Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Wpadłam do cyrku i zaraz zaczęłam się głośno drzeć, szukając Candy'ego i Lily.

-Ciszej-syknął mój brat, pojawiając się znikąd i zasłaniając mi ręką usta.-Musisz się tak drzeć?-zapytał.

-Mufę. Mam fos fasnego fo pofiefienia-odparłam. Trochę ciężko było mi mówić z jego dłonią na moich ustach.

-Lily śpi, obudzisz ją-powiedział mój brat.

-A dobra, to w takim razie jej powiemy jutro... Zaraz... A skąd wiesz, że ona śpi?-zdziwiłam się.

-Rozmawiałem z nią, a potem poszła spać. Więc jeśli twoje wrzaski jej nie obudziły, to śpi.

-Rozmawiałeś z nią?!

-Tak właśnie przed chwilą powiedziałem.

-I co?

-Co "co"?

-Co mówiła?-ponagliłam mojego brata.

-A co miała mówić? O czym?-on naprawdę sprawiał wrażenie, jakby nie miał pojęcia, o czym mówię.

-Wiesz, o co mi chodzi-powiedziałam, krzyżując ręce. Candy westchnął.

-Wiem, wiem. I właściwie to powinienem o tym z tobą szczerze pogadać.

-No to słucham.

-Widzisz, jak tak sobie pogadaliśmy, to wyszło, że jej naprawdę bardzo zależy na innych-zaczął Candy.

-To już wiemy. Aż za bardzo-odparłam.

-No, i opowiedziałem jej dalszą część naszej historii. Poprosiła mnie o to. A wtedy stwierdziła, że bardzo nam współczuję i w ogóle, ale wydawała się naprawdę miła i przejęta. Uznała jednak, że pokaże nam, że nie wszyscy ludzie są źli. I poprosiła mnie o pewną rzecz, a ja się zgodziłem w naszym imieniu-wyjaśnił Candy.

-O co cię poprosiła?

-Żebyśmy nie zabili więcej nikogo, dopóki ona z nami jest-odparł mój brat.

-Że co?-spytałam. Candy powtórzył to samo, co przed chwilą powiedział.-Nie no nie wierzę. Ja myślałam, że się przesłyszałam, ale jak widać nie-odparłam ze spokojem. Mój brat spojrzał na mnie zaskoczony.

-Nie jesteś na mnie wściekła?-zapytał.

-Wściekła? Nie-odparłam i roześmiałam się na chwilę.-Jestem niesamowicie wkurwiona!-zawołałam.-Jak mogłeś...?!-Candy znowu się na mnie rzucił i zasłonił mi usta ręką.-...posfolic na fos fakieko, fabije fie!-krzyczałam, próbując mu się wyrwać.

-Uspokój się, jesteś za głośna-syknął Candy. Po chwili rzeczywiście spróbowałam się nieco uspokoić i ten debil mnie puścił.

-Czy możesz mi wytłumaczyć, o co tutaj chodzi? Dlaczego się na to zgodziłeś?-zapytałam.

-Bo mnie poprosiła-odparł Candy, ale ja wiedziałam swoje.

-Nie mówisz mi wszystkiego-powiedziałam pewnie i znowu skrzyżowałam ręce. Mój brat westchnął.

-Nie. Nie mówię ci wszystkiego-przyznał.

-No więc...?

-Bo ona.... Zaproponowała mi coś tak szalonego jak na nią, że zrozumiałem, jakie to dla niej ważne, żebyśmy nie zabijali. Przynajmniej przez czas jej pobytu tutaj-odparł mój brat. Uniosłam lekko brew.

-A co takiego ci zaproponowała?-spytałam.

-Nie mogę powiedzieć-odparł, wyraźnie pochmurniejąc. A mnie w tym samym momencie olśniło.

-Oż ty! Naprawdę to zrobiła? I co, jak było? Ale... teraz ona pewnie będzie całe dni chodzić załamana tym faktem, że już nie jest taka nieskalana-powiedziałam z uśmiechem, a Candy spojrzał na mnie tak, jakby zaraz miał wyczarować swój młot i mi nim przywalić. Od razu spoważniałam.

-Łatwo się domyśliłaś-stwierdził.

-Bo cię znam. I ona trochę też. Musiała wpaść na to, że tylko tak może cię do czegokolwiek przekonać-odparłam.

-A ja się nie zgodziłem. I nie chciałem tobie mówić, bo to było zbyt... osobiste. Ale sama się domyśliłaś, bo jak stwierdziłaś, znasz mnie i ona też mnie zna. Ale nie mów jej, że o tym wiesz-powiedział z powagą Candy.

-No fakt, pewnie umarłaby ze wstydu, ale... aż tak się o nią martwisz?-zdziwiłam się.

-A ty nie? Sama przyznałaś, że ją lubisz-zauważył Candy.

-Ja...ugh....-sama nie wiedziałam, co o tym myśleć. Po prawdzie naprawdę ją polubiłam.-...ale aż tak? Nie zabijać, bo ona tego chce? Nie byłam do końca przekonana.

-Jeśli nie chcesz zrobić tego dla niej, zrób to dla mnie-odparł Candy.

-Dla ciebie? Mam dla ciebie nie zabijać? Teraz rozumiem z tego chyba jeszcze mniej...-pokręciłam głową.-Ale...niech stracę. Chyba od razu nie umrę z nudów, a przecież ona nie zostanie z nami na zawsze, co nie?-odparłam z uśmiechem.

-Naprawdę? Dziękuję ci, Cane. Jesteś wspaniałą siostrą-odparł z uśmiechem Candy.

-Zdecydowanie jestem wspaniałą siostrą, na którą nie zasługujesz, debilu. A teraz pozwól, że ja ci coś opowiem-odparłam i powiedziałam mu o mojej przygodzie. Candy uznał to za naprawdę dziwne, ale nie aż tak niepokojące. Mądrze zauważył, że facet mógł pomagać w transporcie jakichś cennych towarów czy ludzi i po prostu oddalił się od ich obozu/został w tyle za pochodem. A las jest przecież ogromny i mogłam nie natknąć się na tych ludzi, a na jego przypadkiem trafić. Co do broni... to było dziwne, ale może po prostu była zepsuta? Uznałam, że Candy całkiem mądrze to wszystko sobie wytłumaczył i że to mogło być prawdopodobne.

~*~

-To głupi pomysł-stwierdził Candy. Mówił to tak szczerze i pewnie, jakby to było coś oczywistego.

-Dlaczego?-zdziwiłam się.

-Nie znasz się na szpiegowaniu, włamywaniu się, a już stanowczo jesteś zbyt dobra, żeby grozić komukolwiek, nawet temu królowi. I od razu to po tobie widać. Nawet gdybyś zagroziła, że zabijesz króla, założę się, iż nawet on sam by się tym nie przejął. Widać po tobie, że jesteś po prostu dobrą duszyczką-wyjaśnił chłopak. Poczułam lekką złość i z tego wszystkiego aż przygryzłam wargi.

-Wyjątkowo muszę przyznać rację bratu. Jesteś dobra i widać to po tobie. Mówiłam ci, że to cię kiedyś zgubi-powiedziała Cane.

-To może wy macie jakiś pomysł?-spytałam. Candy od razu się ożywił.

-Główny strateg zawsze w pogotowiu!-zawołał. Jego siostra prychnęła z pogardą,a on spiorunował ją wzrokiem.-Jakiś problem?-spytał.

-Tak, mam problem. Jeżeli ty jesteś naszym głównym strategiem, to polegliśmy już na starcie-powiedziała Cane.

-Ej, dobra. Jestem wam bardzo, bardzo wdzięczna za pomoc, ale musimy się skupić i coś w końcu wymyślić-przerwałam im. Candy i Cane spojrzeli na mnie, o dziwo, z powagą.

-Ależ oczywiście!-zawołał z ekscytacją Candy i poderwał się od stołu.-Całą trójką złożymy wizytę szanownemu królowi. Ty może nie byłabyś w stanie zrobić mu krzywdy...

-A wy mieliście nie zabijać-przypomniałam mu.

-A kto mówi o zabijaniu? Wystarczy parę gróźb, no ewentualnie ucięcie palca czy dwóch-odparł chłopak. Nie byłam co do tego do końca przekonana, ale fakt, przynajmniej bez gróźb nie mogło się obyć, a ja nawet w tym za dobra nie byłam. Przynajmniej będę tam z nimi, w razie potrzeby ich powstrzymam-pomyślałam. Westchnęłam i niechętnie przyznałam rację Candy'emu.

-To co teraz zrobimy?-zapytałam.

-To proste, wystarczy przenieść nasz cyrk...-zaczęła Cane.

~*~

Kopnąłem ją pod stołem tak, że zachwiała się i prawie spadła z krzesła, ale na szczęście dla Lily to wyglądało, jakby po prostu straciła równowagę. Posłałem jej spojrzenie mówiące, że ma milczeć i zostawić wszystko mi. Prawie się głupia wygadała.

-Skoro wiemy, jak dotrzeć do stolicy, to zajmie nam to kilka dni. Po prostu tam pójdziemy, udając grupę wędrownych artystów. Proste? Proste!-zaproponowałem. Lily po namyśle przyznała mi rację.

-Wydaje mi się, że możemy chyba wyruszyć już jutro, co wy na to?-zapytała.

-Doskonale, dzisiaj jeszcze odpoczniemy, wszystko przygotujemy, a jutro ruszamy! A skoro o tym mowa, ty sobie sporządziłaś mapę?-zapytałem. Lily kiwnęła głową.-To ją przynieś. Przyda się, zeby ustalić dokładną trasę-dodałem.

-Racja. Powinnam ją wziąć ze sobą od razu-powiedziała dziewczyna, po czym wstała od stołu i poszła po wspomnianą mapę.

-Nie uważasz, że teraz moglibyśmy jej powiedzieć prawdę o naszym cyrku?-zapytała Cane.

-Wtedy zażyczy sobie pewnie, żebyśmy ją odstawili do domu-odparłem. Moja siostra na chwilę zamilkła.

-Nie chcę się jeszcze z nią żegnać. Wnosi tutaj taki... spokój. I tylko z nią, nie licząc ciebie, potrafię się tak dobrze dogadać-powiedziała po chwili Cane.

-Sama widzisz. Poza tym, musimy działać razem. My też mamy w tym interes, żeby dowiedzieć się, o co tu chodzi. Dlaczego Lily trafiła akurat do nas. A jeżeli dowie się, że może bez problemu wrócić do domu? Że znamy drogę? Może nie będzie chciała dłużej już z nami współpracować i utkniemy z naszym śledztwem sami, zmuszeni zacząć od początku-dodałem. Cane kiwnęła niepewnie głową. Jej pewnie też nie podobało się już okłamywanie Lily. Poza tym byłem niemal pewien, że dziewczyna nie zostawiłaby nas ot tak i na pewno pomogła "w śledztwie", nawet jeśli dowiedziałaby się o kłamstwie i zaplanowała swój powrót do domu. Tyle że stuprocentowej pewności nie mieliśmy, a ja nie chciałem, żeby Lily nas już zostawiała. Co prawda dopóki z nami była, nie mogliśmy zabijać, ale i tak jej obecność była po prostu... przyjemna. I to przecież nie było z naszej strony samolubne, w końcu bądź co bądź pomagaliśmy jej w tej sprawie. Po chwili Lily wróciła i zajęliśmy się ustalaniem naszej drogi. Ani mi, ani najpewniej Cane nie uśmiechała się taka piesza podróż, ale nic innego nam nie pozostało. Długo dyskutowaliśmy nad tym, jak wszystko dobrze zorganizować, a także nad tym, co zrobimy, kiedy dotrzemy na miejsce. Lily była taka podekscytowana tym, że w końcu pomoże swoim bliskim. Wstępnie długość naszej wędrówki oceniliśmy na dwa tygodnie. A kiedy już wszystko, co najważniejsze, ustaliliśmy, nie wiedzieć kiedy, nasze zebranie przerodziło się w przyjacielską pogawędkę.

~*~

Kiedy zorientowałem się, że Lily zniknęła, byłem nieźle zaskoczony. Jeszcze chwilę wcześniej widziałem ją gdzieś z jej mapą, z którą się nie rozstawała, potem Cane mnie na chwilę zagadała i teraz nigdzie nie mogłem dostrzec dziewczyny. Ale było już dość późno, więc uznałem, że najpewniej poszła spać. Arena cyrkowa po drugiej stronie cyrku stała się właściwie czymś na kształt jej pokoju, osobistej strefy komfortu i bezpieczeństwa, której na pewno nie powinien naruszać jej niedoszły gwałciciel, ale ponieważ to była ostatnia noc przed naszym odejściem stąd, postanowiłem jednak zaryzykować. Poszedłem na miejsce i niemal od razu odszukałem jej kryjówkę pod trybunami. Upodobała sobie konkretne miejsce, jak najdalej od wejścia. Niemal zawsze tutaj sypiała. Starałem się nie robić za dużo hałasu, bo jeżeli spała, nie chciałem jej obudzić. Schyliłem się i zajrzałem pod trybuny. Lily leżała na ziemi, z zamkniętymi oczami, zwinięte w pozycji embrionalnej. Już miałem odejść, kiedy nagle otworzyła oczy.

-Candy Pop?-zdziwiła się lekko. Tak rzadko słyszałem swoje pełne imię, że czasem aż dziwnie mi było, kiedy ktoś go używał.

-We własnej osobie. Spodziewałaś się kogoś innego?

Lily podniosła się do pozycji siedzącej.

-Właściwie to nie-odparła.

-Wybacz, że cię obudziłem-powiedziałem po chwili.

-Nie obudziłeś mnie. Tak naprawdę nie spałam, dopiero próbowałam zasnąć-odparła.

-Więc wybacz, że ci przeszkadzam. Lepiej już...

-Nie mogę spać-powiedziała nagle Lily. Chciałem wstać i odejść, ale powstrzymałem się.

-Za bardzo się pewnie przejmujesz-odparłem.

-Może i tak... Pewnie masz rację-powiedziała. Uśmiechnąłem się lekko.

-Posuń się-powiedziałem, po czym wgramoliłem się pod trybuny obok niej. Lily nie kryła zdziwienia.

-Co ty robisz?-spytała, a w jej głosie oprócz zaskoczenia usłyszałem nutę strachu. Nic dziwnego. Po czymś takim ja bym sobie drugi raz nie zaufał-pomyślałem. Postanowiłem jednak robić dobrą minę do złej gry. Posłałem jej kolejny przyjazny uśmiech, sadowiąc się obok niej.

-Nie możesz zasnąć, więc opowiem ci bajkę-odparłem. Teraz Lily spojrzała na mnie jak na oszołoma.-No co? Na dzieci działa-powiedziałem, widząc jej wzrok.

-Nie jestem dzieckiem.

-Ale nie możesz zasnąć. Każdy sposób jest dobry-powiedziałem.

-W sumie masz rację. Chociaż przywykłam, że to raczej ja opowiadam bajki na dobranoc, a nie ich słucham.

-Tym bardziej czas na zmianę. Kładź się-dodałem, wskazując podłogę. Przez to wyglądało to trochę, jakbym rozkazywał psu... Lily posłała mi zdziwione spojrzenie.-Przed opowiedzeniem bajki dziecko idzie do łóżka, a odpowiedzialny rodzic siada obok i opowiada-dodałem.

-Więc dlaczego w naszym przypadku to dziecko ma opowiedzieć bajkę odpowiedzialnemu rodzicowi?-zapytała dziewczyna, jednak mówiąc to położyła się na plecach na ziemi, tak, że wciąż mogliśmy na siebie patrzeć. Uśmiechnęła się do mnie lekko, co też odwzajemniłem.

-Ja tutaj jestem odpowiedzialnym rodzicem, a ty dzieckiem!-zawołałem.

-Polemizowałabym-odparła Lily.

-Cicho bądź i słuchaj bajki-odparłem.

-Zamieniam się w słuch-powiedziała Lily.

-Ostrzegam tylko, że to bajka rymowana. Taki wiersz czy coś-odparłem.

-Moja ciekawość sięgnęła zenitu. No opowiadaj, mój ty Homerze-powiedziała Lily i posłała mi zachęcający uśmiech.

-Już. Tylko ostrzegam, że to bajka dla dzieci niezbyt wysokich lotów. Nie oczekuj królewskiego poematu-ostrzegłem.

-Na pewno aż tak źle nie będzie-powiedziała Lily. Ostatni raz się do niej uśmiechnąłem, Lily to odwzajemniła, i zacząłem mówić:

Siła miłości odmienić może świat

Mój, twój, ich, nasz cały świat

Siła miłości nie zna granic

Bo prawdziwa miłość granice ma za nic

Tak twierdziła ta Pani

Co w dworku drogim mieszkała

W drogie suknie się przyodziewała

Klejnoty uwielbiała

Lecz nade wszystko kochała pomagać

Ratować, służyć, w potrzebie wspomagać

Jej dworek zawsze dla biednych otwarty był

Pomagała każdemu, nawet złemu

I tak razu pewnego gdy na zewnątrz mróz ostry smagał

Do dworku zawitał gość, co pomocy wymagał

Tajemniczy, małomówny, zaufania jego zachowanie nie wzbudzało

Lecz Pani pomóc mu chciała, tak jak serce dobre kazało

Pomogła, wyleczyła, zadbała

Biedny on był, lecz ona za pomoc nic nie chciała

Ponad to aby dalej sam szerzył wśród ludzi dobro

Na co on ochoczo przystał podobno

Wiele miesięcy spędził ów gość u Pani owej

Aż pewnego dnia w dworku zabrakło cennej biżuterii rodowej

A wraz z nią zabrakło gościa

Rozbójnika, oszusta, kanciarza, słowem, niecnego jegomościa

Pani była smutna, ale nie zła

Dalej pomagała, ile tylko mogła

Aż pewnego dnia, rzecz niespotykana

Tamtego jegomościa spotkała

Pobity, umierający, znów pomocy wymagał

Choć gdy poznał Panią, przed pomocą się wzdragał

Jemu wstyd było przyjmować pomocy więcej

Od Pani tak dobrej i pięknej

Ona jednak do dworku go zabrała

Mimo protestów pomoc zaoferowała

Opłaciła lekarzy, lekarstwa wszelakie

On nie mógł pojąć, czym zasłużył na traktowanie takie

Jednak szczerze przeprosił za swe postąpienie

U Pani jednak szybko zło szło w zapomnienie

Kłamca, oszust, zdrajca, rozbójnik

Ten odwieczny awanturnik

Dojrzał jej czyste serce i jego własne

Zabiło szybciej, jak nigdy przedtem właśnie

Miłości poznał smak

Do tej pory nie wiedział, że smakowała pięknie tak

I przyrzekł wiernie Pani służyć

Choć nie mógł się łudzić

Nie zasługiwał na nią

Na swoją ukochaną, dobrą Panią

Ona jednak przejrzała jego serce

I wkrótce, uradowana wielce

Odkryła, że ten człowiek kiedyś zły i niemajętny

Nie jest jej obojętny

Bo jej czyste serce

Uzdrowiło jego plugawe serce

A za tak piękny uczynek

Bóg zesłał im obu miłość w podzięce

~*~

Gdzieś w połowie "bajki" Lily naprawdę usnęła, ale mimo to zdecydowałem się skończyć opowieść. Może dla samego siebie? Kiedyś naprawdę zabawiałem ludzi i ich lubiłem, ale to było wieku temu. A to była jedna z niewielu bajek, które opowiadałem i które jeszcze pamiętałem. Wypadało ją więc sobie przypomnieć. Kiedy skończyłem opowieść, posiedziałem jeszcze chwilkę przy Lily, po czym chciałem wstać i odejść. Jednak w tej samej chwili dziewczyna przebudziła się na chwilę, przesunęła nieco i, nawet na mnie nie spoglądając, położyła mi swoją głowę na kolanach, po czym poszła spać dalej. Zaskoczyła mnie tym niesamowicie, ale szybko doszedłem do wniosku, że jak każdy człowiek, który znajduje się na pograniczy snu i jawy, sama pewnie nie wiedziała, co robi. Mógłbym, a pewnie nawet powinienem ją obudzić, bo inaczej możliwe nawet było, że będę zmuszony przesiedzieć tak tutaj z nią całą noc. Ale na razie nie spieszyło mi się, żeby ją budzić. Włosy Lily rozsypały się wokół jej głowy, tworząc jedną wielką, fioletową plątaninę, w której aż chciało się zanurzyć dłoń, ale wolałem tego nie robić, żeby jej przypadkiem nie obudzić. Oddychała tak równo i spokojnie... Przynajmniej teraz, kiedy spała, wyglądała, jakby znów czuła się przy mnie bezpiecznie. Jednak nie dałem rady się powstrzymać, wyciągnąłem dłoń i delikatnie odgarnąłem jej z twarzy kosmyk włosów. Ale potem szybko z powrotem zabrałem rękę. Nie chciałem jej przypadkiem obudzić, w końcu w przeciwieństwie do mnie i Cane, potrzebowała snu, zwłaszcza przed taką wyprawą...

~*~

Ok, to jednak było trudne zadanie. Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, ale na pewno sporo, a Lily dalej spała z głową na moich kolanach. Oprócz tego, że zaczynałem się mimo wszystko trochę nudzić i że nogi mi drętwiały, doszedł do tego jeszcze fakt, iż patrzenie na tego cukiereczka, kiedy tak słodko sobie spał, nie należało do rzeczy przyjemnych. Znaczy, to było przyjemne, bo podziwianie pięknych rzeczy, a już zwłaszcza kobiet (dop. aut. Candy wyszedł chyba na lekkiego szowinistę, bo porównał kobietę do rzeczy XD) przyjemne było, ale po pewnym czasie przestawało wystarczać. Ostrożnie zanurzyłem dłoń w jej włosach i zacząłem się nimi bawić. Westchnąłem cicho. Mimo wszystko siedzenie z Lily było przyjemne, tylko co dalej? Rano ona mnie albo zabije, albo w najlepszym przypadku wszystko wróci do stanu sprzed dzisiaj. Znowu będzie mnie traktować jak swojego wroga, czemu właściwie nie miałem prawa się dziwić. Nagle Lily poruszyła się, a ja z przestrachem zabrałem rękę. To koniec-pomyślałem. Zaraz się obudzi. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dziewczyna po prostu zmieniła pozycję i położyła się na plecach. Ciekawe, czy coś jej się śni, a jeśli tak, to co-pomyślałem mimowolnie. W tej samej chwili wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nie miałem pojęcia, skąd się wziął, może po prostu chciałem przypomnieć sobie tamtą chwilę? Albo dać jakoś ujść swoim coraz śmielszym zapędom? Jednak po przemyśleniu wszystkich za i przeciw uznałem, że to duże ryzyko. Lily naprawdę mogła się obudzić, ale nie potrafiłem pozbyć się tej myśli. Chyba zanim jeszcze zacząłem zastanawiać się nad tym pomysłem, wiedziałem tak naprawdę, jak postąpię. Pochyliłem się nad dziewczyną, przytrzymując jednocześnie własne włosy, żeby nie uderzyły jej w twarz. Dopiero potem puściłem je, a one delikatnie rozsypały się, mieszając się z włosami Lily, w których znowu zatopiłem na chwilę swoją dłoń. A później jeszcze bardziej się pochyliłem i złożyłem na jej ciepłych, miękkich ustach krótki pocałunek. Żałowałem, że nie mógł trwać dłużej i że Lily nie mogła go odwzajemnić. I nie miałem pojęcia, jakim w ogóle cudem zdołałem się od niej oderwać. Wyprostowałem się ze strachem, pewien, że teraz już na pewno Lily się przebudzi, ale nic takiego się nie stało. A do mnie po chwili dotarło, jak zły był ten pomysł. Jeśli chcę jej jakkolwiek wynagrodzić to, co zrobiłem, nie powinienem był jej więcej krzywdzić. Nawet jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy. To, że śpi, nie usprawiedliwia mnie-pomyślałem z goryczą. No i jeszcze teraz, kiedy przypomniałem sobie, co czułem, gdy pierwszy raz ją całowałem... Jeszcze trudniej było mi się powstrzymać przed tym, czego naprawdę pragnąłem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro