Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

-Czy Południowa Wieża będzie znajdować się na południu?-zapytała Cane.

-A gdzie, na północy? Ty pomyśl czasem-odparłem. Dziewczyna posłała mi wkurzone spojrzenie.

-Odezwał się geniusz-powiedziała.

-A żebyś wiedziała.

-Dobra, nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Idziemy tam?-spytała Cane.

-Jeszcze się pytasz? Chyba przyszliśmy tutaj po to, żeby ją poznać, nie? Może być ciekawie-odparłem. Cane podeszła do jednego z okien

-Nie jestem dobra z geografii, ale uwzględniając porę roku, położenie słońca i porę dnia, to na moje, południe powinno być gdzieś tam-powiedziała, wskazując na kilka wznoszących się wysoko w górę wież.

-Poszli w tamtą stronę-przyznałem.

-A biorąc uwagę, że strażnik uznał Południową Wieżę za miejsce, gdzie nie uda nam się dotrzeć, to pewnie chodzi o tę najbardziej oddaloną. I najwyższą-powiedziała Cane.

-Niewykluczone.

-To idziemy?

-Musimy. Jak jeszcze trochę tu zostaniemy i nadal będą tutaj zaglądać ci strażnicy, to niedługo cała podłoga będzie zasłana ich trupami-odparłem. Cane spojrzała przelotnie na to, co zostało z ludzi, którzy nie mieli dziś dość szczęścia i natknęli się na nas, kiedy opowiadałem swojej siostrze o spotkaniu z tamtą dziewczyną. Żeby mieć chwilę spokoju i móc porozmawiać, poszukaliśmy jakiegoś odosobnionego miejsca, ale, jak widać, nie było dość odosobnione.

-Ja bym tam nie miała nic przeciwko-powiedziała z uśmiechem, trącając nogą odciętą dłoń.

-W sumie to ja też nie, ale teraz nie czas na to-powiedziałem. Następnie podszedłem do drzwi, uchyliłem je lekko i wyjrzałem na zewnątrz.

-Na razie ani żywej duszy-powiedziałem, po czym wyszedłem z pomieszczenia, a Cane za mną.

-Żywej?-spytała z uśmiechem, który odwzajemniłem.

-Dobra, plan może być taki: idziemy tam, ale tym razem wolę niepotrzebnie nie ryzykować-powiedziała Cane, a ja jedynie skinąłem głową.

~*~

-Ale ja nie rozumiem, o co ci chodzi-powiedziałem do Cane. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.

-Aha, teraz będziesz mnie ignorować?-spytałem. Nadal nic.

-Serio, z czym ty masz problem?!

-Z czym?! Z tym, że się chyba umówiliśmy! Mieliśmy bez problemów tam iść, ale nie ty, musiałeś po drodze jeszcze kogoś zabić! Jakbyś nie mógł ten jeden raz odpuścić!-zawołała moja siostra, po czym przystanęła, odwróciła się do mnie i obrzuciła mnie wściekłym spojrzeniem.

-Co ja poradzę na to, że nie mogłem przejść obojętnie obok takiej okazji?-odparłem z uśmiechem. Cane westchnęła.

-Dobra, chodźmy lepiej dalej-powiedziała, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę jakichś schodów.

-Skąd wiesz, że tędy tam dojdziemy?-zapytałem.

-Bo żeby znaleźć się na piętrze, to zazwyczaj trzeba na nie wejść po schodach-odparła Cane.

-Albo wjechać windą-powiedziałem.

-Ale tutaj windy nie ma!

-Skąd wiesz? Szukałaś?

-Candy!

-Ja serio pytam. Nie chcę biegać niepotrzebnie po schodach w tę i z powrotem-powiedziałem. W końcu doszliśmy do końca schodów. Naszym oczom ukazał się kolejny pusty korytarz z białymi ścianami. Niemal wszystko tam było białe, nie licząc czerwonego dywanu na podłodze. Po każdej z jego stron była para drzwi.

-To do któ...-nie zdążyłem dokończyć pytania, kiedy jedne z drzwi otworzyły się. Cane i ja spojrzeliśmy na siebie, a potem przenieśliśmy wzrok na osobę, która wyszła na korytarz. A było to...dziecko! Rozpoznałem w nim nawet po chwili tego samego dzieciaka, którego wcześniej widziałem z tamtą dziewczyną. Malec zrobił parę kroków naprzód i dopiero potem odwrócił się w bok i zobaczył nas. Najpierw spojrzał na naszą dwójkę zaskoczony, ale potem się uśmiechnął. No tak, pewnie do tak małego dzieciaka nie dociera nawet, że błazny, które przed sobą widzi, są całe we krwi-pomyślałem, a potem spojrzałem na Cane. Uśmiechnąłem się złowieszczo, a ona ten uśmiech odwzajemniła. Dokładniejszej odpowiedzi nie potrzebowałem! Niemal natychmiast pojawiłem się przy dziecku.

-Kim ty jesteś? Dlaczego wyglądasz jak Lily?-spytało dziecko. Nic nie odpowiedziałem, nie miałem tym razem ochoty bawić się w nianię przed zabiciem go. Zaśmiałem się tylko lekko, po czym uniosłem ręce nad głowę. W tej samej chwili pojawił się w nich mój młot, który opuściłem na dziecko, wkładając w to niemal całą swoją siłę. Najpierw spostrzegłem dziwny, fioletowy dym, ale potem natychmiast poczułem, jak mój młot w coś uderza. To coś było miękkie, ale jednocześnie trochę twarde, więc byłem pewien, że starłem na miazgę ciało dzieciaka. Ale kiedy zabrałem z powrotem młot i spojrzałem na swoje dzieło, z wrażenia zabrakło mi tchu. Przede mną na wznak leżała ta sama dziewczyna, którą wcześniej widziałem, a dziecko jak gdyby nigdy nic siedziało kawałek dalej i ze zdziwieniem i strachem patrzyło na zmianę na nią i na mnie. Po chwili dziewczyna spróbowała się podnieść, choć widać było, że jakikolwiek ruch sprawia jej ból. To mnie akurat nie dziwiło, w końcu uderzyłem ją swoim młotem. Spojrzałem przez ramię na Cane, która stała kilka metrów dalej, ale jej mina sugerowała, że też nie ma pojęcia, co się tutaj stało. Dziewczyna w końcu dała radę podnieść się na kolana i spojrzała na mnie z wściekłością. W tej samej chwili dziecko jakby wybudziło się z transu i zaczęło płakać. Dziewczyna niemal od razu skupiła na nim całą swoją uwagę.


-Chris!-zawołała, i przyjrzała mu się dokładnie, ale nie musiała się o niego martwić, w końcu nie udało mi się go zranić. Dzieciak wyciągnął w jej stronę ręce, jakby chciał, żeby go stąd wzięła, ale dziewczyna tylko wstała i odwróciła się w moją stronę. Wyglądała, jakby w każdej chwili spodziewała się kolejnego ataku. Tyle że ja nadal byłem zbyt zaskoczony, żeby o tym nawet pomyśleć. Poza tym i tak nie dałaby mi rady, bo mimo że jej rany zaczęły się goić, to nadal wyglądała, jakby z trudem utrzymywała pozycję stojącą, w końcu uderzyłem ją naprawdę mocno.

-Wynoście się stąd!-zawołała dziewczyna, czym jeszcze bardziej mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się, że to będą jej pierwsze słowa, choć...właściwie sam nie wiem, czego się spodziewałem. Po chwili Cane znalazła się obok mnie.

-Ja wolałabym porozmawiać. Ale może najpierw jednak pozwolisz mojemu bratu uciszyć tego wyjącego potwora?-zapytała, starając się przekrzyczeć płacz dziecka. Dziewczyna spojrzała na nią ze złością, choć musiałem przyznać, że było w niej coś takiego...przez co wiedziałem, że jest zdenerwowana, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że ja na jej miejscu pewnie o wiele mniej bym się hamował i zabił kogoś, przez kogo tak oberwałem. W tej samej chwili na z pomieszczenia, z którego wcześniej wyszedł malec, tym razem wyszedł chłopak, którego też wcześniej widziałem.

-Dlaczego Chris tak wrze...-urwał chłopak, spoglądając na nas z zaskoczeniem.

-Wow. Co tu się stało?-spytał i zrobił krok w naszą stronę.

-Nic! Zabierz brata i wracaj do środka!-zawołała dziewczyna, po czym stanęła w taki sposób, że zasłoniła mi i Cane chłopaka.

-Ale...

-Ale natychmiast!-zawołała ponownie, odwracając się na chwilę w jego stronę. Nie powinna była tego robić, bo gdybyśmy chcieli jej coś zrobić, mielibyśmy właśnie teraz do tego idealną okazję. Chłopak posłusznie wziął swojego brata i zniknęli razem za drzwiami pokoju, z którego wyszli.

-Idźcie stąd!-zawołała dziewczyna. Cały czas była tak samo zdenerwowana, ale...no cóż, ja na jej miejscu pewnie pałałbym nienawiścią, ale tego od niej nie czułem. W każdym razie nie tak bardzo, choć naprawdę wyglądała na wściekłą. Poczułem, że muszę w końcu coś powiedzieć.

-Przepraszam, że cię uderzyłem. Nie chciałem...-zacząłem, jednocześnie sprawiłem, że mój młot znowu zniknął.

-Chciałeś zabić Chrisa! I zabiłeś innych ludzi! Razem zabiliście! To wy jesteście za to wszystko odpowiedzialni! I nie obchodzi mnie, kim jesteście ani skąd i dlaczego tutaj jesteście! Wynoście się, a jeśli jesteście sługami Juana, to możecie mu powiedzieć, że nie ujdzie mu to na sucho! I lepiej, żeby nic nie zrobił Adele!

-Spokojnie, spokojnie, powoli. O czym ty mówisz? Nie jesteśmy niczyimi sługami-powiedziałem.

-Jesteśmy tu, bo chcieliśmy poznać ciebie-dotarła Cane, czym mnie załamała. Specjalnie tego nie powiedziałem, bo nie chciałem mówić tego od razu. Ale ona wspaniałomyślnie zepsuła mój plan. Dziewczyna spojrzała na nią zaskoczona i zbita z tropu.

-I dlatego postanowiliście wszystkich pozabijać?-spytała dziewczyna.

-My niemal od zawsze tak postępujemy-powiedziała Cane.

-Zabijanie jest fajne-poparłem ją, po czym uśmiechnąłem się lekko.

-Po prostu dowiedzieliśmy się, że spotkamy tutaj innego magicznego... błazna. Takiego jak my-powiedziała, również z uśmiechem Cane. Dziewczyna zaczęła kręcić głową.

-Ja nie jestem jak wy! Nie zabijam ludzi! A wy macie na sobie krew niewinnych osób! Jesteście potworami-powiedziała dziewczyna.

-Wcale nie. Po prostu lubimy się dobrze zabawić, a ty nie?-spytała Cane. Byłem bardzo ciekaw odpowiedzi dziewczyny.

-Zabijanie to nie jest zabawa! Ja chcę tylko, żebyście dali nam spokój, więc po prostu stąd idźcie-powiedziała dziewczyna.

-Skoro chcesz, żebyśmy zniknęli, dlaczego na przykład nie wezwiesz strażników?-spytałem.

-Bo wy jesteście magiczni. Oni nie dadzą sobie z wami rady, a ja nie zamierzam ryzykować. Jeśli coś stanie się mi, kto ich ochroni?-odparła dziewczyna.

-Chcesz ich chronić przed nami?-spytałem zaskoczony.

-Między innymi. Jeśli przyszliście tutaj tylko dlatego, że chcieliście mnie poznać, to mnie poznaliście. A teraz stąd znikajcie-powiedziała dziewczyna.

-Czegoś tu nie rozumiem. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że tak bardzo liczy się dla ciebie tych paru ludzi, że nawet nie chcesz porozmawiać z kimś podobnym do siebie. Bo ty pewnie też wcześniej nie poznałaś żadnego innego magicznego błazna, co?-zapytała Cane, robiąc krok w stronę drzwi do pomieszczenia, w którym zniknęły dzieci. Dziewczyna przez chwilę zastygła z dziwnym wyrazem twarzy, będącym jakby połączeniem smutku i zaskoczenia, po czym znalazła się przed moją siostrą i zasłoniła jej drogę do drzwi.

-Nie! Nie chcę was poznawać, jeśli stanowicie zagrożenie dla moich bliskich-odparła dziewczyna.

-Twoich bliskich? A to ciekawe...-odparłem.

-Po prostu stąd zniknijcie!-zawołała dziewczyna, po czym stało się coś dziwnego. Poczułem się, jakby uderzyła we mnie jakaś niewidzialna siła, przez co przewróciłem się i przejechałem po podłodze kilka metrów. To samo stało się z Cane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro