Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

-Dokąd idziesz?!-zawołałem, widząc Lily zmierzającą do wyjścia. Nie widziałem jej od wczoraj, dokładniej od kiedy zobaczyła Cane chwilę po morderstwie i byłem poniekąd ciekaw, jak teraz będzie nas traktować. Bo do tej pory zachowywała się o wiele milej, niż podczas naszego pierwszego spotkania. Ale co teraz będzie? No przyznam szczerze, że kiedy moja siostra stanęła w wejściu do cyrku cała w posoce, sam się przeraziłem. Na szczęście tego akurat Lily nie widziała. Źle się czuła i dopiero później dowiedziała się, że moja kochana siostrzyczka znowu kogoś ukatrupiła, no ale cóż, taka już była nasza natura.


-Idę dalej... rozpoznać teren?-Lily wzruszyła ramionami.

-Po co?-spytałem.

-Może znajdę sposób, żeby wrócić do domu-odparła. Nagle Cane zmaterializowała się znikąd tuż obok mnie.

-Super! Pójdziemy z tobą!-zawołała Cane.-Co nie, Candy?!-spytała i zwróciła się w moją stronę. Przez to tylko ja zauważyłem, że kiedy się zjawiła, na twarzy Lily pojawił się grymas niezadowolenia, ale szybko zniknął.

-Jasne. Przyda mi się pomoc. Lepiej znacie to miejsce-powiedziała po chwili. Posłałem jej zaskoczone spojrzenie.

-Serio? Ale skoro tak... Idziemy na spacer!-zawołałem. Cane i ja zachichotaliśmy krótko i pojawiliśmy się obok Lily. Ta zachowywała się... inaczej. Do tej pory traktowała nas z rezerwą, ale jednocześnie tak jakoś miło. A teraz czuć od niej było swego rodzaju chłód. Wyszliśmy na zewnątrz.

-Gdzie idziemy?-zapytałem.

-Wczoraj sprawdzałam tam-odparła dziewczyna, po czym wskazała kawałek lasu za naszym cyrkiem.

-Yhm, a do miasta nie dotarłaś w takim razie?-zapytała Cane.

-Do miasta?-zdziwiła się Lily.

-No tak. Tutaj jest miasto. Tylko że żeby do niego dotrzeć, trzeba iść dokładnie w innym kierunku-wyjaśniła moja siostra.

-Miasto?! Możecie mnie tam zaprowadzić?-spytała Lily.

-Pewnie. Nie widzę problemu-odparłem.

-No to prowadźcie. Może tam się czegoś dowiem-powiedziała dziewczyna.

-Ej, ej, spokojnie. Jest tylko jeszcze jedna kwestia-odparłem.

-Jaka?-spytała Lily.

-Według mnie powinniśmy zainwestować w przebrania. Jeśli mamy tam przeprowadzać własne śledztwo, to nie ma co za bardzo zwracać na siebie uwagi, nie?-wyjaśniłem.

-Masz rację. Więc...co dokładnie zrobimy?-odparła po chwili Lily.

-Musimy wyczarować sobie jakieś normalne ubrania, które zakryją jak najwięcej naszej skóry. I zakryć włosy. A twarz najlepiej pomalować-wyjaśniła Cane. Już po chwili ona i ja wyczarowaliśmy sobie potrzebne rzeczy, a Lily patrzyła na to co najmniej jakby właśnie ujrzała, no nie wiem, jednorożca.

-No co?-spytałem, po czym zacząłem zdejmować koszulkę.

-Będziesz się tutaj rozbierał?!-zawołała Lily.

-A gdzie indziej mam to zrobić? Ty też załatw sobie jakieś ubrania-odparłem.

-Czekaj!-zawołała dziewczyna, po czym chwyciła mnie za rękę i w ten sposób uniemożliwiła rozebranie się. Ja naprawdę ją zawstydziłem, co zupełnie mnie rozbrajało.

-Niech zgadnę, ty pewnie nigdy niczego podobnego nie robiłaś i nie masz pojęcia, od czego zacząć?-spytała moja siostra. Lily popatrzyła na nią, ale nadal trzymała mnie za rękę. Po chwili pokiwała głową.-Nic się nie martw, Candy i ja ci pomożemy!-dodała Cane.

-No pewnie. Najpierw pokażę ci, jak poprawnie się przebrać-powiedziałem, po czym wyszarpnąłem się jej i zdjąłem bluzkę.

-To chyba nie jest dobry pomysł...-powiedziała cicho Lily. Rozkoszowałem się tym, jaką reakcję u niej wywołałem. Nie wiedziała nawet, gdzie ma patrzeć, a mojego wzroku to już w ogóle unikała.

-To doskonały pomysł!-odparłem, rozpinając spodnie. Lily wyglądała strasznie zabawnie, wystraszona, zmieszana, z oczami dużymi jak u wygłodzonego, słodkiego szczeniaka.

-Dobra, wyczaruj sobie po prostu ubrania podobne do moich i idź się przebierz, a potem do nas wróć i pokombinujemy coś z makijażem-powiedziała Cane, łapiąc mnie za rękę i tym samym uniemożliwiając mi dalsze rozebranie się.

-Doskonały pomysł-powiedziała szybko Lily, po czym natychmiast zniknęła. Spojrzałem rozbawiony na Cane.

-Co cię tak bawi?-zapytała.

-To, jaka ty się nagle troskliwa zrobiłaś. I jak pomagasz naszemu gościowi-odparłem. Jednocześnie dalej się przebierałem. Cane westchnęła.

-Po prostu ten jeden raz zrobiło mi się jej żal, ona była tak zmieszana, że miałam wrażenie, że zaraz się, nie wiem, załamie albo zwariuje. Ale żeby nie było, tylko raz jeden tak się nad nią zlitowałam-powiedziała moja siostra, jednocześnie przebierając bluzkę.

-Jasne-odparłem, po czym uśmiechnąłem się kpiąco. W odpowiedzi Cane pokazała mi język.

~*~

Jakaś część mnie mówiła mi, że nie powinnam z nimi w ogóle przebywać. Przecież ta dziewczyna wczoraj sama przyznała się do kolejnego morderstwa, a kto wie, do czego jeszcze są zdolni. Poza tym Candy, sama jego obecność coraz częściej i bardziej mnie stresuje, zupełnie bez powodu. Dlaczego on nie czuł oporu, żeby się przy mnie rozebrać, a ja miałam z tym taki problem? Nie mam pojęcia, ale to wszystko, co się działo, coraz mniej mi się podobało. Ale przecież oni nie mogą być całkowicie źli i nie mogę ich zostawić. Musi być jakiś powód tego, że zabijają, a i dzięki temu, że będą mi towarzyszyć, będę miała pewność, że nikogo nie zabiją. Nie pozwolę im na to przy mnie. Plus może w końcu poznam odpowiedź na inne dręczące mnie pytanie. I przestanę się tak dziwnie czuć przy Candy'm.

Ku mojemu zaskoczeniu, tutaj naprawdę było miasto! Jak się okazało, całkiem spore. Otoczone niewielkim murem, więc sam to dawało już do zrozumienia, że to nie byle jakie miejsce. Ale strażnicy stali tylko przy bramach prowadzących do miasta. Nie wiem, ile ich łącznie było. Wiem za to, że kiedy przez jedną z nich przechodziliśmy, chyba cudem powstrzymałam się, żeby przez nią nie przebiec, aby jak najszybciej znaleźć się z dala od tych ludzi. Miałam już dość doświadczeń z żołnierzami Juana. Myślałam, że nie widać tego po mnie, ale rodzeństwo doskonale odgadło, że coś się stało.

-Coś ty taka spięta?-zapytał Candy.

-Ja? Spięta? Wydaje ci się-odparłam.

-Cały czas nerwowo się rozglądasz i co chwila zerkasz na strażników. Jesteś poszukiwana za jakieś przestępstwo?-spytała z uśmiechem Cane.

-Co? Wcale nie! I nie rozglądam się!-zawołałam, po czym zaczęłam pilnować, żeby patrzeć już tylko przed siebie, a nie na boki.

-Jak tam uważasz-odparł Candy. Zauważyłam, że uśmiechnął się przy tym lekko, kpiąco. To było w ich zachowaniu naprawdę irytujące, miałam wrażenie, że cały czas uważają mnie za śmieszną. Odepchnęłam od siebie te myśli i skupiłam się na samym mieście. Już od samej bramy ciągnęły się stragany, na których dostać mogło się wszystko. Cenne tkaniny, kamienie, jedzenie, naczynia, biżuterię, ozdoby, ubrania, słowem naprawdę wszystko. Przy samym wejściu znajdowały się stoiska z najlepszymi i najdroższymi rzeczami, dalej z nieco gorszymi i tańszymi. Ciągnęły się one przez całe targowisko, które zdawało się nie mieć końca. Znając życie i takie miejsca, w bocznych zaułkach kryli się jeszcze żebracy oraz ludzie handlujący nie do końca legalnymi rzeczami. Ale to mnie najmniej interesowało. Poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i ciągnie przez tłum ludzi. Po chwili znalazłam się obok jednego ze stoisk ze... słodyczami.

-Co zamierzasz teraz robić?-zapytał błazen. Jego siostra zdawała się nie być zainteresowana rozmową, zamiast tego przyglądała się słodyczom na straganie. Domyślałam się jednak, że tak naprawdę uważnie się nam przysłuchuje, tylko tego nie zdradza.

-Chciałam poszukać informacji-odparłam.

-Jakich? Jak?-zainteresował się chłopak. I tu mnie zaskoczył. Nie wiedziałam, co miałam mu powiedzieć. Dawno już zmieniłam plan. Chciałam dotrzeć do Juana i to jego zmusić, żeby zabrał swoich żołnierzy z królestwa Adele. Ale jeśli chciałam tego dokonać, wiedziałam, że będę musiała się postarać. Kim naprawdę była ta dwójka? Mogłam im zaufać? Rozum mówił, że nie, w końcu nie bez powodu porzucili mnie u nich żołnierze Juana. Ale w końcu wzięłam ich tutaj ze sobą, żeby przekonać się, jak to wygląda. Żeby zrozumieć, jak i dlaczego do nich trafiłam. I czy mogliby mi pomóc, bo tego bardzo chciałam. Chociaż, sama już się gubiłam w tym, co i jak chcę osiągnąć, a cisza między nami przedłużała się. W końcu chłopak westchnął zrezygnowany.

-Czy ty w ogóle masz jakiś plan?-zapytał.

-Mam-odparłam, nim zdążyłam pomyśleć.

-To nam go łaskawie objaśnij-odparł chłopak, krzyżując ręce. Na szczęście w tym momencie na pomoc przyszła mi sprzedawczyni, która zaczęła naszą trójkę dosłownie ochrzaniać za to, że nic nie kupujemy, a na koniec nas przegoniła. I znowu wylądowaliśmy w samym środku tłumu ludzi.

-Szkoda, że nie mogę ich paru zabić, od razu byłby mniejszy tłok-mruknął pod nosem chłopak. Nim zdążyłam pomyśleć, sprzedałam mu porządnego kuksańca pod żebra. Candy stęknął cicho i spojrzał na mnie zaskoczony.

-Nawet tak nie mów! A przynajmniej nie przy mnie! To złe!-zawołałam. Ku mojemu zaskoczeniu, Candy kiwnął głową.

-Dobrze-odparł potulnie, chwytając się przy tym za miejsce, w które go uderzyłam.

-No, to jaki masz plan?!-zawołała Cane. W jednej chwili pojawiła się obok mnie, zarzuciła mi jedną rękę na szyję i prawie się na mnie uwiesiła. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą rozumiem ich coraz mniej. Raz mordercy, raz zachowują się, jakby traktowali mnie jak głupiutką, śmieszną i naiwną istotkę, a czasem jakby mnie lubili i jakbyśmy znali się od zawsze. W końcu udało nam się dotrzeć do jednego z zaułków, gdzie nie było praktycznie nikogo. Zdecydowałam się wyjawić im część prawdy.

-Chcę spróbować się dowiedzieć, jak dotrzeć stąd do stolicy tego Królestwa Wschodu oraz do królestwa Adele-powiedziałam.

-Jak będziesz po prostu chodzić i wypytywać ludzi to to będzie co najmniej podejrzane-zauważył Candy.

-Tak wiem, ale podam się za zwykłego podróżnika, którego napadli i zabrali mu jego mapy-wyjaśniłam.

-Niegłupie. Ale dlaczego chcesz poznać też drogę do stolicy i tego królestwa?-spytał chłopak. Tego pytania się obawiałam, ale byłam na nie gotowa.

-Może okaże się, że stąd szybciej i łatwiej dotrę właśnie tam. I uda mi się jakoś poznać plany Juana-wyjaśniłam.

-To też niegłupie-tym razem odezwała się Cane.

-Ok, możemy się w takim razie rozdzielić-powiedział Candy.

-Rozdzielić?-zdziwiłam się.

-Tak przepytamy więcej ludzi-odparł chłopak. Miał rację, ale w takim przypadku ja nie mogłabym ich obserwować. Nie wiedziałabym, czy kogoś nie zabiją, nie będę mogła dowiedzieć się, czy też służą Juanowi.

-Świetny pomysł! Spotkajmy się tutaj wieczorem!-zawołała Cane. Spuściłam na chwilę wzrok na ziemię, a kiedy go podniosłam, błazna już nie było. Została tylko jego siostra.

-Ja też już się zbieram-powiedziała.

-Czekaj!-zawołałam i chwyciłam ją za ramię. Popatrzyła na mnie zaskoczona.

-Nie zdążyłam prosić o to Candy'ego. Jak go spotkasz, to mu przekaż, proszę. Nie zabijajcie dzisiaj nikogo-powiedziałam błagalnym tonem. Cane przez chwilę patrzyła na mnie tak, jakby nie rozumiała tego, co jej powiedziałam. Potem miałam wrażenie, że jak zwykle się roześmieje. Ale ona pozostała poważna.

-Dlaczego tak ci na tym zależy?-zapytała.

-Nie pragnę krzywdy niewinnych-odparłam.

-Nikt nie jest niewinny-powiedziała Cane. Ruszyłam do przodu, ciągnąc ją za sobą. Dziewczyna była wyraźnie zaskoczona, ale nie protestowała. Zatrzymałam się przy końcu zaułka i rozejrzałam. Ujrzałam kobietę, a obok niej dwójkę dzieci. Ich najpewniej matka właśnie kupowała jedzenie.

-Co jest winą tych dzieci? Czemu są winne?-spytałam, wskazując na nie.

-Są ludźmi-odpowiedziała Cane.

-I to jest ich wina? Że urodzili się ludźmi? Co w tym złego?-zapytałam. Dziewczyna poparzyła na mnie z powagą, ale jednocześnie i ze smutkiem.

-Jesteś naprawdę dobra. I to cię zgubi, jeśli w porę się nie opamiętasz-odparła, po czym zmieniła się w różowy dym i zniknęła.

~*~

Kiedy jeden z mężczyzn się odwrócił, a drugi był zajęty piciem piwa, poruszyłem palcami i sprawiłem, że na odwróconego mężczyznę wylał się jego kufel piwa. Człowiek zerwał się na równe nogi i od razu zaczął krzyczeć na swojego towarzysza. Tak jak myślałem, uznał, że to jego wina. Obaj byli już dość mocno pijani. Zaczęli się awanturować, a po chwili dołączyło do nich jeszcze kilka osób. Kolejne próbowały ich rozdzielić. Wywiązała się walka. Biedny barman próbował przekrzyczeć ogólny hałas i groził, że zaraz wezwie strażników. Siedząc na swoim miejscu, z którego miałem na wszystko dobry widok i gdzie zasłaniała mnie jakaś roślinka, prawie dusiłem się ze śmiechu, widząc całe to przedstawienie.

Jeden rozbił drugiemu na głowie szklankę, kolejny rzucił się na swojego kolegę z krzesłem, jeszcze następny sam się potknął i zaczął coś krzyczeć, co tylko bardziej mnie rozbawiło. Po paru minutach jednak drzwi otworzyły się i stanęło w nich kilku ludzi w zbrojach, z mieczami. Samo ich pojawienie się sprawiło, że ludzie zaczęli się uspokajać. Strażnicy króla. Nie chciałem mieć, nawet przypadkiem, żadnych nieprzyjemności, więc upewniwszy się, że nikt na mnie nie patrzy, stałem się niewidzialny i przez nikogo nie niepokojony opuściłem to miejsce. Przeszedłem kilkadziesiąt metrów i znów stałem się widzialny. Wziąłem jeden głęboki wdech, a wtedy przypomniałem sobie scenę sprzed chwili i zacząłem się głośno śmiać. Przynajmniej do czasu, kiedy nie poczułem, że ktoś mnie przewraca. Wylądowałem na ziemi i ujrzałam nad sobą Cane.

-Długo ci zajęło znalezienie mnie-powiedziałem. Dziewczyna prychnęła.

-To miasto jest duże. Zadanie nie było łatwe-odparła.

-Wcale tego nie powiedziałem-odparłem. Cane zeszła ze mnie i dzięki temu mogłem w końcu wstać.

-Co tam odwaliłeś? Bo w sumie to jak usłyszałam takie zamieszanie, to wiedziałam już, że musiałeś maczać w tym palce-powiedziała moja siostra.

-Zabawiłem się trochę. Zabawnie było-odparłem z uśmiechem.- A ty co porabiałaś?-spytałem.

-Szukałam ciebie. Stwierdziłam, że samej będzie mi nudno-powiedziała dziewczyna.

-Aha. Zabiłaś kogoś?-spytałem.

-Tak, Lily-odparła Cane.

-Zabawna jesteś. A tak na serio?

-A tak na serio to nie-odparła.- Co robimy?-spytała po chwili.

-Nie mam pojęcia, możemy się trochę przejść, zabić kogoś dla zabawy-zaproponowałem.

-Lily prosiła, żebyśmy nikogo nie zabijali.

-Kiedy?

-Kiedy ty już zniknąłeś. Zatrzymała mnie, prosiła o to i prosiła też, żebym ci przekazała-odparła Cane.

-Heh, zabawna jest czasem-powiedziałem.

-Ale dobra i szczera. To trzeba jej przyznać-powiedziała Cane.

-Masz rację.

-Czy to źle, że zaczyna mi jej być żal? Myślałam, że pozbyłam się już resztek sumienia-odparła Cane i zaśmiała się gorzko.

-Też tak myślałem, ale prawda jest taka, że uważam podobnie jak ty. Znam ją niewiele, ale wydaje się być naprawdę...dobra i przez to mi jej żal-przyznałem.

-Więc... pomożemy jej?-zapytała niepewnie, z niedowierzaniem Cane. Prychnąłem cicho.

-Nie po to się rozdzielaliśmy. Niech ona sobie szuka czego tam tylko zapragnie, a my wykorzystajmy chwilę i zabawmy się-odparłem z uśmiechem, który moja siostra po chwili odwzajemniła.

-Masz rację. To jej sprawa, że daje się wykorzystywać. Ale ten jeden raz możemy chyba wyjątkowo nikogo nie zabić?-spytała.

-Ale tylko ten jeden raz. Wyjątkowo-odparłem. Cane kiwnęła w odpowiedzi głową.

~*~

Miałam to szczęście, że handlarze jak zawsze byli rozmowni. Z chęcią odpowiadali na moje pytania, a jeszcze przyjaźniej odnosili się, kiedy kupiłam u nich to i owo. Wystarczyło wyczarować pieniądze. Niestety, stąd nie było zbyt blisko do Serlean, stolicy Królestwa Wschodu. Ale co miałam poradzić? Musiałam po prostu zaakceptować to i nie poddawać się. Postanowiłam właśnie podejść i zagadać do kolejnej osoby, może dowiedziałabym się, jak najlepiej dotrzeć stąd do owego miasta. Nagle jednak ponad zgiełk tłumu wzniósł się krzyk, w dodatku nie byle kogo. To był krzyk dziecka. Kilka osób zaczęło się rozglądać, ale ponieważ nie widziały źródła krzyku, a sam wrzask się nie powtórzył, nikt nie zainteresował się tym na dłużej. Ja jednak musiałam dowiedzieć się, co się stało. Przepchnęłam się parę razy przez tłum. Dotarłam pod ścianę jakiegoś budynku i ujrzałam kobietę klęczącą przy jakimś dziecku. Był to chłopiec, a obok nich stała jeszcze dziewczynka. Podeszłam do nich powoli, rozpoznałam, że są to ludzie, których pokazywałam Cane. Kiedy znalazłam się blisko nich, usłyszałam, że kobieta uspokaja swojego syna. Dostrzegłam krew na jego nodze.

-Przepraszam, czy coś się stało?-zapytałam cicho. Zaskoczona kobieta odwróciła się w moją stronę. Nie odpowiedziała od razu, tylko wskazała na chłopca. Podeszłam jeszcze bliżej i zobaczyłam jakiś metalowy, podłużny przedmiot wystający z jego nogi. Nie wiedziałam, co to dokładnie było, ale wtedy nie było to ważne. To mógł być zwykły śmieć, na który chłopiec przypadkiem się przewrócił.

-Potrzebuję lekarza-trudno powiedzieć, czy kobieta powiedziała to bardziej do siebie, do chłopca, czy do mnie.

-Zanim pani jakiegokolwiek znajdzie, noga będzie w takim stanie, że nic się nie da zrobić-powiedziałam, po czym odwróciłam się w stronę chłopca.-Sami coś zaraz na to zaradzimy, prawda?-zwróciłam się do niego i posłałam mu lekki uśmiech, żeby się nie bał.

-Ale jak? Ja nawet nie wiem, co powinnam zrobić... Wyjąć to?-zapytała kobieta i prawie chwyciła ów przedmiot. Złapałam ją szybko za rękę.

-Nie, nie. Najlepiej będzie, jeśli znajdzie pani jakiś... jakiś materiał. Żeby zrobić opatrunek-odparłam. Kobieta skinęła głową.

-Dobrze. Grischa się tym zajmie-powiedziała, po czym zwróciła się do milczącej do tej pory dziewczynki. Dała jej pieniądze i kazała iść coś kupić. To nie do końca mi się spodobało, bo krzyżowało moje plany. Nie chciałam używać magii przy tej kobiecie. Jej drugie dziecko odeszło, a ona spojrzała na mnie z wyrazem wyczekiwania na twarzy. Nie wiedząc za bardzo, co jeszcze mogłabym zrobić, przysunęłam się do chłopca tak, że zasłoniłam jego matce widok na niego. Dotknęłam dłonią zranionego miejsca i spokojnym głosem zaczęłam coś mówić do dziecka, żeby zająć czymś jego uwagę.

Już po paru sekundach rana wyglądała lepiej, jednak żeby całkowicie się zagoiła, musiałam zrobić coś jeszcze. Na szczęście Grischa szybko wróciła z materiałem do opatrunku i matka dzieci chwilowo na niej skupiła całą uwagę. Szybkim ruchem wyszarpnęłam z rany metalowy odpadek. Przez jedną krótką chwilę krew zaczęła wylewać się z niej jeszcze mocniej, a chłopiec jeszcze głośniej zapłakał. Domyśliłam się, że musiało go to bardzo mocno boleć. Ale kiedy dotknęłam jego rany i się nieco skupiłam, ta zaczęła się goić. Jej poszarpane brzegi zbliżyły się do siebie, a w końcu zabliźniły. Po chwili na nodze chłopca został tylko delikatny, różowy ślad. Szybko zabandażowałam ją, nim jego matka lub siostra cokolwiek zauważyły. Potem kobieta obsypała mnie podziękowaniami, a ja udzieliłam jej kilku rad, kazałam jej zmieniać opatrunek i zakładać go co najmniej przez kilka kolejnych dni. Kobieta chciała mi się jakoś odwdzięczyć, więc wypytałam ją o wszystko, co wiedziała na temat króla Juana, królestwa Adele, obecnej sytuacji politycznej, ale zbyt wielu nowych rzeczy mi nie powiedziała. Zapewniłam ją jednak, że wystarczająco mi pomogła i w końcu rozstałyśmy się, a ja byłam niesamowicie zadowolona, że przynajmniej udało mi się komuś pomóc.

~*~

-No ale coś jej będzie trzeba powiedzieć...-odezwała się Cane.

-W sumie racja. Tylko co, jak my nic nie wiemy?-odparłem. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.

-Wiemy!-zawołała nagle moja siostra. Spojrzałem na nią zdziwiony.

-A mianowicie co takiego?-zapytałem.

-Wiemy, jak wrócić stąd do królestwa Adele. Nie musimy jej przecież dokładnie objaśniać drogi, tylko tak mniej-więcej. Albo... znacznie mniej niż więcej. Ale wystarczy tylko, że coś tam powiemy, żeby nie było, że jej nie pomagaliśmy-wyjaśniła Cane.

-Niegłupi pomysł. Czasem powiesz coś mądrego-przyznałem.

-Zawsze mówię mądre rzeczy!-krzyknęła Cane.

-Tu bym się spierał, ale nie mamy na to czasu. Ustalmy, co powiemy tej naszej Lily-odparłem. Przedyskutowanie tego, co powinnyśmy, a czego nie możemy zdradzić dziewczynie, zajęło nam kilka minut. Skończyliśmy w samą porę, bo Lily się zjawiła. Wymieniliśmy się informacjami, jak się okazało, ona się nie leniła i wiele się dowiedziała. Po tej wymianie informacji nadszedł czas naszego powrotu do "domu". Cane i ja na początku śmialiśmy się, nie pamiętam już z czego, dopóki nie zwróciliśmy większej uwagi na zachowanie Lily. Praktycznie w ogóle się nie odzywała i sprawiała wrażenie zupełnie oderwanej od rzeczywistości, ale jednocześnie co jakiś czas uważnie zerkała na mnie i Cane.

-Coś się stało?-zapytałem ją w pewnym momencie, zrównując swój krok z jej. Moja siostra po chwili zrobiła to samo i teraz szła obok mnie, przyglądając się Lily.

-Nie, nic, dlaczego coś miałoby się stać?-odparła.

-Wyglądasz dziwnie. Jakbyś się... czymś martwiła?-zasugerowała Cane.

-Nie, ja tylko myślę-odparła dziewczyna.

-Myślisz? A zdradzisz nam chociaż, o czym tak myślisz?-spytałem zaciekawiony.

-O was-odparła po chwili ciszy Lily.

-Jak to o "nas"? W jakim sensie?-zdziwiła się Cane.

-O waszej dwójce-wyjaśniła Lily.

-A co konkretnie o nas myślisz?-zapytała moja siostra. Ja tylko z zaciekawieniem się im przysłuchiwałem. Lily westchnęła, po czym zatrzymała się.

-Zastanawiałam się dużo nad pewną sprawą...

-Jaką?-spytała moja siostra.

-Znacie króla Juana?-zapytała Lily, czym całkowicie mnie zaskoczyła.

-Dlaczego mielibyśmy go znać?-zapytałem zaskoczony. Dziewczyna popatrzyła na mnie niepewnie.

-Bo... Wiecie, ja was nawet polubiłam..-zaczęła. Zauważyłem, że Cane chciała coś powiedzieć, ale Lily poprosiła ją, żeby na razie jej nie przerywała.-Dlatego z jednej strony źle mi o tym mówić. Ale wiecie, kiedy żołnierze Juana zostawili mnie akurat u was, to mimo wszystko pomyślałam sobie...

-Że możemy mieć z nimi coś wspólnego-powiedziałem, ignorując jej prośbę o milczenie. Lily nic nie powiedziała, tylko spojrzała na mnie smutno. Cane krótko zachichotała.

-Może i mogłaś tak pomyśleć, ale po co nam by to było?-zapytała, po czym spojrzała na mnie.

-Cane ma rację. Nie mam dowodów, ale my nie mamy nic wspólnego z tym całym Juanem. Nie mam pojęcia, dlaczego tutaj cię zostawili. Gdybym znał odpowiedź, na pewno bym ci powiedział-powiedziałem.

-Nie potrzebne mi dowody. Jesteście naprawdę dobrzy, pomagacie mi...-zaczęła Lily. Mówiła spokojnym, ale poważnym tonem. Cane i ja ukradkiem wymieniliśmy spojrzenia.

-Cieszę się, że nam ufasz-powiedziałem.

~*~

Poza tym, nie zabijalibyście ludzi w królestwie Juana, jeśli bylibyście z nim w zmowie- to jeszcze chciałam powiedzieć, ale wolałam po namyśle jednak tego nie mówić. Nie chciałam tracić ich zaufania. A miałam wrażenie, że zaczęłam je powoli zdobywać. Po drodze rozmawialiśmy jeszcze trochę o naszej wizycie w mieście, królu Juanie. Kiedy wróciliśmy do ich cyrku, byłam padnięta. Namówili mnie jednak na kilka sztuczek akrobatycznych. Oni chyba naprawdę to kochali. Teraz już radziłam sobie lepiej i nie potrzebowałam tyle pomocy. Przez to z Candy'm też nie miałam już tyle kontaktu, ale miałam wrażenie, że coraz częściej zdarzało się, iż nasze spojrzenia się spotykały. Czułam się naprawdę nieswojo i dziwnie, ale jednocześnie nawet miło. Miałam mętlik w głowie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro