2. Nowy Ośrodek, Nowy Genyr
~Kilka dni później~
Wrzucili mnie do celi jak worek kartofli. Uderzyłam w ścianę, a potem upadłam na podłogę. Jęknęłam z bólu, podniosłam się, usiadłam i złapałam się za ramię. Niemiłosiernie mnie bolało, chyba trochę mi je wykręcili, kiedy mnie tutaj przywlekli. Bo inaczej niż poprzednio, tym razem odzyskałam przytomność szybciej, dlatego, gdy prowadzili mnie do celi, mogłam przynajmniej zauważyć, że to inne miejsce niż poprzednio. Ale i tak za wiele nie widziałam, poza tym, za każdym razem, kiedy się rozglądam, dodatkowo obrywałam. Gdy mnie tutaj zaciągnęli, miałam przynajmniej chwilę spokoju.
Skuliłam się w kącie. Bałam się. Po prostu się bałam. Pamiętałam aż za dobrze swój ostatni pobyt tutaj i atrakcje, jakie mi zafundowali. Przecież ja im nic nie zrobiłam, za jakie grzechy mam znowu tak cierpieć? Dlaczego? Dlaczego?! Ja nie chcę! Ja po prostu nie chcę! Nie chcę cierpieć! - pomyślałam. Schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać tego miejsca. Kiedy jednak zamknęłam oczy, chcąc odciąć się od tego wszystkiego, ze zdwojoną siłą wróciły do mnie wspomnienia, nie tylko z mojego ostatniego pobytu tutaj, ale też z wtedy, kiedy zabito moją siostrę.
Otworzyłam więc oczy i spojrzałam na moją nową celę. Była niemal taka sama jak poprzednio, no, może trochę większa. Ale nie różniła się aż tak bardzo. Te same białe ściany, te same znaki na nich. I ten sam krążący w moich żyłach specyfik, który blokuje moje moce. Jestem tak cholernie słaba! Nie potrafię zapewnić bezpieczeństwa nawet sobie... A co dopiero dziecku. Przecież ja... Ja tutaj umrę. Umrę tutaj, oni mnie zabiją. Nie dam rady tego znowu znieść. I jak długo? Czy dam radę stąd uciec? Pewnie nie. Mam znowu czekać na Candy'ego i Cane? Całe życie mam być tylko niedorajdą, którą oni muszą ratować? - z moich oczu popłynęły łzy. Naprawdę nie chciałam tam być, w tym miejscu. Tak wiele bolesnych wspomnień... Nie chcę. Nie chcę. Nie chcę. Proszę, nie każcie mi tego znowu znosić - pomyślałam, znów chowając twarz w dłoniach.
Tym razem pomyślałam jeszcze o czymś innym. O tym, jak to się w ogóle stało. Nawet nie wiedziałam, kiedy i skąd się zjawili. Poza tym, na początku myślałam nawet, że może to Candy i Cane wrócili. Ale nie, to byli żołnierze Juana. Cała masa. Nie mogłam zrozumieć, jakim cudem nas znaleźli i skąd ich tylu. Wiedziałam, że z nimi nie wygram, nawet na to nie liczyłam. Chciałam uciec, ale to też mi się nie udało. Z łatwością mnie załatwili, tak jak zawsze, przez co czułam jeszcze większą złość, nie tylko na nich, ale i na siebie. Gdybym była lepsza, nie sprawiałabym tylu kłopotów oraz cierpień nie tylko sobie, ale i wszystkim, których kocham - pomyślałam. Niewiele później cały stres i zmęczenie zrobiło swoje i zasnęłam. A właściwie zapadłam bardziej w półsen, jednak nie trwało to długo. A przynajmniej takie miałam wrażenie. Otworzyły się drzwi i do pokoju ktoś wszedł. Otworzyłam oczy. Ujrzałam trzech mężczyzn, każdy oczywiście odpowiednio uzbrojony. Patrzyłam na nich spod półprzymkniętych powiek, uważnie obserwowałam każdy ich ruch. Czy to już? Zaczną się nade mną teraz pastwić? - pomyślałam.
- I co? Nadal chcesz to zrobić, czy wymiękłeś, Andreas? - odezwał się jeden z mężczyzn.
- Daj spokój! Widzisz ją? Ona jest totalnie pozbawiona sił, pewnie nawet nie dałaby rady sama utrzymać się na nogach. Widziałem, jak ją tutaj przywlekli i zamknęli. Jak szmaciana lalka. Czegoś takiego mam się bać? - odparł ten stojący na ich czele, najbliżej mnie.
- Dobra, to który pierwszy? - spytał cicho trzeci. Ich rozmowa zaczęła mnie już z lekka niepokoić, uniosłam więc głowę, aby lepiej się jej przysłuchiwać.
- Jak to który? To ja zapytałem Pana R, czy możemy się zabawić. A on się normalnie zgodził z wdzięcznością wręcz! Jemu zwisa i powiewa to, co ten stwór będzie tutaj przeżywał, byleby mógł robić te swoje badania. Ale ponieważ ja załatwiłem nam rozrywkę, ja pierwszy sprawdzę, czy ten odmieniec ma wszystko na miejscu - powiedział mężczyzna nazwany Andreasem. Potem podszedł do mnie. Odsunęłam się, na ile tylko mogłam, ale za mną przecież już i tak była ściana. Nagle mężczyzna bez uprzedzenia chwycił mnie za ubranie i podniósł, a potem rzucił na podłogę. Zanim zdążyłam się podnieść, on znalazł się nade mną i zaczął mi ściągać spodnie.
- Nie! Zostaw! Mnie! - zawołałam, wyrywając się przy tym, ile tylko mogłam. W odpowiedzi otrzymałam tylko mocne uderzenie w twarz, a potem jeszcze zostałam pociągnięta za włosy.
- Zamknij się, dziwko! - zawołał przy tym mężczyzna. W tle usłyszałam śmiech, najpewniej jego towarzyszy.
- Nie! Odejdź! Odejdź ode mnie! - krzyknęłam. Próbowałam odsunąć od siebie jego ręce, ale on wyrwał mi się, chwycił mnie za włosy i uderzył moją głowę o podłogę. Ból był taki, jakby coś eksplodowało mi pod czaszką. Na jakiś czas mnie zamroczyło, zupełnie nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Słyszałam tylko śmiech i jakieś słowa, ale ich nie rozróżniałam. Dopiero kiedy mężczyzna rozchylił mi nogi i wszedł we mnie, nagle, bez ostrzeżenia, krzyknęłam głośno i znów zaczęłam się wyrywać. Jednak nie miałam na to sił, do tego za każdym razem otrzymywałam uderzenie, w twarz, w brzuch, w głowę, nie wspominając już o pozostałym bólu. To było po prostu okropne. W tamtej chwili najbardziej na świecie pragnęłam nic nie czuć, ale zamiast tego czułam wszystko jakby dwa razy lepiej. Z każdym jego głębszym ruchem we mnie czułam się, jakby ktoś próbował rozciąć mnie od środka nożem. Nie wiem, ile to trwało i jak to wytrzymałam, ale kiedy się skończyło, czułam się potwornie. Nie mam pojęcia jakim cudem, ale zdołałam się przekręcić na bok. Jakoś podniosłam się i chciałam się odsunąć jak najdalej, pod ścianę, byleby tylko dalej od tego, od nich, od... Poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię i popycha znów na ziemię. A potem odwraca z powrotem na plecy. Nade mną był już inny mężczyzna. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, zaprotestować. Z moich ust wydostał się jedynie krzyk bólu. Nie mam pojęcia ile to wszystko trwało. Nie wiem, nic nie wiem, pamiętam tylko ból, płacz, moje krzyki i ich śmiechy oraz jęki podniecenia. Z ostatnim z nich było najgorzej, najpierw mnie poddusił dodatkowo, a potem, na sam koniec, jeszcze kilka razy uderzył moją głową o posadzkę. I to było ostatnie, co zapamiętałam.
~*~
- Możecie mi tego kurwa załadować nawet trzy razy więcej! - krzyknąłem. Moim celem było przywalenie jednemu z trzymających mnie mężczyzn, tyle że niestety nie udało mi się to. Zachwiałem się lekko, a oni wykorzystali moment, schwytali mnie i pociągnęli za mną.
- Gdzie go? - spytał jeden z mężczyzn.
- Tak jak mówiłem. Pozostałe sale są niekompletne, więc trzeba go zamknąć z nią - odparł jakiś inny. Oni, jak na rozkaz, zaczęli mnie gdzieś dalej za sobą ciągnąć. Dotarliśmy do jakiejś sali, otworzyli ją i wrzucili mnie do środka. Padłem na podłogę, a oni zamknęli za mną z hukiem drzwi. Najszybciej jak zdołałem pozbierałem się i do nich dopadłem, waląc w niej z całych sił, jednak za wiele ich i tak w tamtym momencie nie miałem, szybko więc się poddałem.
Byłem wykończony. Wciąż nie rozumiałem, jak to się właściwie stało, że tutaj trafiłem. Jak i dlaczego oni mnie zaatakowali oraz jakim cudem straciłem przytomność, a oni mogli mnie tutaj dostarczyć. Choć domyślałem się, że mój brak sił i mocy, a także niemożność użycia swojej broni, musiały mieć coś wspólnego z tym, co mi wstrzyknęli. Musiałem zaczekać, aż to przestanie działać. Albo aż oni tutaj wrócą i będę mógł z nimi tą sprawę odpowiednio wyjaśnić. Na razie jednak byłem zmuszony zaczekać na nich w tej celi. Postanowiłem ją obejrzeć.
Na początku w oczy rzucała się biel ścian oraz znaki na niej, przypominały czarne półksiężyce poprzecinane czerwonymi kreskami. Nie były duże, ale nie dało się ich też nie zauważyć na tym tle. Nagle jednak coś przykuło mój wzrok. W kącie pomieszczenia coś leżało, a kiedy się do tego "czegoś" zbliżyłem, spostrzegłem, że to nie "coś", a ktoś. Dziewczyna. Co dziwniejsze, taka jak ja. Nie dało się tego nie zauważyć, fioletowe włosy, szpiczaste uszy, niezwykły kolor skóry, poza tym jeszcze, coś mi po prostu podpowiadało, że ona jest taka jak ja.
Nie wyglądała jednak najlepiej. Oddychała co prawda spokojnie, ale była cała posiniaczona, zwłaszcza w okolicach szyi, i poraniona. Ubrana była niedbale, jakby się spieszyła. Bluzkę miała całą pomiętą, spodnie niedbale zapięte. Mimo to jednak było w niej coś niesamowitego. Pomimo ran wyglądała tak niezwykle. Od razu poczułem wściekłość na tego, kto jej to wszystko zrobił. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że nie powinienem się tak na nią gapić. Po pierwsze, wypadałoby przekonać się, co jej jest. Potrząsnąłem nią lekko, ale zero reakcji. Spróbowałem jeszcze raz, to samo. Postanowiłem więc lepiej się jej przyjrzeć, sprawdzić co właściwie jej jest. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego rany jej się nie regenerują, skoro jest taka jak ja... Istniała jednak możliwość, że nie miała dokładnie takich samych mocy, albo że sama też została ich pozbawiona, co było bardzo możliwe. Pochyliłem się więc lekko nad nią, chcąc sprawdzić, co jej jest. W tej samej jednak chwili ona otworzyła oczy i usiadła, jednocześnie odsuwając się ode mnie jak najbliżej pod ścianę. Spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Kim ty jesteś? - spytała, z lekkim przestrachem i niepewnością. Mimo to jednak jej głos brzmiał... Po prostu cudownie. Musiałem jednak opanować się, przestać się nią zachwycać i w końcu coś odpowiedzieć, zanim uzna mnie za niemowę.
- Jestem... To znaczy, mam na imię Joker. A ty? - odparłem. Dziewczyna przyjrzała się badawczo mnie, potem obejrzała dokładnie całe pomieszczenie i na koniec wróciła wzrokiem znów do mnie.
- Jestem Avenida. Co to za miejsce? - spytała. Liczyłem, że ty mi powiesz. Ale, jak widać, oboje wiemy tyle samo, czyli nic - pomyślałem.
~Dwa dni później~
Dzień jest od razu lepszy, kiedy masz świadomość, że masz w końcu tego odmieńca, do tego twoi ludzie pokazali mu już, gdzie jest jej miejsce i przypomnieli, co ją tu czeka. Sama zabawa mnie teraz czeka - pomyślał Pan R, siadając za swoim biurkiem. Czekało go teraz dokładnie przestudiowanie pierwszych badań, nie tylko nad Avenidą, ale i nad drugim genyrem, którego udało im się jakimś cudem znaleźć i złapać. Nie okazało się to aż tak trudne, kiedy go "odkryli" spróbowali go oczywiście schwytać, co im się nie udało. Zdobyli jednak przy tym próbki jego krwi i, bazując na specyfiku, który działał na tamtą dziewczynę, spróbowali stworzyć miksturę także i na niego. Próbowali już zrobić taki osobny specyfik dla pozostałej dwójki genyrów, jednak jak do tej pory wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem. Tym bardziej zaskakujące było, że specyfik dla tego genyra udało im się odkryć tak szybko. Za drugim razem niemal z łatwością schwytali zielonego genyra, którego do tej pory tylko śledzili. Niestety, nowy ośrodek nie był jeszcze w pełni gotowy, toteż zmuszeni byli zamknąć ich tymczasowo razem.
- Co do...?! - zdziwił się, przyglądając się bliżej wynikom badań dziewczyny. Przestudiował je jeszcze dokładniej, nie mogąc do końca uwierzyć i pojąć tego, co mogły oznaczać. Nieco zdenerwowany, ale też podekscytowany, wezwał do siebie dwoje swoich podwładnych.
- Co się stało? Wydajesz się niezwykle poddenerwowany - powiedział jeden z nich.
- Musimy coś sprawdzić - powiedział Pan R, zupełnie ignorując uwagę mężczyzny.
- Co takiego? - spytał drugi z nich.
- Trzeba pobrać więcej krwi do badań od dziewczyny - odparł Pan R.
- Po co?
- Bo ona może być w ciąży. A my musimy to jak najszybciej sprawdzić - wyjaśnił Pan R. We trójkę udali się do celi genyrów, gdzie nie zostali zbyt pozytywnie powitani. Oboje siedzieli obok siebie, w kącie, najdalej od drzwi, najwyraźniej o czymś rozmawiali, ale zamilkli, widząc wchodzących.
- Czego znowu chcecie?! - spytał, niemal wojowniczo, mężczyzna.
- Milcz. Nie ciebie to dotyczy - powiedział Pan R, robiąc kilka kroków w ich stronę. - Odsuń się od niej - dodał, zatrzymując się jakiś metr przed nimi. Dziewczyna spojrzała na niego z przestrachem, a mężczyzna wręcz z nienawiścią.
- Chciałbyś - odparł, nie ruszając się z miejsca. Pan R cicho westchnął. Właśnie tego się obawiał, że kiedy genyry będą uwięzione razem, będą jednocześnie dla siebie nawzajem pewnego rodzaju wsparciem i będą się buntować.
- Tak, chciałbym tego. I albo dasz mi się nią zająć i wszyscy będziemy szczęśliwi, albo skończy się to trochę bardziej niemiło - powiedział Pan R.
- To się zawsze kończy "trochę bardziej niemiło", zwłaszcza dla niej - odparł genyr.
- Joker, przestań. Niech już zrobią co mają zrobić i po problemie - powiedziała dziewczyna, po czym wstała. W tej samej chwili jednak genyr chwycił ją za rękę i zatrzymał ją.
- Avenida! Co ty robisz, oni znowu chcą...
- Albo zrobią coś mi, albo za karę nam obojgu. A ja nie chcę mieć ciebie na sumieniu, znowu - odparła dziewczyna.
- Co ty wygadujesz! - zawołał chłopak, również wstając.
- Dobrze już, nie przeżywajcie tak. Chodzi nam tylko o pobranie krwi - powiedział Pan R, podchodząc do nich. Genyr zmierzył go podejrzanym spojrzeniem, podczas gdy mężczyzna chwycił dziewczynę i przyciągnął ją do siebie. Ona, nawet jeśli chciała, za bardzo protestować nie mogła, bo cały czas była zbyt słaba. Oczywiście wszystko to nie podobało się genyrowi, ale on też za wiele nie mógł im zrobić. Szybko i bez większych przeszkód pobrali jej krew i zostawili ich. Avenida zachwiała się lekko i prawie by upadła, gdyby nie podtrzymał jej genyr, który w tej samej chwili do niej podszedł.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską. Więcej już z ich rozmowy nie słyszeli, bo wyszli z celi. Teraz musieli zająć się badaniami. W międzyczasie Pan R zastanawiał się nieco nad dziewczyną i jej dziwną jak na nią zachowaniem, chociażby nad tym, że drugi genyr nie nazywał ją "Lily" tylko jej prawdziwym imieniem, "Avenida", co nie przeszkadzało jej. I to było według mężczyzna co najmniej podejrzane, choć miał co do tego pewną teorię. Nie miał jednak czasu nad tym myśleć, musieli zająć się badaniami. Po godzinie już wyniki były znane i jednoznaczne.
- Zakładając, że jej organizm działa jak ludzki, te wyniki to jawny dowód na to, że ona jest w ciąży - powiedział jeden z jego pomocników. Następnie spojrzał on na Pana R. - To dobrze? - spytał, widząc jego szeroki, szczęśliwy uśmiech.
- Dobrze? Czy to dobrze? To wprost wspaniale! Co prawda, teraz będziemy musieli traktować ją o wiele bardziej ulgowo, ale tylko pomyślcie o tym! Ona urodzi dziecko! Dziecko, które będziemy mogli od samego początku wychować jak chcemy, wpoić mu nasze wartości... Sprawić, że będzie się nas słuchało i nam służyło z własnej woli. Do tego będziemy mogli przyglądać się rozwojowi genyra od samego początku! Nic piękniejszego nie mogło się nam po prostu przytrafić, a kiedy król się o tym dowie, również na pewno bardzo się ucieszy! Własny, młody genyr jest czymś cudnym! To dziecko będzie naszą własnością i będzie nam służyło... - powiedział z satysfakcją Pan R.
~~~~****~~~~
I w tym momencie zostawię was z własnymi przemyśleniami na temat tego rozdziału i nowego genyra UwU
A tak w ogóle, to chyba jednak poprzedni tytuł był lepszy XD Nie mogłam się powstrzymać i macie już kolejny rozdział mam nadzieję, że mimo wszystko się podoba:3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro