37. Jaskinia
Zgodnie z naszym planem, musieliśmy działać szybko. Wróciliśmy razem z Aleksandrem do naszego cyrku. Dosłownie biegliśmy, nawet ja starałam się, jak tylko mogłam, pomimo mojej ciąży. Na szczęście jeszcze nie była aż tak zaawansowana. W końcu dotarliśmy do cyrku, a wtedy Candy i Cane przenieśli go w odpowiednie miejsce, to znaczy w miejsce, które znała Cane. Znała jego lokalizację mniej więcej, dzięki temu zdołali przenieść cyrk w pobliże. Kiedy wylądowaliśmy już na miejscu, ruszyłam razem z innymi do wyjścia, ale wtedy właśnie zatrzymał mnie Candy. Westchnęłam ciężko.
~*~
Chwyciłem Lily za ramię i zatrzymałem ją, na co ona westchnęła z rezygnacją.
- A ty dokąd się wybierasz, co? - spytałem, nieświadomie unosząc lekko jedną brew.
- Już nigdzie - odparła potulnie Lily, na co rozluźniłem się lekko, puściłem też ją już.
- I bardzo dobrze - skomentowałem, zadowolony.
Nasz plan zakładał, że po przeniesieniu, Lily zostanie tutaj, a ja razem z nią. To wszystko dla jej bezpieczeństwa, jej i dziecka, żeby ich nie narażać, a ja miałem być dodatkową ochroną. I tak najważniejszy był Aleksander oraz żeby ktokolwiek z nas mu towarzyszył, obowiązkowo Cane, a jej towarzyszem mógł być Joker. Niestety nie mogłem się rozdwoić i pilnować jednocześnie i Lily, i Cane. A lepszy taki Joker jako dodatkowe zabezpieczenie niż nikt. Tak więc oni wyruszyli na poszukiwania pod dowództwem Cane, a ja zostałem, żeby pilnować Lily, która była oczywiście... może nie tyle niezadowolona, ale smutna przez to, że nie mogła iść z nimi. Ona rzecz jasna poszłaby z każdym nawet do piekła. Była za dobra i nie myślała praktycznie wcale o swoim dobru i bezpieczeństwie, ale na szczęście, od tego miała mnie i ja tego uważnie pilnowałem.
~*~
Znałam mniej więcej odpowiednią lokalizację oraz wiedziałam co i jak zrobić. Całą trójką zaangażowaliśmy się w dokładne poszukiwania i w końcu, po jakiejś godzinie, udało nam się znaleźć odpowiednie miejsce. I tak dobrze nam poszło, że zeszła nam na to "tylko" godzina, ale oczywiście wszyscy byliśmy cholernie zdenerwowani i zniecierpliwieni. W końcu jednak odnaleźliśmy odpowiedni, ogromny głaz, zakrywający w całości wejście do podziemnej jaskini, doskonale ukrytej i niewidocznej z zewnątrz dzięki temu kamieniowi. Schyliłam się do głazu, Aleksander rzucił się, żeby mi pomóc, ale ja go jednak ubiegłam i z uśmiechem chwyciłam cały ogromny głaz i przesunęłam.
- No dobra chłopcy, wskakujcie! - zawołałam.
Joker przewrócił oczami. Coś w stylu "boże co za cyrk", ale nic nie powiedział i wskoczył do dziury. Po nim Aleksander, a na końcu ja. Ludzie pewnie sporo się męczyli, żeby od środka przesunąć z powrotem ten głaz i zakryć nim wejście. Na szczęście nie był on wysoko i można było dosięgnąć, ale ja i tak nie zamierzałam się tak męczyć. Zamiast tego użyłam swojej magii, a po zakryciu wszystkiego, zrobiło się oczywiście strasznie ciemno. Ale ja wiedziałam, gdzie są ukryte pochodnie, a Aleksander miał krzemień i krzesiwo, tak więc po chwili ogień rozświetlił to miejsce.
- Ruszajmy! - zawołałam, chcąc faktycznie ruszyć, ale zatrzymał mnie jeszcze Joker.
~*~
Zatrzymałem jeszcze na chwilę Cane. Wiedziałem, że Cane, moja Cane, to nieobliczalna wariatka i wojowniczka. Kochałem ją, ale byłem też realistą. Mimo wszystko, nie chciałem jej zbytnio narażać, bo przecież mi na niej zależało.
- Może ja pójdę przodem? - zaproponowałem.
Z twarzy Cane nie schodził radosny uśmiech, kiedy obrzuciła mnie zwyczajnym spojrzeniem.
- A co? Obudził się w tobie nagle dżentelman? To miłe i doceniam to, ale nie oddam ci miejsca na przedzie! To moje ostatnie słowo! - zawołała.
I chociaż mówiła trochę, jakby szła z nami na wycieczkę, to jednocześnie zabrzmiało to jak ostateczna decyzja. Jakoś tak poczułem, że uparła się i nic nie ugram, więc pozostało mi tylko westchnąć, zaakceptować swoją rolę, i ruszyć na samym końcu, bo Aleksander szedł pomiędzy nami. Oby tylko decyzja o współpracy z ludźmi okazała się dobrą decyzją...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro