36. Ostateczny plan działania
Po załatwieniu wszystkiego za sprawą Lily, wszystko inne poszło już dość sprawnie. Genyry na razie wycofały się, w oczekiwaniu na dogadaną porę. Aleksander, żeby nie wzbudzać podejrzeń, zajął się wszystkim innym. Ocucił żołnierza Juana, i za sprawą swojej wyrobionej charyzmy, wykorzystał to, że został on znokautowany i nie był w najlepszym stanie. Wmówił współtowarzyszowi, że Aleksandra przy nim nie było, kiedy ten się zranił i stracił przytomność, i dopiero teraz go odnalazł. Chłopak przemyślał szczegóły swojego kłamstwa, no i miał swoją wyćwiczoną, królewską charyzmę, Feliks więc wkrótce dość łatwo we wszystko uwierzył. Aleksander pomógł mu wrócić do obozu, gdzie chłopakowi obandażowano głowę, a całe zajście uznano za wypadek. Feliks otrzymał tymczasowo jakieś nowe, lżejsze zajęcie, a Aleksander wrócił na patrol z nowym towarzyszem. Tak spędzili resztę dnia, zajmując się przydzielonymi im zadaniami. Patrol trwał kilka godzin, po których Aleksander wraz z nowym towarzyszem wrócili zgodnie z harmonogramem do bazy. Tam pomogli w czyszczeniu broni, zjadł razem ze wszystkimi żołnierzami obozową kolację, a potem skorzystał z zamieszania, którego w takich obozach żołnierskich nie dało się uniknąć, i przyłączył się na powrót do grupy żołnierzy szykującej się do patrolowania terenu nocą. Kiedy wszyscy otrzymali pozwolenie na wymarsz, Aleksander oddalił się, i już wkrótce zniknął w gęstwinach.
~*~
Genyry oczywiście też musiały jakoś zająć sobie resztę dnia. Po spotkaniu z Aleksandrem oddalili się, ale nie jakoś bardzo daleko. Oczywiście przebywanie tak blisko obozu rycerzy Juana nie było najbezpieczniejsze, ale w tamtej chwili konieczne. Jako środki koniecznej ostrożności, pozostawali cały czas niewidzialni. Zjedli co nieco, niestety poza tym nie mieli jak inaczej zabić czasu, gdyż musieli się ukrywać. Pod wieczór znów zjedli razem mały posiłek, a potem już wyczekiwali chwili rozpoczęcia całej ich nowej akcji. Po zachodzie słońca byli już gotowi.
~*~
Zgłosiłem się na ochotnika, żeby odnaleźć i przyprowadzić do nas Aleksandra. Ustaliliśmy to już wcześniej, tak więc o odpowiednim czasie, wyruszyłem. Zachowywałem spokój, rozwagę i ciszę, przedzierając się przez las. W tej chwili większość rzeczy przemawiała na moją korzyść, bo ja byłem niewidzialny, a nawet jeśli szedłem przez ten gęsty las i jakaś gałązka się pode mną złamała, zawsze mogło to być jakieś zwierzę. Żołnierze Juana rozeszli się, ale lawirowałem zręcznie między nimi. W końcu wypatrzyłem samotnego Aleksandra i zjawiłem się przy nim.
- To ja... - powiedziałem, chociaż oczywiście nie ryzykowałem i nie ujawniłem się przed jego wzrokiem w samym sercu gniazda os. Aleksander oczywiście podskoczył, zaskoczony.
- To ty, Joker? Aleś mnie przestraszył! - zawołał chłopak. Przewróciłem oczami, czego chłopak nie mógł jednak widzieć.
- No tak, tak, przepraszam. A teraz chodź, poprowadzę cię - powiedziałem. Po tych słowach, kiedy już Aleksander był na to przygotowany, chwyciłem go za łokieć i zacząłem za sobą prowadzić. Szliśmy jednak tak, żeby nikt nie mógł nabyć żadnych podejrzeń. Tak więc staraliśmy się ukryć to, że Aleksander jest przeze mnie prowadzony. Jakoś nam się to na szczęście udało, i wkrótce zaprowadziłem chłopaka na nasze "miejsce zbiórki".
~*~
Candy, Lily i ja czekaliśmy jak na szpilkach na powrót Jokera z Aleksandrem.
- Strasznie się denerwuję! Chociaż mam nadzieję, że to wszystko się wreszcie skończy, dobrze dla nas wszystkich... Ale nie wiem, jak wytrzymam cały ten stres w międzyczasie! - zawołała Lily, była tym wszystkim strasznie przejęta.
Nie widziałam jej, ale słyszałam, więc zwróciłam się mniej więcej w jej stronę.
- Spokojnie, Lily... Nie denerwuj się tak, nie stresuj się, bo jeszcze zaszkodzisz dziecku - powiedziałam, w miarę spokojnie, zwłaszcza jak na mnie, chcąc jakoś dobrze wpłynąć na Lily.
- Oh, no tak! Zupełnie o tym nie pomyślałam! - odparła już po chwili.
Candy prychnął cicho.
- Przede wszystkim, nie stresuj się, bo to może zaszkodzić tobie, Lily. Skup się na sobie - powiedział mój brat.
- Spokojnie, spokojnie, już dobrze, poradzę sobie... - odparła cicho Lily.
- Razem ze wszystkim sobie poradzimy! - zawołałam.
Potem jednak ucichliśmy, bo dało się słyszeć, że Joker z kimś wraca. Wszyscy siedzieliśmy bardzo przejęci, aż w końcu zjawił się mój chłopak, i Aleksander właśnie. Joker stał się znów widzialny, na co ja też już dłużej nie czekałam, i stałam się widzialna. Po chwili pokazała się też Lily, a po niej, specjalnie zadowolony Candy.
- Znowu się spotykamy... - rzucił, z nieskrywaną niechęcią.
Aleksander też chyba nie był specjalnie zachwycony, ale poświęcił mojemu bratu, ogólnie nam, niezbyt dużo uwagi, zamiast tego zaraz skupił się na Lily.
- Lily! - zawołał.
Trudno było orzec, czy z ulgą, czy z niepewnością, czy z zadowoleniem czy nie, jakby z mieszanką tego wszystkiego.
- Aleksander! - zawołała na to Lily, ewidentnie z ulgą i radością.
Zanim jednak zdążyli w ogóle do siebie podejść, Candy stanął przed Lily, przodem do Aleksandra, i wbił w niego swoje złowrogie spojrzenie.
- Tym razem Lily nie jest sama, więc nie myśl sobie, nie pozwolę ci jej skrzywdzić! - zawołał wojowniczo.
W sumie miał rację, ale to raczej nie pomagało w naszych relacjach z tym chłopakiem.
- Hej! Co ty mi tu insynuujesz? Nie skrzywdziłbym Lily! - zawołał Aleksander.
Candy prychnął z pogardą.
- Tak nie skrzywdziłeś jej, kiedy ją zabiłeś, co?! - odparł mój brat.
Wtedy Lily wyszła zza Candy'ego, i weszła między nich.
- Aleksander! Candy! Uspokójcie się obaj! - zawołała.
Widać było, że mają sobie jeszcze dużo do powiedzenia, i może nawet nie tylko będą rozmawiać, ale przejdą też do czynów. Jednak jedno spojrzenie Lily na nich wystarczyło, żeby obaj trochę ochłonęli i wstrzymali się. Byłam pod wrażeniem. Lily niby taka niepozorna, a jak przyszło co do czego, to zawsze wychodziło, jaka potrafi być potężna.
- Jesteśmy tutaj, żeby porozmawiać o wspólnych planach... Poradzenia sobie z całą tą sytuacją - dodała Lily.
- Masz na myśli to, że opracujemy sposób na pozbycie się Juana i jego ludzi? - spytałam, dla pewności, i dla podkreślenia, o czym dokładnie będziemy rozmawiać.
Lily westchnęła ciężko.
- Cóż, tak, o to mi chodzi. Mniej więcej. Po prostu nie lubię tego tak drastycznie określać - wyjaśniła.
- No dobrze, jaki macie w takim razie plan? - spytał Aleksander.
Candy zmarszczył brwi i spojrzał znów ze złością na chłopaka.
- Miałeś tyle czasu, kiedy siedziałeś na dupie jako posłuszny piesek Juana. Myślałem, że zdążyłeś coś wymyślić - powiedział.
Na to Aleksander również znowu się zdenerwował, ale znowu też interweniowała Lily.
- Spokój! - zawołała, posyłając po jednym karcącym spojrzeniu każdemu z nich.
Następnie skupiła się na Aleksandrze, i powoli, może trochę niepewnie, do niego podeszła. A my... Cóż, niby współpracowaliśmy od teraz z chłopakiem, ale faktycznie, niełatwo było wyrzucić z pamięci, że to właśnie on zabił Lily... Dlatego też wszyscy byliśmy tym bardzo przejęci i zdenerwowani, i niepewnie, ale uważnie, obserwowaliśmy całą sytuację, gotowi w razie czego do interwencji.
- Oh, Aleksandrze, tak się cieszę, że w końcu możemy się spotkać i... pojednać! - zawołała Lily, po czym rzuciła się chłopakowi na szyję.
Od razu go objęła, i chyba wszyscy, łącznie z chłopakiem, byliśmy bardzo zaskoczeni. Na jego twarzy jednak szybko odmalowała się ulga, i objął on Lily.
- Ja też tak bardzo się cieszę! I tak bardzo żałuję tego, co było, co zrobiłem... Słowa tego nie oddadzą, przepraszam cię... Chociaż wiem, że zwykle przepraszam to za mało, ale od teraz będę robił wszystko, żeby wynagrodzić to, co zrobiłem, i już nigdy, przenigdy, w ciebie nie zwątpię, Lily! Naprawdę, tak bardzo cię przepraszam, przepraszam i będę przepraszał, to wszystko to moja wina, przepraszam cię! Będę to powtarzał non stop, że cię przepraszam, bo naprawdę żałuję i chcę cię przeprosić, przepraszam Lily, ja... - z Aleksandra wylał się dosłownie potok słów.
Nawet mnie ciężko i ze znudzeniem się już tego słuchało, a sądząc po mimice Candy'ego, on też był znudzony, zniecierpliwiony i oczywiście zdenerwowany. Lily wybawiła więc nas wszystkich, kiedy położyła dłoń na ustach chłopaka i wreszcie go uciszyła.
- Csiii... Już dobrze. Rozumiem to i nie chowam urazy. Wybaczam ci. A teraz skupmy się na opracowaniu wspólnego planu, dobrze? - stwierdziła.
Aleksander skinął głową i zgodził się. Ruszyliśmy razem w bezpieczniejsze miejsce.
~*~
Lily i Cane ruszyły przodem, potem Joker, a ja specjalnie odczekałem tak, żeby zostać na chwilę przy Aleksandrze. Kiedy mogłem być już pewien, że żadne z nich mnie nie usłyszy, rzuciłem mu nienawistne spojrzenie.
- Ale za to ja chowam urazę! - zawołałem, w odniesieniu do wcześniejszych słów Lily.
Potem od razu kazałem mu iść przodem. Aleksander chciał zaprotestować, ale rzuciłem mu kolejne mordercze spojrzenie, i w końcu, hamując się pewnie przed jakimś wybuchem, ruszył przodem, a ja za nim.
~*~
Ruszyliśmy wszyscy na nieco bardziej oddaloną polanę. Musieliśmy się skupić, bo wszyscy braliśmy udział we wspólnej naradzie. Plan musiał być jak najlepszy, idealny wręcz, dobry i możliwy do wykonania przez każdego. Nikt nie mógł mieć żadnych obiekcji, nikogo nie można było pominąć, bo każdy szczegół mógł wnieść coś ciekawego. Stąd też każde z nas naradzało się, ale jednocześnie zachowywaliśmy maksymalne skupienie i wsłuchiwaliśmy się/obserwowaliśmy, czy nikt się nie zbliża. Wojska Juana pod żadnym pozorem nie mogły nas nakryć.
Obradowaliśmy długo i momentami nie były to spokojne rozmowy. Najczęściej ja albo Lily musieliśmy ich uciszać, bo my dwoje najbardziej panowaliśmy nad swoimi emocjami, chociaż oczywiście każdy z nas to bardzo przeżywał. Długo dyskutowaliśmy, kłóciliśmy się, wymienialiśmy się pomysłami i spostrzeżeniami, naszymi propozycjami oraz różnymi za i przeciw w stosunku co do tych różnych pomysłów. Zdecydowaliśmy, że musimy podjąć ostateczny krok i nasz plan oraz działanie są teraz najważniejsze, toteż Aleksander przesiedział cały ten czas z nami. To mogło wzbudzić w końcu podejrzenia wśród żołnierzy Juana, tak więc musieliśmy jeszcze bardziej uważać, śpieszyć się i być skupionymi. Ostatecznie narada zabrała nam czas aż do późnego wieczora, ale po wszystkim mieliśmy nareszcie plan na kilka następnych dni. Plan naszego starcia z Juanem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro