22 Zielona wróżka
Mógł się spodziewać, że Rasha nie wysłucha go do końca i od razu postanowi zabrać sprawy w swoje ręce. Czuł, że siostrzenica narobi mu jedynie kłopotów, które będzie prawdopodobnie naprawiał latami.
Lir z westchnieniem oparł czoło o dłonie. Już teraz żałował, że dał się w to wszystko wciągnąć i nawet sukces przeciągnięcia Rashy na swoją stronę w konflikcie z Erre, nie dawał mu satysfakcji. Nie miał pewności, co do swoich tropów i choć wszystkie podejrzenia wskazywały na Arlenę, to jednak nadal brakowało w tym czegoś, co zespoiłoby dziury, których nie był w stanie wyjaśnić. Utrata wiarygodności bankiera równała się natychmiastowemu bankructwu, tym samym wątpił by ktokolwiek z nich porwał się na tak wielkie ryzyko. Telraksowie posiadali zbyt dobrą opinię, by ją narażać.
Przejechał palcami po grubej warstwie nałożonych linii i notatek.
– Cholera, co ja mam z tą dziewuchą.
Podszedł do skrytki i wyciągnął z niej pudełko, wypełnione po brzegi półprzezroczystymi kartami. Osobno, ani mapa, ani talia nie miały znaczenia. Razem stanowiły jedność, która kryła w sobie sekrety całego miasta. Mężczyzna przejrzał awersy i wyciągnął trzy karty. Pierwszą ułożył w lokacji banku, drugą na swój dom, trzecią natomiast obrócił parę razy w dłoniach, rozważając, gdzie umieścić swój ostatni pionek. Ostatecznie położył go w miejscu, gdzie znajdował się zakład szewca.
Każda nadpisywała znajdujące się na nich znaki, nadając sens niezrozumiałym do tej pory notatkom na mapie. Mężczyzna sięgnął pod krzesło. Chwilę walczył z podszewką, a następnie wyjął ze skrytki pod siedzeniem mały woreczek. Położył go ostrożnie na stole i rozwiązał rzemień, pozwalając wypełznąć połyskującej nici jedwabiu. Zagryzł skórkę przy kciuku, z którego natychmiast zaczęła sączyć się pokaźna kropla czarnej krwi z imitującymi gwiazdy, błękitnymi drobinami. Rozsmarował ją w palcach, a po czym pozostawił odcisk linii papilarnych na każdej z kart.
Nić zareagowała natychmiast, rozrastając się nad mapą, utworzyła swój wyjątkowy pled nad awersami kart, a następnie połączyła ze sobą różne lokalizacje. Z ekscytacją obserwował to osobliwe dzieło sztuki, za którym wyraźnie mógł dostrzec granatową skórę, stojącej naprzeciw niego istoty. Kobieta nachyliła się nad mapą i spojrzała głęboko w oczy mężczyźnie. Serce zatańczyło w jego klatce piersiowej. Zawsze na jej widok czuł tysiące emocji, których często nawet nie był w stanie nazwać. Równie dobrze świat mógłby zniknąć, a on z radością dałby utopić się w bezkresnym spojrzeniu, wielkich kryształowych oczu. Nie zwracał uwagi na towarzyszące jej tysiące znajomych i jednocześnie obcych jestestw będących jednym. Widział tylko ją, światło księżyca wskazujące drogę.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego włożyła dłoń w powstały pled nici. Jedwab rozpierzchł się po pomieszczeniu, tworząc niezbadaną mapę dróg. Pozrywane nici, kłębiły się w sobie, żyły, zmieniały, aż w ostateczności utworzyły jedność i wróciły nad mapę. Istota wyciągnęła z niej jedną wstęgę i podała ją mężczyźnie.
Pytaniem było, jakie ścieżki będzie mu skłonna tym razem pokazać. Przejął od niej podarek i mara zniknęła. Pled rozsypał się w pył wracając do swojego pierwotnego wyglądu. Złoty proszek osiadł na położonych kartach. Lir chwilę szukał ukrytych napisów, po czym zdmuchnął go, lecz ten zamiast pierzchnąć zmienił barwę na ciemny granat i zbił się w motyla, który usiadł na karcie banku Telraksów, a następnie spłonął.
Spopielony motyl zawsze był ostrzeżeniem, zwiastującym śmierć potwora.
Spojrzenie Lira zmieniło się w ułamku sekundy. Zwinął mapę w rulon wraz z woreczkiem i pochwycił pudełko z kartami. Wiedział, że te rzeczy jeszcze się mu tego dnia przydadzą, szczególnie, że Rasha bez jego pomocy nawet nie wejdzie do banku, a co tu mówić o wyciąganiu informacji. Serce boleśnie wygrywało melodię strachu w jego piersi. Drżącymi dłońmi z trudem zapakował papiery do obitej skórą walizki, której używał do transportu cenniejszych przesyłek. Przed wyjściem zamknął klapę parapetu. Teraz musiał zapobiec tragedii i przy okazji znaleźć powód, by złożyć wizytę Arlenie Telraks – kobiecie, która miała niezwykły talent do oceny ludzi.
~*~
Skąpane w świetle miasto zalał półmrok. Stłoczone na nieboskłonie chmury odgrodziły słońce leniwie ustawiające się w zenicie. Rasha zaciągnęła się parnym powietrzem, zwiastującym nadchodzący deszcz. Pierwsze krople uderzyły o bruk, lecz sporadyczne kapanie nie zaalarmowało krzątających się wokół ludzi. Uważnie obserwowała otoczenie. Kalkulowała ilość postronnych ofiar i ewentualnych kłopotów. Czekała, czując na ramionach ciężar iluzji manula, równie nieznośny co presji czasu.
Mimo to jej oczy śledziły każdy szczegół. Do budynku podjechał powóz zaprzęgnięty w piękne fioletowopióre galwary. Zwierzęta niecierpliwiły się, wystawiając swoje długie, czarne jęzory. Kopyta uderzały o bruk, przygrywając zbliżającej się mżawce. Starszy mężczyzna podszedł do wejścia, które zagrodził mu stojący przy nich osiłek. Znudzony bogacz pokazał mu pergamin z pieczęcią, prawdopodobnie weksel i ponaglił go dłonią. Strażnik zmierzył papier wraz z jego właścicielem nieprzychylnym spojrzeniem, po czym zastukał w drzwi. Niewielkie okienko uchyliło się.
Rasha była za daleko by usłyszeć, co mieli do powiedzenia, ale kojarzyła procedurę z nauk o ekonomii, jakie fundował im Lir za młodu. Gorzej było z faktem, że nie posiadała przy sobie niczego, co pozwoliłoby jej wejść do środka. Nie była bohaterem, muszącym jedynie pokazać kroplę swojej krwi, ani Lirem, swobodnie handlującym informacjami. Z drugiej strony nie musiała się pchać w szczękę shanela. Wystarczyło poczekać, aż interesująca ją osoba wyjdzie z budynku i złapać ją po drodze. Jednak nie była pewna czy ma tyle czasu. Zmarszczyła nos, za dużo uzbrojonych ludzi kręciło się w pobliżu, a nie mogła ryzykować ściągnięciem sobie na głowę całego miasta.
Drzwi banku otworzyły się przed swoim nowym klientem, wpuszczając go do środka.
Choć jej się to nie podobało musiała inaczej rozegrać ten spektakl.
Kolejna kropla spadła na jej policzek. Wiatr rozwiał przykryte iluzją włosy. Szarpnął materiałem zwiewnej sukni. Pogładził czule po policzku. Krokom potworzycy towarzyszył akompaniament cichego, jak szum strumyka mruczenia.
~*~
Lir przyspieszył kroku, walizka w jego dłoni obijała mu się o udo, ale nie zwracał na to uwagi. W chwili, gdy dostrzegł znajomą twarz w pobliżu banku, przez chwilę był pewien, że przewidziało mu się. Niezadbana grzywa ciemnych włosów oraz równie pozostawiona samej sobie broda, nie były codziennym widokiem w Brave. Tylko jedna osoba, którą ostatnio miał okazję poznać nosiła się w tak niedbały sposób. Zaskoczenie jednak szybko przerodziło się ulgę, a następnie w złość. Ryzykował reputacją. Dał się podpuścić. Pokazał schowek, a Rasha wszczęła niepotrzebnie alarm, mimo że sam Ragnar spacerował cały i zdrowy, zapewne nawet nie wiedząc, że wszczęto akcję ratunkową.
Gdy ich oczy się spotkały Lir zrozumiał swój błąd. Widział iluzje Absynta setki razy. Wprawione oko mogło wychwycić niuanse, które umykały normalnym obserwatorom. Manul mógł stworzyć dowolną iluzję, ale im bardziej zmieniał otoczenie, tym mniej szczegółów posiadał jego miraż.
Rasha nawet się nie łudziła, że Lir da się nabrać, za to była pewna, że Absynt jest na tyle zdolny, by zapewnić jej wejście do banku, a przy okazji sprawdzić reakcję bankierów na widok Ragnara. Jeśli mieli coś wspólnego z jego zniknięciem, to pojawienie się w banku bohatera, powinno wprowadzić zamęt w ich zachowaniu.
Problemem była tylko jedna rzecz. Głos. Owszem Absynt mógł go podrobić, ale synchronizacja dźwięku z obrazem nie należała do prostych. Rasha by namówić kota do współpracy, musiała go przekupić półtorakiem. W innym wypadku wypiąłby na nią swój puszysty zad i nawet nie mruknął, a bez tego można było sobie pomarzyć o jakiejkolwiek iluzji. Nawet wizja kupna Zielonej wróżki nie zrobiła na nim wrażenia. Łasa kupa futra wolała miód pitny i nie chciała słuchać o innych alternatywach.
Lir pokazał jej wyraźnie, że ma się zatrzymać i na niego poczekać.
Twarz Ragnara wykrzywiła się w cynicznym uśmiechu. Lir rzucił się ku niemu biegiem. Doskonale zdając sobie sprawę z planów zamaskowanej siostrzenicy.
Rasha nie zamierzała czekać i wysłuchiwać jojczenia wuja. Skierowała się prosto pod drzwi banku.
~*~
Arlena nerwowo spojrzała na zegar. Już dawno powinna być u Falkona. Jęknęła, zamykając księgę rachunkową i odkładając ją na stos sobie podobnych. Nie powinna się była w ogóle za nie teraz zabierać, ale gdy tylko postawiła nogę na terenie banku, okazało się, że czeka na nią niecierpiący zwłoki problem, którego jej pracownicy nie byli w stanie sami rozwiązać. Czasami miała wrażenie, że wszystko runie, jeśli tylko zostawiłaby interes sam sobie. I chociaż największym wyzwaniem zawsze było przyznawanie kredytów, to kobieta instynktownie wiedziała, czy komuś dać pożyczkę czy nie. Lata współpracy z ojcem, wyrobiło w niej tak zwane oko do ludzi, a tym samym otworzyło drogę do odziedziczenia rodzinnego biznesu. Jednak dzisiaj kompletnie nie miała do tego głowy, gdyby nie presja czasu, wolałaby dłużej przyjrzeć się pracy. Ostatecznie nie wytrzymała i odeszła od swojego biurka. Resztą zajmie się, jak skończy sprawy z potworem. O ile Falkonowi udało się jakiegoś upolować. To nie była jego pierwsza próba, więc nie zdziwiłaby się, gdyby wędrujący okazali się po raz kolejny legendą, mimo zapewnień podań, że największe burze imały się zawsze potworzych rogów.
Jednak Falkona nie było w banku, a to już świadczyło, że udało mu się coś złapać.
Chwyciła pakunek od szewca i już miała wyjść, gdy po gabinecie rozniosło się pukanie. Otworzyła drzwi i zobaczyła swoją pracownicę. Jej rówieśniczka wyglądała na zatroskaną.
– Bohater znowu przyszedł.
Arlena uniosła brew. Znała się na ludziach i mimo złożonej mu propozycji miała przeczucie, że mężczyzna nie prędko zawita ponownie w jej progach, a tu proszę. Zaskoczył ją. Co jeśli jednak przystał na jej propozycję i właśnie zdobyła silnego pionka? Z drugiej strony musiała iść do Falkona. Nerwowo zagryzła wargę. Sprawa bohatera była równie ważna, co jej własna.
Jednak musiała wybrać. Brave, czy Krei.
Znów poczuła się wyrodną matką, bo odpowiedź wydawała jej się oczywista.
~*~
Na szczęście dla Lira, do banku nie dało się ot tak wejść i fałszywy Ragnar musiał czekać na wpuszczenie do środka, dzięki temu zdobył te paręnaście sekund, by skrócić dzielący ich dystans. Nagły sprint mężczyzny zwrócił uwagę postronnych osób, przez co zasłużył sobie na krzywy uśmiech bohatera. Lir musiał przyznać, że Absynt spisywał się wyśmienicie. Osiłek zmierzył właściciela poczty zdziwionym spojrzeniem, lecz sam zainteresowany z trudem łapał oddech, więc i przywitanie szło mu nadzwyczaj, jak na niego opornie.
– Pan Lir? Coś się stało? – zapytał, niskim drażniącym głosem.
Farashanin oparł dłonie na udach i wciągnął głośno powietrze, już miał zaprzeczyć, jednak w ostatniej chwili wpadł na inny pomysł.
– Tak, Frane, mam pilną sprawę do twojej szefowej.
– Niestety będziesz musiał poczekać, aż wyjdzie jegomość. – Wskazał na pochmurnego Ragnara, który ewidentnie był zirytowany wtrącaniem się w jego sprawy.
– To pilne. Zajmie mi chwilę, a nie mam czasu.
Posłał siostrzenicy błagalne spojrzenie, mając nadzieję, że ta domyśli się, że sam się zajmie sprawą bankierki. Gdy otrzymał skinienie, odetchnął z ulgą. Teraz musiał się tylko zapowiedzieć.
– Niech będzie, przyjdę później. – Fałszywy Ragnar pożegnał się i odszedł, za co Lir dziękował w duchu. Teraz musiał znaleźć niecierpiący zwłoki powód wizyty, a jak się okazało miał na to zdecydowanie za mało czasu.
~*~
Arlena usadowiła się z powrotem w swoim gabinecie, jednak wizyta Lira zbiła ją z pantałyku. Czy naprawdę wszystkie sprawy musiały zwalić jej się na głowę w tej samej chwili? Spiorunowała mężczyznę wzrokiem i pokazała mu krzesło. Lir wyglądał na zdenerwowanego. Jego koszula była pognieciona, a on sam ciężko oddychał, jakby przed chwilą biegł. To kompletnie nie pasowało do tego sympatycznego, jednak bardzo stonowanego człowieka. Zaniepokoiła się. To nie mogło wróżyć nic dobrego.
– Dzień dobry, wszystko dobrze?
Lir skrzywił się, ale zaraz poprawił okulary na nosie i wrócił do swojego normalnego zachowania.
– Dostałem informację, że farashanie zaatakują w ciągu najbliższego tygodnia, co więcej moi informatorzy twierdzą, że mają plany Brave.
Arlena odchyliła się na swoim fotelu i uważnie przyjrzała mężczyźnie. Postukała palcami o blat. Spodziewała się tego, jednak nie w tak krótkim czasie. Miała doskonały wgląd w sytuację obrony miasta, w końcu była jednym z głównych sponsorów armii i nowatorskich rozwiązań, jakie dawał im coraz bardziej rozwijający się przemysł. Nagle wizja wykorzystania schwytanego potwora, stała się jeszcze bardziej użyteczna. Gdyby znaleźli zabójczą broń masowego rażenia na potwory, nie musieliby się martwić o utratę swojego domu i życia.
– Zrobię coś z tym. Będziemy gotowi. Powiedz mi wszystko co wiesz.
Lir przełknął ślinę, po czym bardzo rozważnie dobierał swoje słowa.
~*~
Falkon zdecydowanie sobie nie radził. Potwór na posadzce marniał w oczach, a bohater przez upuszczanie krwi, wydawał się odzyskiwać władzę w kończynach. Przynajmniej miał pewność, że się nie udusi. Leki od Juchy nie działały chociaż wędrujący przestał charczeć i na chwilę zaczął wyglądać lepiej, a przynajmniej oddychać, to jego skóra nadal obierała się niczym zapalona kartka papieru.
Co więcej czuł się nieswojo. Wiedział, że bohater go słyszy oraz, że prawdopodobnie rozpoznał go gdy, bardziej w panice niż z premedytacją, do niego strzelał, więc też nie za bardzo widział sens by zasłaniać mu oczy, ale pamiętał bajki o pojawieniu się siedmiorga bohaterów i o ich legendarnych umiejętnościach. Matka mu opowiadała jak to pierwszy miał władzę nad prądem, za pomocą, którego jego ostrze potrafiło wszystko przeciąć wiatrem. Prąd ten podobnież produkowało jego serce i rozchodził się on po całym jego ciele. Do dziś pamiętał jej słowa, że każdy z bohaterów obdarzony został mocą, darem zdolnym obalać królestwa.
Zastanowił się, jakim cudem, to właśnie ostatni z nich się ostał. Przecież Horina pamiętał, jak to ten dziadyga uwielbiał opowiadać o swoich eksperymentach na własnej krwi. W końcu to ona była jego atrybutem. Starzec przed wojną lubił pleść za jej pomocą baśnie, oczywiście w nielicznych przerwach między ważeniem różnych mikstur, których przeznaczenia nikt nie znał. Część jego aparatur wciąż stała w podziemiach kościoła i systematycznie zbierała kurz. Spojrzał znacząco na stary sprzęt, stojący na stole. Po wybuchu wojny Horin nie został od razu wezwany na front, ale i jego dopadło przeznaczenie. Jakim więc cudem, Ragnar przeżył?
Teraz korciło go, by się o to zapytać, choć był to absurdalny pomysł. Zdawał sobie sprawę, że tytułu Mordercy umysłów nie dostawało się ot tak, nawet, jeśli był to przydomek dziedziczny.
Jęknięcie wędrującego sprowadziło Falkona na ziemię. Czuł, że potwór nie przeżyje, cokolwiek mu dolegało. Może upuszczanie krwi, choremu potworowi nie było najlepszym pomysłem? Spojrzał na całkowicie czarną ciecz w naczyniu. Nawet potworza posoka wyglądała tak źle, jak jej właściciel. Miał nadzieję, że i ona nie była zepsuta.
______________________________
Hej potworki!
Chcąc nie chcąc nagle wyszło mi sporo skakania między perspektywami i mam nadzieję, że nie wprowadziło to wielkiego chaosu. Rozdział nadal jest koślawy, ale już wygląda odrobinę lepiej >. <
A tutaj mała niespodzianka od głównego sponsora Absynta ^^ Yttjslel dziękuję <3 Jest przeuroczy :D Dla takiej kupy futra to i ja zostawiłabym gwiazdkę XD
A tak na serio to do niczego nie zmuszam XD Po co komu gwiazdki, dyskusje są o niebo lepsze :3
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro