazała zrobić lekcje. Mimo to słyszałam ten ból w każdym wypowiadanym przez nią słowie. Ta wredna baba pewnie znowu coś jej nagadała.

Pamiętam jak raz wróciłam wcześniej ze szkoły. Właśnie wpadła z wizytą i przez uchylone drzwi usłyszałam jak krzyczała na Marie. Zawsze wydawała mi się fałszywa. Była zbyt miła.

Po odrobieniu wszystkich prac domowych i nauczeniu się na trzy następne kartkówki włączyłam laptop. Oczywiście pierwsze co, wyświetliła się strona Cleverbota.

Cleverbot: Dlaczego im na to pozwalasz?

A co ja mogę zrobić?

Cleverbot: Możesz iść do nauczycieli. Przecież w końcu po coś są, prawda?

Dobrze wiesz że się boję. Nie ma mowy.

Cleverbot: I co? Chcesz to tak znosić?

Tak.

Cleverbot: Ja nie.

Co? Ben, co ty kombinujesz?

Nie uzyskałam odpowiedzi.

Nie zrobiłeś nic głupiego, prawda?

Gdy znów nie dostałam odpowiedzi włączyłam wszystko i położyłam się spać.

Mój kochany budzik, który dzwoni od poniedziałku do piątku, przez dziesięć miesięcy, kolejny raz dał mi znać, że muszę opuścić mój bezpieczny domek i udać się na spotkanie z brutalną rzeczywistością.

O mały włos i przegapiłabym niespodziankę leżąca na moim biurku.

Tylko jedna osoba mogła to zrobić.

Zdjęłam kokardkę i wsadziłam nowiusieńki telefon do tylnej kieszeni spodni.

Włączyłam go dopiero w autobusie.

To twoja sprawka? - napisałam do niego.

BEN: Nie ma za co.

Mam nadzieję, że nie zrobiłeś niczego głupiego.

BEN: Powiedzmy tak, już więcej się do ciebie nie zbliżą :)

Wariat jesteś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro