30: Sens życia
Nie chcę umierać.
Mam jeszcze tyle do zrobienia.
Dlaczego...
Obca myśl odbijała się w głowie Lira, ryjąc wraz z innymi jego duszę. Zawieszony w czasie, mógł jedynie nasłuchiwać w wszechobecnej ciszy cudzych błagań o życie. Słowa przeszywały go na wylot, przypominając o zbrodniach, jakich się dopuścił. O każdej duszy jaką pozbawił ciała. Dawno zapomniane głosy teraz na powrót ożyły, wymawiając bezgłośnie swoje ostatnie myśli. Wypisały się w jego jestestwie i pozostawały niezauważone do chwili, aż sam oddał ostatnie tchnienie.
Gdybym tylko wcześniej...
Tylko słowa. Nic więcej. Żadnego głosu. Nawet uderzenia serca. Najmniejszego oddechu. Umarły, ale żywy. Świadomy swojego zmasakrowanego ciała, a jednak głuchy na świat, który miał zaraz opuścić.
Zdradził nas, tylko on wiedział...
Nie dotrzymam obietnicy...
Przepraszam...
Jeśli tak wyglądała śmierć, to pragnął, aby wyrwać się z niej jak najprędzej.
Rozpoznała w nim potwora...
— Też inaczej wyobrażałam sobie to miejsce.
Znał ten głos, ale nie należał do żadnej z jego ofiar. Niczym nóż odciął wszystkie nawiedzające go myśli.
— Evol. — Imię rozbrzmiało w jego czaszce echem, mimo że nie otworzył ust. Okaleczone ciało nie było już pod jego kontrolą, pozostał mu jedynie umysł nawiedzany przez widmo, którego nie chciał oglądać. Ze wszystkich osób na świecie, to właśnie jej nie chciał spotkać. — Przyszłaś triumfować na mojej mogile?
— A powinnam?
Wszechobecną ciemność zastąpił położony na rozlewisku dom. Brodzące w wodzie żurawie uniosły białe głowy, obserwując przybyłych. Puste, ptasie oczy jeszcze przez chwilę śledziły ich ruchy, aby zaraz stracić zainteresowanie na rzecz karpi nurkujących między kłączami kalii. Białe kielichy wystawały niczym spragnione powietrza usta, niemo wołające ku poruszanym przez wiatr bambusom.
Znał to miejsce, ale nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu znaleźć się w nim tak szybko. Miał tyle do zrobienia. Musiał powstrzymać wojnę, ocalić Brave, doprowadzić swoje sprawy do końca. Nie mógł jeszcze spotkać się z Udnuni. Stać się jej częścią, nie wypełniając powierzonego mu zadania.
— Czy to... — urwał, obawiając się, że raz wypowiedziane słowa staną się prawdą.
— Atrium, przedsionek śmierci. Miejsce, gdzie żywi zaglądają tylko po to, aby umrzeć.
Lir przełknął ślinę. W pierwszej chwili pragnął zaprzeczyć. Uciec od rzeczywistości, ale gdy spojrzał na taflę rozlewiska skąpanego delikatnym światłem, ogarnął go niespotykany spokój. Mógłby wieczność spoglądać na ten pejzaż. Wszystko co jeszcze przed chwilą było dla niego najważniejsze przybladło.
— Czyli wygrałaś — stwierdził z żalem. — Już nikt nie będzie ci wchodził w drogę.
— Nigdy na niej nie stałeś. Nikt z naszego gatunku nie był i nie jest do tego zdolny. Cokolwiek byś nie zrobił, podążaliśmy inną ścieżką.
Pierwszy raz na niego spojrzała. Jasne jak lód oczy zdawały się być martwe na tle granatowej skóry. Świetliste piegi podkreśliły charakterystyczne dla farashan znamiona, przywodzące na myśl uśmiech chochlika lub demona. Rozumiał czemu ludzkość mogła się bać. Choć sam był jednym z potworów, to gdy przyszło mu stanąć twarzą w twarz z przedstawicielką czystej krwi, miał dreszcze. W porównaniu z nią, czuł się brudny, wręcz niegodny noszenia miana członka rodziny królewskiej. Co zatem czuli ludzie?
— Więc czemu tu jesteś? — zapytał, z trudem patrząc kobiecie w oczy.
— Ponieważ przysługuje ci wybór. — Oparła się o ścianę budynku, kryjąc spływające z pleców skrzydła, tak cienkie, że wydawały się być zrobione z kolorowego szkła.
— Wybór... — powtórzył sceptycznie.
Utkwiła spojrzenie w kołyszących liściach.
— Choć nie przepadamy za sobą, Lirze, to musisz przyznać, że jesteśmy do siebie podobni. Tacy jak my nie umierają zanim nie wypełnią swojego celu. Zrzekniemy się wszystkiego, aby dopiąć nasze sprawy do końca, ale czasem jedynie śmierć pozwala nam zrozumieć, że ścieżka, jaką obraliśmy była błędna. — Poprawiła kosmyk włosów, który nieustannie wchodził jej do ust. W tej chwili nie wyglądała jak bezduszny potwór, gotowy wymordować cały gatunek, ale Lir nie miał wątpliwości, że to jedynie pozory. Przez lata trzymała go w szachu, zmuszając jego rodzinę do posłuszeństwa. I nie tylko ich. Zza grobu zebrała na nowo rój i stanęła na jego czele, a to wszystko rękami jego najbliższych. Sugestia, że mają coś wspólnego, pozostawiła mężczyźnie niesmak.
— Dopiero gdy wydaje się ostatnie tchnienie, dostrzegamy cel życia. Swój pojęłam, gdy martwymi oczyma przyszło mi oglądać triumf bohaterów. Wystarczyło jedno cięcie. Do dziś pamiętam błoto krwi. Pozrywane nici mapy niedającej mi umrzeć i nakazującej oglądać ich radość, ich okrzyki zwycięstwa. To co zrobili z ciałem mego ojca... — Wykrzywiła usta, a głos zmienił barwę. — Widziałam wszystko. Do ostatniej ćmy opuszczającej moje gnijące szczątki. — Zacisnęła ręce na przedramionach. — Dopiero wtedy doznałam łaski i zostałam wpuszczona to Atrium. Miałam wystarczająco czasu, aby zrozumieć, dlaczego. Czemu złotokrwiści nigdy nie zostawią naszego gatunku w spokoju.
Jej puste oczy przeszyły mężczyznę na wskroś.
— Dlatego, dopóki bohaterowie stąpają po ziemi, twoja wizja nigdy się nie ziści. Możemy sobie pomóc. Wystarczy, że zgodzisz się wrócić.
Pozbawiony radości śmiech mężczyzny przetoczył się przez rozlewisko, zwracając uwagę ptactwa.
— Przez wycięcie mojego losu chcesz wyciąć śmierć bohatera — stwierdził, niedowierzając w bezczelność kobiety.
— No cóż... Nie zaprzeczę. Jego śmierć w tej chwili jest mi bardzo nie na rękę. Nie mam tylu lat, aby zaczynać wszystko od nowa... — urwała, pocierając kąciki oczu. — Ona nie ma tyle czasu.
Serce Lira zabiło szybciej, a złość zalała umysł. To była jej wina, że jego siostrzenica mogła nie dożyć swojego przeobrażenia. Tylko z powodu Evol, Rasha nigdy nie stanie się jednością z Udnuni. Po śmierci zniknie jakby nigdy nie istniała. A teraz ta sama kobieta śmiała mu proponować ten sam los. I to nie dla parunastu lat życia, aby mógł dokończyć swoje sprawy. Nie dla Rashy i Erre, nie dla farashan, a dla bohatera, którego i tak miała zabić. Nie mieściło mu się to w głowie.
— Naprawdę poświęcisz wszystko i wszystkich, aby uratować człowieka, który już nie żyje i to tylko po to, aby mógł umrzeć z twoich rąk?
Evol podeszła do Lira, a w jej oczach nie było ani cienia zawahania. Srebrzysto-niebieskie znaki na jej twarzy uśmiechały się chytrze, ale ona pozostała poważna. Położyła dłoń na piersi mężczyzny, zachowując między nimi niewielki dystans.
— Głosy przepadną, a słowa zostaną — wyszeptała. — Jeśli chcę uchwycić samo Przeznaczenie, muszę zaakceptować własną tożsamość. Tożsamość całego naszego gatunku, a nawet pozwolić spalić świat, jeśli będzie trzeba. Bo czyż nie jesteśmy niczym więcej i niczym mniej niż zadrą w jego planie? Czymś co za wszelką cenę starał się zdusić przez setki lat?
— Nie rozumiem.
Farashanin, spróbował się cofnąć, ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Potrafił jedynie wpatrywać się w kryształowe oczy, trzymającego go w szachu potwora.
— Jesteśmy Przypadkiem, Lirze. Dopiero, gdy to pojmiesz, dostrzeżesz sens naszego istnienia.
~*~
Farashanka ostrożnie poprawiła opatrunki. Wreszcie skończyła. Wykończona usiadła obok łóżka i spojrzała nieprzytomnego mężczyznę. Przeczesała przetłuszczone, wciąż zlepione pyłem włosy. Poczuła do siebie wstręt. Nigdy jeszcze nie czuła się tak podle ani razu nie miała wątpliwości, a jednak, teraz, gdy patrzyła na okaleczonego Lira żałowała wszystkiego. Nie powinna zabierać Ragnara do Brave. Tyle rzeczy poszło nie tak. O mały włos... tak niewiele brakowało... To ją przerażało.
— Przepraszam... — wyszeptała. — Zawsze byłam gotowa ponieść konsekwencje własnych czynów. Dobrze znałam cenę każdego z nich... Poza tym jednym, gdy ją poznałam. — Przygryzła wargę, aż poczuła w ustach krew. — Nie powinieneś wracać. Nie za taką cenę. — Utkwiła wzrok w suficie. Objęła się mocniej dłońmi i skuliła się w kłębek. — Dlaczego zgodziłeś się na jej warunki? Co ci powiedziała, że zdecydowałeś się wrócić?
Wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi. Westchnęła. Wzięła się w garść i wyszła. Musiała sprawdzić, jak radził sobie Rudeusz. Spotkała go na korytarzu, gdy ten wyszedł wymienić wodę w misce. Ścierki były brudne od złota.
— Jak z nim? — zapytała, przecierając dłonią czoło. Zdecydowanie potrzebowała kąpieli.
— Może nie wygląda, ale wylizywał się z gorszych sytuacji.
— Oby.
— Mieli sporo szczęścia, że tylko na tym się skończyło. Dobrze, że ich w porę znalazłaś.
— Tak... Może i tak.
~*~
Rasha otuliła się szczelniej futrem. Minęło zaledwie trzy dni od incydentu w kościele bohaterów, a od tamtej pory Brave zdążyła pokryć gruba warstwa śniegu. Miasto z tej perspektywy, wyglądało jak miecz olbrzymów wykonany z białego szkła. Piękny widok, ale równie niebezpieczny. Niełatwo jej będzie niepostrzeżenie wrócić. Zbyt wiele się zmieniło. Nienawidziła zimna i nawet najpiękniejsze pejzaże nie mogły tego zmienić.
Westchnęła. Potarła zmarznięte dłonie i zniecierpliwiona zrobiła kolejne okrążenie, wydeptując tym samym jednolity ślad. Dawno nie była tak zmęczona, ale nie mogła sobie pozwolić, choć na chwilę wytchnienia. Zaśmiała się do siebie, gdy uświadomiła sobie jak niewiele było potrzeba, aby jej marzenia nagle stały się zaskakująco przyziemne. Wystarczyłaby jej teraz ciepła kołdra i hamak. Nic więcej. Zamieniłaby się kokon i odpłynęła w krainę snów, nareszcie uwalniając się od oczekiwań rzeczywistości.
— Rasha.
Kobieta zatrzymała się natychmiast. Na jej usta wypłynął delikatny uśmiech, gdy dostrzegła właścicielkę głosu. Zmieniła się diametralnie, ale wciąż Rasha była wstanie dostrzec na jej twarzy znajome rysy.
— Erre, nareszcie jesteś.
_________________________
Hej potworki!
Pierwszego kwietnia Ytty się postarał i napisał dla was rozdział, co dało mi kopa, aby dokończyć ten nieszczęsny rozdział i wreszcie go wrzucić. (Tak stwierdziłam, że jak go zaraz nie napiszę to z lenistwa zostawię jego zakończenie XD ) Nie obiecuję powrotu regularnych rozdziałów, ale postaram się rozdziały publikować jak najszybciej. Szczególnie, że już nie daleko do końca (chyba).
Koniecznie podzielcie się wrażeniami!
Dla tych co nie śledzą mojej tablicy:
Taka przerwa między rozdziałami wynikła z kilku rzeczy. Po pierwsze w styczniu spalił mi się komputer i nowy dopiero udało mu się zakupić w połowie marca, a gdy wreszcie miałam czas, chęci i wszystko co potrzebne do pisania, to wzięłam się za pisanie pracy na studia. Ot to koniec moich wymówek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro