Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 75

Powoli szedłem korytarzem, aż dotarłem do pokoju Lily. Przystanąłem na chwilę, niepewny, czy aby na pewno dobrze robię. Ale innego sposoby nie ma. Muszę ją spróbować przeprosić i to wyjaśnić-pomyślałem. W końcu wszedłem do środka. Na szczęście dziewczyna była właśnie tutaj, szybko ją namierzyłem, leżała na łóżku, z twarzą w poduszce. Powoli do niej podszedłem.

-Lily...ja przepraszam. Nie chciałem tak zareagować...-powiedziałem, siadając na brzegu łóżka. Dziewczyna po chwili odwróciła się w moją stronę, co uznałem za dobry znak.

-Gdybyś naprawdę nie chciał, nie zdenerwowałbyś się tak. Co się właściwie stało? Co w ciebie wstąpiło?-zapytała.

-Ja...wystraszyłem się-odparłem.

-Wystraszyłeś się? Brzmiałeś jak ktoś, kto był wściekły, nie wystraszony-powiedziała, siadając. Zmierzyła mnie przy tym wrogim spojrzeniem. Każde takie zachowanie i gest z jej strony niewyobrażalnie wprost mnie bolały. Nie mogłem pojąć, jak to właściwie możliwe, przecież to "tylko" jakaś dziewczyna, dlaczego ona tak na mnie działa? A jednak tak właśnie było.

-Przepraszam. Nie panowałem nad sobą, to dlatego, że nienawidzę tej pozytywki. Poza tym bałem się, że coś stanie się tobie, Cane albo mi, z tym czymś wszystko jest możliwe-odparłem.

-Dlaczego? Co jest nie tak z tą pozytywką? Dlaczego wcześniej nic o niej nie słyszałam? Dlaczego jest ukryta?-spytała Lily. Liczyłem się z tym, że będę musiał się zmierzyć z takimi pytaniami z jej strony, ale ona zasługiwała na wyjaśnienia. Teraz już wiedziałem, że kłamstwa nie dadzą mi szczęścia, a już zwłaszcza, jeśli chodzi o okłamywanie Lily. Lepiej było wszystko to ostatecznie wyjaśnić.

-Pamiętasz moją opowieść-spytałem.

-Którą?-zapytała zaskoczona Lily.

-Naszą historię. Moją i Cane. Tą ze smokami-odparłem.

-I z niebiańskim światłem? Dawno, dawno temu, kiedy smok był już stary? Coś takiego?-zapytała zaciekawiona już teraz Lily. Kiwnąłem lekko głową.

-Tak, właśnie tą.

-To co z nią?-spytała dziewczyna.

-Jaką rolę miały smoki? Pamiętasz, co ci o nich mówiłem?-zapytałem.

-Właściwie to nic. Raz tylko wspomniałeś coś, ale niewiele-odparła po chwili namysłu.

-Bo nienawidzę do tego wracać-odparłem.

-Dlaczego? O co chodzi ze smokami? I co one mają wspólnego z tą pozytywką?-spytała Lily. Westchnąłem. Bądź co bądź, musiałem jej to w końcu opowiedzieć.

-Smoki istniały naprawdę-odparłem. Dziewczyna przez chwilę popatrzyła na mnie jak na kogoś chorego psychicznie, kto właśnie zaczął bredzić od rzeczy.

-Znowu ci się zebrało na głupie żarty?-spytała wreszcie po chwili.

-Ale ja nie żartuję!-odparłem.

-Tia, jasne. Najpierw na mnie nakrzyczałeś, a teraz znowu próbujesz zrobić ze mnie idiotkę!-stwierdziła.

-Wcale nie! Lily, nigdy nie mówiłem bardziej poważnie niż teraz!-odparłem, chwytając ją przy tym ostrożnie za rękę.-Proszę cię, wysłuchaj mnie! Chcę ci po prostu to wszystko wyjaśnić!-dodałem, zanim spróbowała mi się znowu wyszarpnąć. Na szczęście nie zrobiła tego, tylko popatrzyła na mnie niepewnie.

-No dobra, o co z tym wszystkim chodzi? Wyjaśnij mi to-odparła.

-Widzisz, Cane i ja...jesteśmy na tym świecie od dawna. Od bardzo, bardzo dawna. Kiedy się pojawiliśmy, istniały jeszcze smoki-zacząłem. Lily przypatrywała mi się obojętnie, trudno więc było mi orzec, czy mi wierzy.-Smoki istniały na ziemi po to, aby być opiekunami ludzi. Władały potężną magią. To było ich największą siłą, ale jednocześnie też słabością. Miały strzec ludzi przed złem, chorobami, cierpieniem, ale pochłaniało to tyle ich energii, że w końcu zaczęły padać, jeden po drugim. Do tego wykańczała je też sama potężna magia, której używały. 

W końcu niebiosa zdecydowały się dać im pomoc, czyli nas. Przez jakiś czas było dobrze, ale, jak wiesz, Cane i ja zboczyliśmy trochę z naszej drogi życiowej. Kilka ostatnich smoków padło, kiedy zostawiliśmy ich samych sobie, ponadto musiały jeszcze mierzyć się z nami. Krzywdziliśmy ludzi, więc byliśmy jednocześnie kolejnym "złem", którego, jak na dobrych opiekunów ludzi, smoki powinny się pozbyć. Ale były zbyt słabe, wszystkie, poza jednym. On...On nie mógł nas zabić, nie potrafił tego, ale uwięził nas. Uwięził nas za sprawą potężnej magii w pozytywce, którą stworzył. Kosztowało go to wiele energii, choć chyba to przeżył. Tak mi się przynajmniej wydaje, choć nie zdziwiłbym się, gdyby potem i tak zdechł. W każdym razie, uwolnienie się z tej pozytywki zajęło Cane i mi wiele lat i też nie należało do przyjemnych...Dlatego właśnie jej nienawidzimy i się jej boimy. To właśnie ta pozytywka, w której byliśmy uwięzieni. Gdybyśmy mogli, dawno byśmy się jej pozbyli, ale nie mamy pojęcia jak. Próbowaliśmy każdego sposobu, ale ona jest niezniszczalna! Jebany śmieć...Nie mamy też dokładnie pojęcia jak działa, dlatego ukryliśmy ją najlepiej jak się dało i unikamy jej jak tylko możemy. Sprawdzamy tylko raz na jakiś czas czy dalej jest na miejscu i czy nic się z nią nie dzieje. Dlatego właśnie tak bardzo się wystraszyłem, gdy cię z nią ujrzałem. Na szczęście nic się nie stało, ale równie dobrze mogła mieć miejsce jakaś tragedia, to było tak samo groźne dla nas, jak i dla ciebie-odparłem.

-O rety, nie wiedziałam...Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś-powiedziała cicho Lily.

-Nienawidzę o tym wspominać. Nie lubię tego...etapu mojego życia, ani tej pozytywki, ani tego smoka. Nie lubię o tym myśleć, nigdy do tego nie wracam i nie chcę tego zmieniać. Teraz, kiedy już znasz prawdę, proszę, po prostu o tym nie rozmawiajmy, dobrze?

-No dobrze, ale chciałabym wiedzieć w takim razie jeszcze jedną rzecz-odparła po namyśle Lily.

-Jaką?-spytałem.

-Jak uwolniliście się z tej pozytywki?-zapytała dziewczyna.

-Naprawdę chcesz wiedzieć? To bardzo krwawa i...zła historia-odparłem.

-Chcę-stwierdziła niemal bez namysłu.

-No dobrze, skoro tak...Znaleźliśmy sposób, żeby użyć odrobiny swojej mocy, mimo że nadal byliśmy uwięzieni. Nie wiem, może po czasie moc pozytywki w pewien sposób osłabła, w każdym razie, byliśmy w stanie zmanipulować dwójkę ludzi, oni chyba też władali jakimś królestwem. Zmusiliśmy ich, żeby wysłali swoje dzieci do naszego cyrku, tam, gdzie ukryta była nasza pozytywka. Dzieci nas z niej uwolniły, a my wykorzystaliśmy ich naiwność. Po pewnym czasie zabiliśmy i rodziców i te dzieciaki, a potem na dobre zaczęliśmy z powrotem mordować i gwałcić. Resztę już znasz, tak właśnie żyliśmy, dopóki nie spotkaliśmy ciebie-wyjaśniłem. Lily z uwagą przysłuchiwała się mojej opowieści.-Dlaczego chciałaś wiedzieć, jak uwolniliśmy się z pozytywki?-zapytałem po chwili.

-Po prostu chcę wiedzieć o tobie różne rzeczy. Nawet te złe, żeby móc lepiej cię zrozumieć-odparła dziewczyna. Na jakiś czas między nami zapanowała cisza.

-Wiesz, skoro już o tym wszystkim mówimy, to chciałbym wiedzieć, co ty tam w ogóle robiłaś i dlaczego wyjęłaś tą pozytywkę?-zapytałem.

-Ja po prostu pomyliłam drogę i tak się tam znalazłam. A co do wyjęcia pozytywki, to ja po prostu potknęłam się i  usłyszałam, że miejsce pode mną jest puste, że co wydało mi się dziwne. Chciałam to sprawdzić i wtedy pojawiła się ta dziura w podłodze, ja naprawdę nic nie zrobiłam! Sięgnęłam tą pozytywkę, po czym chciałam ją jednak odłożyć, ale wtedy trochę ją już odwinęłam i jednak ciekawość zwyciężyła. Przepraszam, wiem, że nie powinnam!-zawołała Lily, jak widać mocno tym wszystkim przejęta.

-Już dobrze, dobrze, nic się takiego nie stało. Tylko...jesteś pewna, że naprawdę nic nie zrobiłaś?-spytałem. Lily pokręciła głową.

-Nic a nic, naprawdę!-zawołała.

-Tym bardziej mnie to martwi. Ta pozytywka jest naprawdę pojebana, dlatego nie chcę, żebyś kiedykolwiek więcej tam w ogóle chodziła. Obiecasz mi to? Proszę. Nigdy więcej tam nie chodź. Cane i ja też omijamy to miejsce szerokim łukiem-powiedziałem. Lily zawahała się przez chwilę.

-Skoro tak...Skoro to dla ciebie aż tak ważne, mogę obiecać-powiedziała, choć nieco niepewnie.

-Dziękuję-odparłem i objąłem ją, co Lily odwzajemniła. Nie mogłem się powstrzymać i delikatnie pogłaskałem ją po głowie.

~*~

-Dobranoc, kochanie-powiedziała Adele. Następnie pochyliła się nad córką i pocałowała ją w czoło. Wyprostowała się i wyciągnęła rękę w stronę lampki.

-Mamo? Możesz dzisiaj też nie gasić światła?-spytała cicho Aurora. Adele spojrzała na dziewczynkę z troską.

-Jasne, jeżeli tak chcesz, nie ma problemu-odparła i uśmiechnęła się lekko. Następnie delikatnie pogłaskała córkę po włosach.-Pamiętaj jednak, że nie ma się czego bać. Tutaj jesteś bezpieczna, nie musisz bać się strażników...-dodała cicho kobieta.

-Nie boję się strażników-odparła nad wyraz pewnie jej córka.

-Nie? Więc czego?-spytała zaskoczona Adele. Dziewczynka popatrzyła na nią niepewnie, ze strachem w oczach.-Mi możesz powiedzieć-zapewniła ją mama. Aurora wzięła głęboki wdech.

-Boję się Lily-powiedziała tak cicho, że ledwo dało się zrozumieć słowa.

-Lily?-zdziwiła się królowa. Dziewczynka pokiwała głową.

-Ona była taka przerażająca...Ja tak bardzo ucieszyłam się na jej widok, mamo, a potem wystraszyłam! Dlaczego Lily tak wyglądała? Dlaczego z nami nie została? Dlaczego do nas nie wróci?-spytała Aurora. Adele zupełnie nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Jak przekazać dziecku, że Lily była po prostu cała w czyjejś krwi, że prawdopodobnie została mordercą i nie wróci do nich już nigdy?

-Nie wiem, skarbie, ale mogę ci obiecać, że więcej już nie będziesz musiała się jej bać-odparła Adele.

-Dlaczego? Ale Lily jeszcze do nas wróci, taka jak wcześniej?-spytała dziewczynka.

-Gdyby to ode mnie zależało, zrobiłabym wszystko, żeby tak się stało. Ale ja za to nie odpowiadam-stwierdziła królowa.

-A kto?

-Lily. Wróci do nas, jeśli zechce i pozałatwia...inne sprawy-odparła Adele.

-Jakie sprawy?-zapytała Aurora.

-Nie wiem. Nie powiedziała mi, niestety. Ale do tego czasu obawiam się, że Lily do nas nie wróci-powiedziała królowa.

-Ale dlaczego?! Chcę, żeby wróciła do mnie stara Lily!-zawołała dziewczynka.

-Wiem, kochanie, wiem, że tego chcesz. Ja też tego chcę, ale to naprawdę nie zależy od nas-odparła Adele, po czym przytuliła swoją córkę. Dziewczynka trzęsła się w jej ramionach jak źdźbło trawy na wietrze. Po chwili królowa zdała sobie sprawę, że jej córka rozpłakała się, więc zaczęła ją pocieszać. Zajęło jej to sporo czasu, ale w końcu dziewczynka wyciszyła się i zasnęła. Adele jeszcze raz pocałowała ją na dobranoc, po czym wyszła z jej pokoju, zostawiając przy tym włączoną lampkę nocną. Kobieta bardzo martwiła się o swoje dzieci, o Aleksandra, który przepadł bez wieści, o Aurorę, która bardzo to wszystko przeżywała, i o Christophera, który, mimo że był jeszcze mały, musiał już wiele rozumieć, a przynajmniej wyczuwać. Bał się, jak wszyscy, każdej nocy co najmniej kilka razy budził się z płaczem. Nie pomagała też to, że Adele zupełnie nie wiedziała, czy powinna w końcu widzieć w Lily nadal swoją przyjaciółkę, czy już wroga. Do tego jeszcze obecność Laury, która ukrywała się przed strażnikami, także była nieco kłopotliwa. Adele czuła się jak zwierzę zapędzone w pułapkę, osaczone z każdej strony przez myśliwych, które nie ma już przed sobą żadnej drogi ucieczki.

~*~

-Co z Lily?-spytała Cane, jak tylko zjawiłem się w pokoju i usiadłem obok niej. Mimowolnie spojrzałem jej przez ramię i sprawdziłem, co rysuje. Wyglądało to na jakiś las i kilka postaci w nim, ledwo zarysowanych.

-Śpi-odparłem.

-A ty nie?-zapytała moja siostra.

-Nie mam w zwyczaju sypiać-powiedziałem.

-Ty jak najbardziej masz w zwyczaju sypiać, zwłaszcza z Lily, z tego, co mi się wydaje-odparła z lekkim uśmiechem Cane. Dałem jej lekkiego szturchańca pod żebra.

-Głupia!-zawołałem, na co ona tylko się zaśmiała.

-No dobra, ale skoro już mamy się nudzić kolejną noc, to wolałabym jednak nudzić się w jakiś ciekawy sposób-odparła Cane.

-Jakieś propozycje?-spytałem.

-Poćwiczmy sztuczki! Jak zawsze!-zawołała uradowana.

-Jest środek nocy-zauważyłem.

-A my się nigdy nie męczymy i nie potrzebujemy snu!-odparła Cane.

-A jak obudzimy Lily?

-To wstanie i do nas dołączy!-stwierdziła zadowolona. Nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się lekko.

-Jesteś naprawdę idiotką-odparłem.

-Ale taką ukochaną, idiotyczną siostrę masz tylko jedną!-zawołała radośnie Cane.

-Całe szczęście, więcej bym nie zniósł. Bądź co bądź, możemy coś porobić, ale najpierw wypadałoby porozmawiać o czymś innym-stwierdziłem z powagą.

-O czym niby?-zdziwiła się Cane.

-O pozytywce.

-O TEJ pozytywce?-upewniła się dziewczyna.

-Tak, o TEJ pozytywce-odparłem.-Wiem, że nie chcesz tego, ja też nie chcę, ale cóż, jeśli zignorujemy problem, to on nie zniknie niestety-dodałem.

-Ale o jaki problem ci chodzi? Przecież ty i Lily się pogodziliście, wszystko sobie wyjaśniliście, prawda? No i nawet powiedziałeś jej już całą prawdę, dogadaliście się, przynajmniej tak to wyglądało jak już wróciliście z tej swojej pogadanki, jakby wszystko było ok, więc o jakim problemie mowa?-zapytała.

-Lily w jakiś sposób odnalazła pozytywkę. A ona przecież nie kłamie. Martwi mnie to, że, no, to jest co najmniej podejrzane. Ten przedmiot z piekła rodem coś kombinuje!-zawołałem.

-Podsumowując, pozytywka nas skrzywdzi-stwierdziła z uśmiechem moja siostra, po czym spoważniała.-Ale teraz tak całkiem na poważnie. Ta pozytywka mnie dobija, najchętniej już dawno bym ją zniszczyła, gdyby nie to, że jest niezniszczalna. Też mnie to wszystko trochę zaniepokoiło, ale...może Lily faktycznie znalazła się tam przypadkiem? A skrytkę odnalazła, używając jakoś swojej mocy? Lub po prostu...ona jest genyrem, my też, może nawet nieświadomie użyła magii i jakoś otworzyła tą skrytkę, a była w stanie to zrobić no właśnie dlatego, że jest taka jak my, jak osoby, które tą skrytkę stworzyły? Jest milion powodów, dla których mógłby to być zwykły przypadek, ale i milion powodów, dla których nie mógłby to być zwykły przypadek. Rozumiem twój strach, ale sprawdziliśmy pozytywkę, nic podejrzanego się nie stało, nic więcej nie zrobimy. Może to naprawdę zwyczajny przypadek?-powiedziała Cane.

-Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie jest-odparłem.

-No, ale chyba nie zamierzasz się z tego powodu zadręczać resztę nocy, co?-spytała moja siostra.

-To też jest jakaś opcja, ale, szczerze mówiąc, mam już dość wiecznego zamartwiania się o wszystko. Rozerwałbym się jakoś-przyznałem jej rację.

-Albo kogoś-odparła Cane i zachichotała. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, słysząc jej słowa.

-Przestań! Wiesz, że nie możemy tego robić!-zawołałem, szturchając ją przy tym lekko w bok.-I nie wiem jak ty, ale ja właściwie...nie mam na zabijanie aż takiej ochoty. Nie tęsknię za tym. Może trochę, ale niewiele-dodałem po chwili.

-Hm...Ja właściwie też. Nie przeszkadza mi, że już nie mordujemy, chociaż to była fajna rozrywka. Ale jest też mnóstwo innych fajnych rozrywek. Poza tym, ty na przykład, oprócz zabijania i gwałcenia mógłbyś porzucić coś jeszcze-odparła Cane.

-Niby co takiego?-spytałem zaciekawiony.

-Mógłbyś przestać znęcać się nad swoją ukochaną siostrą!-zawołała, po czym pchnęła mnie tak mocno, że zachwiałem się i spadłem z krzesła, lądując na ziemi.

-Ej! Jak na razie, to ty znęcasz się nade mną!-zawołałem, wstając i otrzepując się.

-Bo ty akurat na to zasługujesz-stwierdziła z uśmiechem Cane.

-Hipokrytka-odparłem. Moja siostra zachowała się oczywiście bardzo dojrzale i pokazała mi w odpowiedzi język, a zaciesz miała przy tym jak dziecko, które dostało lizaka. Westchnąłem.

-Jesteś pewna, że chcesz ze mną zaczynać?-spytałem, a w moich rękach znów pojawił się kolorowy młot.

-Grozisz mi?-spytała, nieco zdziwiona, ale nadal głównie rozbawiona.

-Tylko grzecznie pytam. Na razie, potem mogę być już mniej grzeczny-odparłem.

-Uważaj, jeszcze się ciebie przestraszę, lizaczku-stwierdziła Cane, imitując przy tym głos Lily, po czym zaczęła się śmiać głośno jak nigdy, tak, że ledwo mogła złapać oddech.

-Po pierwsze, to nie jest ani trochę zabawne! Po drugie, nie jestem twoim lizaczkiem! Chciałabyś!-odparłem.

-W życiu! Wszystko i każdy, byle nie ty. Ble-powiedziała Cane, gdy już trochę się uspokoiła i była w stanie mówić.

-Sama jesteś ble-odparłem.

-Ale ty bardziej-stwierdziła z uśmiechem, podczas gdy ja sprawiłem, że mój młot zniknął.-Co jest? Już nie zamierzasz się na mnie mścić, wkurzać mnie, próbować zabić, zrobić ze mną mokrą plamę?-spytała.

-Stwierdziłem, że nie warto tracić na ciebie czasu i energii-odparłem.

-Przyznaj po prostu, że wiesz, że nie dałbyś mi rady-powiedziała Cane, krzyżując ręce.

-A wmawiaj sobie co chcesz, ja swoje wiem-odparłem z uśmiechem. Moja siostra pokręciła lekko głową.

-Debil, którego nienawidzę-podsumowała.

-Wcale nie, kochasz mnie!-zawołałem z uśmiechem, na co Cane ponownie się roześmiała. Zanosiło się na to, że całą noc spędzimy na takim wesołym przekomarzaniu się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro