39. Odsiecz
W reakcji na to gorące i przerażające powitanie, zacząłem się śmiać. W końcu krzyki ich wszystkich były jak miód na moje uszy! Jednak przy mnie zaraz zjawiła się Lily i trzepnęła mnie w ramię, ale bardzo delikatnie, jak to ona.
- Candy! Nie śmiej się tak! I nie strasz ich! - zbeształa mnie, po czym skocznym krokiem pokonała ostatnich kilka kamiennych stopni i zbiegła na dół.
Potem od razu dopadła do cel, kucnęła przy nich.
- Nie bójcie się! To ja! - zawołała.
- Lily? To naprawdę ty? - zapytała drżącym głosem ta cała Adele.
Prychnąłem pod nosem z pogardą i również zacząłem schodzić do końca na dół, żeby dołączyć do Lily.
- Tak, to naprawdę ja! Przybyliśmy, żeby was uratować! Jesteście już wolni! I bezpieczni! - zawołała Lily.
- No, wolni tak do końca nie są - wtrąciłem, w końcu nadal tkwili w celach.
Gdyby to ode mnie zależało, to tam by zostali, ale Lily oczywiście nie zamierzała na to pozwolić. Wstała i zaczęła się rozglądać gorączkowo.
- Gdzie są te klucze? Candy, pomóż mi szu...! - nie dokończyła, bo znalazła klucze od cel.
Zabrała je z haka i wróciła szybko z powrotem, przeglądała i próbowała po kolei użyć wszystkich kluczy, żeby otworzyć tą celę. W końcu jej się to udało, a wtedy Adele popatrzyła na nią, na początku z przestrachem. No oczywiście...
- Lily? To naprawdę ty? - zapytała.
Nie, kurwa, wróżka zębuszka. Trudno właściwie powiedzieć, czy była bardziej zaskoczona, niedowierzała w to wszystko, czy też była przestraszona naszą obecnością, a podobno przecież byliśmy jej sojusznikami?
~*~
Trwało to chwilę, Adele przez ten czas wpatrywała się we mnie w napięciu, ale w końcu jakby zwolniły się jakieś blokady, dopadła do mnie w sekundę i przytuliła mnie, a razem z nią zrobili to zaraz mali Aurora oraz Christopher. Zniżyłam się trochę i tak jak tylko byłam w stanie, objęłam w uścisku ich wszystkich, ale też sapnęłam cicho, bo uderzyli mnie trochę siłą rozpędu, kiedy tak wszyscy na raz do mnie dopadli.
- Ej! Uważajcie trochę! To mogło zaszkodzić Lily, albo dziecku! - zawołał, oburzony i zarazem chyba przejęty, Candy.
Uśmiechnąłem się lekko i spojrzałam na niego. Mimo wszystko w tym wszystkim dało się znaleźć jakieś drobne, dobre rzeczy. Jak na przykład moje ponownie spotkanie z rodziną, nadzieja, że już wkrótce wszystko dobrze się skończy, oraz świadomość, że Candy, mimo wszystko, stopniowo coraz bardziej, zmieniał się na lepsze, przekonywał do... No, do tego wszystkiego po prostu. Do mojej rodziny, oraz do naszego dziecka.
- Spokojnie Candy, nic się nie dzieje - zapewniłam go, chcąc go jakoś uspokoić.
Chociaż cieszyło mnie, że naprawdę wydawał się coraz bardziej troszczyć nie tylko o mnie, ale i o nasze dziecko, więc wierzyłam, że przekonuje się do niego i będzie dobrym tatą... Jakkolwiek się to wszystko potoczy. Ale na pewno będzie już dobrze.
- Mimo wszystko, lepiej uważać - Candy upierał się dalej przy swoim, zaś Adele odsunęła się ode mnie, ale nieznacznie, wciąż trzymała ręce na moich ramionach.
- On ma rację! Musisz w końcu zacząć uważać! Na siebie i na dziecko! Ostatnio też o tym mówiliśmy! - zawołała, z prawdziwą troską.
To tylko pokazywało, że topór wojenny między nami faktycznie mógł zostać wreszcie zakopany, raz na zawsze.
- Mamo, ale z jakim dzieckiem? Z nami? - zapytała Aurora.
- Nie, kochanie... Nie z wami... Z dzieckiem... Naszej Lily... - powiedziała niepewnie Adele.
- Lily ma dzidziusia? Gdzie? - zapytała zaraz, oczywiście jak zawsze ciekawska Aurora.
- Uhm... Będzie miała... Za jakiś czas... Ale to zdecydowanie temat na kiedy indziej, nie na teraz- powiedziała do niej Adele i ucięła w ten sposób wszelkie dyskusje, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać.
- Co teraz? - zapytała następnie Adele, spoglądając na mnie.
- Chodźcie z nami, zaprowadzimy was gdzieś, gdzie jest w miarę bezpiecznie - powiedziałam, biorąc Adele za rękę.
Pomogłam im wszystkim wyjść z lochu, uwolniliśmy też wszystkich pozostałych z pozostałych cel, a Candy wspaniałomyślnie powstrzymał się od okazywania swojego niezadowolenia i zniecierpliwienia podczas wszystkich tych działań. Po uwolnieniu, ci, którzy się nadawali, raczej sami nawet chcieli i ruszyli do walki, która toczyła się na zewnątrz, nie trzeba było im w ogóle tego proponować ani ich namawiać. Candy i ja zabraliśmy zaś pozostałych, w tym Adele i dzieci, do najbardziej oddalonej od tego wszystkiego komnaty w pałacu. Tam zgromadzili się wszyscy nieuczestniczący w walce, a chronić mieliśmy ich ja oraz Candy. Teraz pozostało już tylko czekać.
- Co się właściwie dzieje? - zapytała w końcu Adele.
Oczywiście, to normalne, że chciała się dowiedzieć, co się dzieje w tej chwili, co to za zamieszanie, zaczęłam jej to stopniowo wyjaśniać.
- Na zewnątrz toczy się właśnie walka o pałac, jak i o całe królestwo. Walczą twoi żołnierze, oraz nasi przyjaciele, Cane i Joker. My chronimy was tutaj, w razie czego... Ale wierzę, jestem pewna, że wygramy. Musimy tylko poczekać - wyjaśniłam Adele, jak i kilku osobom, które z nami tutaj przebywały.
Były to głównie osoby niezdolne lub nienadające się do walki, jak służki, opiekunki, kucharki. Właściwie nie było tutaj służących, bo wszyscy, nawet lokaje, zaoferowali chęć pomocy w walce. Nie byli zaznajomieni ze sztuką bezpośredniej walki, ale pomagali w uzupełnianiu zapasów, broni. Na zewnątrz toczyła się więc walka o wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro