Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Wyszedłem z cyrku. Cane powiedziała, że idzie kogoś zabić. A ja jakoś nie miałem ochoty. Ciekawiło mnie, gdzie się znowu podziała Lily. Posprzątaliśmy już po naszej zabawie, ona nam oczywiście pomogła, ale w między czasie gdzieś zniknęła. Nigdzie w cyrku jej nie znalazłem, nawet tam, gdzie ostatnio spała. Postanowiłem poszukać jej gdzieś koło cyrku, ale nic z tego. Nigdzie jej nie było, co naprawdę mnie zastanawiało. Gdzie mogła się podziać?

~*~

Wyczarowałam balonik w kształcie pieska. A potem lizaki. A potem jeszcze ciastka. Dzieciaki były zachwycone.

-Kochani, a może chcecie pójść ze mną do mojego cyrku?-zapytałam. Chłopiec i dziewczynka ochoczo pokiwali głowami. Upewniwszy się, że nikt nas nie widzi, kazałam im iść za mną. A kiedy znaleźliśmy się w lesie, odpowiednio daleko, wyczarowaną piłą łańcuchową odcięłam chłopcu głowę. Przerażona, zapłakana dziewczynka od razu rzuciła się do ucieczki. Kiedy skończyłam z jednym dzieckiem, pobiegłem za drugim. Teleportowałam się do niej i chwyciłam ją za włosy, po czym mocno pociągnęłam do tyłu.

-Dokąd to, smarkulo? Jeszcze nie skończyliśmy się bawić! Skończysz w moim cyrku, jako atrakcja! Przerobię cię na woskową figurę!-zawołałam, po czym zaczęłam się śmiać, rozbawiona tą wizją i strachem, jaki wzbudziłam u swojej ofiary. Dziewczynka zaczęła się jeszcze bardziej wyrywać. W mojej dłoni pojawił się miecz, jednym szarpnięciem odwróciłam ją w swoją stronę, zamachnęłam się i odcięłam jej dłoń trochę powyżej nadgarstka. Kiedy ją puściłam, dziewczynka upadła na ziemię, zaczęła się cała trząść i nadal wrzeszczała w niebogłosy. Z jej kikuta lała się struga krwi. Schyliłam się do niej, jednocześnie sprawiając, że miecz zniknął.

-Teraz jesteś niekompletna. Nie nadajesz się już do cyrku, chyba że dziwadeł!-zaśmiałam się w głos (dop. aut. Jak coś nie miałam tu na celu nikogo obrazić). Potem wyprostowałam się i kopnęłam dziewczynkę tak, że upadła na plecy. Pochyliłam się nad nią. Drugą ręką próbowała się jakoś przede mną zasłonić, ale z łatwością ją unieruchomiłam. Palec wskazujący prawej dłoni przytknęłam do jej klatki piersiowej, a konkretniej do miejsca, gdzie znajdowało się serce. Wyczuwałam jego przyspieszone bicie. Cofnęłam dłoń, w której w tej samej chwili pojawił się nóż. Wbiłem jej go pod żebra, powtarzając tę czynność kilka razy, a na sam koniec nóż wylądował w jej sercu. Kiedy już nie żyła, nie wyrywała się, więc mogłam ją puścić. Jeszcze przez jakiś czas z jej ran ciekła krew. Wszędzie dokoła ciała robiły się od niej mokre plamy na ziemi. Zachichotałam, rozbawiona tym widokiem. Żałowałam, że Candy'ego nie ma ze mną, ale musiał zostać w naszym cyrku z tą dziwaczką. W końcu nadal tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czemu zawdzięczaliśmy jej tak nagłą wizytę. Musieliśmy więc mieć się na baczności.

~*~

-Źle się z tym czuję-powiedział jeden ze strażników. Następnie ukląkł i wytarł o trawę swoje ostrze, brudne od krwi.

-To rozkaz króla. Widocznie ma w tym jakiś cel-odparł drugi.

-Ale jaki cel może być w zabijaniu niewinnych? Dla ochrony morderców? I my, i ten człowiek słyszeliśmy krzyki tej dziewczynki. My nie zareagowaliśmy. On tak. Ale musieliśmy go za to zabić. Dlaczego? Dlaczego, zamiast pomóc mu w walce z tymi stworzeniami, musieliśmy poderżnąć mu gardło, aby bezgłośnie go zamordować...

-PRZESTAŃ!-przerwał mu ktoś inny.-Kiedy o tym mówisz, czuję się z tym jeszcze gorzej. Król Juan zawsze robi wszystko, co najlepsze, dla swoich poddanych. Widocznie teraz musi paru z nich poświęcić dla dobra ogółu-dodał ten sam człowiek.

-Co to znaczy dla dobra ogółu?! I dlaczego mamy decydować, kto ma zginąć, kto nie?! Ja mam córkę w wieku tej dziewczynki!-zawołał kolejny mężczyzna.

-Cisza-powiedział spokojnym głosem następny żołnierz. Był on jednym z tych, którzy przybyli później od samego króla, aby przekazać, że od teraz oddział Luciana także znajduje się pod dowództwem Juana. Ludzie ci zostali wraz z nimi, a ten mężczyzna stał się tymczasowo ich przywódcą.

-Jeszcze nas usłyszy. Albo usłyszą, jeżeli w międzyczasie ktoś do niej dołączył. To nie my wybieramy, kto zginie. Stoi za tym przypadek. Ginie ten, kto znajdzie się w złym miejscu i o złym czasie. Pomyśl o tym tak, gdyby nie śmierć dwójki tych dzieci i tego mężczyzny, twoją córkę, żonę, matkę, ojca, wujka, siostrę i babkę być może też czekałaby śmierć. Król Juan nie robi tego wszystkiego dla własnego widzimisię. A ty wiedziałeś przecież, że zostając żołnierzem, musisz wykonywać bez zarzutu i jakichkolwiek protestów rozkazy króla, nawet gdyby zakazywało ci tego twoje sumienie. Nie składałeś przysięgi?-powiedział ów mężczyzna. Jego słowa sprawiły, że wszelakie głosy sprzeciwu i protestu ucichły.

~*~

-Teraz to ty się musisz umyć-powiedziałem na widok swojej siostry. Spora część jej ubrania ubrudzona była krwią. Cane machnęła lekceważąco ręką.

-A co z tą Lily? Gdzież ona?-spytała, rozglądając się.

-Nie mam pojęcia-odparłem.

-Tu jestem-usłyszałem za sobą głos wspomnianej dziewczyny. Odwróciłem się zaskoczony.

-Skąd się tutaj wzięłaś?-zapytałem.

-Już mówiłam, że nie pamiętam-odparła Lily.

-Nie, chodzi mi o to, skąd się wzięłaś dokładnie tutaj. Za moimi plecami-wyjaśniłem.

-Aaaa, o to ci chodzi. Teleportowałam... A co tobie jest?!-zawołała Lily, która dopiero teraz zobaczyła moją siostrę. Cane wzruszyła ramionami.

-Jestem brudna od krwi. Cudzej-odparła.

-Cu-udzej? Czyjej?-zapytała Lily.

-Jakiegoś chłopca i dziewczynki-odparła Cane.

-Zabiłaś ich?

-Nie, wiesz, tylko przypadkiem jednemu odrąbałam głowę, a drugiej rękę i parę razu podziurawiłam ją nożem. Ale spokojnie, nie zabiłam, gdzież by znowu!-zawołała Cane.

-Zaszalałaś!-zawołałem, po czym spojrzeliśmy po sobie i oboje zaśmialiśmy się.

-Jak wy tak możecie? Zabijać niewinnych?-spytała cicho Lily.

-Jakich niewinnych?-zdziwiłem się.

-Niewinnych ludzi! Mordujecie niewinnych ludzi!-zawołała dziewczyna.

-Nie są niewinni. Ich największą winą jest to, że są właśnie ludźmi-odparłem.

~*~

Nie mogłam z nimi wytrzymać. Jak najszybciej zniknęłam. Znalazłam sobie odosobnione miejsce i liczyłam na to, że dadzą mi spokój. Byłam załamana. Najpierw wybrałam się, żeby zrobić małe rozpoznanie w terenie. Jak się spodziewałam, zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie jestem. A co najgorsze, zamiast działać, do tej pory tylko bawiłam się z tą dwójką. A kiedy wróciłam, musiałam się natknąć akurat na Cane, która właśnie zabiła dwójkę dzieci. A co jeśli ten chłopiec albo dziewczynka byli w wieku Maksa? W moim sercu kiełkuje nienawiść do tej dwójki, ale wiem, że nigdy mną nie zawładnie. Mimo wszystko nie potrafiłabym nikogo całkowicie znienawidzić. Gdybym mogła, zrobiłabym wszystko, aby pomóc każdemu, kto pogubił się nieco w swoim życiu i czyni zło. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem aż zbyt dobra, ale dobrze mi z tym. Nie chciałabym być choć trochę inna. Nie chciałabym mieć ani odrobinę mniej wiary w dobroć. Muszę jednak zrobić wszystko, żeby dowiedzieć się, dlaczego Candy Pop i Cane zabijają. Miałam ku temu okazję, nie wykorzystałam jej, stchórzyłam. Teraz muszę sama kombinować, jak się tego dowiedzieć. I przy okazji trzeba wymyślić jakiś porządny plan jak dotrzeć do Juana. I wyspać się-pomyślałam po tym, jak ziewnęłam. Było jeszcze wcześnie, ale ja już czułam zmęczenie. Zwinęłam się w kłębek i położyłam na boku, kładąc głowę na swoim ramieniu. Zasnęłam w kilka minut.

~*~

Następnego dnia obudziłam się, a raczej zostałam obudzona, dość niespodziewanie. Poczułam jak ktoś mną szarpie, a kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam nad sobą twarz Candy'ego z takim uśmiechem, jakby właśnie dostał swój wymarzony prezent. Na początku byłam tak zaskoczona, że od razu odsunęłam się od niego na jakiś metr i dopiero wtedy usiadłam.

-Co cie tak cieszy?-zapytałam, przyglądając się chłopakowi.

-Życie, cukiereczku-odparł, po czym zachichotał. Mimowolnie wywróciłam oczami. Czasem on i jego siostra zachowywali się gorzej niż dzieci, a ja wiedziałam coś przecież na temat dzieci. Jednakże myśl o jego siostrze o czymś mi przypomniała.

-Gdzie jest Cane?-zapytałam. Candy niemal od razu spoważniał.

-Nie wiem-odparł.

-Jak to nie wiesz?-zdziwiłam się.

-No normalnie nie wiem-odpowiedział.

-Nie wiesz, gdzie jest Candy Cane?-chciałam się upewnić.

-Nie wiem, gdzie jest Candy Cane. Nie jestem jej ojcem, tylko bratem. Nie muszę jej pilnować, jest dorosła i sama potrafi o siebie zadbać-odparł chłopak.

-Myślisz, że znowu poszła kogoś zabić?-wypaliłam nim zdążyłam pomyśleć. Candy uśmiechnął się lekko.

-Ty się tym strasznie przejmujesz. A co cię to obchodzi, cukiereczku?-odparł.

- Nie jestem cukiereczkiem, już to mówiłam. I nie chcę niczyjej śmierci już więcej-powiedziałam.

-Więcej?

-Nieważne-odparłam szybko, po czym przepchnęłam się obok błazna, wyszłam spod trybun i wstałam.

-O czyjej śmierci mówiłaś?-zapytał Candy, pojawiając się chwilę później za mną.

-Powiedziałam, że to nieważne!-odparłam. Pierwszy raz, nie licząc naszych dwóch pierwszych spotkań, widział mnie chyba wkurzoną, co widocznie go zaskoczyło. Ale przynajmniej dzięki temu więcej już nie dopytywał.-Przepraszam-powiedziałam cicho, kiedy do mnie podszedł.

-Za co przepraszasz?-zdziwił się.

-Nie powinnam była tak się zachować. Ty i Cane mimo wszystko mi pomagacie, a ja krzyczę na ciebie w twoim własnym domu-odparłam.

-Przepraszasz mnie nawet za taką błahostkę? Cane krzyczy na mnie o wiele częściej. I głośniej-powiedział.

-Cane to twoja siostra, ja nie. Ona cię zna, ja nie. Poza tym... nieważne, zapomnijmy w ogóle o tej rozmowie-odparłam.

-To w końcu mnie przepraszasz, czy mam o tym zapomnieć?-spytał chłopak. Spojrzałam na niego i w jego oczach ujrzałam wesołe ogniki. Ewidentnie cała ta rozmowa bawiła go i specjalnie mówił to wszystko, żeby sprawdzić moją wytrzymałość. Zaczynałam mieć powoli dość. Czym ja sobie na to wszystko zasłużyłam?

-Jak wolisz. Dlaczego mnie obudziłeś-zmieniłam temat.

-Jemy śniadanie-odparł chłopak.

-Ty i Cane? A mówiłeś, że nie wiesz, gdzie jest-powiedziałam.

-To prawda. Ty i ja jemy śniadanie-odparł błazen, po czym znowu się uśmiechnął. Myśl o spędzaniu z nim czasu sam na sam niezbyt przypadła mi do gustu. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ale przy nim czułam się jeszcze mniej pewnie, niż przy jego siostrze, przynajmniej takie miałam wrażenie. Jednak nie miałam żadnego argumentu (sensownego) przeciwko zjedzeniu z nim śniadania i nie dałam rady się wymigać. Poza tym, jeśli chciałam czegokolwiek się o nich dowiedzieć, to musiałam spędzać z nimi jakoś czas...

~*~

Podczas tego naszego śniadania Lily była bardzo cicha, a ja zbyt zajęty jedzeniem, żeby z nią rozmawiać. Ale później chciałem to przerwać.

-Jakie masz teraz plany?-spytałem. Dziewczyna podniosła na mnie zaskoczony wzrok.-Co chcesz dalej zrobić? Nie pamiętasz, jak się tutaj znalazłaś, ale wiesz, że przez tych całych żołnierzy króla Juana. I chcesz wrócić do domu, tak? Więc musisz mieć jakiś dokładniejszy plan-wyjaśniłem. Lily nie zdążyła nic mi niestety odpowiedzieć. W tej samej chwili zjawiła się bowiem Cane, która żywiołowo zaczęła opowiadać nam o tym, jak to w lesie napadła ją wataha wilków i jak je wszystkie sama pogoniła, zabijając kilka przy okazji. Nasz gość wyglądał tak, jakby zaraz miał zwrócić to, co przed chwilą zjadł. Chciałem się jej zapytać, czy wszystko ok, ale nim zdążyłem to zrobić, Lily sama od nas odeszła, twierdząc, że potrzebuje chwili odpoczynku. Chwili odpoczynku po tym jak dopiero wstała? Tia, niezła wymówka. Mogła wprost powiedzieć, że ma nas dość-pomyślałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro