Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

-To będzie takie...pójście na ilość, zamiast na jakość?-spytała Cane. staliśmy właśnie na niewielkim wzniesieniu, z którego mieliśmy idealny widok na małe miasto znajdujące się u jego podnóża.

-No nie mów mi, że ci się ten pomysł nie podoba-odparłem.

-Nie podoba? Jest świetny! Wybijmy całe miasto!-zawołała dziewczyna, po czym zaczęła się śmiać, najpewniej rozbawiona wizją przyszłych morderstw. Mimowolnie uśmiechnąłem się.

-Tylko poczekajmy do wieczora. Wtedy będzie zabawniej-odparłem.

~*~

Kiedy Adele odwołała strażników, wszystko potoczyło się jednocześnie szybko, ale i wolno. W pałacu zjawili się żołnierze króla Juana. To oni byli odpowiedzialni za wcześniejsze zamieszki. Dzieci nadal były przerażone, teraz właściwie jeszcze bardziej, ale kiedy przybył Alexander, zajął się nimi. Ja nawet na to nie miałam sił. Cała nasza szóstka była więziona w tej samej sali, żadne z nas nie miało broni, otaczało nas kilkunastu żołnierzy Juana, a ja byłam zupełnie bezużyteczna.

-Jaki jest wasz plan? Co dalej zamierzacie zrobić?-spytała Adele, przenosząc wzrok ze swoich dzieci na Helgesa. Nie wolno jej było nawet do nich podejść, mogła jedynie patrzeć, jak cała przerażona trójka kuli się wokół Alexandra, a wszyscy oni są otoczeni przez wrogów z bronią.

-Niedługo się wszyscy tego dowiecie. Tym bardziej, że Miłościwa Wasza Wysokość zechciała wydać rozkaz, aby nikt nie przeszkadzał reszcie naszej ludzi w dotarciu tutaj. Nasz przewidujący król zgromadził część swojego wojska przy naszej granicy, skąd droga do stolicy jest najkrótsza, zaraz po tym jak Wasza Wysokość opuściła nasz kraj. Mądrze, prawda?-zapytał Helges. Oczywiście mówił to wszystko, aby wpędzić Adele w poczucie winy, że niczego wcześniej nie zauważyła. Jednak to nie była jej wina, nikt nie mógł przewidzieć, że stanie się coś takiego. A najgorsze było w tym wszystkim, że mogliśmy jedynie czekać na dalszy rozwój sytuacji, co właściwie trwało już od kilku godzin. Nagle jednak przed drzwiami sali zapanowało jakieś poruszenie, a po chwili otworzyły się one i do środka weszło kilkunastu nowych żołnierzy. Część z nich wyglądała normalnie, ale niektórzy mieli ze sobą dziwną broń, jakby powiększoną wersję pistoletu, z którego strzelił do mnie drugi posłaniec. A raczej szpieg. Adele patrzyła na nich z niepokojem.

-Co się dzieje? Mogę się w końcu dowiedzieć, czego wy chcecie?-zapytała.

-Bez obaw, jak będziecie mnie słuchać, to nikomu z was nic się nie stanie. A chcemy...jej-odparł Helges, wskazując na mnie palcem.

-Jest unieruchomiona, więc śmiało możecie ją wziąć-dodał, po czym kilku z żołnierzy ruszyło w moją stronę. Nie powiem, przeraziłam się wtedy jak nigdy. Nie wiedziałam, czego ode mnie chcą ani co zamierzają ze mną zrobić. Zabrać mnie? Jak? Gdzie? Dokąd? I dlaczego?-myślałam wystraszona.

-Nie ma mowy, nie zabierzecie jej nigdzie!-zawołała Adele, ale wtedy jeden ze strażników pilnujących dzieci wycelował bronią prosto w przerażoną Aurorę.

-Nie o tym decydujesz-powiedział Helges.

-I tobie też radzę się nie stawiać. Chociaż nie powinnaś w ogóle mieć na to sił-dodał. W tej samej chwili jeden z żołnierzy chwycił mnie za ramię i pociągnął w górę. Byłam tak słaba, że ledwo mogłam stać. Potem skuli mi jakimś łańcuchem ręce na plecach i zaczęli za sobą ciągnąć. W drodze do drzwi zdążyłam się już trzy razy potknąć i raz upaść. Dwa razy w porę udało im się za pomocą szarpnięcia w górę uratować przed upadkiem. Mimochodem spojrzałam na jednego z żołnierzy, który szedł niemal obok mnie i miał przy sobie tę dziwną broń. I wtedy dopiero zauważyłam coś jeszcze. Namalowany na niej znak. Coś jakby czarny półksiężyc, przekreślony czerwoną, ukośną kreską. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale zatrzymałam się nagle i mimowolnie nawet cofnęłam się. W jednej chwili doświadczyłam czegoś, co można chyba określić jako nagły atak paniki. Nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie chciałam z nimi nigdzie iść, nie chciałam, bo zobaczyłam u nich ten znak! Ktoś, kto stał za mną, popchnął mnie z taką siłą, że upadłam na kolana.

-Idź, odmieńcu!-zawołał. Spojrzałam na otaczających mnie żołnierzy, a potem w bok, na przerażone dzieciaki. I Alexandra. I Adele. Moim zadaniem jest ich za wszelką cenę chronić! Nie chcę, żeby im się cokolwiek stało!-pomyślałam zdenerwowana jak nigdy wcześniej. Poczułam się nieco silniejsza. Poczułam, że znowu mogę coś zrobić. Na początku udało mi się użyć swojej mocy, aby odepchnąć otaczających mnie żołnierzy. Potem szybko teleportowałam się do Alexandra i dzieci i zrobiłam to samo, czyli odepchnęłam wszystkich otaczających ich strażników. W międzyczasie udało mi się sprawić, że unieruchamiające mnie kajdany rozpadły się. W tej samej chwili dwóch innych rzuciło się w stronę Adele, która cofnęła się wystraszona. Pojawiłam się tuż przed nią i sprawiłam, że ich miecze po prostu zmieniły się w wodę i rozlały. Oboje patrzyli na to wszystko z niedowierzaniem.

-Magia!-zawołałam, po czym ich także posłałam na ścianę, tak jak poprzednich.

-Wszystko dobrze?-spytałam, odwracając się w stronę Adele.

-Tak-odparła. Chciała coś jeszcze dodać, ale już jej nie słuchałam. Nie było czasu na rozmowy. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Alexander zdążył podnieść miecz jednego z żołnierzy. Kilku z pozostałych skoczyło w jego stronę. Pomogłabym mu, gdybym sama nie musiała zająć się paroma z nich, którzy mnie zaatakowali.

-Jakim cudem ona ma na to wszystko siłę? To miało ją powstrzymać!-usłyszałam głos drugiego posłańca.

-Nieważne! Może źle to obliczyliśmy! Ale wcześniej zadziałało, to teraz też musi! Macie tym w nią trafić!-usłyszałam głos Helgesa. Po chwili zauważyłam żołnierza, który celował do mnie z tej dziwnej broni. Kiedy jednak wystrzelił w moją stronę, ja zmieniłam się w fioletowy dym, a pocisk tym samym przeszedł przeze mnie. Ale potem było już tylko gorzej. Spostrzegłam, że coraz większa ich liczba we mnie celuje i chce mnie trafić. Unikanie tego w nieskończoność było niemożliwe. Choć starałam się na to nie pozwolić, w końcu mnie trafili.

Znowu poczułam, że opuszczają mnie wszystkie siły, jakby ktoś albo coś wysysało ze mnie całą energię. Zachwiałam się, potem upadłam, a potem to już podbiegła do mnie masa tych żołnierzy. Spróbowałam się podnieść, ale wtedy jeden z nich chwycił mnie za ramię, pociągnął w górę, a potem z powrotem popchnął na podłogę. Siła, z jaką upadłam, sprawiła, że moja głowa odbiła się od posadzki. Poczułam się, jakby coś eksplodowało mi wewnątrz głowy. Przed oczami zrobiło mi się na chwilę ciemno, a potem poczułam, że ktoś znowu chwyta mnie za ramiona i podnosi. A potem z powrotem skrępowali mi ręce i jeszcze, ku mojemu zdziwieniu, mnie samą też związali sznurem tak, że moje ręce przylegały do ciała. Nie mogłam nimi ruszać, mogłam tylko chodzić.

Potem ktoś z powrotem popchnął mnie na podłogę. Udało mi się jednak trochę rozejrzeć po sali. Zauważyłam, że pojawiło się w niej więcej naszych strażników. Ucieszyłam się, mając nadzieję, że uda się im pokonać naszych wrogów, ale moja radość nie trwała długo. Napotkałem wzrokiem Helgesa, który patrzył na to wszystko z niezadowoleniem. Stał pod ścianą, otoczony przez kilku swoich żołnierzy. Powędrowałam wzrokiem za jego spojrzeniem. Patrzył na Aurorę, Maksa i Chrisa, do którym udało się dotrzeć kilku naszym strażnikom, którzy zapewne, całe szczęście, chcieli ich stąd zabrać. Nagle jednak Helges rzucił się biegiem przed siebie, wyminął otaczających go żołnierzy i popędził dalej. Wszystko to działo się tak szybko, że nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy on wymierzył ze swojej broni i oddał strzał. Celny strzał. Widziałam, jak Maks upada na ziemię, a z rany w jego głowie zaczyna wypływać coraz więcej krwi. Widziałam to wszystko, a jednak nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam tego zaakceptować. Helges odwrócił się i zadowoleniem w oczach spojrzał prosto na mnie. Poczułam, jak mój oddech przyspiesza, a chwilę potem, nie mogąc już nic więcej zrobić, po prostu wydałam z siebie najgłośniejszy, najdłuższy, pełen bólu i rozpaczy krzyk.

~*~

Sama nie jestem do końca pewna, jak to się dalej potoczyło. Ale skończyło się tak, że przegraliśmy. Alexander, kiedy zauważył śmierć Maksa, sam omal nie przypłacił tego życiem, bo z wrażenia upuścił swoją broń. Adele całkowicie się załamała, przynajmniej tak sądziłam po tym, jak zobaczyłam ją upadającą z płaczem na kolana. Oczywiście nasi przeciwnicy natychmiast to wszystko wykorzystali. Potem zaczęli mnie za sobą ciągnąć, a ja starałam się im ze wszystkich sił wyrywać, chociaż niewiele to dawało, bo tak naprawdę ledwo mogłam iść.

Nie miałam pojęcia, czym właściwie dostałam, ale to była cholernie mocna substancja. Byłam w takim szoku, że jedynie co pamiętam, to krzyki, masę krzyków i jeszcze więcej krzyków, ból (kiedy dwa razy znowu upadłam i raz dostałam chyba jakimś pistoletem w głowę) i wszechogarniające poczucie winy. Zaprowadzili mnie i wtrącili do jednego z lochów, wcześniej nawet nie uwalniając z więzów. Tak jak mnie tam wrzucili, tak po prostu padłam, z twarzą skierowaną do sufitu. Nie miałam najmniejszej ochoty, żadnej motywacji, aby cokolwiek zrobić. Przeze mnie zginął Maks i przeze mnie reszta będzie pewnie miała jeszcze gorzej. Nie obchodziło mnie, czego chcą ode mnie, ale cały czas martwiłam się tylko o to, co z nimi.

Chociaż liczyłam się z tym, że mogą mnie obwiniać i znienawidzić za śmierć Maksa (w pełni bym ich zrozumiała) to dla mnie cały czas oni byli najważniejsi. Przytłaczało mnie poczucie winy, świadomość, że nie mogę nic zrobić, aby coś zmienić oraz fakt, z jakiego powodu to wszystko się stało. Zapoczątkował to ten znak. Ja nawet nie chciałam ich ochronić. W każdym razie, nie od początku. Nie potrafiłam znaleźć w sobie siły do walki, żeby im pomóc. Znalazłam ją dopiero wtedy, kiedy wystraszyłam się tego cholernego znaku-pomyślałam. Poczułam, jak do moich oczu nabiegają łzy. Rozpłakałam się na myśl o tym, jak bardzo ich zawiodłam. A także ze względu na to, co mnie kiedyś spotkało i przez co zapewne tak bardzo bałam się tego znaku. Bo nie ulegało dla mnie wątpliwościom, że miał coś wspólnego z moją przeszłością. Wyczułam to po prostu tak samo jak wyczuwam moment, kiedy jakieś kolejne wspomnienie postanawia do mnie wrócić. Ponieważ jednak byłam tak zdołowana tym wszystkim, poczułam się jeszcze bardziej przybita, że myślę o swojej przeszłości, zamiast obwiniać się o śmierć Maksa, co znowu mnie zdołowało. I tak w kółku, rozpłakałam się na dobre i tak naprawdę powodem do płaczu stało się dla mnie wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro