Rozdział 57
-To nie tak! Ja nie kłamałam! Nie wiem, jak to możliwe! Nie miałam żadnej takiej mocy! Może naprawdę to...coś nowego!-zawołałam niemal od razu. Teraz już lepiej połączyłam fakty, ale wolałam nie mówić całej prawdy, to raczej nie pomogłoby mi w obecnej sytuacji.
-Akurat! Bo uwierzę! Nie kłam już więcej!-krzyknął mężczyzna i chwycił mnie za szyję.-Dopiero będziesz mieć powód, żeby beczeć-dodał, zacieśniając uścisk. Chwyciłam go za ręce i próbowałam się uwolnić.
-Z-zostaw mnie...-wykrztusiłam cicho, choć starałam się przy tym brzmieć tak pewnie, jak mogłam.
-Patrzcie ją, jak się próbuje stawiać!-krzyknął. Następnie wyprostował się i kilka razy mnie kopnął, trafiając między innymi w brzuch, klatkę piersiową...
-Dość! Dość!-krzyczałam, zasłaniając się przy tym jak mogłam rękami.
-Dość? DOŚĆ?! O nie, to ja zadecyduję, kiedy będzie dość!-wrzasnął, chwytając mnie za włosy i ciągnąc za nie z całej siły. Krzyknęłam z bólu.-Teraz to się dopiero doigrasz-dodał, klękając przede mną. Kiedy spojrzałam na niego, zauważyłam, że wyjmuje coś z kieszeni. To był niewielki, składany nożyk. Pan R rozłożył go i przystawił mi do twarzy.
-Ale dlaczego?-zapytałam cicho, starając się od niego odsunąć, jednak za mną znajdowała się ściana, więc ucieczka była niezbyt możliwa.
-Bo cię nienawidzę, suko!-zawołał, a następnie poczułam nacięcie na skórze. Pan R przesunął nożykiem przez cały mój policzek, od oka, aż do ust. Poczułam w tym miejscu pieczenie.
-Ale dlaczego mnie tak nienawidzisz? Przecież ja nic nie zrobiłam! A w każdym razie, niespecjalnie! Nigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić!-krzyknęłam.
-Ale skrzywdziłaś! Sama byłaś morderczynią!-poczułam, jak mężczyzna przesuwa nożykiem po mojej skórze w dół, aż do szyi.-Potem o wszystkim zapomniałaś i udawałaś normalną, miłą osóbkę-wbił nóż w skórę na szyi, powoli, coraz głębiej i głębiej. W końcu nie wytrzymałam i odepchnęłam go od siebie. Nożyk wypadł mu z ręki i przesunął się kawałek po podłodze.
-Co ty chcesz w ten sposób wskórać, i tak jesteś za słaba, żeby cokolwiek zrobić. Nie stawiaj się, bo tylko pogarszasz swoją sytuację-powiedział mężczyzna, wstając i idąc po nożyk.
-Rozumiem, że chcecie na mnie eksperymentować, ale po co to wszystko? Cała reszta? Te tortury?-zapytałam. Pan R roześmiał się, a ja poczułam, jak złość we mnie narasta. Co go tak śmieszyło? I na co było to wszystko? Mężczyzna chwycił nożyk i wrócił do mnie, podczas gdy ja powoli dałam radę wstać.
-Tortury? Mocne słowo! Tortury to się dopiero zaczną!-krzyknął, a chwilę później uderzył mnie w twarz pięścią, w której jednocześnie trzymał nóż. Poskutkowało to tym, że miałam kolejne rozcięcie, z którego polała się krew i chyba najwidoczniej rozwaloną wargę. Dotknęłam delikatnie swoich ust, po czym przyjrzałam się krwi na palcach. Podniosłam się powoli, a Pan R chwycił mnie za włosy, postawił do pionu, po czym znów chwycił za szyję i przycisnął do ściany. Zacisnął mocno swoje ręce. Trwało to chwilę, po czym przewrócił mnie z powrotem na ziemię.
-Dlaczego tak mnie nienawidzisz?!-zawołałam wściekła, usiłując z powrotem jak najszybciej wstać. On jednak uniemożliwił mi to, pochylił się nade mną, pchnął mnie z powrotem do tyłu i niemal na mnie przysiadł, tak jak kiedyś Candy wiele razy... Nie, Lily, nie myśl teraz o tym. Nie teraz-pomyślałam, chcąc uniemożliwić napływ wspomnień. Nie czas był teraz na takie wspominki.
-Rosalie...-powiedział nagle cicho mężczyzna.
-Co?-spytałam zaskoczona.
-Tak miała na imię. Rosalie-odparł.
-Kto?-zdziwiłam się. Pan R przeniósł wzrok na trzymany przez siebie nożyk i zaczął nim obracać w dłoniach.
-Nawet jeśli naprawdę o wszystkim zapomniałaś i przynajmniej chciałaś żyć uczciwie, to kto dał ci prawo być z tym potworem? Niby taka byłaś miła i dobra, a zostałaś ukochaną mordercy. Wybaczyłaś mu te wszystkie zbrodnie? A miałaś do tego prawo?! Miałaś prawo wybaczać mu w imieniu jego ofiar i ich bliskich?! On zgwałcił i zabił moją Rosalie, a teraz ja sprawię, że będzie cierpiał tak samo jak ja kiedyś!-krzyknął mężczyzna, po czym uniósł nożyk i wbił mi go w szyję. Później jeszcze raz, znów w szyję, kolejnym razem trafił w klatkę piersiową, a potem w rękę, kiedy zaczęłam się bronić i próbowałam go z siebie zrzucić.
~*~
-Minęło tyle czasu...-powiedział załamany Candy, podczas gdy ja przysunęłam w jego stronę lizaka o jego ulubionym smaku. Miałam nadzieję, że chociaż to go skusi, wczoraj nie jadł przez cały dzień i zaczynałam się coraz bardziej martwić nie tylko o Lily, ale i o niego.-Nie chcę jeść!-krzyknął, po czym zerwał się na równe nogi, chwycił lizaka i rzucił nim przez pół pomieszczenia. Westchnęłam.
-Candy, uspokój się...
-Jak mam być spokojny?! Dlaczego jej nadal tutaj nie ma?! Kiedy ona tu dotrze?! Nie mogę tak dłużej bezczynnie siedzieć i na nią czekać!-krzyknął jednocześnie wściekły i załamany mój brat, po czym zaczął chodzić w tę i z powrotem.
-Wiesz, szczerze mówiąc, mi też coś tutaj nie pasuje. Co prawda, wiadomo, ona tutaj nie da rady zjawić się tak szybko, ale myślę, że będąc w pojedynkę, po tym wszystkim, tym bardziej chciałaby jak najszybciej tutaj dotrzeć. Poza tym, martwi mnie to, że ostatnio jeszcze bardziej zaroiło się tutaj od strażników tego całego Juana, mam wrażenie, że codziennie jest ich tylko więcej i więcej-powiedziałam, po czym oparłam głowę o stół, przy którym siedziałam, dając tym samym wyraz swojego załamania całą tą sytuacją.
-No właśnie! A my nic nadal nie wiemy! Musimy coś w końcu zrobić, inaczej oszaleję!-zawołał Candy. Wyprostowałam się nagle.
-Mam pomysł!-powiedziałam. Mój brat natychmiast się ożywił.
-Co? Jaki? Co proponujesz?-spytał.
-Oboje uważamy, że Lily zrobiłaby wszystko, żeby już dawno tutaj dotrzeć. Istnieją dwie opcje, albo mieliśmy rację i ona rzeczywiście wraca do rodziny, albo jednak się myliliśmy. Co jeżeli ona udała się jednak do Juana?-zasugerowałam.
-Kiedyś wydawało mi się, że na pewno tego by nie zrobiła, ale teraz...Kto wie? Właściwie to ona mogła nie myśleć do końca racjonalnie, podejmując decyzję. W końcu nieźle ją wkurzyłem-przyznał Candy.-Więc co? Składamy wizytę królowi?-dodał po chwili, podnosząc na mnie wzrok. Wzrok pełen smutku i tęsknoty. Wzrok kogoś, kto stracił całą radość życia.
-Moglibyśmy też przy okazji sprawdzić miejsce, w którym się rozstaliśmy. Może ona tam została? Może...coś jej się stało i nie mogła nigdzie wyruszyć?-zasugerowałam.
-Ale co mogłoby jej się stać?-spytał przejętym głosem mój brat.
-Bo ja wiem? Ale nie zaszkodzi sprawdzić...-odparłam.
-Masz rację, trzeba sprawdzić każdy scenariusz. Zrobimy tak, wrócimy do miejsca, w którym ostatni raz się widzieliśmy. Jeszcze dziś! Przeszukamy las, miasto, każdy ich kawałek! Nie wiem, ile nam to zajmie, ale oby jak najmniej! A potem złożymy wizytę królowi, mam to wszystko w dupie, co mi grozi! Muszę się dowiedzieć, co z Lily! A ty, jeśli nie chcesz ryzykować, to oczywiście zrozumiem, nie musisz...
-No chyba sobie żartujesz! Kocham tą debilkę jak swoją siostrę, nie pozwolę ci samemu się za nią uganiać!-przerwałam mu. Candy uśmiechnął się do mnie z ulgą. Teraz tylko trzeba było znowu przenieść nasz cyrk.
~*~
Otrzymałam cios w brzuch, a kiedy zasłoniłam się przed kolejnym, mężczyzna znowu spróbował uderzyć mnie w twarz. Udało mi się jednak złapać go za ręce i powstrzymać.
-Puszczaj, szmato!-wrzasnął, wyrywając mi się. Następnie wstał, a ja spróbowałam się jak najszybciej podnieść, niestety jednak nie zdążyłam. Pan R chwycił mnie znów za włosy, podniósł i rzucił na podłogę jeszcze raz, tym razem tak, że wylądowałam na brzuchu. Pan R uklęknął obok mnie.
-Teraz już nie będziesz się tak rzucać-powiedział. Odwróciłam głowę i zauważyłam, że znowu sięga coś z kolejnej kieszeni. Co on tam znowu wyciągnie?-pomyślałam przejęta. Potem poczułam, jak chwyta mnie za ręce z tyłu i zaczyna je razem związywać na plecach, chyba kawałkiem jakiejś liny. Zrobił to tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz odpłynie mi stamtąd cała krew. Następnie mocnym szarpnięciem znowu zmusił mnie, żebym wstała i posłał mnie na ścianę. Nogi się pode mną ugięły i powoli osunęłam się na ziemię. Kopnął mnie w brzuch, a potem niżej w... wiadome miejsce. Skuliłam się, chcąc uniknąć dalej równie bolesnych ciosów. Pan R kucnął i po raz kolejny zacisnął ręce na mojej szyi. Byłam pewna, że miałam już na niej mnóstwo siniaków.
-Co? Przyjemnie tak? Tak właśnie czuły się twoje i jego ofiary! Umierały w męczarniach, kurwo!-wrzasnął mężczyzna, po czym zaczął uderzać mogą głową o ścianę. Zrobił to kilka razy...albo kilkadziesiąt, sama nie mam pojęcia. Wiem tylko, że w głowie mi huczało, kręciło się i było mi niedobrze. Byłam pewna, że on mnie zaraz zakatuje na śmierć. Normalnie nie byłoby to możliwe, bo potrafiłam się regenerować, ale teraz byłam tej mocy pozbawiona i nie miałam pojęcia, jak to będzie.
-Będziesz cierpieć! Cierpieć, jak oni wszyscy! Jak ona!-zawołał Pan R. Byłam pewna, że jego poczytalność w tamtym momencie wynosiła zero. Uniósł dłoń, w której znów trzymał nożyk. Od razu próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dało. Zasłonić też się nie mogłam, przez związane ręce. Mężczyzna zbliżył nóż do mojej twarzy i znowu mnie pociął. Aż za dobrze czułam każde cięcie. Potem pchnął mnie na podłogę i znów znalazł się nade mną, zaczął rozcinać mi bluzkę. Przeraziłam się nie na żarty, co on znowu chce zrobić. Potem zaczął ciąć mnie nożem po brzuchu. Ból był niemiłosierny, tym bardziej, że miałam tam już kilka świeżych ran. Trwało to kilka minut. Potem Pan R wstał, cały czas uśmiechając się z wyższością. Pan R...Od Rosalie?-pomyślałam mimochodem.
-Na dziś musimy kończyć naszą zabawę, ale nie martw się, to nie ostatni raz. Jeszcze się zabawimy. Powinien cię spotkać los po tysiąckroć gorszy niż wszystkie jego ofiary, ale cóż, mam nieco ograniczone pole manewru, a tknąć cię w jakikolwiek inny sposób się brzydzę. Marny, słaby, plugawy pomiot diabła-powiedział. Następnie chwycił mnie za ubranie i przycisnął do ściany. Moja głowa uderzyła o nią z brzękiem po raz kolejny tego dnia. Jęknęłam cicho, nie byłam nawet w stanie powstrzymywać się od okazywania tego, jak bardzo mnie to wszystko boli.-Mam nadzieję, że osobiście będę mógł pokazać mu, co zrobiłem z jego suką-dodał, po czym zaczął się głośno śmiać. Następnie zadał mi kolejny tego dnia cios, przewracając na podłogę.
Padłam na brzuch i cicho stęknęłam. Po chwili usłyszałam, jakby śmiech się oddalał, aż w końcu dało się słyszeć dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, a potem zaległa cisza. Biorąc pod uwagę fakt, że mężczyzna związał mi ręce za plecami jakąś liną, która aż wrzynała mi się w skórę, niełatwo było mi się podnieść. Spróbowałam najpierw jakoś podnieść się na kolana, ale każdy, najmniejszy nawet ruch sprawiał mi tyle bólu, że szybko się poddałam. Tak więc mogłam tylko leżeć sobie w tej fioletowej plamie mojej krwi, od której już i tak mokra była cała moja bluzka, a nawet reszta ubrań.
Dopiero przyglądając się ilości krwi, którą straciłam, zrozumiałam, jak dużo jej straciłam. I od razu wyjaśniło się, czemu było mi tak niedobrze i słabo. Czułam się, jakbym zaraz miała zasnąć, ale bałam się, że tak naprawdę zemdleję, a nie chciałam tego. Musiałam jakoś się trzymać, zachować czujność, jeżeli nie chciałam skończyć jak podziurawiony ser. Chociaż wyglądało na to, że on nie zamierzał mnie zabić, tylko skrzywdzić, ale nie byłam pewna, czy to aby na pewno lepiej. Jak ja się stąd wydostanę? Nie chcę spędzić reszty życia w ten sposób, muszę stąd jakoś uciec! Tylko jak? Czy ja w ogóle zniosę choćby odrobinę więcej tego wszystkiego? Nie, nie mogę tak myśleć. Nie poddam się! Muszę stąd uciec, a potem pomóc swojej rodzinie! Muszę coś wymyślić-pomyślałam. Więcej myśleć nie byłam w stanie myśleć, uniemożliwiał mi to ból odczuwany niemal w każdym kawałku ciała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro