Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47

-Ojcze...chciałabym odbyć z tobą poważną rozmowę-powiedziała Laura, wchodząc do gabinetu króla. Siedział on przy swoim biurku, tyłem do ogromnego okna. Dziewczyna obiecała sobie, że będzie pewna siebie. Miała swój cel, który musiała osiągnąć, jednak z chwilą przekroczenia progu gabinetu, jej pewność siebie w mig się ulotniła, jednakże nie chciała dać tego po sobie poznać. Powolnym, dumnym krokiem podeszła do biurka i usiadła po jego drugiej stronie, naprzeciwko swojego ojca. Na blacie znajdowała się masa różnych dokumentów, ale też kilka zdjęć, przedstawiających między innymi ich rodzinę.

-A o czym to chciałabyś porozmawiać?-zapytał król.

-Mam pewne pytanie, ale obiecaj mi najpierw, że odpowiesz na nie. I nie będziesz się wściekał-odparła księżniczka.

-Powinnaś wiedzieć, że mądra osoba nigdy nie przystaje na tego typu umowę-powiedział król.

-Ale chcę mieć tylko twoje zapewnienie...

-Ale go nie otrzymasz. Więc albo powiesz, o co ci chodzi, albo odejdziesz, bo marnujesz mój cenny czas-przerwał jej władca. Laura wzięła głęboki wdech.

-Alexander...

-Stop. Powiedziałem ci, co sądzę na ten temat-przerwał jej ponownie król.

-Ależ ojcze, daj mi dokończyć!-zawołała księżniczka.

-Nie!-odparł stanowczo jej rodzic.

-Ale ja chcę się tylko dowiedzieć, co się stało z jego opiekunką. Lily Jester!-zawołała Laura. W jednej chwili jej ojciec spoważniał i wstał.

-Co powiedziałaś?-spytał, opierając się na biurku. Pochylił się w stronę córki.

-Że chcę tylko...dowiedzieć się...czegoś na temat...-pewność siebie ostatecznie opuściła Laurę.

-Nigdy więcej. Nigdy przenigdy nie wymawiaj tego imienia-odparł król.

-Ale co się z nią stało? Alexander mówił, że zabrali ją twoi ludzie-powiedziała księżniczka.

-Dla ciebie, młoda damo, nic się z nią nie stało. Bo dla ciebie ona nigdy nie istniała. Nie ma kogoś takiego, jasne? Zapomnij o niej, jak i o tym całym Alexandrze-powiedział król.

-Ale...

-Nie ma żadnego "ale"!-zawołał. Walnął pięścią w stół. Zaskoczona i wystraszona Laura tylko popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.-Wyraziłem się jasno. Zapomnij. O wszystkim. A jeśli to już wszystko, to żegnaj. Skoro nudzi ci się i nie masz co robić, tylko wtykasz nos w nie swoje sprawy, to wezwę pannę Milber. Przydadzą ci się dodatkowe lekcje tańca-odparł król.

-Ale ja nie chcę dodatkowych lekcji tańca! Poza tym, to dotyczy ciebie, czyli mojego ojca, mojego królestwa i mojego ukochanego, więc także mnie! Powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi!-krzyknęła Laura, także wstając.

-Nie. I nie zapominaj o szacunku do mnie, młoda damo-odparł jej ojciec, po czym wezwał służącego.-Odprowadź moją córkę do sali lekcyjnej. I wezwij jej guwernantkę-powiedział.

-Tak jest, Wasza Wysokość-odparł sługa, kłaniając się przy tym lekko. Następnie odwrócił się w stronę Laury.-Wasza Książęca Mość, proszę pozwolić za mną-dodał.

-Ja nigdzie nie pójdę, póki mi wszystkiego nie wytłumaczysz!-zawołała Laura, krzyżując ręce. Król wyszedł zza biurka i podszedł do niej. Chwycił ją dość mocno za ramię.

-Pójdziesz. Bądź dobrą córką i spełniaj wolę ojca, inaczej będę musiał jeszcze bardziej cię ukarać-powiedział.

-A bardziej się da? Odebrałeś mi już moją miłość!-krzyknęła księżniczka.

-Kiedyś mi za to podziękujesz-stwierdził król, następnie pchnął ją w stronę służącego.-Rób, co kazałem. A jeśli księżniczka będzie sprawiała kłopoty, zamknij ją w jej pokoju, aby przemyślała swoje zachowanie-powiedział władca.

-Tak jest, Wasza Wysokość-odparł sługa, następnie wyszedł z pokoju, z szamoczącą się Laurą.

~*~

-Truskawkowe-powiedziała Cane.

-Czekoladowe-odparłem.

-Truskawkowe-powtórzyła, przewracając przy tym oczyma. Westchnąłem.

-Czekoladowe-powiedziałem z naciskiem.

-Nie znasz się. Truskawkowe-odparła Cane.

-Lily, wytłumacz jej, że czekoladowe ciastka są lepsze!-zawołałem. Dziewczyna popatrzyła niepewnie na mnie i na moją siostrę.

-Ale ja wolę waniliowe-stwierdziła.

-Masz ci los, ty też się nie znasz! Ale nie bój nic, może dla ciebie jeszcze jest szansa, może ciebie jeszcze naprawię!-zawołałem.

-Naprawiacz się znalazł-skomentowała Cane.

-A żebyś wiedziała-odparłem. Wtem ucichliśmy, bo dało się słyszeć jakiś hałas. Wytężyłem wzrok. Po jakimś czasie na linii horyzontu pojawiły się ludzkie sylwetki...strażników.-Nie jest dobrze-stwierdziłem, stając między nimi, a Lily. Nawet nie myślałem o tym, co robię, po prostu najważniejsze było dla mnie, oby ją przed nimi ochronić. Chwilę później w mojej ręce pojawił się kolorowy młot.

-To...Nie jest dobry pomysł. Po prostu...odejdźmy stąd-powiedziała Lily, a ja poczułem jej dłoń na ramieniu. Chwilę później usłyszałem jej krzyk. Odwróciłem się w jej stronę z przerażeniem w oczach. Zaszli nas też od tyłu i zaatakowali. Trafili ją z tej dziwnej broni, widziałem ją w rękach kilku z nich. Od razu doskoczyłem do Lily, akurat w chwili, kiedy zaczęła się bezwładnie osuwać na ziemię. Puściłem swój młot i złapałem ją, chroniąc przed upadkiem. Na szczęście nie straciła przytomności.

-N-nic mi nie jest, musimy stąd...-powiedziała cicho. W tej samej chwili ludzie rzucili się w naszą stronę, Cane oczywiście zajęła się nimi, ale wiedziałem, że długo sama nie da rady. Jakiś cień przysłonił mi słońce.-C-candy, za to...-powiedziała cichutko Lily. Natychmiast odwróciłem się, chwytając przy tym swój młot. Przede mną stało czworo ludzi. Zamachnąłem się swoją ulubioną zabawką, rozwaliłem po kolei każdego z nich, byli dla mnie niczym. Żadnym wyzwaniem. Byli śmieciami, których trzeba było się pozbyć. Wpadłem w szał, z którego z powrotem wyrwał mnie znowu krzyk Lily. Odwróciłem się. Kilkoro z nich zabierało ją. Jeśli myśleli, że im na to pozwolę, to źle myśleli. Teleportowałem się przed nich, pierwszego z nich szarpnąłem, przewróciłem na ziemię i zmiażdżyłem swoim młotem. Reszta zaczęła krzyczeć. Puścili Lily, która ponownie upadła na ziemię bezwładnie. Zająłem się resztą z nich, nieudolnie próbowali mnie powstrzymać, ale ja byłem od nich lepszy, silniejszy. Przynajmniej dopóki znowu nie potraktowali mnie najpewniej jakimiś środkami usypiającymi czy czymś. Nie miałem niestety pojęcia, jak radzi sobie Cane. Rozwaliłem kolejnego z nich, podczas gdy reszta zaczęła uciekać. Odwróciłem się i spostrzegłem, że jeden z nich znowu był koło Lily i coś jej wstrzykiwał. Poczułem niepohamowaną złość. Rzuciłem się na niego, chwyciłem go, pociągnąłem w tył, popchnąłem na ziemię i zmiażdżyłem swoim młotem jak robaka. Otaczały mnie krzyki, śmierć, ból, ale to wszystko się nie liczyło. Kucnąłem obok Lily, która znowu zemdlała.

-Cholera, co oni ci znowu zrobili?!-zawołałem wściekły. Odrzuciłem swój młot i złapałem ją za ramiona.-Lily, Lily, wróć do nas! Do mnie! Co oni ci zrobili?!-krzyczałem. Dopiero kiedy obok mnie zjawiła się Cane, zdałem sobie sprawę, że wokół panuje już cisza. Rozejrzałem się ze zdziwieniem, ale i po części ulgą.

-Kilku zabiliśmy, reszta uciekła-powiedziała Cane, odgadując, o co mi chodzi.-Co z nią?-spytała, wskazując na Lily.

-Nie mam pojęcia. Ale mam tego dość! To wszystko jest coraz bardziej chore!-krzyknąłem.

-To co teraz?-zapytała moja siostra, a ja popatrzyłem na nią, a potem na leżącą na ziemi Lily. Wyglądała, jakby spała.

-Zabieramy się stąd-powiedziałem.

-Niby dokąd?

-Jak to "dokąd"? Do naszego cyrku!-zawołałem.

-Jak to?-zdziwiła się moja siostra.

-Normalnie. Przeniesiemy nasz cyrku tutaj, a potem razem wrócimy... W jej królestwie też jest niebezpiecznie, z tego, co mówiła, więc wrócimy tam, gdzie ona do nas trafiła-odparłem.

-Ale tam też było...dziwnie. Przecież Lily od nas odeszła, a potem nie wiadomo jak, wróciła-stwierdziła Cane.

-Ale tam nas nie atakowali. Poza tym, to tylko na czas, aż Lily dojdzie do siebie, potem przeniesiemy się gdzieś indziej. W bezpieczniejsze miejsce-powiedziałem. Cane kiwnęła głową.

-A co jej potem powiemy?-zapytała.

-Coś się wymyśli, to nie jest teraz ważne-odparłem. Następnie podniosłem powoli Lily. Jej głowa opadła bezwładnie.-Lily...-powiedziałem cicho, załamany.

-Ty się nią zajmij, a ja ogarnę ten cyrk-powiedziała Cane. Byłem jej za to wdzięczny.

~*~

Wyczarowałem łóżko i położyłem na nim swoją...dziewczynę. Nie, nie dziewczynę. Ukochaną. Kucnąłem obok łóżka.

-Lily...-powiedziałem cicho, dotykając delikatnie jej włosów.

-Na pewno wszystko będzie z nią dobrze. Tak jak poprzednio-stwierdziła Cane, pojawiając się obok mnie.

-A jeśli nie? Znowu nawet nie pobiera mojej energii...Dlaczego oni jej tak nienawidzą?! Dlaczego tak bardzo chcą ją skrzywdzić? Tak jak nas... Nie chcę, żeby cierpiała, ona jest taka dobra-odparłem.

-Wiem. Ja to wszystko wiem. Wiesz, jeśli chcesz, mogę was zostawić...samych-powiedziała po chwili Cane. Popatrzyłem na nią.

-Byłbym ci za to wdzięczny-stwierdziłem, wracając wzrokiem do Lily.

-W razie kłopotów zawołaj mnie-odparła moja siostra, po czym wstała.

-Jasne-powiedziałem, nie bardzo zwracając na nią uwagę. Chwilę później Cane zniknęła, a ja zostałem sam na sam z moją Lily. Na początku oparłem głowę o łóżko, trzymając ją przy tym za rękę. Miałem zamiar czekać przy niej tyle, ile będzie trzeba, aż się obudzi. Nie mam pojęcia, ile czasu tak spędziłem. Potem zmieniłem pozycję, usiadłem na łóżku, dalej trzymając ją za rękę. Co jakiś czas nie mogłem się powstrzymać, dotykałem jej włosów albo twarzy. Miałem wrażenie, że minęła wieczność. Później usiadłem po turecku obok łóżka, nie spuszczając ani na chwilę z niej wzroku. W ogóle się nie ruszała, ale poza tym wyglądała, jakby nic jej nie było. Oddychała spokojnie, serce jej biło, puls miała w normie.

-Siedzisz tak już sporo czasu-usłyszałem za sobą głos siostry.

-No i? Będę tak siedział, póki Lily nie odzyska przytomności-odparłem.

-Ale powinieneś coś zjeść-stwierdziła Cane.

-Nie jestem głodny-powiedziałem.

-Lily nie chciałaby, żebyś z jej powodu zagłodził się na śmierć-odparła moja siostra.

-Nie zagłodzę się, wiesz, że to niemożliwe.

Usłyszałem ciche westchnięcie, po czym Cane usiadła obok mnie.

-Martwię się o ciebie-powiedziała.

-Nie musisz. Martw się o nią. I módl się, żeby nic jej się nie stało. Oni też powinni się modlić, bo jeżeli okaże się, że ją skrzywdzili, że ona...ona... to ja ich wszystkich wymorduję-powiedziałem i spojrzałem na chwilę Cane prosto w oczy, aby wiedziała, że mówię jak najbardziej na serio.

-Wiem o tym. I o nią też się martwię. Więc zjedz coś, żebym przynajmniej o ciebie martwić się nie musiała-odparła Cane. Następnie położyła obok mnie na podłodze talerz z jedzeniem i odeszła. Spojrzałem na nie obojętnie, z niechęcią, i odwróciłem się z powrotem w stronę Lily. Usiadłem znowu na łóżku i chwyciłem ją za rękę. Ile to już może trwać? Kilka godzin? Dzień? Może jest już noc...Nie zapytałem nawet o to Cane. A ile jeszcze potrwa, zanim się obudzi?-myślałem zmartwiony. Popatrzyłem na nią całą, taką drobną, kruchą, delikatną, kochaną. Czasem, kiedy kłóciła się ze mną, albo mówiła o tym, że chce za wszelką cenę uratować swoją rodzinę, wydawała się taka silna, zdecydowana. Ale zdecydowanie częściej, również teraz, sprawiała wrażenie kruchej istoty, którą tak łatwo zranić i skrzywdzić...Nie mogąc wytrzymać, położyłem się obok niej i objąłem ją w pasie. Lily leżała na plecach, a ja na boku, ale dzięki temu mogłem doskonale widzieć jak unosi się jej klatka piersiowa. Do tego, z tak niewielkiej odległości, leżąc obok niej, słyszałem też bicie jej serca i miałem pewność, że nic jej się nie dzieje. Po prostu śpi, ale w końcu się obudzi-pomyślałem, chcąc w ten sposób dodać sobie otuchy.

~*~

-Nic nie zjadłeś-powiedziała z wyrzutem Cane, kiedy pojawiła się kilka godzin później i wzięła talerz z jedzeniem.

-Mówiłem już, nie jestem głodny-odparłem, nawet na nią nie patrząc.

-Ty śpisz?-spytała, a ja poczułem, że staje nade mną i Lily.

-Pokurwiło cię? Wiesz, że nie potrafię spać-odparłem, otwierając oczy.

-Aha, więc tak leżysz z zamkniętymi oczami obok nieprzytomnej dziewczyny, o której pewnie marzysz, żeby ją posiąść...

-Przestań!-zawołałem, podnosząc się do siadu. Posłałem Cane wściekłe spojrzenie.

-Daj spokój, nie chciałam obrazić ani ciebie, ani jej, tylko zwrócić uwagę na to, jak bardzo się w stosunku do niej zmieniłeś. Kiedyś byś to wykorzystał bez wahania-powiedziała Cane.

-Kiedyś nie znałem Lily. I nie kochałem jej-odparłem, kładąc się z powrotem obok niej.

-Zamierzasz tak z nią leżeć i czekać, aż odzyska przytomność?-zapytała moja siostra.

-Nawet jeśli, to co? Masz coś przeciwko?-spytałem.

-To, że nie powinieneś się aż tak zadręczać, ale ciebie to pewnie nie obchodzi-odparła Cane, pochylając się nade mną.

-Nie. Ale skoro już tu jesteś, przydaj się na coś i powiedz, która godzina-stwierdziłem.

-Zaczyna świtać-powiedziała moja siostra.

-Czyli Lily była nieprzytomna resztę dnia i całą noc?-spytałem.

-Dokładnie. Wiesz, może jednak teraz ja jej trochę popilnuję, a ty sobie odpoczniesz...

-Mowy nie ma! Nie będę odpoczywał, dopóki ona nie odzyska przytomności!-krzyknąłem, a potem posłałem Cane wściekłe spojrzenie. Ta tylko westchnęła.

-Dobrze, jak tam chcesz. Śniadania pewnie też nie zjesz, co?-spytała.

-Mówiłem na początku naszej rozmowy, nie jestem głodny-odparłem. Na chwilę między nami zapanowała cisza.

-Jak tam sobie chcesz, ale gdyby coś się działo, to zadbaj o nią i zawołaj mnie. Pamiętaj, że ja też się martwię-powiedziała w końcu moja siostra.

-Jasne. Będę pamiętał-odparłem. Chwilę później Cane odeszła, zostawiając znowu mnie i Lily samych.-Obudź się już-szepnąłem, opierając głowę o jej ramię. Niestety, nie było tak pięknie. Minęło kilka godzin i nadal nic, a ja odchodziłem od zmysłów, martwiąc się coraz bardziej o Lily. Moją Lily. Uspokajała mnie tylko wizja tego, jak zemszczę się za jej cierpienie. Może nawet w tajemnicy przed nią, bo ona nie byłaby z tego zadowolona, ale im się należy-myślałem, gładząc delikatnie jedną ręką jej włosy. Wtem poczułem znowu to dobrze znane uczucie. Upływ energii. Automatycznie zacisnąłem rękę na jej dłoni mocniej, jakbym w ten sposób mógł dać jej więcej siły. Niemal fizycznie czułem, jak energia życiowa opuszcza moje ciało...i wnika do jej. Lily otworzyła oczy i rozejrzała się niepewnie, aż w końcu jej spojrzenie spoczęło na mnie. Natychmiast usiadłem.

-Żyjesz! Nic ci nie jest! Potrzebujesz czegoś?!-zawołałem. Nie bardzo wiedziałem, co jeszcze mógłby zrobić. Dziewczyna kiwnęła powoli głową. Niewiele mogła mówić, poprosiła mnie tylko o coś do picia, potem stwierdziła, że nic jej nie jest, jak zwykle uznała, że niepotrzebnie narażałem się i dawałem jej swoją energię. Kiedy wykończona tym wszystkim, położyła się z powrotem na łóżku, nie mogłem się powstrzymać i znów zrobiłem to samo. Spodziewałem się, że zaprotestuje, bo nadal mogła nie do końca mi ufać, albo przynajmniej odsunie się ode mnie, ale nie. Leżeliśmy twarzami do siebie, przysunąłem się do niej jak najbliżej, jednak teraz, kiedy już odzyskała przytomność, uważałem, aby jej nie dotknąć. Po prostu martwiłem się, że znowu coś jej się przyśni albo przypomni. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, ona sama przysunęła się do mnie, pokonała dzielącą nas niewielką odległość. Głowę położyła na mojej ręce, a sama objęła mnie, jakby szukała mojej bliskości. Nie wiedziałam, czy była do końca świadoma tego, co robi, ale wiedziałem za to, że bardzo mi się to podoba. Jak zawsze, tak i teraz wydała mi się taka piękną. Sama jej obecność, bliskość jej ciała, tak na mnie działały... Stop, Candy, to nie czas na podróż ścieżką zbereźnych myśli do krainy dzikich, seksualnych rozkoszy-upomniałem się w myślach.

~*~

Zamrugałam kilka razy, a potem przeciągnęłam się. I wtedy uświadomiłam sobie, że obie ręce mam w górze, na...poduszce? A mimo to czułam czyjąś rękę przerzuconą niedbale przez mój brzuch i dłoń, kreślącą mi jakieś koliste wzory na udzie, co było dość przyjemne. Na początku z powrotem zamknęłam oczy, chcąc oddać się dalej tej rozkoszy. Zatonęłam we własnych myślach, czując, jak, począwszy do tego miejsca, wszędzie po moim ciele rozlewa się przyjemnie ciepło. Odwróciłam się na bok i cicho zamruczałam, bo wprost nie mogłam się przed tym powstrzymać. Przed moimi oczyma zobaczyłam tylko czyjąś szyję, a jej właściciel zaśmiał się cicho.

-Jak kotek-powiedział cichym, niskim głosem. Pełnym czegoś, co nawet bałam się nazwać. Pożądania. Natychmiast usiadłam na łóżku, strącając przy tym z siebie oczywiście rękę, która mnie obejmowała. Zaskoczona popatrzyłam na Candy'ego, który dopiero chwilę po mnie podniósł się i też usiadł. Zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła, podczas gdy on pochylił się w moją stronę. Czułam jego ciepły, łaskoczący oddech na karku, co tylko przeszkadzało mi się w skupieniu. Te ściany, podłoga, sufit, arena...Arena cyrkowa!-pomyślałam, patrząc na środek "pokoju".-Co tak nagle się zerwałaś? Boli cię coś? Coś się stało?-zapytał błazen, po czym poczułam, jak mnie obejmuje. Jego dłoń na początku spoczęła na moim biodrze, a potem powoli przesunęła się ku górze, aż na ramię. Przycisnął mnie delikatnie do siebie i tym samym sprawił, że moje myśli i wzrok skupiły się znowu tylko na nim. Ujrzałam jego radosną, ale też zatroskaną twarz.

-Nie... Nic mi nie jest, ale...co ty tu robisz? Znaczy, co ja...my tu robimy?-spytałam. Jego dotyk, bliskość, w połączeniu z tym, co widziałam i w co nie mogłam uwierzyć sprawiały, że mój układ nerwowy był chyba zdecydowanie przeciążony.

-Chodzi ci o to, co robimy w naszym cyrku? Czy co ja robię w twoim łóżku?-zapytał Candy. Odsunął się przy tym ode mnie, aby móc spojrzeć mi prosto w oczy. Trochę tego żałowałam, był tylko kawałek dalej, a ja czułam się, jakby dzieliła nas lata świetlne. Kiedy tak bardzo uzależniłam się od jego obecności? Od kiedy mam wrażenie, że kiedy nie ma go przy mnie, nawet oddycha mi się gorzej?-pomyślałam nieco zdziwiona, ale przede wszystkim zaniepokojona tym faktem.

-Sama nie wiem...chyba o wszystko-odparłam po chwili zastanowienia. Candy uśmiechnął się rozbawiony, ale chwilę potem spoważniał.

-Znowu nas zaatakowali-powiedział. Skinęłam lekko głową.

-To pamiętam.

-Straciłaś przytomność-dodał.

-Znowu?-spytałam załamana sobą. Tym razem to on kiwnął głową.

-Zdecydowaliśmy, że wracamy. Tam było zbyt niebezpiecznie-odparł z powagą błazen.

-Jak to "wracamy"?-zapytałam zaskoczona.-Co z naszym planem? I jak wróciliśmy, przecież to by trwało... Ile ja byłam nieprzytomna? I jak tutaj wróciliśmy?

~*~

Lily była strasznie przejęta tym wszystkim, widziałem to w jej spojrzeniu, gestach, mimice, ale też słyszałem w tonie głosu.

-Byłaś nieprzytomna parę dni-odparłem. Pocieszałem się myślą, że to wcale nie było kłamstwo. Dwa dni to "para dni", więc mówiłem prawdę. Tylko częściowo będę musiał skłamać, prawda? Zresztą, omówiliśmy to z Cane, kiedy ona po raz kolejny nas odwiedziła i opowiedziałem jej, że Lily odzyskała przytomność.

-Parę dni?!-zawołała zszokowana.

-Tak. A teraz posłuchaj mnie jeszcze uważnie-powiedziałem, nie chcąc dopuścić, aby zaczęła panikować.

-Kilku ludzi nam pomogło, więc kawałek drogi przejechaliśmy w powozie, przez resztę cię niosłem i wróciliśmy na szczęście w miarę szybko. Co do planu, pomyślimy nad nim, kiedy już do końca wydobrzejesz-powiedziałem. Lily posłała mi zaskoczone spojrzenie.

-Jak to, ktoś nam pomógł? Kto? I ile mnie niosłeś? Poza tym...dziękuję, ale głupio mi, że dla mnie sie tak...

-Przestań, to drobiazg. I, normalnie, udało nam się znaleźć jakichś ludzi, którzy akurat jechali...w naszą stronę-odparłem. Nie mogłem znieść tego, że Lily dziękuje mi za coś, czego tak naprawdę nie zrobiłem. Że jest mi za to wdzięczna. Oczywiście, dla niej zrobiłbym wszystko, ale to było zwykłe kłamstwo. W dodatku dość nieprawdopodobne, ale liczyłem, że uda mi się mimo wszystko jakoś wykorzystać wrodzoną naiwność dziewczyny. Coś mówiło mi, że nie powinienem tego robić. Bałem się, że to ludzie ją wykorzystają, a sam to robiłem, jednak musiałem. Dla jej dobra, inaczej wszystko by się wydało. Bo robiłem to dla jej dobra, prawda? Przecież nie dla swojego...

-Ale to brzmi dość...

-Nieprawdopodobnie, wiem. Ale mieliśmy chyba po prostu więcej szczęścia niż rozumu-odparłem. Na jakiś czas zapadła miedzy nami cisza. Czułem, że ważą się moje losy. Co jeśli Lily nas przejrzy? Rozpozna kłamstwo? Nie wybaczy mi tego chyba nigdy...-pomyślałem załamany.

-Skoro tak...Jednak, nadal mi głupio, znowu na nic się nie przydałam, tylko przysporzyłam kłopotów-powiedziała w końcu.

-Nie przysparzasz kłopotów! Dajesz szczęście, mi i Cane! Odmieniłaś moje życie na lepsze!-zawołałem i przysunąłem się do niej. Lily popatrzyła na mnie, na początku jej spojrzenie wyrażało zaskoczenie, ale potem ustąpiło ono miejsca czemuś... Uczuciu, które tak uwielbiałem.

-Cieszę się, że tak twierdzisz, chociaż ja za wiele nie zrobiłam. Prawdę mówiąc, to nic... Tylko cię pokochałam-odparła cicho.

-Tylko i aż-powiedziałem, po czym przysunąłem się do niej jeszcze bardziej. Złączyłem nasze usta w pocałunku, w miarę, jak go pogłębialiśmy, chciałem więcej i więcej. Czułem się jak wygłodzony wilk, który trafił w lesie na małą, bezbronną owieczkę. Pchnąłem Lily z powrotem na łóżko i zawisłem na chwilę nad nią, napawając się widokiem pode mną. Lily, taka drobna, piękna, idealna. Leżała pode mną, miała przyspieszony oddech, szeroko otwarte oczy. I usta, takie piękne, rozchylone lekko usta. Włosy rozsypały się, tworząc fioletową plątaninę wokół jej głowy. Jedną dłoń oparła o moją klatkę piersiową, jakby chciała mnie powstrzymać. Druga spoczywała na łóżku, obok jej głowy.

-Moja, tylko moja-wyszeptałem, nachylając się do niej. Chwyciłem ją za dłoń, którą miała na mojej piersi i unieruchomiłem nad jej głową, podobnie zrobiłem z drugą ręką, a potem pocałowałem ją, zachłannie i brutalnie. Zaskoczona Lily, zdążyła tylko cicho westchnąć i to był jej jedyny wyraz protestu. Odwzajemniała pocałunek, ale czułem też delikatny opór z jej strony. Miała napięte mięśnie w rękach, czułem, jak próbuje wyrwać się z mojego uścisku, ale nawet nie używała całej siły, jaką dysponowała, byłem tego pewien. A to z kolei upewniło mnie w tym, że wcale tak naprawdę nie chce tego przerywać. Kiedy oderwałem się na dłuższą chwilę od całowania jej ust, wzięła głęboki wdech, jakby właśnie wynurzyła się spod wody.

-Candy...-powiedziała cicho.

-Co jest? Masz jakieś specjalne życzenia?-zamruczałem cicho, prosto do jej ucha.

-Tylko nie za daleko-powiedziała stanowczym głosem.

-Przecież i tak kiedyś oboje razem zatracimy się w tej rozkoszy, po co zwlekać?-spytałem cicho, a potem polizałem delikatnie płatek jej ucha. Lily cicho jęknęła.

-Bo ja...nie jestem...gotowa-odparła.

-Mogę ci pokazać, że jesteś-stwierdziłem, unosząc się znowu nad nią.

-Nie-powiedziała. Pewność siebie i stanowczość w tonie jej głosu mocno mnie zaskoczyły.-I uwolnij moje ręce. Ja też chcę cię dotykać-dodała, a ja uśmiechnąłem się lekko.

-A wiesz, czego ja chcę? Wiesz doskonale, a mimo to mi tego nie dajesz-odparłem.

-Obiecałeś, że poczekasz-stwierdziła Lily.

-Czekałem.

-To poczekaj jeszcze trochę-odparła.

-Nie mogę. Nie chcę. Nie mogę i nie chcę. Poza tym, ty też już tego chcesz, inaczej nie podobałoby ci się to, co robimy-stwierdziłem, uśmiechając się przy tym arogancko. Lily odwróciła głowę w bok.

-Nie twierdzę, że nie chcę tego w ogóle, tylko że nie chcę teraz-powiedziała.

~*~

Sama nie wierzyłam w to, co mówię, i z jaką łatwością mi t przychodzi. Jednak taka była prawda, co chyba było jeszcze bardziej zaskakujące. Czy to, co czułam, można było nazwać pragnieniem? Podnieceniem? Pożądaniem? Pragnęłam Candy'ego? On mnie na pewno... Może ja jego również, ale jednocześnie nadal trochę się tego bałam. Czułam, że jeszcze tego nie chcę. Że to za wcześnie.

W ogóle, gdybym spojrzała na nas z boku, okiem kogoś obcego, pomyślałabym, że to nienormalne, tak szybko się w kimś zakochać. A może nie? Może to jest właśnie normalne? Może tak właśnie działa i wygląda miłość? W tej kwestii niestety, mimo tylu lat życia, nie za wiele wiem... Z rozmyślań wyrwał mnie cichy śmiech mojego chłopaka. Spojrzałam na niego zaskoczona. Nadal czułam jego mocny uścisk na rękach, ale po chwili stracił na sile. Candy puścił mnie, co tym bardziej mnie zaskoczyło. Myślałam, że jeszcze długo będzie naciskał, ale czyżbym się myliła? Błazen dotknął delikatnie mojej twarzy, przejechał palcami jednej dłoni po moim policzku, a potem ujął mnie pod brodę.

-Postaram się poczekać, ile trzeba-powiedział, po czym pocałował mnie, ale tym razem znacznie delikatniej. Skoro miałam już wolne ręce, objęłam go i przyciągnęłam bliżej. Kiedy czułam go tak blisko siebie, miałam wrażenie, jakby jakaś część mnie do mnie wracała. A kiedy tylko się ode mnie odsuwał, traciłam tą część. Uczucie, które towarzyszyło mi, gdy on był blisko, gdy robiliśmy to wszystko, było nie do opisania. Tak silne, niszczycielskie, budzące strach, ale i pociągające, uzależniające, dające radość i spełnienie.

Gdybym tylko mogła, nie wypuściłabym go ze swoich objęć już nigdy więcej, nawet na sekundę. W moim umyśle tliła się myśl, co by było, gdybym pozwoliła mu na więcej, gdybyśmy poszli na całość. To było bardzo kuszące, ale jednocześnie i przerażające. Poczułam jego dłonie na swojej talii, wsunął mi je pod bluzkę. Jedną zaczął kreślić delikatne wzorki na moim brzuchu, drugą sunął wyżej, aż do mojego stanika. Wsunął pod niego palce i nieco go odchylił. Jednocześnie Candy całował mnie po szyi, raz po raz delikatnie przygryzał.

-Nie pozwalasz sobie na za dużo?-szepnęłam mu do ucha.

-Nie-stwierdził, jednak zabrał przy tym dłoń z mojego stanika i zsunął ją powoli niżej, z powrotem na brzuch. Czułam jego ciepły, drżący oddech na skórze, jego język kreślący wzorki, to wszystko tak na mnie działało...

-I jak tam, nasza umierająca księżniczka żyje?!-usłyszałam damski głos, który rozpoznałam dopiero po chwili. Cane. Candy niechętnie odsunął się ode mnie na niewielką odległość.

-Tak. A teraz spadaj, przeszkadzasz nam-odparł, podczas gdy ja odepchnęłam go lekko i usiadłam. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, podczas gdy ja poprawiałam bluzkę.

-Chyba już nie-powiedziała jego siostra, podchodząc powoli do nas, z szerokim uśmiechem na twarzy.

-Jak ci to ładnie powiedzieć? Spierdalaj-powiedział z powagą błazen.

-Candy, przestań. Cane, coś się stało?-zapytałam, przenosząc wzrok z obrażonego niczym dziecko chłopaka na jego siostrę.

-A czy coś musiało się zaraz stać? Po prostu chciałam się dowiedzieć, czy wszystko z tobą ok. I z nim, bo odkąd straciłaś przytomność, prawie nic nie zjadł. W ogóle, powiedziałeś jej?-przy ostatnim pytaniu Cane przeniosła wzrok ze mnie na swojego brata.

-Powiedziałem-odparł niechętnie.

-Ale co takiego mi powiedziałeś?-spytałam, nic nie rozumiejąc z ich rozmowy.

-Jak tutaj dotarliśmy i że potem pomyślimy nad naszym planem-wyjaśnił Candy.

-Aha, to rozumiem. A teraz... CZY CIEBIE TOTALNIE I NIEODWRACALNIE POWALIŁO?!-zapytałam, a chłopak i dziewczyna popatrzyli na mnie. Trudno określić, które było bardziej zaskoczone.-Dlaczego nic nie jadłeś przez cały ten czas?!-spytałam, nieco już spokojniej.

-Ach, o to chodzi... Po prostu nie byłem w stanie nic przełknąć, dopóki nie upewniłem się całkowicie, że nic ci nie jest-wyjaśnił.

-Jak mogłeś postąpić tak idiotycznie?-spytałam.

-Po prostu się o ciebie martwiłem-odparł Candy. Westchnęłam cicho.

-Rozumiem, ale nie możesz tak robić. W takim razie powinniśmy coś zjeść, bo ja też trochę jestem głodna. Cane, zjesz z nami?-zapytałam, spoglądając na dziewczynę. Tak pokiwała głową.

-Z chęcią, zwłaszcza słodkości-odparła. Chciałam im pomóc, ale oboje zakazali mi tego i sami zajęli się wyczarowaniem jedzenie, mówiąc przy tym, że ja powinnam się oszczędzać.

-Nie róbcie ze mnie takiej znowu kaleki, mogę wam pomóc-powiedziałam.

-Nie-odpowiedzieli jednocześnie. Temat był najwidoczniej dla nich skończony. Na szczęście oprócz słodyczy załatwili też normalne jedzenie. Cane usiadła po jednej stronie łóżka, a ja i Candy po drugiej.

-Skąd się tutaj wzięło właściwie to łóżko?-spytałam, patrząc na mebel.

-Wyczarowałem je-odparł Candy, a mnie zamurowało. Popatrzyłam na niego zszokowana, nasze spojrzenia na chwilę spotkały się. A potem błazen zaczął się głośno śmiać.

-Co was tak bawi?-zapytała Cane.

-Ułomność Lily-odparł Candy, ale dopiero po bardzo długiej chwili, kiedy już był w stanie cokolwiek powiedzieć.

-Co?-zdziwiła się Cane.

-Po prostu nie miałam do tego głowy, tyle się działo, byłam w nowym miejscu, nie znałam was!-zaczęłam się tłumaczyć, a Candy tylko bardziej się śmiał.

-Powiedz mi...-zaczął po chwili, patrząc na Cane.-...co stało na przeszkodzie, aby Lily wcześniej sama wyczarowała sobie łóżko?-spytał błazen, a jego siostra zaczęła się równie głośno śmiać.

-To nie jest zabawne!-zawołałam, a oni znowu zaczęli się śmiać jeszcze bardziej. W końcu, po jakimś czasie, dali sobie spokój, ale jeszcze długo robili mi na ten temat docinki. To nie była moja wina, że miałam tyle na głowie, to była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, nowe miejsce, nie pomyślałam po prostu o tym. Po jakimś czasie Candy kazał odejść Cane, twierdząc, że ja potrzebuję odpoczynku.

Dziewczyna zażartowała, że ona zna "prawdziwe powody, dla których każemy jej odejść", jednak odeszła w końcu, a ja byłam jej wdzięczna, bo faktycznie, mimo że niewiele zrobiłam, czułam się padnięta. Może tym razem potraktowali mnie czymś silniejszym i moje ciało dłużej się regenerowało po tym?

-Nie odpowiedziałeś mi na jedno pytanie-powiedziałam, kiedy Cane już sobie poszła.

-Na jakie niby?-spytał Candy.

-Co robiłeś w moim łóżku?-zapytałam.

-Ty mi powiedz. Po co byłem ci potrzebny? Położyłem się na chwilę obok, a ty sama przylgnęłaś do mnie jak przylepa. Żeby nie było, nie narzekam. Co prawda musiałem przez to leżeć obok ciebie, niemal bez ruchu, bo bałem się, że cię obudzę, ale oprócz tego przyjemnie się z tobą spało, o ile mogę tak powiedzieć, w końcu ja nie spałem-odparł Candy. Takiej odpowiedzi zupełnie się nie spodziewałam. Nie pamiętałam, żebym coś takiego robiła. Pewnie zrobiłam to nieświadomie, przez sen. W każdym razie...

-Mi też się przyjemnie z tobą spało-odparłam i uśmiechnęłam się lekko.

-Musimy to jeszcze powtórzyć-powiedział błazen.

-Jasne, jasne-odparłam z sarkazmem.

-A nie? Poza tym, skoro już załatwiłem nam łóżko, to powinniśmy je odpowiednio wykorzystać, nie tylko do spania-powiedział Candy, po czym spojrzał na mnie dość...lubieżnie.

-A ty stale o jednym-westchnęłam, kładąc się na łóżku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro