Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27: Słowo bohatera

Halena pluła sobie w brodę, że dała się podejść. Sparaliżowana strachem potrafiła jedynie myśleć o czyhającej na nią bestii. Jeszcze nigdy nie widziała nikogo tak przerażającego. W jej głowie zapanował chaos gotowy zawładnąć resztkami rozumu. Potrzebowała chwili, aby otrząsnąć się z szoku, ale nie mogła pozwolić sobie na taki luksus. Musiała natychmiast wziąć się w garść i działać.

Zaklęła siarczyście i wysypała zawartość torby na ziemię. Szkło poturlało się po posadzce, złowrogo odbijając płomienie, trawiące wszystko w swoim zasięgu.

Miała szczęście, że bohater uznał tego idiotę za godniejszego uwagi. Raz się do czegoś przydał. Błagała w myślach, aby bankier zajął złotokrwistemu jak najwięcej czasu.

Oblizała spierzchnięte wargi. Wyciągnęła z kieszeni torby skalpel i podeszła do oblepionego ćmami trupa. Przełknęła obrzydzenie. W końcu czego nie robiło się dla nauki? Owady obsiadły sylwetkę kobiety. Wplatały się we włosy, przeszkadzały w każdy możliwy sposób. Halena wstrzymała powietrze. Smród był nie do wytrzymania, mimo to uklękła przed truchłem. Zanurzyła ostrze w rozkładającej się tkance i wycięła kawał mięsa. Czarnymi od krwi rękoma odkręciła wieczko i oblała tkankę płynem. Mięśnie pod wpływem substancji drgnęły. Larwy wypełzły na powierzchnię, aby chwilę później się przeobrazić. Sięgnęła po drugi słoik i drżącymi dłońmi włożyła mięso do niego. Czekając na efekty, obejrzała się za siebie i wytarła czoło z potu, pozostawiając szramę śmierdzącej posoki.

— Szybciej – warknęła.

Płyn zmienił kolor na fioletowy.

Udało się. Zaśmiała się do siebie nerwowo. Ryzykowała. Tylko raz udało jej się uzyskać zadowalające efekty. Raz. To wystarczyło, aby opróżnić zawartość słoika.

Czasem trzeba podjąć rękawicę, by podziwiać swe imię na kartach historii.

~*~

Łaknęły uwagi. Podlizywały się. Błagały, aby ponownie zasięgnął ich pomocy. Ten moment był zbyt ulotny i pozostawił słowom niedosyt. Tak rzadko na nie patrzył, że teraz, gdy widziały w jego bursztynowych oczach własne odbicie, pragnęły chociażby siłą wydusić z bohatera kolejny rozkaz.

Kusiło. Tak bardzo chciał powiedzieć więcej, przemeblować całą duszę bankiera, aż osiągnie perfekcyjną formę. Idealną w swojej naturze. Jasną jak księżyc w ciemności. Dobrą.

Powiedz.

Rozkaż.

Mów.

Bohater przejrzał się w odbiciu zaszklonych rogówek. Górował nad nim. Był władcą. Mógł zrobić wszystko. Zmienić świat słowem... Wystarczyło, że dźwięk opuścił jego usta. Wystarczyło, że uważnie śledził oczy, przez które jego słowa wdzierały się do duszy. Wystarczyło...

Tak niewiele, aby zmienić człowieka.

Tak mało, aby stracić własną duszę.

Mów!

Odwrócił wzrok. Nie mógł na nie patrzeć. Mamiły go swoimi obietnicami, a każde miało głos mu tak znajomy i cenny, że tylko on był w stanie samym brzmieniem ostrzegać go przed popełnieniem błędu.

— Nie — zerwał rozkaz.

Ucichły. Słyszał, jak zawiedzione chowają się w cieniu. Pełzną mu po ubraniu. Ostatni raz próbują zwrócić na siebie uwagę bohatera, a wkrótce również zamierają. Dopiero wtedy wrócił spojrzeniem ku mężczyźnie. Oderwany od rzeczywistości wpatrywał się w stojący przed sobą ołtarz. Nieobecny myślami błądził po swojej brutalnie zbezczeszczonej mapie losu. Szukał miejsca zaczepienia nowo napisanej duszy, ale natrafiał jedynie na szwy i całkiem nowe linie. Nie był już tą samą osobą. Nie wiedział jak odnaleźć się w świecie, którym przyszło mu istnieć.

Umysł Falkona umarł. Ragnar nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

— Zasłużył na to. Teraz już nikomu nie zrobi krzywdy — odezwał się głos, tym razem pojedynczy, szepczący delikatnie do ucha.

Bohater przekrzywił głowę.

— Teraz będzie doskonały, zobaczysz... Będzie taki, jaki zawsze pragnął być. Naprawiłeś go. Naprawiłeś. Wszystkich możemy naprawić.

— Nie.

Odwrócił się od porywacza i powoli skierował się w stronę ołtarza.

— Wystarczy jedno twoje tchnienie wypełnione dźwiękiem, a świat przybierze kształt, o jakim zawsze marzyliśmy. Nie każ nam więcej czekać. Zawsze pragnąłeś walczyć słowem, czemu się wzbraniasz?

Zatrzymał się z westchnieniem. Zacisnął pięści.

Nie w ten sposób — odparł rozdrażniony. — Nie chcę waszej pomocy.

Miał dość. Zagryzł górną wargę. Na twarzy przybyło mu zmarszczek. Pragnął w tej chwili tylko jednego, aby głos zamilkł. Wszystko, na co spojrzał, mieniło się pofalowanymi nićmi. Każde słowo zmieniało powietrze we wzburzony ocean złota. Próbował je zerwać, ale bezskutecznie. Dłoń przeszła przez widmo. Słowa oplotły się wokół jego szyi, odbierając tchu. Wdarły się siłą do ust, przerażając nawet ich właściciela.

A jednak pragniesz tego, tak bardzo, że wyruszyłeś w podróż, aby powstrzymać dalszy rozlew krwi. Uważasz, że sam coś zmienisz? Że bez naszej pomocy przełamiesz barierę człowieka i potwora?

— Tak, tego właśnie spróbuję.

Spróbujesz. Spróbujesz! Powiedz to tym, którym moglibyśmy pomóc. Tym, którzy nie mogą czekać na twoje próby. Odwlekasz nieuniknione, a bierność będzie twoim największym przewinieniem...— Nacisk nici zelżał. — Ale ty to doskonale wiesz i wciąż opierasz się wybraniu najlepszej ścieżki. Przyjdzie dzień, gdy świat upomni się o nas, wtedy zmienisz zdanie.

— Mordowanie umysłów nie jest rozwią... — zamilkł.

Słyszał dudnienie spod kościoła. Z ledwością potrafił je odróżnić od wszechobecnych słów. Zbliżało się. Z każdą chwilą przeradzało się w odgłos trzepotu skrzydeł. Z klatki schodowej wytoczył się rój. Kłębiący się w jeden przerażający organizm. Parł przed siebie, jakby czegoś szukał. Rozlał się po posadzce, by w następnej chwili wznieść się ku sklepieniu kościoła. Setki owadów zawisło w powietrzu nad Ragnarem niczym chmura niosąca burzę.

Bohater westchnął. Cicho liczył, że to kolejny wybryk jego otumanionego umysłu.

Nadal nie potrzebujesz pomocy?

~*~

Czuła każdy ruch skrzydeł. Najmniejszy pocałunek powietrza na policzkach. Uniosła dłoń, a otaczające ją ćmy posłusznie wzleciały pod sklepienie. Już nie miotały się bez celu. Cały rój czekał na polecenia.

Uśmiech wypłynął na usta kobiety. Wystarczyła odrobina kości bohaterów zmieszana z potworzą tkanką, aby wzniosła się na wyżyny nauki. Podekscytowana oblizała usta. Już nie mogła się doczekać, aż przetestuje złotą krew. Tajemnice świata stały przed nią otworem. Wystarczyło sięgnąć.

Tylko mijane przez nią szkło było świadkiem, jak z każdym krokiem skóra kobiety ciemnieje, a ciało pokrywa się czarnymi kolcami. Jedynie ono widziało ogień, wstępujący na ścieżkę rozlanego paliwa z fluorowców i rzekę płomieni zajmujące ciało wędrującego. Jucha nie potrafiła poczuć swądu palonych zwłok, czy nawet poczuć żaru rozprzestrzeniającego się pożaru. Każdy krok przychodził jej z coraz większą lekkością, kosztem utraty człowieczeństwa. Słuch i wzrok już dawno podzielił się na tysiące małych istnień.

Czy tak czuli się farashańscy królowie? Nie miała ku temu wątpliwości. Dokonała niemożliwego.

~*~

Rudeusz zmierzył podejrzliwie, siedzącą naprzeciwko kobietę. Wyglądała okropnie. Nerwowo skubała paznokcie, obdarzając rudzielca równie nieufnym wzrokiem.

Owinięty kocem szacował, co mu przyniesie większe korzyści: wywalenie baby za drzwi i zapomnienie o sprawie, czy może wyciągnięcie od niej czego chce od Lira. Jednak im dłużej bił się z myślami, tym mniej podobała mu się sytuacja, w jaką został wpakowany. Wolał nie myśleć, że siedzi bezczynnie, zamiast działać. W obcym mieście, bez znajomości i umiejętności, skazany był na czekanie. Czuł, że jeszcze parę godzin, a dostanie uszczerbku na psychice. Od zawsze wiedział, że bohater doprowadzi go do szaleństwa, ale nigdy nie przypuszczałby, że dokona tego bez fizycznego udziału.

— To o co chodzi? — zapytał, nie wytrzymując przedłużającej się ciszy. Nie zamierzał dłużej robić za Ragnara i czekać na rozwój wydarzeń.

Kobieta podskoczyła w miejscu na pytanie. Otaksowała go nerwowym spojrzeniem, po czym nachyliła się bliżej.

— W mieście są potwory — wyszeptała przejęta, z wyraźnie dostrzegalnym obłędem wymalowanym na twarzy.

Rudi spojrzał na kobietę jak na ostatnią wariatkę. Otworzył usta, ale natychmiast je zamknął, powstrzymując się od wrednego komentarza. Pokręcił z dezaprobatą głową. Mógł w tej chwili przytaknąć i wydać Lira, ale po co podejmować niepotrzebne ryzyko? Jeszcze wezmą go za spiskowca, a potem nabiją dla przykładu na pal. Taki obrót zdarzeń nie wpisywał się w wizję przyszłości Rudeusza, więc paradoksalnie przyszło mu trzymać język za zębami.

— Co ma pani na myśli? — zadał pytanie, nie kryjąc niechęci.

— Widziałam... — urwała. Kompletnie oderwana od rzeczywistości utkwiła wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie za chłopakiem. — Widziałam, jak bohater zmienił się w potwora... Zabił wszystkich i nawet przy tym nie drgnął. — Schowała twarz w dłoniach — Losie, czemu mnie to spotkało?

To było dla Rudiego za wiele. Bohater? Zabił kogoś? Ten głupi, bezużyteczny obrońca życia? Bzdura. Ragnar nie zabiłby muchy, a co dopiero człowieka. To było niemożliwe, niedorzeczne, całkowicie absurdalne kłamstwo. Bo jak inaczej to wytłumaczyć?

— Że, co? — wyjąkał i aż cofnął się w reakcji na obłąkane spojrzenie kobiety.

— One są wszędzie... Mogą być w każdym, a niedługo będą ich setki. Setki. Albo już tu są... Przyszli szybciej niż zakładaliśmy. Musimy działać, nim będzie za późno. Gdzie jest do cholery ten Lir, gdy jest potrzebny?!

Teraz miał już pewność, że kobieta jest obłąkana. Paplała od rzeczy, aż ciary przechodziły mu po plecach, a włosy stawały dęba. Przez chwilę zapragnął wrócić do czasów, gdy narzekał na bohatera.

— Nie wiem, czego się na...

Lir nieświadomie przerwał niepochlebny komentarz chłopaka. Mężczyzna na widok kobiety zmrużył oczy do tego stopnia, że Rudi wątpił, czy jeszcze cokolwiek widział.

— O wilku mowa. To ja was zostawię, wystarczy mi pomyleńców, jak na jeden dzień. 

________________________

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale wszystko wokół zebrało się w jedno i wypluło mnie doszczętnie. Ten rozdział miał być długi i miałam go opublikować razem z następnym rozdziałem... ale nie wyszło :( Coś czuję, że jak dalej będę rozciągać tę akcję, to nigdy nie skończę tego wątku >. < Dlaczego jednak postanowiłam się przełamać i wstawić? Bo doszłam do wniosku, że jeśli przez prawie dwa miechy nie ruszyłam do przodu z tym rozdziałem, to już nie ma co go mordować i należy go podzielić. Trzymajcie kciuki, abym wzięła się w garść i wróciła do regularnych rozdziałów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro