Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

~Kilka dni później~

-Wszyscy. Jakim cudem zginęli wszyscy?-zapytał jeden z żołnierzy, o ile dobrze pamiętałem, miał na imię Elliot.

-Jak udało im się to zrobić?-zapytał drugi, patrząc z niedowierzaniem na szczątki domu, przy którym obecnie się znajdowaliśmy.

-Im?-spytał Elliot.

-To jasne, że za coś takiego nie odpowiada jeden człowiek-powiedział James.

-Człowiek?-zapytałem, mimowolnie zabrzmiałem przy tym trochę jak Elliot.

-Jaki człowiek byłby zdolny do czegoś takiego?-dodałem, po czym minąłem ich i udałem się w stronę zrujnowanego budynku.

-Co wiadomo?-spytałem, kierując to pytanie do szefa grupy dochodzeniowej, Carlosa, kiedy tylko się na niego natknąłem. Oczekiwałem od niego tych informacji, w końcu to on był naukowym świrem, który zna się na wszystkim i wszystko wie oraz potrafi ustalić wygląd kogoś na podstawie tego, jaki odcisk buta ten ktoś zostawił. Ja byłem tym, który rządził oddziałem eksterminacji, który zjawiał się na miejscu, kiedy potrzebna była rozwałka, a nie nauka. Tutaj co prawda dawno już nie było kogo chronić ani o co walczyć, bo wszystko zostało zniszczone, ale ponieważ owe zniszczenia były tak duże, i nasza grupa została tutaj wysłana, aby pomóc w ujęciu sprawców. O ile to było w ogóle możliwe. Nasz król jednak bardzo się całą tą sprawą przejął i pragnął ją jak najszybciej rozwiązać. W końcu nie co dzień zabite zostaje całe miasteczko.

-Już ci mówię, drogi Lucianie!-powiedział mężczyzna, po czym ruszył gdzieś i gestem nakazał mi iść za sobą.

-Najpierw wzięliśmy się za te budynek, bo jest najbliżej lasu i uznaliśmy, że być może tutaj miał miejsce...pierwszy atak. W każdym razie, to było niełatwe zadanie, bo konstrukcja domu była przestarzała i trochę wadliwa, przez co, kiedy dosięgnął go ogień, budynek szybko się spalił i trochę zawalił. Jak na razie udało nam się odnaleźć trzy ciała. Kobieta i dwoje dzieci, być może jej dzieci. Ciała kobiety i małego chłopca wyglądały na doszczętnie zmiażdżone. Można by pomyśleć, że dziwne byłoby, gdyby nie były zmiażdżone, w końcu dom się zawalił. Tyle że wtedy ciała byłyby zmiażdżone częściowo, jakoś przygniecione i nie tak...sprasowane. Po prawdzie to ich ciała wyglądają bardziej, jakby ktoś usiłował zrobić z nich kotlety. Inaczej sprawa ma się jednak z dziewczyną-mówiąc to wszystko, Carlos wskazywał różne miejsca, dodatkowo coś objaśniał albo wydawał innym polecenia.

-Jaką dziewczyną?-zapytałem. Carlos bez słowa, ku mojemu zdziwieniu, zaprowadził mnie w stronę lasu. Tam także kręciło się kilka osób. Mężczyzna podszedł do nich i kazał się im rozstąpić. Dzięki temu mogłem stanąć obok niego i ujrzeć ciało na oko 15-16 letniej dziewczyny. Jej głowa spoczywała na kamieniu, a wokół znajdowało się mnóstwo krwi i bliżej niezidentyfikowane odłamki czegoś...najpewniej kawałki mózgu lub czaszki. Do tego na szyi miała fioletowo-szare sińce, co w efekcie wyglądało tak, jakby ktoś starał się ją jednocześnie udusić i rozwalić jej głowę o kamień. Ubrania miała całe poszarpane, a już zwłaszcza dolną część. To samo chwilę później powiedział mój "przewodnik".

-Pewnie uciekała przed napastnikiem-powiedziałem.

-Albo została napadnięta podczas spaceru po lesie-odparł Carlos.

-Wątpię. Trzymałbym się raczej mojej wersji, chociaż to nie ma znaczenia-powiedziałem.

-A dlaczego tak uważasz?

Spojrzałem na swojego rozmówcę, po czym odwróciłem w stronę w domu, a tyłem do ciała. Wskazałem na rosnącą kilka metrów dalej sosnę.

-To jedyne iglaste drzewo w okolicy. Dziewczyna ma na kolanie ślad, który mogłaby zostawić szyszka, po tym jak się na nią upadnie. Ponadto ziemia pod drzewem jest w jednym miejscu trochę bardziej...jakby to ująć...nierówna? Tak, jakby ktoś się tam przewrócił. A i to...-powiedziałem, po czym odwróciłem się w stronę ciała i wyjąłem z włosów dziewczyny niewielką gałązkę.-...mi wygląda nie na byle jaką gałąź, tylko na taką z krzewu różanego. A róże rosną tam, obok tego, co zapewne kiedyś było wejściem do domu. Oczywiście to tylko teoria poparta nikłymi dowodami, ale jak dla mnie, to dziewczyna uciekała z domu i po drodze co najmniej dwa razy się wywróciła-wyjaśniłem.

-Wow, niby tyle razy już razem pracowaliśmy, ale nie wiedziałem, że jesteś aż tak specjalistą-powiedział Carlos.

-Lata praktyki. Masz mi do powiedzenia coś jeszcze?-spytałem.

-Cóż, nie wiem, czy to będzie istotne, ale jak na razie...zachodzą podejrzenia...znaczy, właściwie to już ustaliliśmy, że dziewczyna została wcześniej brutalnie zgwałcona-powiedział mężczyzna.

~*~

-Dobra mała, koniec żartów. Nie możemy stale cię bić ani w żaden inny sposób zmusić do żarcia. Nie chcesz jeść, w porządku. Bez jedzenia z miesiąc wytrzymasz nawet, a nam dotarcie do celu zajmie o wiele mniej czasu. Ale pić musisz-powiedział dziwnie spokojnym głosem strażnik. Nie kto inny, tylko Archem. Pozostali się zmieniali, czasem przychodzili jedni, czasem drudzy, ale on był z nimi zawsze. Ponieważ zaś teraz był taki dziwnie opanowany, nabrałam większych podejrzeń, ale zupełnie nie spodziewałam się tego, co zdarzyło się chwilę później. Najpierw strażnik wziął butelkę wody i po prostu ją odkręcił. Potem doskoczył do mnie, chwycił mnie za włosy, odchylił mi głowę do tyłu, przystawił butelkę do ust i przechylił. Zakrztusiłam się wodą, a to spowodowało, że zaczęłam rzucać się i kaszleć. Przez to miałam mokre pół twarzy i ubrania. Archem jednak nie poddał się, póki cała butelka nie została opróżniona. Siłą rzeczy w takim przypadku część wody jednak została przeze mnie wypita.

-Uczcie się, chłopaki! Jak się chce coś zrobić, to się znajdzie sposób! Nawet na nawiązanie współpracy oraz przyjaznych stosunków z tak niemiłą osobą jak ta pani-powiedział mężczyzna, uśmiechając się i patrząc na mnie z wyższością. Drugi ze strażnik uśmiechnął się lekko, ale trzeci nawet nie drgnął. Dopiero kiedy skierowali się do wyjścia, westchnął ciężko.

-Victor, nie przeżywaj już tak tej swojej Julie! Nie pierwsza i nie ostatnia kobieta w twoim życiu! A jak koniecznie chcesz jakąś na już zaliczyć, to zawsze masz jeszcze pod ręką naszego zbuntowanego więźnia, tylko się spiesz, zanim ją dostarczymy na miejsce!-zawołał Archem. On i drugi strażnik od razu zaczęli się śmiać, a trzeci spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Poczułam, jak przechodzą mnie dreszcze, ale chwilę później wszyscy trzej wyszli z mojego tymczasowego więzienia i znowu zostałam sama, za co byłam wdzięczna. Wolałam już gnić w tej samotności (na co zupełnie sobie zasłużyłam, bo ani wtedy, ani teraz nie mogłam w żaden sposób pomóc Adele), niż być przez nich bitą, zastraszaną i musieć jeszcze znosić takie komentarze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro