Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Rozterki

- Gdzie ona jest? - spytał, patrząc na mnie podejrzliwie. Przewróciłem oczyma.

- Już powiedziałem - odparłem.

- Powiedziałeś, co robi, a nie gdzie jest - stwierdził Joker. Ponownie przewróciłem oczyma.

- Spokojnie, tutaj nic jej nie grozi - powiedziałem.

- A skąd ja mam to wiedzieć? Nawet cię nie znam! - zawołał Joker.

- Znasz, jestem Candy Pop - nie mogłem się powstrzymać od tego złośliwego komentarza. Uśmiechnąłem się przy tym lekko, napawając się widokiem, jak doprowadza to tego chłopaka do prawdziwej wściekłości.

- Nie rób ze mnie idioty! - zawołał oburzony. Sam sobie z tym doskonale radzisz - pomyślałem, ale jakimś cudem powstrzymałem się przed powiedzeniem tego na głos.

- Dobra, może skończymy tą bezsensowną wymianę zdań i porobimy zamiast tego coś ciekawego? - spytała Cane.

- Sami sobie róbcie "coś ciekawego" - powiedział Joker, po czym spojrzał niechętnie, wręcz wrogo na Cane, a potem z powrotem na mnie. Następnie bez słowa wyszedł z pokoju w sobie tylko znanym kierunku.

- Nie wypadałoby iść za nim czy coś? - zapytała moja siostra. Spojrzałem na nią obojętnie.

- A co się nim będziemy przejmować? Nie stanowi żadnego zagrożenia, jak chce, to niech sobie zwiedza nasz cyrk. Byle tylko Lily zostawił w spokoju - odparłem.

- A właśnie! On mówił, żeby nie nazywać Lily "Lily", tylko "Avenida" - powiedziała Cane. Westchnąłem. - Jego zdaniem to po prostu nie najlepszy pomysł, ale ja tego do końca nie rozumiem. Znaczy, ona nie wie, że jest Lily, ale sama kiedyś uznała, że to jej prawdziwe imię, tak chce się nazywać, więc dlaczego mamy do niej mówić "Avenida"? To brzmi tak dziwnie i obco - dodała.

- Wiem. Też tak uważam. Ale mnie Lily też prosiła o to, żeby jej tak nie nazywać. Ona... Ma chyba wyrzuty sumienia, że nazywamy ją tak, a ona nawet nie wie, o kogo nam chodzi. Podejrzewam, że boli ją to, iż przez to nie reaguje na wszystko tak, jak byśmy od niej tego oczekiwali...

- Ona nie chce, żebyśmy uważali ją za naszą Lily, bo sama jej nie pamięta i boi się, że zrani nas tym, że nią nie jest - przerwała mi cicho Cane. Skierowałem się w stronę stołu i usiadłem przy nim.

- Nie za dobrze to wszystko teraz widzę - powiedziałem, siadając na krześle. Cane po chwili znalazła się obok mnie.

- Dlaczego? - spytała.

- A jak ona sobie nic nie przypomni? Nie przypomni sobie nas, tego, co nas łączy, tego, że ją kocham, a ona mnie... Nie mówiąc już o tym pierdolonym dziecku, mam nadzieję, że okaże się, że ona jednak nie jest w ciąży! Wyobrażasz mnie sobie jako ojca? MNIE?! - zawołałem, chwytając się za włosy. Byłem blisko wyrwania ich sobie z tego wszystkiego.

- Ej! Uspokój się! - zawołała Cane, a ja spojrzałem na nią, wyczekując jakiegoś ciągu dalszego jej wypowiedzi. - Prędzej bym się spodziewała, że ludzie zaczną latać, niż że ty się zakochasz. A co dopiero, że zostaniesz ojcem! A jednak! Zakochałeś się i jesteś świetnym chłopakiem, Lily była z tobą szczęśliwa. I z byciem ojcem też sobie poradzisz, bo kochasz Lily i dla niej zrobisz wszystko, przecież cię znam. Poza tym jeszcze, to was łączyła przecież prawdziwa miłość! Lily nie mogła przestać cię kochać, tylko o tym zapomniała, ale ja jestem pewna, że to uczucie nadal gdzieś w niej jest, tylko trzeba je obudzić. Więc, zamiast się użalać, zajmij się tym! - zawołała Cane. Spojrzałem na nią zaskoczony.

- Taak, byłem tak świetnym chłopakiem, że nie zliczę, ile razy przeze mnie cierpiała! - syknąłem. Cane przewróciła oczyma.

- Daj spokój. Cierpienie, kłótnie, ból, to nieodłączne elementy życia, więc nie dramatyzuj. I skup się na tym właśnie, żeby przypomnieć Lily, że cię kocha i za co - powiedziała dziewczyna. Prychnąłem.

- No właśnie! Ja nawet nie wiem, za co ona mnie kocha!

- Za to, że jesteś Candy Popem! No nie dobijaj mnie, zachowujesz się, jakbyś już się poddał! Chcesz tego? Poddać się? I żeby Lily w ogóle nigdy sobie o tobie nie przypomniała? O waszej miłości? Może jeszcze ją zostawisz samą sobie? O, albo jeszcze lepiej, niech ją w międzyczasie poderwie Joker, to ci pewnie będzie na rękę panie "zamierzam się teraz użalać i nic nie robić, aby zmienić moje okropne położenie" - stwierdziła Cane. Spiorunowałem ją wzrokiem.

- Nigdy jej nie zostawię. I nikomu nie oddam, to moja ukochana - odparłem.

- To się ogarnij! Bądź dla niej wsparciem, pomóż jej się w tym wszystkim odnaleźć...

- Myślisz, że tyle wystarczy? I że to jest w ogóle możliwe? - spytałem cicho.

- Nie biorę pod uwagę innej opcji - odparła dziewczyna.

- Tylko naciskać na nią chyba za bardzo nie mogę. Wątpię, żeby to mi pomogło. Już dzisiaj tylko pogorszyłem sprawę swoim zachowaniem - stwierdziłem.

- A co takiego zrobiłeś, mistrzu?

- Chwyciłem ją za rękę i dotknąłem jej policzka - odparłem.

- Jak na ciebie to jeszcze nie jest przegięcie. Ty potrafisz o wiele bardziej przegiąć - stwierdziła Cane, na co ja ponownie spiorunowałem ją wzrokiem. - No co? Taka prawda.

- Jeszcze jedno twoje słowo, a skończysz jak naleśnik! - zawołałem, na co ona zaśmiała się. Spojrzałem na nią zaskoczony.

- Jej! Wrócił mój wojowniczy brat! - zawołała, po czym zrobiła coś, czego od bardzo dawna nie robiła. Przytuliła mnie. Byłem tym wszystkim tak zaskoczony, że nie od razu to odwzajemniłem, w końcu jednak zrobiłem to. - Ze wszystkim sobie damy radę, stary wariacie - stwierdziła po chwili Cane.

- Nie jestem wariatem! - zawołałem z uśmiechem.

- Jesteś - stwierdziła Cane, odsuwając się ode mnie.

- Sama jesteś wariatką!

- Ja nie zaprzeczam, jestem całkowitą, ostro pojebaną wariatką - odparła z uśmiechem. Pokręciłem lekko głową. Co ja bym bez tej mojej siostruni zrobił? - pomyślałem.

~*~

Jeszcze miałbym "robić z nimi coś ciekawego", też coś! - pomyślałem zdenerwowany. Miałem dość ich towarzystwa, więc po prostu stamtąd wyszedłem. Candy Pop nadal nie wzbudzał we mnie ani krzty zaufania, ale koniec końców on i jego siostra nam pomogli, do tego jakoś wątpiłem, żeby Avenidzie zagrażało teraz jakieś niebezpieczeństwo. Postanowiłem więc na razie po prostu wynieść się od nich jak najdalej.

Martwiłem się bardzo o Avenidę i nie miałem teraz głowy do tego, żeby robić z nimi cokolwiek, nie mówiąc już o tym, że musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby mimo wszystko odzyskać swój dawny spokój ducha i opanowanie, które zwykle mnie nie opuszczały. W końcu miałem być teraz wsparciem dla Avenidy. Na początku zastanawiałem się nawet, czy nie sprawdzić tego ich cyrku, ale uznałem, że nie będę sprawdzał tego miejsca, bo to tak, jakbym komuś po domu chodził. Może i tymczasowo tutaj przebywam, no ale jednak, nie przesadzajmy. W konsekwencji więc, kiedy znalazłem się w jakimś kolejnym pomieszczeniu, wyglądającym, jakże by inaczej, jak arena cyrkowa, przysiadłem na jednej z ławek na widowni i zacząłem myśleć nad obecną sytuacją.

I co? Mamy z nimi zostać? Gdyby chodziło o mnie, podziękowałbym za pomoc i wyniósł się stąd czym prędzej. Ale jest jeszcze Avenida. Wychodzi na to, że ona straciła sporą część pamięci, a oni są jedynymi osobami, które wiedzą cokolwiek o niej na przestrzeni kilku lat. I, jak widać, wiedzą wiele istotnych rzeczy. Avenida na pewno będzie chciała tutaj zostać, pewnie będzie ciekawa informacji o sobie samej, co rozumiem, też byłbym ciekaw na jej miejscu i chciał wszystkiego się dowiedzieć. Świat, poza tym miejscem jest dla niej jedną wielką niewiadomą, nie wie, kto jest jej wrogiem, kto przyjacielem, czego powinna się spodziewać. Zawsze i wszędzie mogłaby liczyć na moją pomoc, tyle że ja też nie wiem o niej tego wszystkiego, co wie ta dwójka, i Avenida na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby stąd odeszła, zaczęła by życie od zera, nie wiedząc wielu rzeczy o sobie samej. Na pewno więc zostanie, a ja mam dwie opcje, z czego jedna na wstępie odpada. Nie mogę stąd odejść i jej zostawić. Znam ją krótko, ale zależy mi na niej. Wiem, jaka to dobra i wspaniała istota, nie chcę jej porzucać, chcę jej pomóc.

Poza tym, obiecałem jej, że może na mnie liczyć. Więc będę tutaj musiał zostać z nią. Oby tylko ta dwójka nie robiła żadnych problemów. Dostatecznym problemem jest już to, że będę musiał ich znosić, a coś w nich mnie po prostu tak irytuje, że szok! Ta cała Cane, zachowuje się jakby miała nadmiar energii, gada jakieś głupoty, a on... On sprawia wrażenie, jakby uważał Avenidę za swoją własność i nie przyjmował do wiadomości, że teraz to Avenida, a nie Lily! - pomyślałem, głównie zły, ale mocno też przejęty i zmartwiony tą chorą sytuacją. A jak jeszcze pomyślałem o tym, że Avenida ma mieć dziecko z tym kimś... Nie dość, że mnie to wkurzało, to jeszcze dodatkowo martwiło, bo co ona musiała przeżywać? Być w ciąży z kimś, kogo się nawet nie zna? O kim nie ma się pojęcia, kogo się nie pamięta, a ten ktoś mówi ci, że był twoim chłopakiem? To jest chore, dziwne i nienormalne, nie wspominając już o tym, jak koszmarnie z tym wszystkim czuć musi się biedna Avenida. Dlatego ja muszę i chcę być dla niej w tym wszystkim wsparciem, choćby nie wiem, co się działo - pomyślałem. Przynajmniej przemyślenie całej tej sytuacji sprawiło, że odzyskałem nieco dawnego spokoju.

~*~

Nie byłam przekonana co do tego pomysłu, doszłam jednak do wniosku, że dobrze byłoby trochę odpocząć. Kiedy chłopak odszedł (czym trochę się zmartwiłam, czy przypadkiem jakoś go nie uraziłam, czego nie chciałam) podeszłam powoli do łóżka i usiadłam na nim. Poprawiłam poduszkę, po czym westchnęłam i na chwilę się zawiesiłam. Potem położyłam się, chcąc trochę jednak odpocząć, lepiej się skupić, przemyśleć to wszystko.

Nim jednak zdążyłam zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, zasnęłam. Obudziłam się po, jak się potem okazało, kilku godzinach. Nie od razu jednak to wiedziałam. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się, zdezorientowana. Zajęło mi chwilę, żeby przypomnieć sobie, gdzie jestem i co tu robię. I dlaczego. I jak tutaj trafiłam. Przeciągnęłam się, po czym położyłam się na wznak i popatrzyłam na kolorowy sufit nade mną. Fioletowo-niebiesko-różowe wzorki na nim zdawały się nie mieć żadnego sensu, ale mi się podobały. To miejsce miało swój urok, a Candy i Cane wydawali się naprawdę mili. Tym bardziej więc żałowałam, że ich nie pamiętam. Oni też musieli to przeżywać, tak mi się przynajmniej wydawało. Westchnęłam po raz kolejny i mimowolnie położyłam sobie ręce na brzuchu. Moje położenie...Położenie nas wszystkich, jest tragiczne - pomyślałam załamana. Ciszę przerwało burczenie mojego żołądka.

- Głodna jesteś, dziecinko? No, przydałoby się coś zjeść - powiedziałam, spoglądając na chwilę na swój brzuch. Następnie usiadłam na łóżku, ale zrobiłam to chyba zbyt gwałtownie, bo trochę zakręciło mi się w głowie. Potem, kiedy już miałam wstać, usłyszałam kroki. Spojrzałam zdziwiona na wejście, w którym po chwili pojawił się sam Candy.

- O! Nie śpisz już! - zawołał, podchodząc do mnie. - Wyspałaś się? - spytał, zatrzymując się jakiś metr ode mnie.

- W miarę. Długo spałam? - odparłam.

- 4 godziny - powiedział chłopak.

- 4 godziny?! - powtórzyłam z niedowierzaniem. Candy pokiwał głową. - Jakim cudem spałam tak długo? - zapytałam cicho.

- Mówiłem, zmęczona byłaś - odparł błazen. Spojrzałam na niego, a chłopak uśmiechnął się lekko.

- A ty po co tutaj przyszedłeś? - zapytałam.

- Sprawdzałem co jakiś czas, czy wszystko z tobą dobrze. No i teraz okazało się, że już nie śpisz. Potrzebujesz czegoś? - spytał. Nim zdążyłam odpowiedzieć, ponownie odezwał się mój żołądek, a ja zawstydzona, spuściłam wzrok. - Głodna jesteś? To się świetnie składa, jest czas kolacji. Chodź, zjemy coś - powiedział chłopak, wyciągając do mnie rękę. Znowu to robi... Przecież nie pójdę z nim za rękę zjeść kolacji - pomyślałam.

- Trochę zgłodniałam - przyznałam. Candy opuścił dłoń, a wtedy ja wstałam.

- Dobrze, chodźmy. W międzyczasie trochę pogadamy - powiedział i ruszył przodem. Po chwili poszłam za nim.

- Pogadamy? O czym? - spytałam przejęta. Błazen spojrzał na mnie przelotnie przez ramię.

- Spokojnie, po prostu jest jeszcze kilka spraw, o których musimy ci powiedzieć - wyjaśnił.

- Jakich spraw?

- Zaraz się dowiesz, nie panikuj - odparł chłopak. Nie panikuj? Teraz to tym bardziej będę panikować - pomyślałam. Candy zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia, gdzie była już Cane.

- Zrobimy kolację. Cane, zajmij się nakryciem, a ja załatwię jedzenie - powiedział. Mnie zupełnie pominął, przez co poczułam się, jakbym im tam przeszkadzała.

- A ja? Co mam zrobić? A w ogóle, gdzie jest Joker? - zapytałam. Chłopak spojrzał na mnie obojętnie, po czym wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia - stwierdził.

- Może pójdę go poszukać? - zapytałam.

- Mam lepszy pomysł, chciałaś się na coś przydać, więc ty nakryjesz, a Cane pójdzie go poszukać - odparł błazen. Ani ja, ani Cane, nie zaprotestowałyśmy. Dziewczyna wyszła z pomieszczenia, a ja podeszłam do stołu. Automatycznie wręcz wyczarowałam talerze i sztućce i zaczęłam je rozkładać, po czym zdałam sobie sprawę, że...

- Ja coś wyczarowałam... - powiedziałam cicho.

- Mówiłaś coś? - spytał Candy, podchodząc do mnie. Spojrzałam na niego.

- Wyczarowałam coś. A to znaczy, że wróciła mi już moc - powiedziałam, wskazując na talerze.

- O, to świetnie! To bardzo dobra wiadomość - powiedział z uśmiechem Candy. Czułam, że zaczynam się rumienić, więc szybko wróciłam do nakrywania, starając się ignorować obecność chłopaka.

~*~

- Proszę, proszę, tutaj jesteś! - zawołała z uśmiechem Cane. Spojrzałem na nią niechętnie. - Miałam cię poszukać, Lily... Avenida wstała i właśnie zamierzamy zjeść kolację - dodała.

- Avenida się obudziła? To dlaczego nic nie mówisz! -zawołałem, wstając natychmiast.

- Przecież właśnie mówię! - zdziwiła się dziewczyna.

- Dobra, nieważne, gdzie są wszyscy? Znaczy, Avenida i on? - zapytał. Cane na początku nic nie powiedziała, tylko zaśmiała się cicho, czym znowu mnie wkurzyła. Nauczony jednak doświadczeniem, przeczekałem to.

- Chodź za mną - powiedziała wreszcie i zaprowadziła mnie do pokoju, w którym tamta dwójka przygotowała kolację. Avenida i on siedzieli już przy stole, ale naprzeciwko siebie, co mnie ucieszyło, bo mogłem usiąść obok dziewczyny. Cane jednak mnie ubiegła i to ona usiadła obok Avenidy, mi więc pozostało miejsce obok niego. Niechętnie je zająłem. Kątem oka zauważyłem, że on też nie był zbytnio zadowolony. Avenida podniosła wzrok znad swojego talerza i posłała mi lekki uśmiech, po czym spoważniała i zaczęła cicho rozmawiać z Cane. Nie licząc mających miejsce na zmianę krępujących rozmów i równie krępującej ciszy, kolacja była dobra. W każdym razie, jedzenie było smaczne. Po kolacji pomogliśmy w sprzątaniu, a potem zaproponowałem Avenidzie spacer po okolicy. Candy wyglądał przy tym, jakby się obawiał, że jak tylko stąd wyjdziemy, to porwę Avenidę i z nią stąd ucieknę.

- Pójdę z wami - zaproponował, kiedy Avenida zgodziła się na moją propozycję.

- A to dlaczego? Podasz jakiś dobry powód? - spytałem, nieco zaskoczony, nim dziewczyna zdążyła coś powiedzieć. Spodziewałem się, że to zaproponuje, ale nie uważałem to za dobry pomysł. Miałem wrażenie, że ich towarzystwo nie do końca dobrze wpływa na Avenidę i trochę ją stresuje, co mnie akurat nie dziwiło.

- Chyba mi nie zabronisz? Poza tym, nie znacie okolicy, tutaj bywa naprawdę niebezpiecznie - odparł chłopak.

- Czy w takim razie to nie jest trochę nieodpowiednie? Jeśli pójdziesz przejść się z nami, Cane zostanie tutaj sama, a jeśli pójdziemy razem, cyrk pozostawimy samemu sobie? - zauważyła Avenida. - Ale w takim razie może my też nie powinniśmy nigdzie iść - dodała.

- Ze mną ci nic nie grozi, Ava. Chodź, przyda ci się trochę świeżego powietrza - odparłem, po czym chwyciłem dziewczynę za rękę i pociągnąłem delikatnie za sobą. Na początku stawiała opór, ale potem się poddała. Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa i tego, że musimy na siebie uważać, w końcu nie chciałem ponownie trafić do tego ośrodka ani tym bardziej nie chciałem, aby trafiła tam Avenida. Potrzebowała jednak chwili ciszy i spokoju, ale dla pewności uznałem, że lepiej będzie jeśli nie oddalimy się za daleko na zbyt długo.

- Wrócimy za jakąś...godzinę! Chyba - powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się do Avenidy.

~*~

- Ty... Czy ty to widziałaś? Widziałaś, co on zrobił?! Ukradł mi Lily! Zamorduję drania jak wrócą! Co to miało niby być?! - Candy nie krył wściekłości, a ja wolałam na razie do niego nie podchodzić, żeby przypadkiem nie oberwać.

- Candy, spokojnie, złość w niczym nie pomoże...

- Spokój też nie! A jak coś jej się w tym czasie stanie, to go osobiście zaszlachtuję, zmiażdżę młotem i wskrzeszę, aby zabić jeszcze raz! - krzyknąłem.

- Candy, ja wiem, że ciebie to boli, ale posłuchaj. Nie możesz się go pozbyć, bądź co bądź, pomógł Lil... Avenidzie. I jest teraz jedyną osobą, którą ona zna, z którą czuje się dobrze i bezpiecznie...

- A to ze mną powinna się tak czuć!

- Tak, ale straciła pamięć. Musimy być cierpliwi, a ty, złością, nie pomożesz ani sobie, ani jej. Myślisz, że tego po tobie nie widać? Jak cię skręca w środku na sam jego widok? Uważasz, że taka wiecznie tłumiona wściekłość ci pomoże? - zapytałam.

- To co mam zrobić? - spytał załamanym tonem mój brat. Westchnęłam. Jego sytuacja była naprawdę nie do pozazdroszczenia.

- Powinieneś... Po pierwsze, trochę wyluzować.

- Trochę wyluzować? - zdziwił się Candy.

- Tak. Dlatego teraz udamy się, aby poćwiczyć to, co kochamy, czyli cyrkowe sztuczki. I nie przyjmuję odmowy! - zawołałam. Następnie chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.

- Cane, daj spokój. Ja nie mam teraz do tego głowy...- powiedział niechętnie.

- Nie narzekaj. Powiedziałam, nie chcę słyszeć odmowy. Musisz się wyluzować. Będziesz mniej spięty, będziesz milszy i szczęśliwszy, a do tego nie możesz być starym zgredem. Chciałbyś mieć takiego ukochanego albo ojca? Nie? No to na arenę, czas na dobrą zabawę! - odparłam. Candy nadal nie wydawał się być przekonany, ale więcej nie protestował. I co się okazało? Oczywiście mądra Candy Cane miała rację, wystarczyło trochę zabawy, żeby Candy rozerwał się i wyluzował. Wyglądał już o niebo lepiej niż poprzednio, nie jak umierający romantyczny kochanek, tylko tak jak kiedyś, radośnie, szczęśliwie. Przynajmniej dopóki nie wróciła Lily i Joker, wtedy niemal od razu znów zepsuł mu się humor.

~*~

Joker pociągnął mnie za sobą na zewnątrz.

- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - powiedziałam, odwracając się w stronę wejścia do cyrku. - My pójdziemy na spacer, a oni mają tu zostać? To trochę niesprawiedliwe, nie uważasz? - zapytałam. Joker przewrócił oczyma.

- No to następnym razem my zostaniemy w cyrku, a oni pójdą sobie na wieczorny spacer. Proste - odparł chłopak i uśmiechnął się przy tym. - No chodź! Za dobra jesteś, zbytnio się tym wszystkim przejmujesz. Pomyśl choć raz o sobie, nie o innych. O sobie, i o dziecku - powiedział chłopak. Ponownie złapał mnie przy tym za rękę i pociągnął za sobą, czemu więcej już się nie opierałam.

- Nie przypominaj mi nawet o tym - odparłam cicho.

- Dlaczego? Nie chcesz tego dziecka? - zapytał Joker.

- Nie, to nie tak! Zupełnie nie tak! Ja... Ledwo co się dowiedziałam, że jestem w ciąży. To nawet nie jest pewne. A ojca dziecka znam tyle co nic, jednak to nie jego wina. Ja...myślę, że pokocham to dziecko, mimo wszystko - powiedziałam. Poczułam, jak Joker mocniej ściska mnie za dłoń.

- Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc - powiedział chłopak. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie, a chwilę później odsunęłam nieco. Joker puścił moją dłoń, co mnie ucieszyło, bo czułam się coraz dziwniej. Miałam wrażenie, jakbym znajdowała się między młotem, a kowadłem. Minął dopiero jeden dzień, a ja już pomału byłam tym wszystkim zmęczona.

- Pamiętam. I jestem ci za to wdzięczna. Choć może nie powinieneś się tak dla mnie poświęcać? - odparłam.

- Co za bzdury pleciesz! - zawołał Joker.

- W końcu ty przed porwaniem przez tych ludzi miałeś jakieś swoje życie, naprawdę nie chcesz do niego wrócić? - zapytałam.

- A co to było za życie? Nudne, bezwartościowe, życie z dnia na dzień. I nie, nie chcę do niego wracać. W każdym razie, nie bez ciebie. Polubiłem cię, nie zostawiłbym cię ot tak, zwłaszcza teraz - odparł chłopak.

- Dziękuję. W sumie, jeśli mam być szczera, to się z tego powodu cieszę. Tyle się wokół mnie dzieje, że dobrze mieć choć jedną znajomą osobę. Ale może zmieńmy temat. Mówiłeś, że kiedyś, jeśli ci się nudziło, zdarzało ci się występować na ulicach, robić jakieś sztuczki magiczne, zabawiać przechodniów. Cindy i ja... - umilkłam na chwilę, bo wspomnienie siostry przypomniało mi, że jej już nie ma. I to od dawna, a ja nie miałam o tym zielonego pojęcia, przynajmniej do teraz. Zaraz jednak przywołałam ponownie na twarz uśmiech, zanim Joker cokolwiek zauważył. -...też czasem tak robiłyśmy. Gdy nam się nudziło, lubiłyśmy rozbawiać ludzi, choć nie zawsze miło reagowali na nasz widok - powiedziałam.

- Heh, skąd ja to znam. "Nie zawsze miło reagowali" to dość łagodne określenie w niektórych przypadkach - stwierdził Joker.

- To prawda. W każdym razie, zmierzam do tego, że to dość dziwne, że każde z nas zajmowało się czymś, co ma związek z ludźmi, a dokładniej z rozbawianiem ich. Ty, moja siostra, ja, nawet Candy i Cane mieszkają w cyrku, więc to musi mieć jakiś związek... Myślisz, że to cecha naszej...rasy? - spytałam niepewnie.

- Kto wie - odparł Joker, wzruszając przy tym ramionami. - A czym właściwie oni zajmowali się wcześniej? Walką z tym całym Juanem? Tylko tym? Może też kiedyś mieli coś więcej wspólnego z ludźmi - dodał.

- Pewnie kiedyś o tym wiedziałam - stwierdziłam cicho.

- Powiedziałem coś nie tak? Nie chciałem cię zasmucić - powiedział z troską Joker.

- Nie, to nie twoja wina. W ogóle, o nic się nie martw. Ja po prostu zdałam sobie z czegoś sprawę - odparłam wymijająco.

- Z czego?

- Nieważnie, nie chcę teraz o tym mówić - odparłam.

- Na pewno? - spytał Joker, a ja pokiwałam lekko głową. Później nasza rozmowa zeszła na temat górzystego krajobrazu, który nas otaczał. Rzadko miałam okazję widzieć takie malownicze widoki. Wokół nas był las, ale niezbyt gęsty, a niedaleko, przed nami, wznosiły się szczyty gór, za którymi teraz powoli chowało się słońce. Zapadała noc, kończył się nasz pierwszy dzień wolności, a ja byłam już tym wszystkim przemęczona. Niewiele później Joker i ja zdecydowaliśmy się wrócić. W cyrku niemal już od wejścia dało się słyszeć głośne śmiechy i wesołe rozmowy, które zaprowadziły nas do jednego z pomieszczeń, gdzie Candy i Cane wykonywali karkołomne sztuczki na trapezie.

- To jest chyba ostateczna odpowiedź na to, czy oni mają coś wspólnego z prawdziwym cyrkiem. I musieli kiedyś występować! - zawołałam podekscytowana, widząc ich sztuczki.

- No, trzeba przyznać, że całkiem nieźle im to wychodzi - powiedział cicho Joker. Odwróciłam się na chwilę z uśmiechem w jego stronę, a kiedy znów spojrzałam przed siebie, omal nie dostałam zawału. Przede mnie teleportował się Candy.

- Już wróciliście? Nic niepokojącego nie działo się na spacerze? - zapytał chłopak.

- Bez obaw, nie licząc stada wściekłych wilków i trzech niedźwiedzi, które nas napadły, nic groźnego nie miało miejsca - odparł z uśmiechem Joker, spoglądając na mnie. Zaśmiałam się cicho, ale przestałam, gdy przeniosłam wzrok na Candy'ego i spostrzegłam, że jego to nie rozbawiło. - Spokojnie, oczywiście żartowałem, nic złego się nie działo, jak widać - dodał po chwili Joker, przenosząc wzrok z powrotem na błazna. Po chwili obok niego z różowego dymu zmaterializowała się Candy Cane.

- Bardzo zabawne. A teraz może pomówmy o poważnych rzeczach - powiedział Candy, patrząc wprost na Jokera.

- Zamieniam się w słuch - odparł tamten.

- Lil...Avenida, ma tutaj swój pokój, z którego może skorzystać, gdy tylko najdzie ją ochota. A czy szanowny pan też takowego potrzebuje? Razem z łóżkiem? Być może ty też potrzebujesz snu? - spytał lodowatym wręcz tonem błazen.

- Bez obaw, poradzę sobie bez tego. O ile moja obecność nie będzie wam przeszkadzać, to z chęcią tutaj zostanę, ale nie potrzebuję pokoju. Po stokroć jestem wdzięczny za troskę - odparł, równie ironicznie, Joker. Zakłopotana całą tą sytuacją, spojrzałam mimochodem na Cane, która z kolei wydawała się być tym wszystkim trochę rozbawiona. Może powinnam wziąć z niej przykład? Może to dobry pomysł, nie przejmować się tym aż tak? - pomyślałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro