Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49

-Przepraszam!-zawołała, po raz kolejny nadeptując w tańcu na nogę swojemu partnerowi, który miał do niej anielską cierpliwość.

-Nic nie szkodzi-odparł, uśmiechając się przy tym. Kontynuowali taniec, a Laura ponownie za każdym razem, kiedy tylko mogła, wracała spojrzeniem do swojego ojca, który siedział przy stole z paroma ważniejszymi, starszymi arystokratami, i zabawiał ich rozmową. Chociaż tak naprawdę to oni zdawali się zabawiać jego. Jak co tydzień, jej ojciec sprosił kilku gości, a ona, po całym dniu nauki za karę, musiała jeszcze uśmiechać się i robić dobrą minę do złej gry przed nimi wszystkimi. Miała ochotę krzyczeć, płakać, gryźć, drapać, tupać nogami, a nie tańczyć walca! Sama myśl, że nie może na nic przydać się swojemu ukochanemu ją dobijała, ale to, że ona "świetnie się bawi", podczas gdy Alexander i jego rodzina cierpią, zupełnie ją załamywała. Gdyby chociaż był jakiś sposób na wyrwanie się stąd...-pomyślała załamana. Muzyka skończyła się, a ona i jej partner zatrzymali się. Wtem dziewczynie zaświtała w głowie pewna myśl. Jej towarzysz zaproponował kolejny taniec, na który tym razem Laura zgodziła się już bez żadnego oporu. Tańcząc, jeszcze częściej przydeptywała stopy partnera, myliła kroki, zmieniała rytm, co mężczyzna dzielnie znosił. Gdy muzyka znów się skończyła, wydawał się jednak o nią zatroskany.

-Wasza Książęca Mość wybaczy te spekulacje, mam nadzieję, ale czy wszystko z nią dobrze?-zapytał.

-Tak, oczywiście. Tylko po prostu czuję się trochę słabo, przepraszam za to wszystko. Myślałam, że w tańcu mi przejdzie. Chyba lepiej będzie, jak trochę odpocznę-odparła, starając się przybrać przy tym jak najbardziej zbolałą minę i ton. Jej partner bardzo przejął się jej stanem i odprowadził ją do stołu. W miarę, jak się zbliżali, Laura robiła wszystko, aby sprawiać jeszcze gorsze wrażenie, najlepiej osoby naprawdę chorej. I udało jej się to.

-Lauro? Wszystko z tobą w porządku?-zapytał z troską jej ojciec, kiedy ich zauważył. Zatrzymali się przy stole, po czym księżniczka zdjęła rękawiczki i położyła je na oparciu krzesła, uważając, aby nie spadły.

-Tak, tak, tylko trochę muszę odpocząć-starała się brzmieć dość lekceważąco, ale jednocześnie, jakby naprawdę cierpiała.

-Księżniczka chyba trochę bagatelizuje swój stan. Poważnie się o nią martwię-powiedział towarzyszący jej mężczyzna. W myślach Laura obiecała sobie, że kiedyś odpłaci mu za tą nieplanowaną pomoc złotem i diamentami.

-Może w takim razie powinnaś odpocząć w swoim pokoju, w ciszy?-zasugerował jej ojciec.

-Może faktycznie to dobry pomysł. Udam się do swojej komnaty, jeżeli nie będziesz miał nic przeciwko, ojcze-odparła.

-Oczywiście, w takiej sytuacji potrzebujesz przede wszystkim spokoju-powiedział król.

-Wasza Książęca Mość pozwoli zatem, abym ją zaprowadził?-spytał jej partner.

-Nie, nie, nie ma potrzeby, aby robił Pan sobie taki kłopot i specjalnie przerywał zabawę-odparła dość pospiesznie.

-Ależ, to żaden kłopot! Nalegam, aby księżniczka mi na to pozwoliła! Dama nie powinna w takim stanie chodzić nigdzie samemu!-odparł mężczyzna.

-Nie wydaje mi się, młodzieńcze, aby zachodziła taka potrzeba, byś towarzyszył mojej córce-stwierdził dość chłodno król. Pewnie za małe znaczenie i majątek jak na kogoś, kto mógłby chcieć zostać twoim przyszłym zięciem. Tylko tym dla ciebie jestem, potencjalną inwestycją, a wszyscy wolni mężczyźni wokół mnie to możliwi klienci-pomyślała ze złością Laura, jednak nie dała niczego po sobie poznać, a przynajmniej starała się.-Moją córką zajmą się służący-dodał jej ojciec, wzywając jednego ze swoich sług.

-A właśnie, ojcze!-zawołała Laura. Król spojrzał na nią wyczekująco.-Wydaje mi się, że to wszystko, moje złe samopoczucie, to po prostu wina dzisiejszego stresu. Czy mogłabym zajść w takim razie po drodze do twojego gabinetu? Chciałabym wziąć jedną z ksiąg z obrazami z twojej biblioteczki, przeglądanie ich zawsze mnie uspokaja-dodała dziewczyna.

-Dobrze więc, skoro tak, nie widzę problemu. Po drodze zajdziecie do mojego gabinetu, księżniczka wybierze sobie jedną z książek-odparł, podając służącemu klucz. Ten pokłonił się, odpowiedział coś cicho, a potem odpowiednio pożegnał się. Laura ruszyła razem z nim. Wkrótce opuścili salę pełną muzyki i rozmów. W miarę jak szli coraz dalej korytarzem, hałasy te oddalały się od nich. A właściwie to oni oddalali się od hałasów. Kiedy stanęli przed drzwiami gabinetu jej ojca, nic już nie było słychać. Służący otworzył je i wpuścił ją do środka. Laura powoli podeszła do biblioteczki, ignorując każdą inną znajdującą się tam rzecz. Nachyliła się i zaczęła udawać, że z uwagą przygląda się grzbietom książek. Nagle cofnęła swoją dłoń.

-O nie!-zawołała, przypatrując się jej.

-Wasza Książęca Mość? Cóż się stało?-zapytał służący, wchodząc niepewnie do środka.

-Zapomniałam swoich rękawiczek! Czy byłby Pan tak dobry i przyniósł mi je? Ja poczekam na Pana tutaj-powiedziała, odwracając się do sługi.

-A gdzie miałbym ich szukać, Panienko?-spytał.

-Zostawiłam je na sali, na oparciu krzesła. Siedziałam obok ojca-odparła Laura. Służący nic nie odpowiedział.-Proszę, to zajmie Panu tylko minutkę, a ja tu pewnie spędzę jeszcze sporo czasu, nim zdecyduję się na którąś z książek-dodała, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. W końcu, po chwili wahania, sługa zgodził się i odszedł w kierunku, z którego przyszli. Laura zaś po paru sekundach podeszła po cichu do drzwi, upewniła się, że w pobliżu nikogo nie ma, po czym nieco je przymknęła i odeszła od nich. Mam niewiele czasu-pomyślała, podchodząc do biurka.

~*~

Upadłam na łóżko, ale nawet wtedy nie mogłam liczyć na choćby chwilę wytchnienia. Candy nie oderwał się ode mnie ani na chwilę, dalej napastował moje usta, a jego ręce odprawiały wprost dziki taniec po całym moim ciele, głównie po szyi, biodrach i brzuchu. Czułam na sobie ciężar jego ciała, który przygniatał mnie do łóżka. W końcu jednak Candy oparł ręce po bokach mojej głowy i podniósł się, dając mi choć chwilę wytchnienia. Znajdował się idealnie między moimi nogami, a jego kolano delikatnie dotykało mojej...no wiadomo czego.

-Czy ty znowu nie pozwalasz sobie na za dużo?-spytałam z lekkim uśmiechem.

-Kochaniutka...-zaczął Candy, przewracając przy tym lekko oczami.-to jest dopiero początek tego, na co kiedyś sobie RAZEM pozwolimy-dodał. Dokładnie w tym samym momencie poczułam jego dłonie na swoich udach, potem migiem przesunął je na moją talię i nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale chwycił mnie tak, że zdołał przysunąć mnie bliżej siebie, konsekwencją czego było to, że bardziej poczułam jego kolano...w wiadomym miejscu. Przy okazji poczułam też coś innego, jakieś dziwne uczucie, którego wcześniej tak często nie odczuwałam, a przy nim czułam je coraz częściej i zaczynałam już się tego obawiać. Candy znowu pochylił się nade mną i zaczął mnie całować, z taką desperacją, jakby od tego zależało jego życie.

-Dlaczego musimy czekać?-szepnął mi po chwili do ucha.-Przecież też tego chcesz, prawda? Widzę to w twoich oczach, pożądasz mnie...A mimo to się opierasz-dodał. Czułam, jak z każdym jego słowem coraz bardziej paraliżuje mnie strach. Nie dowierzałam, że aż tak było to po mnie widać. Chociaż, skoro ja widziałam to w nim, w jego spojrzeniu, gestach, to dlaczego on miałby tego samego nie widzieć we mnie? Tym bardziej, że to nie była nieprawda, czułam przecież to samo, tyle że...

-Czuję po prostu, że to jeszcze nie czas. Nie chcę tego jeszcze robić, jakby nie patrzeć, ledwo się znamy-odparłam. Candy podniósł się i klęknął na kolanach, ja też podniosłam się, przysunęłam bliżej ramy łóżka i usiadłam, opierając się o nią plecami.

-A ja mimo krótkiego czasu znajomości wiem, że cię kocham. Próbowałem walczyć z tym uczuciem, wmawiałem sobie, że nic do ciebie nie czuję, ale to było kłamstwo i przez nie tylko czułem się jeszcze gorzej-powiedział.

-Ja też cię kocham. I kiedy zdałam sobie z tego sprawę, byłam równie zaskoczona, jeżeli nie bardziej, niż ty. Jednak...

-...nie jesteś na to gotowa. Rozumiem-powiedział, po czym cicho westchnął.-No nic. Na razie będę musiał zadowolić się tym-dodał, po czym przysunął się do mnie i złożył krótki pocałunek na moich ustach.

-Będziesz musiał-powiedziałam z uśmiechem, kiedy się odsunął.

-Nie wiem, jak ja to wytrzymam-stwierdził, przybierając minę cierpiącego człowieka.

-Będziesz musiał-powtórzyłam.- A teraz wypad z łóżka, jestem zmęczona i chcę spać-dodałam, przekrzywiając przy tym lekko głowę. Candy spojrzał na mnie zaskoczony.-No co?

-Nic. Skoro tak, idziemy spać-odparł.

-My?-zdziwiłam się, a on pokiwał głową.-Ty nie sypiasz przecież-powiedziałam.

-Sypiam z tobą. Znaczy, ty śpisz, a ja...

-Leżysz i nudzisz się obok mnie całą noc?-spytałam.

-Można tak to ująć-odparł i uśmiechnął się.-Ale to aż tak nudne nie jest-dodał.

-Tak? Aż zaczynam się bać, jaką sobie w takim razie w nocy wymyśliłeś rozrywkę dla zabicia czasu-odparłam z lekkim uśmiechem.

-Ej! To wcale nie tak!-zawołał błazen, obejmując mnie w pasie.

-A jak?-spytałam.

-Tak, że...no... Po prostu kocham cię, lubię spędzać z tobą czas, chcę być pewien, że nic ci nie jest-odparł po chwili wahania.

-To świetnie, ale...-spoważniałam i odsunęłam się od Candy'ego. On popatrzył na mnie zaskoczony.-...teraz, jak już mówiłam, wypad z łóżka!-zawołałam, odpychając go jeszcze przy tym od siebie.

-Dlaczego?-spytał niezadowolony.

-Bo idę spać-odparłam.

-Będę spał z tobą-stwierdził Candy i znowu się do mnie przysunął.

-Nie możesz-odparłam.

-Dlaczego?-powtórzył pytanie.

-Nie wiem. Przecież sam wiesz, że nie możesz spać, w przeciwieństwie do mnie-odparłam z uśmiechem.

-Wiesz, że nie o to mi chodzi!-zawołał błazen.

-W takim razie o co?-zapytałam.

-Wiesz o co-stwierdził chłopak. Westchnęłam.

-Candy, chcę spać sama-powiedziałam w końcu.

-Dlaczego? Kochać się z tobą nie mogę, spać z tobą nie mogę, to co mogę?-odparł Candy.

-Możesz kochać mnie, a potem może zasłużysz na resztę. Nie chcę z tobą spać, bo źle czuję się z tym, że całą noc nudziłbyś się ze mną w łóżku, a Cane pewnie też gdzieś tam by się nudziła. A tak to możesz jej na przykład towarzyszyć i będziecie się nudzić razem-powiedziałam z uśmiechem. Candy westchnął, ale najwidoczniej w końcu zaakceptował moją prośbę i zrozumiał, o co mi chodzi. Co innego, kiedy był przy mnie, bo byłam ledwo żywa, a co innego, kiedy nic mi nie groziło. Nie powinien się dla mnie aż tak poświęcać, a poza tym ja czułabym się w takiej sytuacji niekomfortowo. Jeszcze trochę pogadaliśmy, w końcu Candy pocałował mnie po raz ostatni i wstał z łóżka, kierując się w stronę wyjścia.

-Wiesz, naszła mnie taka myśl... Zawsze możemy zrobić coś, dzięki czemu nie będę się nudził z tobą w łóżku-powiedział, odwracając się w moją stronę. Posłał mi przy tym dwuznaczny uśmiech.

-Niewyżyty seksoholik!-zawołałam, rzucając w niego poduszką. On zaśmiał się i wyszedł z pomieszczenia, unikając w ten sposób ciosu.

~*~

Jak szalona otwierała i przeglądała szuflady w biurku ojca. Liczyła na to, że w którejś z nich znajdzie jakieś dokumenty, umowę, rozkaz, cokolwiek. Była tam masa różnych papierów, ale żadne z nich nie zawierały specjalnie pomocnych dla niej informacji. W końcu, załamana Laura, opadła na fotel przy biurku.

-To na nic-stwierdziła, okręcając się powoli dookoła.-Jak ja mam cokolwiek znaleźć tutaj? Coś przydatnego, co mi pomoże? I czy w ogóle coś takiego tutaj jest? A może się myliłam?-myślała, kręcąc się w kółko na fotelu. Wtem jej wzrok spoczął na obrazie, wisiał na ścianie, na prawo od biurka. Przypomniała sobie, jak jeszcze jako dziecko bawiła się w gabinecie ojca, i któregoś dnia, kiedy musiał na chwilę wyjść, zostawił ją samą, a ona to wtedy odkryła. I nigdy nie dała po sobie poznać, że o tym wie. Laura wstała i szybkim krokiem podeszła do obrazu, po czym powoli go zdjęła.

Jej oczom ukazała się wbudowana w ścianę skrytka, z 8-cyfrowym kodem. Niestety, dziewczyna go nie znała, ale musiała przynajmniej spróbować. Zaczęła wpisywać różne daty, które przychodziły jej do głowy. Datę koronacji jej ojca na króla, datę jego urodzin, swoich urodzin, datę śmierci jej mamy, datę jej narodzin, ale nic nie pasowało. W końcu, załamana Laura, z niechęcią wpisała datę "podpisania pokoju" z Królestwem Guard, ale to też nie było to. Wtedy dziewczyna przypomniała sobie coś... Jak wiele miesięcy temu jej ojciec wrócił do domu po kilkudniowym wyjeździe, dziwnie szczęśliwy, co jak na niego zakrawało wręcz o cud. I stwierdził wtedy, że "już niedługo ich życie odmieni się na lepsze, a wszyscy pozostali będą drżeć ze strachu przed ich siłą i potęgą". Jej ojcu nieraz zdarzało się, że mówił podobne słowa, ale wtedy był jeszcze przy tym tak szczęśliwy, że ten dzień na długo zapadł jej w pamięci. Tylko kiedy dokładnie to było?-pomyślała Laura. W końcu, po paru chwilach, zaczęła dość niepewnie wstukiwać kod.

-1, 7, 0, 2, 2, 0, 1, 8, to chyba było tak-powiedziała cicho Laura. Chwilę później dało się słyszeć cichutki dźwięk, kiedy pokrywa skrytki odskoczyła i otworzyła się. W środku znajdowało się kilka kosztowności, Laura rozpoznała między innymi naszyjnik, który nosiła jej matka. Ale były tam też dokumenty. Dziewczyna sięgnęła po nie drżącą ręką i wyjęła je.

-Dokumentacja ośrodka badań nad genyrami?-przeczytała na głos Laura. Napis wykonany był dużymi, drukowanymi literami, a pod nim, również drukowanym literami, znajdował się równie mocno rzucający się w oczy napis "UTAJNIONE". Pod tym, znacznie mniejszą czcionką, widoczne były dwa nazwiska, dr. Bridget Oslen i dr. Jaime Crossax. I tyle. To była cała pierwsza strona. Laura odłożyła ją ostrożnie na biurko, chcąc przyjrzeć się dalszym kartkom. Jej wzrok napotkał na następnej stronie na ścianę tekstu.  Na sam początek rzuciła jej się w oczy jakaś data, niestety rok był trochę niewyraźny, wyblakły. Dalej znajdował się napis "ilość genyrów: 2". Co to jest genyr?-pomyślała zaskoczona Laura. Następnie przybliżała nieco kartkę do swojej twarzy, aby móc dokładniej przyjrzeć się całości.

-Co ty tutaj robisz?!-Laura usłyszała wrogi głos ojca. Zaskoczona, aż podskoczyła i odwróciła się w jego stronę.

-Ja...-zaczęła niepewnie Laura. Sama nie wiedziała, co powinna i co chciała powiedzieć. W tej samej chwili król zauważył, co dziewczyna trzyma w rękach, spostrzegł też otwartą skrytkę.

-SKĄD TO MASZ?! KTO CI POZWOLIŁ NA TO WSZYSTKO?!-wrzasnął. Podszedł przy tym do dziewczyny, wyrwał jej wszystkie dokumenty i wrzucił je z powrotem do skrytki, po czym zatrzasnął ją.

-Ojcze, ja tylko chciałam...

-NIE OBCHODZI MNIE, CZEGO CHCIAŁAŚ!-krzyknął król, odwracając się do córki.-Całe szczęście, że zdecydowałem się, że jednak sam ci przyniosę te rękawiczki-dodał, rzucając wspomnianą rzecz na blat biurka.

-Ale to nie tak!-zawołała Laura.

-Posłuchaj, smarkulo-zaczął jej ojciec, po czym chwycił ją mocno za ramię, tak, że Laura aż jęknęła z bólu.-Nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Nie wiem, jak poznałaś kod ani skąd wiedziałaś, gdzie jest ta skrytka. Ale masz o tym zapomnieć. Wracasz do swojego pokoju i nie wychodzisz z niego do odwołania. I nie próbuj więcej tego, zaraz wszystko z tej skrytki zniknie i więcej już tego nie znajdziesz. Co w ogóle zdążyłaś przeczytać?-teraz jej ojciec mówił nad wyraz spokojnym tonem, co jeszcze bardziej przerażało Laurę. Dziewczyna zaczęła powoli kręcić głową.

-Ja nic...nic...

-Nie kłam! Choć raz nie kłam!-krzyknął jej ojciec.

-Tylko jakieś nazwiska, jakąś nazwę ośrodka... Coś o genyrach? Co to jest genyr?-odparła Laura.

-Coś, czym nie powinnaś się interesować. Zapomnij, rozumiesz?! ZAPOMNIJ O TYM WSZYSTKIM I STAŃ SIĘ WRESZCIE TAKĄ CÓRKĄ, JAKIEJ POTRZEBUJĘ!-krzyknął król, po czym odepchnął swoją córkę tak, że ta wpadła na biurko. Laura popatrzyła na niego z przerażeniem, po czym zaczęła się powoli cofać w stronę wyjścia. W tej samej chwili jej ojciec wezwał służącego, któremu kazał zamknąć ją w pokoju. Tym razem dziewczyna, idąc do niego, nawet nie próbowała się wyrywać.

~*~

-Mądra dziewczyna, przynajmniej ja się mniej będę nudzić-powiedziała Cane, po tym, jak streściłem jej moją rozmowę z Lily.

-Ale co w takim razie będziemy robić? To takie do kitu, że Lily musi spać...-odparłem. Na chwilę zapanowała między nami cisza.

-Mam!-zawołała nagle moja siostra.

-Co masz?-zapytałem, patrząc na nią obojętnie.

-Pomysł! Jak możemy spędzić wesoło czas. Poćwiczmy jakieś akrobatyczne sztuczki, tak jak kiedyś! Dawno tego nie robiliśmy-zasugerowała Cane. Po chwili namysłu przyznałem jej rację. Udaliśmy się na drugą arenę cyrkową. Zaczęliśmy od naszych ulubionych sztuczek na trapezie, uwielbiamy je, bo jesteśmy idealnie zgranym duetem i to nam zawsze wychodzi najlepiej! Tak spędziliśmy całą noc, bawiliśmy się tak dobrze, że straciliśmy zupełnie poczucie czasu. Naszą zabawę przerwała dopiero Lily.

-Świetnie wam to wychodzi!-zawołała. Cane i ja stanęliśmy właśnie na platformie, po wykonaniu kolejnej ze skomplikowanych sztuczek. Oboje spojrzeliśmy na nią zaskoczeni, nie spodziewałem się jej tu tak szybko.

-Wstałaś już?-zdziwiłem się. Dziewczyna pokiwała głową.

-Jest chyba coś koło 10, nawet głupio mi, że tak długo spałam-odparła.

-Niepotrzebnie. A właśnie, skoro tak ci się podobają nasze sztuczki, to powinniśmy zacząć kontynuować twoją naukę!-zawołałem, a Lily popatrzyła na mnie wystraszona.

-Nie jestem przekonana, czy to dobry...

-To doskonały pomysł!-krzyknęła Cane. Chwilę później ona i ja znaleźliśmy się na dole, obok wciąż protestującej Lily.

-To bardzo głupi pomysł-stwierdziła dziewczyna.

-Poprzednio też tak mówiłaś-przypomniałem jej.

-Tak, ale...

-Nie ma żadnego "ale". Zrobimy jedną nową sztuczkę i zjemy śniadanie, proste-przerwałem jej. W końcu, po jeszcze kilku namowach, Lily dała się uprosić i weszła na platformę.

-No? To w jaki sposób chcecie tym razem narazić moje życie?-zapytała.

-To proste!-zawołałem i klasnąłem w dłonie.- Ja zaczepię się nogami o drążek i chwycę cię za ręce, przelecimy razem nad całą areną, potem wrócimy i Cane cię złapie-wyjaśniłem.

-A ty? Co z tobą?-zapytała Lily.

-Ja dam sobie radę sam, w końcu jestem doświadczonym akrobatą-odparłem.

-No nie wiem...-Lily nie kryła swoich wątpliwości.

-Co? Nie ufasz mi?-spytałem.

-Nie, nie o to chodzi!-zawołała dziewczyna, kręcąc przy tym głową.

-Zatem ustalone! Candy, szykuj się!-powiedziała Cane. Posłusznie chwyciłem jeden z drążków. Najpierw po prostu na nim stanąłem i odepchnąłem się od platformy, co poskutkowało tym, że poszybowałem przez całą arenę. W "drodze powrotnej" zgiąłem nogi w kolanach, jakby "zsunąłem" się w dół z drążka i zaczepiłem kolanami o drążek. Trwało to chwilę, zaś do moich uszu dotarł wystraszony krzyk Lily.

-Nie ma mowy! Ja tego nie zrobię! Nie i koniec!-zawołała, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

-Długo mam tak jeszcze czekać?!-zapytałem.

-Spokojnie, przecież my cię nie zmuszamy, żebyś tu i teraz straciła z Candy'm dziewictwo, tylko żebyś zrobiła z nim tą jedną sztuczkę!-krzyknęła Cane i pchnęła lekko Lily. Zaskoczona dziewczyna nawet nie zaprotestowała i spadła z platformy, akurat wtedy, kiedy ja tam byłem. Bez problemu złapałem ją, czując, jak drążek jeszcze mocniej napina się pod naszym wspólnym ciężarem. Lily krzyknęła, ale kiedy zdała sobie sprawę, że nie spada i nic jej nie grozi, przestała krzyczeć i otworzyła swoje do tej pory zamknięte oczy. Spojrzała w dół.

-Umrzemy tutaj oboje! Przez wasze głupie pomysły!-zawołała Lily, ale w jej głosie słychać było radość. Kiedy skończyliśmy, sama chciała więcej, więc zaproponowałem jej tym razem zwykłe skakanie na trampolinie, na co ona z ochotą przystała.

~*~

Król wezwał do siebie swojego zaufanego dowódcę i przekazał mu wszystkie rozkazy, które on miał teraz wcielić w życie. Otrzymał od władcy oddział przeszkolonych ludzi, odpowiednią broń i wysokie wymagania, którym musiał sprostać. Król Juan rozkazał, aby udali się oni do wyznaczonego miasta, w pobliżu którego, jeśli wierzyć nadajnikowi, znajdowały się ich cele. Wrócili do miejsca, z którego zaczęli swoją wędrówkę. Władca jednak nie chciał, aby, tak jak poprzednio, szpiegowali ich i obserwowali dzień i noc, meldując o każdym ich kroku. Uznał to za zbyt niebezpieczne, tym bardziej, iż chciał, aby istoty te uwierzyły, że dano im wreszcie spokój. Król chciał uśpić ich czujność, ale jednocześnie nie mógł zupełnie ich nie kontrolować. W tym celu wysyłał swój specjalny oddział do tego miasta, aby tam zatrzymali się pod pretekstem pomocy przebywającym tam, zwykłym stróżom królewskiego prawa. To miał być oficjalny cel ich misji. W tym czasie, raz na tydzień mieli się też udać, aby sprawdzić te istoty, co robią, co planują, czy nadajnik nie kłamie. Właśnie dlatego teraz mieli na głowie przygotowania, gdyż jak najszybciej musieli ruszać.

~*~

-A za tekst Cane o moim dziewictwie, tobie się oberwie!-zawołałam, kiedy Candy się ode mnie na chwilę oderwał.

-Co?!-spytał zaskoczony.

-To, co słyszałeś. Jak już zdecyduję się, że chcę to z tobą zrobić, to odczekam jeszcze dodatkowe dwa miesiące, za karę!-zawołałam. Błazen spojrzał na mnie jeszcze bardziej zdziwiony.

-DWA MIESIĄCE?! NO CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ, JA TYLE NIE MOGĘ CZEKAĆ! ZDECYDOWANIE NIE, ZROBIMY TO TERAZ, ZARAZ!-zawołał, po czym zaczął całować mnie po szyi, a dłońmi błądził po całym moim ciele. To było takie przyjemne, czułam się przy nim tak dobrze. Zaczęłam się cicho śmiać, rozbawiona jego reakcją.-Bawi cię to, że zaraz przestaniesz być dziewicą?-spytał odrywając na chwilę się ode mnie.

-Nie bawi mnie, bo tak się nie stanie-odparłam pewnie.

-To wyzwanie? Marna próba sprzeciwienia się mi?-spytał z powagą Candy. Mówił przy tym dość niskim, niesamowicie...pociągającym głosem.

-Może...-szepnęłam cicho.

-Niestety, nie możesz sprzeciwiać się swojemu Panu. A teraz lepiej się pospieszmy, zanim Cane znudzi się sprzątanie za nas i tutaj przylezie. To i tak cud, że się na to zgodziła i mamy teraz chwilę dla siebie!-zawołał Candy, wracając do całowania, lizania i delikatnego przygryzania mnie w szyję. Westchnęłam cicho.

-Nie jesteś moim Panem. Nie jestem twoim psem-odparłam. Nagle Candy oderwał się ode mnie, położył obok i zaczął się śmiać, najpierw cicho, ale potem coraz głośniej.

-Co cię tak bawi?-spytałam, opierając się na łokciu, aby móc na niego patrzeć. Po paru chwilach chłopak spoważniał.

-Ja...nieważne-odparł, po czym też się podniósł i pocałował mnie. Znalazłam w sobie jednak tyle siły woli, aby się od niego odsunąć.

-Ważne! Co cię tak rozbawiło!-zawołałam. Zauważyłam przy tym, że zaczął się czymś strasznie denerwować.

-Gra słów-odparł w końcu, dość niechętnie.

-Jaka znowu gra słów?-spytałam zdziwiona.

-Nie mogę ci powiedzieć. W najlepszym przypadku zerwiesz ze mną, a w najgorszym mnie zabijesz-odparł błazen.

-Powiedz, to się przekonamy, czy to prawda. Choć wątpię, czy jest coś takiego, co mogłoby mnie zmusić do takich czynów-odparłam. Nie mogłam się powstrzymać i dotknęłam delikatnie palcami jego klatki piersiowej, która powoli unosiła się i opadała pod wpływem oddechów.

-Nie jesteś moim psem, to prawda. Jesteś moją suczką-odparł w końcu, po czym znowu się uśmiechnął, jakby rozbawiony tym wszystkim. Czasem naprawdę nie mogłam go pojąć, raz się denerwuje, a za chwile jest radosny.

-Ty!-zawołałam, udając przy tym oburzenie. Walnęłam go lekko otwartą dłonią w klatkę piersiową, przez co upadł z powrotem na poduszki. Nie byłam jednak na niego naprawdę zła. Może powinnam, ale nie potrafiłam. Gdyby ktokolwiek inny tak mnie potraktował, byłabym pewnie nieźle wkurzona, ale w jego przypadku to było wręcz naturalne. I właściwie mi nie przeszkadzało, co mnie nawet dziwiło. Candy chwycił mnie jedną ręką za dłoń, którą go uderzyłam, a drugą wsunął powoli pod bok, na którym leżałam.

-Chodź do mnie-powiedział, ignorując moje "oburzenie". Następnie pociągnął mnie w swoją stronę. Pozwoliłam mu na to, nawet sama przesunęłam się bliżej niego, co ostatecznie poskutkowało tym, że znalazłam się na nim, usiadłam na jego brzuchu. Nie czekając wiele, wyswobodziłam się z jego uścisku i sama złapałam go za ręce, po czym przygwoździłam mu je po bokach głowy.

-I co ty na to? Teraz to ja jestem Panią, a ty moim psem-powiedziałam, pochylając się nad nim. Nasze spojrzenia spotkały się. Włosy, który miałam do tej pory zarzucone na plecy, zsunęły się i dotykały teraz delikatnie jego szyi.

-Wcale mi to nie przeszkadza, bądź co bądź, nadal to ja kontroluję sytuację-odparł. Bez problemu wyswobodził się z mojego uścisku, położył ręce na mojej szyi i przyciągnął mnie do siebie, po czym pocałował. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, nawet o tym nie myśląc, a drugą zatopiłam w jego włosach. Mój oddech przyspieszył, tak jak i jego. Miałam wrażenie, że oddychamy jednym rytmem, wspólnym powietrzem, że tworzymy swoistą jedność. Candy zsunął jedną rękę na moją talię, drugą zaczął delikatnie głaskać mnie po plecach. W pewnej chwili dołączyła do tego druga ręka, a chwilę później użył odrobiny siły i przycisnął mnie do siebie. Zmusił mnie w ten sposób, żebym się na nim położyła. Cudem udało mi się wyswobodzić spomiędzy naszej dwójki moją dłoń. Candy przesunął swoje dłonie na moją talię, chwycił mnie w pasie i zsunął z siebie trochę niżej, przez co poczułam między swoimi nogami...coś twardego. Spróbowałam się odczepić od Candy'ego, ale on mi na to nie pozwolił. Kiedy tylko trochę się uniosłam, zrzucił mnie z siebie, ale chwilę później sam znowu znalazł się nade mną. Spodziewałam się tego, że znowu zacznie mnie całować lub, co gorsza, namawiać do innych rzeczy, ale on nie zrobił żadnej z tych dwóch rzeczy. Pochylił się tylko nade mną i przyłożył ucho do mojej klatki piersiowej. Z zaskoczenia na ułamek sekundy wstrzymałam nawet dech, jednak po chwili zaczęło do mnie docierać, o co może mu chodzić.

-Dziwne ci serce bije. Wcześniej to już zauważyłem. Słychać je jakby...bardziej z prawej niż z lewej-powiedział, odrywając się ode mnie.-Albo po prostu jestem coraz bardziej pojebany i mam omamy słuchowe.

-Nie masz żadnych omamów słuchowych, to ja mam, ale coś innego. Dekstrokardię-odparłam. Candy popatrzył na mnie zaskoczony.

-Co? Jaką znowu dyskokart...

-Dekstrokardię-poprawiłam go, po czym westchnęłam. Przy wszystkich swoich dziwniejszych "dolegliwościach", jak chociażby zdobywanie nowych mocy, często o tym zapominałam, bo rzadko to dawało jakieś objawy.

-A co to jest?-dziwił się dalej Candy, przypatrując mi się przy tym uważnie.

-Taka...dolegliwość. Objawia się tym, że po prostu...mam serce po prawej stronie, podczas gdy większość ludzi ma je po lewej. Z kolei na przykład wątroba powinna być po prawej, a ja ją mam po lewej. Po prostu większość moich narządów w klatce piersiowej i brzuchu jest ułożonych dokładnie na odwrót, niż powinny być-wyjaśniłam.

-Naprawdę? Jak to możliwe? Skąd o tym wiesz? I dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś?-zapytał błazen.

-Wiem, bo to wyszło na jaw kiedyś, kiedy pojawiła się po raz pierwszy moja nowa moc. Zbadał mnie wtedy jeden z nadwornych lekarzy i tak się tego dowiedziałam. Tak samo jak tego, że to po prostu wada wrodzona, taka się urodziłam. Może moja siostra miała tak samo, może nie, trudno to stwierdzić. A nie mówiłam nic, bo to nie daje praktycznie żadnych objawów, często nawet o tym zapominam-wyjaśniłam.

-Ale powinnaś mimo to powiedzieć mi o tym. Chcę wiedzieć wszystko o twoim stanie zdrowia, w końcu martwię się o ciebie-odparł Candy.

-Wiem, wiem. Przepraszam, ale ja po prostu, no, nie pomyślałam o tym-odparłam.

-Nic się nie stało. Ale jeśli powinienem wiedzieć coś jeszcze o tobie, jeżeli coś jeszcze przede mną ukrywasz, to wiedz, że masz ostatnią szansę-powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie lekko.

-Nic więcej już nie ukrywam, wiesz o mnie wszystko!-zawołałam, odwzajemniając uśmiech.

-I tak ma być!-odparł, po czym pochylił się i złożył na moich ustach krótki pocałunek. Chwilę później wyprostował się i odwrócił głowę w stronę wejścia, po czym westchnął cicho.-No i koniec zabawy-dodał. Oboje słyszeliśmy już kroki Cane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro