Rozdział 69
~3 tygodnie później~
-To już się robi nudne!-zawołałam, starając się przy tym robić uniki przed latającym w powietrzu jedzeniem. Cane i Candy tylko coraz głośniej się śmiali rzucali w siebie nawzajem, zupełnie mnie przy tym ignorując. Nie prowadziłam co prawda dokładnych statystyk, ale walki na jedzenie wybuchały między tą dwójką zdecydowane zbyt często. Westchnęłam niepocieszona. Musiałam coś szybko wymyślić, zanim oni rozwaliliby cały cyrk. Wzięłam głęboki wdech.
-EJ PALI SIĘ!-krzyknęłam ile tylko miałam sił w płucach. Oboje zastygli w bezruchu i popatrzyli na mnie przerażeni. Candy jako pierwszy się opanował, wypuścił z ręki jakiś owoc, który wylądował na ziemi i przeturlał się po niej kawałek, po czym zaczął się rozglądać.
-Gdzie?! I jak to możliwe, że tego nie wyczuliśmy?!-spytał.
-Bo znowu się wygłupiacie! Mieliśmy zjeść szybko śniadanie, a potem wy obiecaliście przenieść cyrk do Królestwa Guard, żebym mogła spotkać się z Adele i resztą swojej rodziny, a zamiast tego urządzacie sobie jakieś głupie bitwy na jedzenie!-zawołałam z wyrzutem. Oboje popatrzyli na mnie po raz kolejny, tym razem nieco skołowani i wyglądali, jakbym w końcu obudziła w nich jakieś poczucie winy. No dobrze, może nie powinnam się aż tak wściekać, w końcu nie musieli mi pomagać, ale ja po prostu bardzo chciałam już zobaczyć się z Adele, Alexandrem i dzieciakami.
-Przepraszam. Masz rację, musimy trzymać się planu. Zamierzasz coś jeszcze zjeść, czy...-zaczął Candy, ale mu przerwałam.
-Jeśli wy jesteście gotowi, to ja też-powiedziałam.
~*~
Król wydał już wcześniej rozkaz, aby ośrodek został odpowiednio przygotowany. Nie chciał, aby Alexander i ta garstka towarzyszących mu ludzi nabrali podejrzeń, że miejsce to wcale nie miało być zwykłym więzieniem dla tej dziwaczki, tylko czymś w rodzaju laboratorium. Dlatego właśnie kazał ukryć wiele rzeczy, zwłaszcza ważnych dokumentów, większość zapasu specyfiku hamującego jej moce, a także wszystkie nowo-wytworzone z jego udziałem bronie, dzięki którym lepiej mogli ją zranić. Niektórych rzeczy nie dało się usunąć, na przykład rzucającego się w oczu, białego koloru ścian i namalowanych na nich symboli, jednak Juan był dobrej myśli.
Zresztą, przeczuwał, że młodzieniec, którego szczerze nie znosił, ale starał się to ukrywać, nie uwierzył mu w jego kłamstwo, więc nie musiał się aż tak starać, aby go przekonać, bo nie to było jego celem. Przede wszystkim Juan chciał wykorzystać swoich "sąsiadów" do pomocy w schwytaniu genyra, a może i nawet całej trójki. Przy okazji liczył też, że być może dowie się jeszcze czegoś ciekawego na ich temat. Gdy Alexander i jego ludzie przybyli do ośrodka z eskortą złożoną ze strażników Juana, zostali natychmiast oddelegowani do swoich pokoi, aby mogli trochę wypocząć, choć żadnemu z nich, zwłaszcza chłopakowi, nawet nie przyszło to na myśl. Trudno było chociażby myśleć o odpoczynku, przebywając w królestwie wroga, w dziwnym "więzieniu", czekając na króla tegoż królestwa. Alexander i Juan spotkali się, jak tylko król przybył do ośrodka. Alexander wiedział, że mężczyzna kłamie na temat Lily, zaś król wiedział, że chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z jego kłamstwa. Mimo to oboje zachowywali pozory.
-Niezmiernie cieszę się, że mogę liczyć na waszą pomoc-powiedział Juan, w trakcie trwania kolacji, którą on i Alexander jedli wspólnie, w odosobnieniu jednak od innych.
-Ja z kolei żywię nadzieję, że uda mi się pomóc w wyjaśnieniu całej tej kwestii, choć, jak już wielokrotnie powtarzałem, nie znam sposobu na "pokonanie" Lily i wątpię, żeby taki sposób istniał-odparł młodzieniec, podejmując grę, w którą, jak się spodziewał, Juan chciał go wciągnąć.
-Mimo to twoja obecność tutaj będzie na pewno bardzo pomocna. Spędziłeś z nią wiele lat, w pewnym stopniu ją znasz, a ta wiedza przyda się nam, aby powstrzymać ją i tamtą dwójkę. To naprawdę okropne, że takie kreatury istnieją na tym świecie-powiedział Juan. Alexander miał ochotę wstać, chwycić mężczyznę i walnąć nim o stół i uświadomić go przy tym, że Lily nie jest żadną kreaturą, tylko dobrą, kochającą i troskliwą istotą. A już na pewno nie morderczynią.
Jakimś jednak cudem powstrzymał się od tego, za co sam siebie podziwiał. Poza tym wszystkim, irytowała go jeszcze ta sztuczność w Juanie, wymuszony smutek, żal, nadzieja. Miał dość całej tej czczej, bezsensownej gadaniny. Alexander ostatecznie powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Juan najwidoczniej uznał to za sygnał, że może mówić dalej.-Niszczą wszystko na swojej drodze i zostawiają tylko ból, strach, cierpienie i śmierć. Nie mają litości ani serca. Niezdolni do odczuwania ludzkich uczuć, bo gdyby tak było, nie mordowaliby z zimną krwią, nie mówiąc już...o wykorzystywaniu innych. Gwałty to ich druga natura, zarówno dziewczyny, jak i chłopaka. Ta wasza Lily pewnie nie jest lepsza. Jakim cudem tyle lat spędziła z wami? Pozwalaliście jej na takie zachowania? A może utrzymywała w tajemnicy to, kim naprawdę jest? Albo powstrzymywała swoją prawdziwą naturę, lecz kiedy znalazła się z nimi, nie mogła się jej dłużej oprzeć i została takim potworem jak oni? Wszystko to jest niezmiernie ciekawe, nieprawdaż?
-Tak, zaiste. Pozwoli mi jednak Wasza Wysokość, że już go opuszczę. Nie zdążyłem jeszcze wypocząć dość dobrze po podróży, a Wasza Wysokość sam wie, ile ona trwała-powiedział Alexander, wstając od stołu.
-Och tak, naturalnie, musisz wypocząć, drogi książę. Czy zawołać ci kogoś do pomocy? Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?-zapytał Juan. Alexander znów jakimś cudem powstrzymał się przed powiedzeniem słów "tak, twojej głowy na srebrnej tacy i Lily z powrotem w naszym domu" i tylko podziękował za pomoc i zaznaczył, że poradzi sobie sam. Następnie w końcu stamtąd wyszedł, czując przy tym niewysłowioną ulgę. Tak bardzo cieszył się, że nie musi już słuchać tych wszystkich kłamstw.
~*~
Tej jednej rzeczy nie przemyślała. Jak ma się tam dostać. Poza tym musiała dodatkowo uważać, aby nie zauważyli jej strażnicy. Co prawda nikt do tej pory jej nie rozpoznał, a i ona po tak długim czasie spędzonym w podróży nie wyglądała już za pewne za bardzo na córkę ich króla, ale wolała nie ryzykować. Jednakże pod tym względem dopisało jej szczęście. Kiedy dotarła do stolicy, spędziła tam noc i dopiero następnego dnia udała się do pałacu, co, jak widać, było jej pisane.
Jak się okazało, miał miejsce, dzień wszelkich dostaw, wszędzie wokół pałacu, zarówno przed jak i za murami, roiło się od wozów po brzegi zapakowanych jedzeniem, materiałami na ubrania, kosztownościami, wszędzie też kręcili się mniej i bardziej wytworni kupcy, a co za tym idzie, także ich mniej lub bardziej wytworna służba. Laura ze zdziwieniem spostrzegła, że wszystkie towary nie są spisywane ani przyjmowanie przez żadnego konkretnego, wyznaczonego w tym celu człowieka i że większością z nich interesują się tylko żołnierze jej ojca. Wyglądało to trochę tak, jakby wszyscy ci kupcy zjawili się tam specjalnie dla nich. Laura jednak nie zamierzała nad tym wtedy myśleć, cieszyła się jedynie, iż dało jej to szansę niejako wmieszania się w tłum. Przechodząc obok jednego z wozów, który, dziwnym trafem, nie był przez nikogo pilnowany, po chwili wahania zdecydowała się wziąć kilka z umieszczonych w nim kosztownych ozdób i, udając zwykłą handlarkę, skierowała się w stronę pałacowej bramy. Tuż przed nią jednak zatrzymał ją jeden ze strażników, a dziewczyna poczuła, jak serce podjeżdża jej do gardła.
-A ty co tam takiego masz do zaoferowania?-spytał mężczyzna, a Laura w jednej chwili odetchnęła z ulgą. On chciał tylko przejrzeć jej towary. Dziewczyna pokazała mu kilka rzeczy, trochę to trwało, ostatecznie mężczyzna kupił jakieś drobiazgi i oczywiście jej za nie zapłacił. Laura czuła się niesamowicie głupio z myślą, że te pieniądze wcale nie należą się jej, bo to nie jej rzeczy, jednak wiedziała, że to nie był odpowiedni czas na wyrzuty sumienia.
Obiecała sobie, że jak tylko sytuacja się wyjaśni i uspokoi, wynagrodzi to jakoś każdej osobie, która doznała krzywdy przez jej ojca lub przez nią samą. Na razie jednak dziewczyna dopiero co uzyskała szansę, aby wejść do pałacu. Teraz musiała wymyślić jakiś sposób, aby odnaleźć Alexandra, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń. Była tutaj tylko raz, oprócz tego jej ukochany mówił jej co nieco o pałacu, ale nie za wiele. Oprócz tego Laura podejrzewała, że style budowy tego typu budowli nie mogą różnić się między sobą tak bardzo.
To była dość nikła wiedza, ale miała tylko tyle. Musiała przy tym pogodzić się z tym, że dłużej już raczej nie da rady unikać strażników. Podjęła decyzję, że najlepiej będzie odszukać salę tronową, tam bowiem na pewno trafi na kogoś z rodziny królewskiej lub chociażby na jakąś służbę, o ile jej ojciec nie wydał wcześniej rozkazu, aby wtrącić wszystkich do lochów. Dopiero kiedy zaczęła się kierować w stronę, jak się domyślała, głównego budynku, przed którym stała grupa strażników, zdała sobie sprawę, że jej plan nie ma szans się sprawdzić. Przecież nie wpuszczą nigdzie tak wyglądającej dziewczyny. Do tej pory nikt nie zwrócił na nią uwagi, wzięto ją zapewne za zwykłą handlarkę albo sprzedawczynie, jednak to nie wystarczyłoby, aby ona się dostała do sali tronowej, lub gdziekolwiek indziej. Dziewczyna przez jakiś czas spacerowała po dziedzińcu, chcąc znaleźć jakieś rozwiązanie z sytuacji. Przestała, kiedy zdała sobie sprawę, że kilka osób zaczęło jej się badawczo przyglądać. Przystanęła pod jednym z budynków i wróciła w myślach do swojego planu dotarcia do Alexandra. Nawet nie zauważyła jak i kiedy podszedł do niej jeden ze strażników. Gdy go obok siebie spostrzegła, omal nie umarła ze strachu. Była pewna, że już po niej, że ją rozpoznali i zaraz ją stąd zabiorą i oddadzą ojcu.
-Ja chyba panienkę skądś kojarzę-odezwał się mężczyzna, uśmiechając się przy tym dość...niczym rekin, który spostrzegł nową ofiarę. Laura poczuła, że zamiera w niej serce.
-T-tak? A skąd? Proszę wybaczyć, ale ja pana nie znam-odparła, starając się przy tym nie brzmieć jak zwykle, naciągnęła też na głowę mocniej kaptur od peleryny.
-Wyglądasz zupełnie jak moja przyszła kochanka-odparł strażnik, najwyraźniej nad wyraz pewny siebie. Laura była tak zaskoczona, że omal się nie zaśmiała. Nie rozpoznał jej! Nie był to jednak koniec, musiała jeszcze jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
-Cóż, w takim razie życzę powodzenia w...poszukiwaniach?-powiedziała, odsuwając się od mężczyzny. W odpowiedzi ten tylko się zaśmiał.
-Niepotrzebne mi. Już ją znalazłem-odparł następnie, po czym przysunął się do niej. Laura znów chciała się odsunąć, ale natrafiła wtedy na ścianę, a chwilę później strażnik chwycił ją dość mocno za rękę. To już na dobre ją przeraziło.
-Niech pan mnie puści!-zawołała, starając się wyrwać mężczyźnie. W odpowiedzi ten tylko ponownie się zaśmiał.
-Nie zamierzam cię nigdzie puszczać. A przynajmniej nie dopóki trochę się nie zabawimy-powiedział, przysuwając się do niej tak blisko, że Laura niemal nie miała już miejsca między nim, a ścianą. Sprawy przybrały nad wyraz niekorzystny dla niej obrót. Musiała coś wymyślić, aby się mu wyrwać. Niestety, nie zapowiadało się na to, że łatwo jej to przyjdzie. Mężczyzna stawał się coraz bardziej nachalny, a ona właściwie nie miała szans mu się wyrwać.-No nie bądź taka, mała. Chodź, pokażę ci kilka...ciekawych miejsc w pałacu-dodał strażnik. Nagle Laurę olśniło. Wpadła na niezwykle ryzykowny pomysł, ale była to jedyna rzecz, jaką mogła w tamtej chwili zrobić. Spróbowała jakoś opanować drżenie całego ciała, aby móc normalnie się wysłowić.
-Właściwie to...czemu nie? Nigdy nie byłam w...królewskim pałacu-odezwała się. Słowa ledwo przeszły jej przez gardło. Nawet jeśli jeszcze nie zrobiła nic niewłaściwego (i robić nie zamierzała), już czuła się z tym okropnie. Na mężczyznę jednak podziałało to tak, jak się spodziewała. Dla pewności trochę jeszcze spróbowała mu "posłodzić", mówiąc w samych superlatywach o nim samym i o pałacu, który koniecznie chciała zobaczyć od środka. A mężczyzna, jak się spodziewała, chciał jej zaimponować.
Przynajmniej na to liczyła, tak jak i liczyła, że wprowadzi ją do pałacu, a potem uda jej się jakoś uciec. Strażnik jednak chwycił dziewczynę mocno za rękę i pociągnął gdzieś za sobą. Weszli co prawda do pałacu, ale mężczyzna dalej ją gdzieś ciągnął, a Laura obawiała się, dokąd to wszystko zmierza. Nie miała na razie w ogóle szans mu uciec, zaczęła więc stawiać opór, próbować się wyrwać, a nawet krzyczeć, co ostatecznie zdenerwowało mężczyznę do tego stopnia, że ten przystanął i uderzył ją w twarz. Korzystając z jej zaskoczenia, chwycił ją i ponownie za sobą pociągnął. Tym razem szedł o wiele szybciej. Laura niemal od razu zaczęła mu się ponownie wyrywać, on jednak zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Parę razy tylko ją wyzwał, szarpiąc przy tym, ale dalej niewzruszenie ciągnął w sobie tylko znanym kierunku, a wizja jej planu, jaki sobie wymyśliła, tylko się oddalała. Miała odnaleźć Alexandra i mu pomóc, tymczasem, będąc już tak blisko niego, sama tej pomocy potrzebowała. Znajdowała się w tragicznym położeniu bez szans na jakiekolwiek wyjście z niego. Wyglądało na to, że los postanowił z niej szczerze zaszydzić. Laura spodziewała się już najgorszego, ale wtedy właśnie ten sam los ulitował się nad nią i na ich drodze stanęła kobieta, którą dziewczyna znała aż za dobrze.
-Zostaw lepiej tą dziewczynę-powiedziała, zatrzymując strażnika.
-Bo? Nie masz prawa mi rozkazywać! Nie masz już prawa do niczego, nawet tutaj!-odparł mężczyzna.
-Twój szef cię wszędzie szuka-odparła kobieta, a strażnik w tej samej chwili przystanął i odwrócił się w jej stronę.-Radziłabym iść do swojego dowódcy i dowiedzieć się, czego potrzebuje, zanim na dobre się na ciebie zdenerwuje-dodała.
-Dowódca...mnie szuka?-powtórzył po niej mężczyzna.
-Przecież to właśnie mówię. I to od dłuższego czasu-odparła kobieta. Mężczyzna przez chwilę stał w miejscu, po czym odwrócił się w stronę Laury, a potem znów spojrzał na kobietę.
-Niech to szlag! Akurat kiedy miałem się dobrze zabawić!-zawołał, następnie puścił Laurę i odszedł gdzieś szybkim krokiem. Niemal od razu, gdy tylko zniknął za rogiem, dziewczyna dopadła do kobiety.
-Dziękuję! Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość, jak ja się odwdzięczę!-zawołała z niewysłowioną ulgą. Kobieta spojrzała na nią zaskoczona. Laura już wystraszyła się, że zrobiła coś nieodpowiedniego, chciała nawet o to zapytać, ale królowa ją ubiegła.
-Wasza Wysokość? Od dawna nikt się tutaj tak do mnie nie zwraca, chyba, że z ironią-powiedziała, po czym uśmiechnęła się do Laury lekko, przyjaźnie. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Poza tym miała jeszcze jeden powód do radości. Może i nie spotkała Alexandra, ale jego matka też mogła jej pomóc.-Powinnaś jednak jak najszybciej stąd odejść, zanim ten...mężczyzna zorientuje się, że wszystko zmyśliłam-dodała po chwili Adele. Laura spojrzała na nią zaskoczona.
-Jak to, Wasza Wysokość to "zmyśliła"? Co takiego?-zapytała dziewczyna.
-To o wezwaniu przez dowódcę. Nawet nie wiem, jak ten człowiek ma na imię, nie miałabym pojęcia, gdyby dowódca właśnie jego szukał. Wszystko zmyśliłam, a on raczej nie będzie zadowolony, kiedy odszuka tego swojego szefa i dowie się tego. Musisz stąd jak najszybciej odejść, wrócić do domu. Dla ciebie koniec handlu na dziś-powiedziała królowa. Opiekuńczym, matczynym gestem złapała ją za rękę i delikatnie pociągnęła za sobą. Na początku dziewczyna bez oporów się temu poddała i pozwoliła prowadzić się z powrotem w stronie wyjścia, ale po chwili przystanęła.
-Nie! Nie, ja muszę...Ja mam ważną sprawę do załatwienia!-zawołała, zatrzymując się. Adele popatrzyła na nią zaskoczona.-Może na to nie wyglądam-kontynuowała dziewczyna.-Ale jestem księżniczką Laurą, córką króla Juana, króla Królestwa Wschodu. I przyszłam tutaj, aby porozmawiać z Alexandrem. I pomóc wam-dodała dziewczyna. Adele przez długą chwilę patrzyła na nią oniemiała. W końcu jednak odzyskała kontrolę nad swoim ciałem, rozejrzała się szybko, czy nikogo wokół nich nie ma i czy nikt inny nie słyszał wyznania dziewczyny, po czym wzięła ją ze sobą do swojego gabinetu. Kiedy się tam znalazły, kazała dziewczynie usiąść na miejscu, które jeszcze nie tak dawno zajmował jej ojciec, a sama usiadła na krześle naprzeciwko niej.
-A więc twierdzisz, że jesteś księżniczką Laurą? Nie do końca wyglądasz jak ona, chociaż...Gdyby mój syn był ubrany tak jak ty teraz i był w takim stanie, jak ty teraz, pewnie sam nie wyglądałby zbyt książęco i może nawet sama bym go nie poznała. Oczywiście, bez urazy, Wasza Książęca Mość. Po prostu po ostatnich wydarzeniach dworska etykieta trochę straciła dla mnie na znaczeniu i zamiast owijać w bawełnę, wolę wprost mówić, o co mi chodzi, tak jest o wiele szybciej. Jeśli jesteś księżniczką Laurą, córką Juana, to co cię do nas sprowadza? W dodatku samą? W takim stroju? Bez eskorty? Dlaczego strażnik twojego ojca miałby traktować cię w ten sposób? Zrozumiałabym jeszcze, gdybyś miała być szpiegiem, ale wtedy nie ujawniłabyś swojej obecności, poza tym nie chce mi się wierzyć, żeby Juan był zdolny wysłać własną córkę do obcego, wrogiego królestwa. Nawet on by się na coś takiego nie zdecydował. Zatem ponawiam pytanie, co cię tutaj sprowadziło, droga Lauro?-powiedziała królowa.
-Ja...eee....Rozumiem to wszystko, co powiedziała Wasza Wysokość i...Chciałam powiedzieć, że, tak jak mówiłam, pragnęłam tylko zobaczyć się z Alexandrem i porozmawiać z nim, oraz pomóc wam. Bo uważam, że to, co robi mój ojciec, jest co najmniej bardzo niesłuszne. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowuje, chciałam dowiedzieć się, co nim kieruje, ale on nic mi nie zdradził. Chciałam przekonać go, żeby się opamiętał, ale to w niczym nie pomogło. Nie mogłam jednak biernie temu wszystkiemu się przyglądać. Postanowiłam, że skoro nic innego mi nie pozostaje, to znowu ucieknę do was, tym razem jednak tak, aby mnie nie rozpoznano i nie złapano. Jestem gotowa naprawdę na wszystko, możecie nawet użyć mnie jako zakładniczki-odparła Laura. Adele uśmiechnęła się smutno.
-Gdybyśmy tak postąpili, nie bylibyśmy wiele lepsi od niego samego. Niestety, już na początku naszej rozmowy muszę cię zmartwić. Nie będziesz mogła porozmawiać z moim synem-odparła Adele.
-Co? Dlaczego?-zmartwiła się Laura.
-3 tygodnie temu wyruszył do twojego królestwa, pomóc w pewnej...sprawie. Sądząc po twojej minie, nie miałaś o tym pojęcia? Inaczej zgaduję, że nie tłukłabyś się tutaj taki kawał drogi bez żadnej pomocy i ochrony, ryzykując życiem. Swoją drogą, to był bardzo odważny, ale i desperacki czyn. Wygląda na to, że naprawdę chcesz za wszelką cenę zapobiec temu, co planuje twój ojciec. Szkoda jednak, że nic nie wiesz o tych jego planach-odparła Adele.
-Przepraszam, że nie mogę się bardziej przydać-powiedziała zatroskana Laura.
-Daj spokój, doceniam to, że w ogóle zdecydowałaś się na taki krok. Odeszłaś dla nas od ojca, który zaczął kroczyć bardzo złą drogą. Do niczego dobrego go to nie doprowadzi, czuję to. Obawiam się jednak, że jeśli czeka go zguba, to pociągnie on nas wszystkich za sobą-odparła królowa. Na chwilę między nimi zapanowała cisza. Laura myślała nad sensem słów swojej rozmówczyni. Nie popierała swojego ojca, ale też nie chciała dla niego źle, w końcu był jej tatą i mimo wszystko kochała go. Tym bardziej musiała zrobić wszystko, aby załatwić jakoś całą tą sprawę, zrobić coś z tą sytuacją.
-Wasza Wysokość, jeśli wolno mi spytać, w jakiej sprawie Alexander wyruszył do Królestwa Wschodu?-zapytała wreszcie Laura. Adele westchnęła cicho.
-Po pierwsze, proszę cię, nie mów do mnie "Wasza Wysokość". Ten durny frazes nie ma teraz żadnego znaczenia i wybacz, ale ja też nie zamierzam używać specjalnie grzecznościowych zwrotów. Jak już mówiłam, dworska etykieta straciła dla mnie wartość i jest teraz tylko stratą czasu. Po drugie, myślę, że mogę ci powiedzieć. Alexander mówił ci chyba co nieco, także podczas twojej poprzedniej wizyty u nas, że tak to nazwę, o Lily?-zapytała królowa.
-O tej jego opiekunce?-spytała Laura. Królowa skinęła głową.-Tak, mówił mi, że jest dla was niczym członek rodziny, wszyscy jesteście z nią bardzo zżyci, a mój ojciec, z nieznanych nikomu przyczyn, ją zabrał-dodała Laura. Królowa musiała podjąć szybką decyzję. Widziała jednak w oczach tej dziewczyny szczerość i dobroć i czuła, że ona naprawdę chce im pomóc. Inaczej jaki cel miałaby jej wizyta?
Zdecydowała się jej więc wyjawić całą prawdę. Laura na początku nie za bardzo chciała w to wszystko uwierzyć, w końcu jednak coraz więcej faktów sprawiło, że zaakceptowała prawdę, choć ta wydawała się po prostu niemożliwa. Zrozumiała, że Lily nigdy nie była, nie jest i nie będzie tylko zwykłym członkiem ich rodziny. I zrozumiała poniekąd, dlaczego jej ojciec tak bardzo się przejmował tą postacią. Poniekąd rozumiała jego obawy, jednak nie wszystko jej się tutaj zgadzało. Laura opowiedziała Adele o swoich dotychczasowych, niewielkich niestety odkryciach. Obie miały nieco inne zdania na ten temat. Laura potrzebowała czasu, żeby przemyśleć wszystko to, czego się dowiedziała. Adele ponadto była zdania, że dziewczyna powinna dodatkowo odpocząć po niebezpiecznej podróży. Postanowiła jej w tym pomóc, aby dziewczyna nie musiała się o nic martwić. Musiały dopilnować, aby nie wpaść nigdzie na strażnika, który chciał wykorzystać Laurę. Adele dla jej bezpieczeństwa chciała właściwie szybko oddać jej jakiś pokój, właśnie po to, aby dziewczyna nie musiała nigdzie wychodzić i nie ryzykowała tym, że ktoś ją rozpozna. Laura była za to tej kobiecie bardzo wdzięczna. Kiedy tylko znalazła się w przydzielonej jej komnacie i dostała nowe ciuchy na przebranie, od razu poszła się odświeżyć, co trochę jej zajęło. Po godzinie Adele sama przyniosła jej co nieco do jedzenie, tłumacząc to tym, że nie chce dodatkowo mieszać w to wszystko służby, a obecnie nie wiadomo nawet, komu można całkowicie ufać, a komu nie. Dziewczyna była naprawdę wdzięczna za całą okazaną jej dobroć i pomoc. Niemal rzuciła się na jedzenie jak wygłodniały sęp na padlinę. A gdy ponownie została sama, oddała się znów swoim rozmyślaniom na temat tego, czego się właściwie dowiedziała. Część niej rozumiała obawy jej ojca i była zdania, że wszystko, co mówił, mogło być jednak prawdą. Mógł po prostu obawiać się ataku ze strony Królestwa Guard, w końcu jednak ukrywali przed nimi fakt posiadania na swoim dworze tak niezwykłe istoty. Jednak druga część niej przeczuwała, że w całej tej sprawie chodzi o coś więcej. Nie mogła jednak tego wszystkiego pojąć, jednocześnie chciała wierzyć, że jej ojciec chciał dobrze, Alexander i jego matka też chcieli dobrze, ale gdyby tak było, nie doszłoby do tego wszystkiego. Poza tym, była jeszcze ta sytuacją z tą całą Lily. Co, jeśli mój ojciec naprawdę miał rację? Jeśli ona została morderczynią? Może po prostu Alexander i jego rodzina zostali przez nią oszukani, a mój ojciec tylko starał się chronić nas i swoich poddanych? Może tak naprawdę to wszystko jej wina... Gdybym ją znała, pewnie lepiej byłabym w stanie to ocenić. Żałuję, że jej nie poznałam. Musi być naprawdę niezwykłą istotą-pomyślała Laura. Na więcej rozmyślań nie była w stanie się zdobyć, czując, jak powoli morzy ją sen.
~*~
To było...dziwne uczucie. Ale nie nieprzyjemne, po prostu dziwne. Poczułam się, jakbym nagle zaczęła ważyć tyle co nic, jakbym po prostu zniknęła. Trwało to moment, a potem wszystko wróciło do normy i Candy oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Tak bardzo nie mogłam w to uwierzyć, że musiałam wyjść na zewnątrz, aby się przekonać. Oczywiście Candy i Cane przenieśli cyrk do lasu wokół miasta, żeby nie wzbudzać podejrzeń, a las, jak wiadomo, jest niemal wszędzie taki sam. Ale ja od razu rozpoznałam ten, zbyt wiele czasu spędziłam w nim przez całe życie, żeby go nie poznać. Poczułam niewysłowioną radość i nadzieję. Odwróciłam się w stronę wyjścia akurat w chwili, kiedy Candy i Cane też wyszli na zewnątrz.
-Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję! Nie mam pojęcia, jak ja się wam za to odwdzięczę!-zawołałam niezwykle uradowana i rzuciłam się Candy'emu na szyję, a Cane posłałam spojrzenie pełne wdzięczności. Poczułam, że błazen też mnie przytula.
-Nie wiem, co wybierze Cane, ale ja mam propozycję co do tego, jak mogłabyś mi się odwdzięczyć-szepnął cicho, wprost do mojego ucha, Candy. Od tonu jego głosu aż przeszły mnie przyjemne dreszcze, ale nie czas było na to.
-Ty zawsze tylko o jednym!-zawołałam. Zaśmiałam się trochę, odsuwając się od niego.
-Nie mam pojęcia, co on ci powiedział, ale zgadzam się ze stwierdzeniem, że on potrafi myśleć i mówić tylko o jednym-powiedziała Cane, podchodząc do nas.
-Ej! Ja taki wcale nie jestem!-zawołał Candy.
-Jesteś-odpowiedziałyśmy obie jednocześnie. Następnie razem z jego siostrą spojrzałyśmy na siebie i roześmiałyśmy się.
-No dobra, koniec tego wszystkiego, musimy jak najszybciej dostać się do pałacu-powiedziałam i już chciałam ruszać, ale wtedy właśnie poczułam, że Candy łapie mnie za rękę i zatrzymuje.
-Ej, ej, ej. Nie tak szybko. Najpierw trzeba sprawdzić, czy tutaj jest bezpiecznie-powiedział. Popatrzyłam na niego nieco zaskoczona.-Wiem, że ci się śpieszy, ale jaką mamy pewność, że tutaj jest bezpiecznie? Musimy najpierw sprawdzić dla bezpieczeństwa okolice, a samej cię przecież nie puścimy do tej twojej rodziny, bo w pałacu aż roi się od tych pojebanych strażników-dodał błazen. Natychmiast poczułam się...okropnie. Głównie dlatego, że wiedziałam, iż ma rację i że minie jeszcze trochę czasu, zanim spotkam się ze swoją rodziną.
-No...dobrze, macie rację. Więc na co czekamy? Chodźmy!-zawołałam i pociągnęłam za sobą Candy'ego, licząc na to, że Cane sama za nami ruszy, co też się stało. Liczyłam na to, że szybko sprawdzimy okolicę i będziemy mogli udać się do pałacu, ale nie mogło być tak pięknie i łatwo. Jak się okazało, nasz cyrk znalazł się w sąsiedztwie jednego z obozów strażników Juana.
-Jakby nie starczało im, że jest ich już pełno w pałacu, to jeszcze muszą rozstawiać swoje obozy po lesie!-zawołałam wściekła, w czasie naszej drogi powrotnej do cyrku.
-Uspokój się, złość piękności szkodzi, a nic już z tym nie zrobisz. Przeniesiemy cyrk w inne miejsce-odparł Candy, z nadzwyczajnym jak na niego spokojem. Szybko jednak nabrałam podejrzeń co do tego, dlaczego taki jest. Zgadywałam, że on nie cieszył się na myśl o spotkaniu z moją rodziną tak jak ja i na rękę było mu to, że musieliśmy znowu to odwlec. Wróciliśmy do cyrku, Candy i Cane znowu go przenieśli, tylko w inne miejsce. Ponownie poszliśmy sprawdzić okolicę i ponownie wpadliśmy na obóz żołnierzy Juana, na szczęście nie zauważyli nas, tak jak i poprzednio. Kiedy znowu wracaliśmy, byłam załamana. Wpadła mi nawet do głowy okropna myśl, którą na początku starałam się odgonić, ale po pewnym czasie uznałam, że jeśli mam mówić Candy'emu o wszystkich swoich obawach, to i to muszę z siebie wyrzucić. Cane szła przodem, a on i ja kawałek za nią, trzymając się za ręce.
-Candy?-powiedziałam cicho, a on spojrzał na mnie.
-Co takiego, cukiereczku?-spytał.
-Bo...Ja mam...Dręczy mnie pewna myśl, ale boję się, że, gdy ci o niej powiem, wściekniesz się-odparłam.
-Skoro już i tak zaczęłaś mówić, to dokończ. Przekonamy się, czy się wścieknę-powiedział. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
-Bo...Cane i ty chyba nie przenosicie specjalnie cyrku w takie miejsce, żebyśmy ciągle trafiali na tych żołnierzy i tracili czas, prawda?-zapytałam. Błazen spojrzał na mnie tym razem z mieszanką zaskoczenia i oburzenia w oczach.
-Oczywiście, że nie! Lily, wiesz, że my tak nie możemy! Nie wiemy nawet, gdzie oni mają te swoje obozy, żeby tam przenosić cyrk! W ogóle, przecież wiesz, że nigdy więcej bym cię nie okłamał!-Candy brzmiał jakby naprawdę zraniło go to, że w ogóle pomyślałam o takiej opcji.
-Ja...Przepraszam, ja po prostu...Nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć, tak bardzo chciałabym, żeby to się już skończyło. Dobrze skończyło, dla nas wszystkich-powiedziałam, załamana samą sobą.
-Chyba nie powinienem był ci mieć tego za złe. W końcu sam pokazałem, że nie zasługuję na twoje zaufanie-odparł chłopak.
-Zasługujesz! Tyle dla mnie poświęciłeś, kochasz mnie, ja ciebie też, więc ci ufam. Ufam ci, że teraz już mnie naprawdę nie skrzywdzisz, a ja naprawdę nie skrzywdzę ciebie!-zapewniłam go żarliwie i mocno się w niego wtuliłam. Zaskoczony błazen dopiero po chwili odwzajemnił uścisk. Poczułam jak jego ręce oplatają mnie w pasie i powoli przesuwają się ku górze.
-I naprawdę nigdy więcej mnie nie zostawisz?-zapytał cicho.
-Naprawdę!-zapewniłam go po raz kolejny.
-Ej, długo tak zamierzacie tam stać, zakochani?!-zawołała zniecierpliwiona Cane. Candy i ja po chwili odsunęliśmy się od siebie.
-Już idziemy, pokrako-powiedział błazen.
-Ja ci dam "pokrako"!-zawołała oburzona Cane, kiedy do niej doszliśmy, po czym doskoczyła do swojego brata i zaczęli się jak zwykle nawzajem obrażać, kłócić i przekomarzać. Nie wiem, jakim cudem udało mi się ich uspokoić i przypomnieć, że mamy przecież zadanie do wykonania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro