3. Lily Czy Avenida?
Jeśli w tym rozdziale są jakieś błędy logiczne czy jakiekolwiek inne to piszcie i zaraz poprawię. Po prostu pisałam to dawno temu i teraz musiałam kilka razy poprawiać, tyle było tam różnych dziwnych sytuacji i błędów. I przez to mogłam coś źle poprawić i nie zauważyć tego, choć sprawdzałam to trzy razy. Także jak coś będzie nie tak z tym albo jakimkolwiek innym rozdziałem, piszcie od razu, z chęcią przygarnę wszystkie sugestie i rady UwU
~~~~****~~~~
~2 tygodnie później~
- Jak się czujesz? - spytał z uśmiechem Joker, kiedy już obudziłam się i usiadłam na łóżku.
- Dobrze - odparłam. - Nocą był spokój? - spytałam. Chłopak pokiwał głową. Czułam się głupio w obecnej sytuacji, bo z jakiegoś powodu ja potrzebowałam snu, a on nie, choć na pierwszy rzut oka wydawaliśmy się tacy sami. Jakiś czas temu dodatkowo ci ludzie wstawili nam tutaj łóżko, ale tylko jedno, jakby wiedzieli, że tylko ja potrzebuję tego snu. W każdym razie, przez to wszystko Joker musiał spędzać tutaj noce, najpewniej nudząc się niemiłosiernie. Poza tym zawsze rankiem bałam się, czy w nocy nic mu nie zrobili, ale on stale zapewniał mnie, że nie powinnam się o niego aż tak martwić.
- Niedługo będzie śniadanie - dodał z uśmiechem, przez co bardziej posmutniałam, czego nie udało mi się przed nim niestety ukryć. - Hej, co się stało? - zapytał, siadając na łóżku obok mnie.
- Bo ja znowu pewnie dostanę coś dobrego, a ty jakieś pomyje. I znowu nie będę mogła...
- Daj spokój. Nie narzekam i nie mam z tym żadnych problemów. Przynajmniej ty dzięki temu wszystkiemu czujesz się dobrze, traktują cię w miarę normalnie - odparł. Westchnęłam cicho. Jakiś czas temu, nagle, bez konkretnej przyczyny, zaczęli mnie tutaj lepiej traktować, podczas gdy Jokera nadal traktowali jak jakieś zwierzę. Kiedy przynieśli nam pierwszy posiłek, ja dostałam zwykłe kanapki, a on jakąś podejrzaną breję. Podzieliłam się z nim, ale oni, jak tylko jakimś cudem się o tym dowiedzieli, niemal od razu się zjawili i ukarali za to zachowanie, ale nie mnie, tylko jego! Z jakiegoś powodu byłam ich więźniem, ale traktowali mnie bardziej jak... jak... urocze zwierzątko, które do nich należy i o które chcą dbać. A Joker był dla nich wręcz jak szczur. - Ktoś tutaj się za dużo zamartwia! - dodał, po czym przysunął się do mnie. Chwycił mnie delikatnie za policzki i uszczypnął w niej.
- Przestań! Nie lubię tego! - zawołałam, odsuwając się natychmiast na drugi koniec łóżka. On wręcz rzucił się za mną i zawisł nade mną, uniemożliwiając mi w ten sposób jakikolwiek ruch.
- Wcale nie, uwielbiasz, jak się tak z tobą droczę! - odparł.
- Jesteś okropny! Joker! - zawołałam z udawaną złością.
- Avenida! - odparł, z uśmiechem na twarzy. W tej samej chwili drzwi naszej celi otworzyły się. Spojrzeliśmy oboje w ich stronę. Byłam pewna, że zobaczymy w nich tych ludzi, najpewniej z jedzeniem, ale nie. Nie zobaczyliśmy nic. A chwilę później rozległ się głośny, okropny alarm.
- Co to jest?! - zawołałam, siadając z powrotem, jak tylko Joker odsunął się i mi to umożliwił. Na początku patrzył się tylko zaskoczony na otwarte drzwi, a potem przeniósł swoje spojrzenie na mnie.
- Nie mam pojęcia, ale wiem jedno. To nasza szansa. Chodźmy, Avenido! - zawołał, zrywając się z łóżka.
- Chcesz powiedzieć, że...?
- Uciekamy. Nic tu po nas, jeśli mamy okazję, musimy wiać - odparł, wyciągając do mnie rękę. Po chwili namysły chwyciłam ją i razem wybiegliśmy z celi.
- Ale musimy jeszcze spróbować poszukać Cindy. Ona też może być gdzieś tutaj - powiedziałam.
- Jeśli damy radę, odszukamy ją - odparł Joker. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Byłam mu taka wdzięczna za całą jego pomoc i troskę! Zupełnie nie wiedziałam, jak ja mu się potem odwdzięczę.
~*~
Aleksander musiał wiele się napracować, aby przekonać dowódcę, żeby pozwolił mu dołączyć właśnie do oddziału zajmującego się pilnowaniem nowo wybudowanego ośrodka, ale i tak nie było to dalej takie łatwe. Najpierw mężczyzna wysłał list do króla, w którym zapytał, czy taka możliwość w ogóle istnieje, potem trzeba było czekać na odpowiedzieć, a kiedy w końcu Aleksander wyruszył tam z paroma innymi strażnikami, sama podróż też miała trochę zająć. Ale Cane i ja nie zamierzaliśmy więcej czekać. Aleksander i jego towarzysze, nawet kiedy zostali poinformowani o tym, że wyruszają, nie wiedzieli, gdzie dokładnie znajduje się ośrodek. Tylko jedna osoba to wiedziała, mężczyzna, który tymczasowo nimi dowodził. Aleksander był zdania, że w tajemnicy udamy się tam razem z nimi, ale my mieliśmy inne plany. Wystarczyło tylko dorwać tego faceta, trochę go potorturować i zmusić, żeby wyjawił nam, gdzie dokładnie znajduje się nowy ośrodek. I tak też zrobiliśmy, po czym ja go zabiłem. Nie mogłem się po prostu powstrzymać, i bohaterskim czynem było dla mnie to, że powstrzymałem się przed wybiciem reszty tych gnid. Ale nie mieliśmy na to czasu. Przenieśliśmy nasz cyrk w okolice, które opisał nam mężczyzna, po czym udaliśmy się na poszukiwania ośrodka. Wtedy nawet trochę się wystraszyłem, że on mógł nas przecież okłamać, a ja go już zabiłem, i to nie było zbyt mądre posunięcie z mojej strony, ale okazało się, że przyparty do muru i torturowany, powiedział prawdę. W końcu trafiliśmy na całkiem nowy ośrodek.
- Jak dostaniemy się do środka? - spytała Cane.
- Hm... Wszędzie kręci się pełno osób... Ale przyjrzyjmy się jeszcze temu dokładnie - odparłem. Okrążyliśmy budynek, który nadal był jeszcze w stanie budowy, przez co udało nam się znaleźć przerwę w ogrodzeniu. Co prawda była tam masa strażników, którzy mieli zapewne pilnować, aby nikt nie dostał się do środka. Tyle że na nas to było za mało. Wślizgnęliśmy się do środka i odeszliśmy kawałek, w odosobnione miejsce, żeby pogadać.
- Teraz musimy wejść do budynku. Znajdźmy jakieś drzwi, wślizgniemy się, tak jak teraz - powiedziałem.
- Ok, szefie - odparła Cane. Nie zajęło nam długo, żeby znaleźć się w budynku. Kolejnym krokiem było odszukanie jakiegoś pomieszczenia kontrolnego, tak jak ostatnio, żeby może z pomocą kamer dowiedzieć się, gdzie jest Lily. Chodząc tymi różnymi korytarzami, musieliśmy przy tym uważać, żeby nie wpaść na żadnego z tych ludzi, a kręciła się ich tam masa. Nie zaszkodziło jednak przysłuchać się temu, co mówią, choć zazwyczaj mówili zupełnie nieistotne rzeczy, rzadko coś o prowadzonych tutaj badaniach. W pewnym momencie skręciliśmy na korytarz, na którym nikogo praktycznie nie było. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz zza jednego z zakrętów wyszła jakaś dwójka ludzi.
- R kazał nam jeszcze raz obliczyć najmniejszą dawkę specyfiku, która jest potrzebna, aby uniemożliwić działanie jej mocy - powiedział jeden z nich.
- Odkąd dowiedział się, że ona jest w ciąży, dostał wręcz szału na tym punkcie - odparł drugi. Zatrzymałem się, spojrzałem na Cane, po czym wskazałem na nich.
- Przysłuchajmy się im - powiedziałem cicho, na co moja siostra kiwnęła lekko głową. Zawróciliśmy i poszliśmy za nimi.
- Boi się, czy specyfik blokujące moce nie zrobi nic dziecku, ale jednocześnie nie możemy przestać go na niej stosować. Swoją drogą, trochę to wszystko niefortunne - powiedział pierwszy z mężczyzn.
- Trochę niefortunne? Niby dlaczego? - spytał drugi z nich.
- No niby to dobrze, że będzie miała dziecko, lepiej dla nas, będziemy mogli je odpowiednio wykorzystać, ale liczyłem też, że trochę się z nią jeszcze zabawię - powiedział pierwszy.
- Aż tak dobrze było?
- Było zajebiście - odparł pierwszy, a zadowolenie w jego głosie przyprawiło mnie wprost o szewską pasję. On... On.. On chyba nie... Ja go zamorduję! - pomyślałem.
- Candy, nie! - usłyszałem głos mojej siostry, ale nie udało jej się mnie powstrzymać. Doskoczyłem do pierwszego z facetów, chwyciłem go za ubranie i walnąłem nim o ścianę. Następnie stałem się na powrót widzialny, a w moich rękach pojawił się mój młot.
- Co do...?! Skąd ty się...?! Zostaw mnie! - zawołał facet. Spróbował ode mnie uciec, ale ja go dogoniłem, powaliłem na ziemię i zamachnąłem się swoim młotem. Już chwilę później opuściłem go i z przyjemnością mogłem usłyszeć dźwięk jego miażdżonych kości. Jego krzyk ucichł nagle, jak ucięty nożem, a ja jeszcze kilka razy powtórzyłem ten sam ruch, chcąc przynajmniej w części wyładować swoją złość. On... Oni wszyscy skrzywdzili Lily! I należała im się za to śmierć! Chwilę później usłyszałem okropny, głośny hałas. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
- Candy, chodź! Zabiłam tego drugiego, ale zdążył chyba włączyć jakiś alarm! Musimy stąd uciekać! - zawołała, szarpiąc i ciągnąc mnie za sobą.
- Nigdzie stąd nie wyjdę bez Lily! - zawołałem.
- Wiem, ja też nie! Chodź, poszukamy jej! - odparła Cane.
~*~
Na korytarzach zaroiło się od strażników, ale też zwykłych naukowców. Nie obchodziłoby mnie to, gdyby nie to, że utrudniali nam poruszanie się, ale cóż, byliśmy niewidzialni, więc nie było jeszcze tak źle. Usłyszeliśmy, jak ktoś krzyczy, że trzeba sprawdzić co z obiektami badawczymi, genyrami, i zaczęli gdzieś biec, coś tłumaczyć. Niewiele myśląc, pobiegliśmy za nimi do miejsca, o którym mówili. Zdziwiło mnie tylko, że użyli liczby mnogiej, "genyry", ale uznałem, że może to miało też coś wspólnego z nami. Dobiegliśmy do jakiegoś miejsca, naukowcy zaczęli jak szaleni biegać wokół jednego z pomieszczeń, tyle że było ono puste.
- Lily tutaj nie ma, musimy szukać nadal! - zawołałem. Już mieliśmy pobiec dalej, gdy odezwał się jeden z mężczyzn.
- Mamy informację od strażników z pomieszczenia technicznego! Kamery zauważyły tą dwójkę w zachodniej części, najprościej będzie pobiec tym korytarzem prosto do końca, potem w prawo i zaraz w pierwsze lewo! Wpadniemy prosto na nich! - zawołał. Bez namysłu ruszyłem korytarzem, który wskazali, słysząc za sobą kroki Cane. Kilkoro ze strażników oczywiście chwilę później ruszyło tą samą drogą, więc postanowiliśmy zatrzymać się w jednym z korytarzy i pozbyć się ich, zanim zjawi się ich więcej, po czym ruszyliśmy dalej. Już po chwili dobiegliśmy do końca jakiegoś korytarza, skręciliśmy w prawo, potem pobiegłem w lewo, ale zatrzymała mnie moja siostra.
- Nie! Musimy skręcić w pierwsze prawo! - zawołała, ciągnąc mnie za sobą. Posłusznie pobiegłem za nią, korytarz ciągnął się przez kawałek, po czym nagle zakręcał w lewo. Wybiegłem jako pierwszy zza rogu i z kimś się zderzyłem. Kiedy spojrzałem na osobę przed sobą, zamarłem. Przede mną ujrzałem chłopaka, dość niezwykłego, bo miał zielone włosy, szpiczaste uszy i jasną, lekko zielonkawą karnację, a do tego ubrany był również w zielony strój przypominający nieco ubiór... błazna. Słowem, przypomina nas, mnie, Cane, Lily... Lily! - pomyślałem, widząc ją za nim. Na powrót stałem się widzialny, przez co chłopak spojrzał na mnie z jeszcze większym zaskoczeniem niż dotychczas. Z jego perspektywy to musiało wcześniej wyglądać, jakby zderzył się z powietrzem, ale mało mnie to obchodziło. Minąłem go i podbiegłem do dziewczyny.
- Lily! - zawołałem i ją przytuliłem. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest! Tak strasznie się cieszę! - krzyknąłem, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, Lily nic nie powiedziała, nawet nie odwzajemniła mojego uścisku. Wręcz przeciwnie, poczułem jak ona cała wręcz sztywniej. Odsunąłem się od niej i przyjrzałem jej z troską.
- Lily, co ci? - spytałem.
- Lily? Kim jest Lily? Ty mnie chyba z kimś pomyliłeś... I kim ty jesteś? - zapytała, przypatrując mi się, jakby mnie nie poznawała. Słysząc jej słowa, przez chwilę nie rozumiałem, co do mnie mówi.
- Zaraz, co? Ty przecież jesteś Lily - powiedziałem cicho.
- Ja? Ja mam na imię Avenida, nie Lily - odparła dziewczyna. W tej samej chwili chłopak, który był z nią, stanął obok niej.
- A wy kim jesteście? - zapytał, krzyżując ręce. Nawet na niego nie spojrzałem, byłem skupiony tylko na Lily. Dopiero po chwili skojarzyłem fakty... Prawdziwe imię Lily brzmiało Avenida, używała go kiedyś, zanim straciła pamięć i nazwała się Lily. Ale przecież to by oznaczało, że... Nie, nie mogło tak być.
- Lily Jester. Jesteś Lily Jester, nie pamiętasz? - spytałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na wariata.
- Nie pamiętam, skąd się tutaj wzięłam, ale pamiętam doskonale, jak mam na imię. Avenida - odparła. Z chwili na chwilę byłem coraz bardziej przerażony całą tą sytuacją.
- Możesz używać swoich mocy? - spytałem. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Podali nam tutaj coś i nie możemy korzystać ze swoich mocy - powiedział chłopak. Nie pytałem ciebie - pomyślałem ze złością, ale powstrzymałem się jakoś przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
- W takim razie zajmiemy się ewentualnie strażnikami, potem musimy uciec. Mamy plan, co zrobić dalej, zaufaj...cie nam - powiedziałem.
- Ale chwila! Zanim uciekniemy, musimy jeszcze coś zrobić! Joker, mieliśmy odszukać Cindy! - zawołała Lily, zwracając się do chłopaka. Słysząc te słowa, po raz kolejny zamarłem.
- Ale jej tutaj nie ma - powiedziałem. Oboje przyjrzeli mi się zaskoczeni, a chłopak nawet jakby nieco podejrzliwie.
- Skąd to wiesz? - zapytał.
- Po prostu wiem - odparłem.
- I my tak bez niczego mamy ci uwierzyć? - spytał.
- Możecie zamiast tego szwendać się tu bez celu po korytarzach i znów wpaść w ich łapy. A jeśli z nami pójdziecie, wszystko wam wyjaśnimy. Również o Cindy - powiedziałem. Joker i Lily wyglądali, jakby przez chwilę się zastanawiali.
- W gruncie rzeczy, to chyba dobry pomysł - odparła Lily.
- O ile można wam ufać - powiedział chłopak.
- Można. Nie skrzywdzimy Lily...znaczy, Avenidy - odezwała się, po raz pierwszy od dłuższego czasu, Cane.
- Ale ja was nie znam - stwierdziła Lily. Mówiła to szczerze, wiedziałem to. Lily nie potrafiła i nie mogłaby kłamać, zwłaszcza w tak ważnej sprawie. Ona nas nie pamiętała, a to...to była jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogły mieć miejsce. Ale przynajmniej oprócz tego żyła i była cała.
- Później to wszystko sobie wyjaśnimy, teraz musimy stąd uciec! - zawołałem. Kolejni strażnicy już do nas dobiegli, więc nie było czas dłużej rozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro