Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20: Pled losu

 – Nar, co ty znowu wyprawiasz?

Chłopiec zacisnął palce na rękojeści, drewnianego miecza, z starego, mocno już wysłużonego patyka. Pod sobą czuł ciepło nagrzanej od słońca ziemi. Delikatny wiatr poczochrał otaczające go kłosy. Jedynie jego serce nie podzielało spokoju tej chwili i boleśnie się ścisnęło. Uparcie wpatrywał się w błękit nieba, całą siłą woli powstrzymując się od spojrzenia na właścicielkę słów.

– Znowu wpakowałem się w tarapaty – mruknął, a jego oczy śledziły pojedynczą chmurę, która przypominała mu w tej chwili statek. Ile by dał, by zamiast niego zobaczyć uśmiech siedzącej koło niego siostry. 

– Nic nowego... Jednak wierzę, że jak zwykle sobie z nimi poradzisz. Wierzę w to całym sercem.

Nar uśmiechnął się. Obraz nieba stracił na ostrości. Na policzkach poczuł łzy.

– Tęsknię za tobą – wyszlochał, ostatnimi pokładami woli, utrzymać wzrok na rozpływającym się statku.

– Niepotrzebnie, braciszku... niepotrzebnie. Jednak teraz musisz się obudzić. Spójrz na mnie.

Tak bardzo pragnął zobaczyć jej twarz... Zagryzł zęby i posłusznie odwrócił głowę.

Kłosy zastąpiły zgniatane ulewą chabry. Ziemia stała się lepka, a niebo otulił żałobny całun burzowych chmur. Drewniany miecz, który jeszcze chwilę temu leżał w dłoni Ragnara zastąpił złoty sierp zapadający się w ramionach błota. Mężczyzna spojrzał prosto w bursztynowe oczy wyschniętego na wiór ciała. Tak bardzo mu drogie, znajome... własne.

~* ~

Ragnar obudził się w kompletnej ciemności. Na policzkach czuł ślady po już wyschniętych łzach, które spływały spod materiału na oczach. Wziął głębszy wdech, starając się ocenić sytuację, niestety musiał to zrobić nosem, ponieważ w ustach czuł smak i fakturę materiału. Spróbował go wypluć, jednak mrowiące ciało utrudniało mu połykanie, a co dopiero pozbycie się knebla. Najwyraźniej środek, który go obezwładnił nadal działał. Mężczyzna zaśmiał się w duszy. Chciał zobaczyć minę Rudiego, jak dowie się, że ostatni bohater umarł, bo postanowił pomóc potworowi. To brzmiało aż nazbyt heroicznie, szkoda tylko, że to nie farashan miał bronić. Nic nie mógł poradzić, że sytuacja w której się znalazł na swój sposób go bawiła. Miał jednak nadzieję, że obędzie się bez drastycznych scen.

Nagle wizja oddania pałeczki nowemu pokoleniu nabrała atrakcyjności. Szkoda tylko, że nie miał pewności, czy w ogóle po jego zgonie złota krew zostanie przekazana dalej. Raisa przekazując mu swoje przeznaczenie nie zostawiła instrukcji obsługi. Musiał bazować na przeczuciach, a tak bezowocne zakończenie życia raczej nie liczyło się do odpowiedzialnego korzystania z pozostawionej powinności. Raisa...

Odgonił tęsknotę i swoje natrętne sumienie. Nie nadawał się na bohatera, ale cieszył się z spokoju ducha, jaki posiadał. Umiejętność zachowania zimnej krwi, przydawała się nadzwyczaj dobrze w takich sytuacjach. Zamknął oczy, które i tak nie były w stanie mu pomóc, a drażniący rzęsy materiał tylko go rozpraszał. Skupił się na dźwiękach, które były nadzwyczaj głośne. Uspokoił oddech, dostosowując go do bicia serca. Dopiero gdy zaczęły wygrywać ten sam rytm mógł dosłyszeć kapanie. Każdemu odgłosowi towarzyszyło charakterystyczne echo. Krople upiornie uderzały w jedno miejsce, tworząc już kałużę, albo już wcześniej było tam jakieś naczynie, do którego mogło spadać. A może to nie było jedno miejsce? Za pomocą jednego narządu zmysłów nie był w stanie tego dokładnie określić. 

Kolejnym dźwiękiem, ma który zwrócił uwagę było skrobanie pazurów, jednak było to na tyle ciche, że zamiast podejrzewać coś, czego powinien się bać, uznał, że bardziej prawdopodobne, że to odgłosy przemykających po pomieszczeniu gryzoni. W powietrzu unosił się  zapach stęchlizny, połączonej z smrodem potu i wilgoci. Czuł zimno jeszcze mokrych ubrań, lepiących się do skóry, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie mogło minąć dużo czasu, od momentu porwania.

Nagle po pomieszczeniu rozniósł się odgłos charczenia, spotęgowany wszechobecnym echem. Ragnarowi po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a pierwsze rozbawienie uleciało niczym dym zdmuchniętej świecy. Z pewnością był to głos człowieka, choć po barwie prędzej powiedziałby, że należał do potwora. W pierwszej chwili na myśl przyszedł mu wędrujący. Jeśli faktycznie to był on to teraz potrzebował pomocy, ale bohater nie mógł nawet skinąć palcem. Skazany na bezczynność, słuchał upiornego dźwięku, który był dla niego gorszą torturą, niż jakikolwiek ból.

~*~

Falkon pożegnał listonosza fałszywym uśmiechem, po czym spochmurniał i wrócił do żony. Zmywała w ciszy naczynia po obiedzie. Na nowo urosła w mężczyźnie złość.

– Mówiłem ci, żebyś nie robiła scen – warknął – Co o nas ludzie powiedzą?

Lara posłała mu wrogie spojrzenie.

– To zachowuj się jak człowiek a nie wariat – stwierdziła chłodno, biorąc się za mycie patelni – Zresztą ludzie i tak będą gadać. Powiedz mi, długo to trwa?

Falkon zmarszczył swoje krzaczaste brwi, tak że niemal stykały się na środku jego czoła. Małe, wąskie usta zacisnęły się w wyrazie irytacji, a na skroniach pojawiły się wystające żyły. Potarł szpiczasty nos i oparł się o ścianę. Nie miał zielonego pojęcia o czym znowu mówiła ta baba. Męczył się z nią już dobre cztery lata, ale w chwili, gdy interes przypadł jego siostrze stała się straszną jędzą. Jego dziadek zawsze powtarzał, niby w żartach, że dziewczynki powinno się topić, a teraz widząc, jak zagarniają dla siebie świat i się rządzą, musiał temu staremu wariatowi przyznać rację.

– O co ci znowu chodzi, co?

Wytarła dłonie o ścierkę, a następnie stanęła przodem do niego. Wahała się przez sekundę, jednak ostatecznie stanęła pewniej w rozkroku i położyła dłonie na biodrach, w razie czego mając umytą patelnię w zasięgu ręki. Spojrzała hardo prosto w jego brązowe oczy.

– O listy. Myślisz, że jestem ślepa? Wypisujesz do jakiejś baby czułe słówka i co, oczekujesz, że będę potulnie się temu przyglądać? Masz mnie za idiotkę?!

Mężczyzna wywrócił oczami. Wolał nie odpowiadać na ostatnie pytanie. Gdyby wymówił na głos co myśli o żonie, z pewnością straciłby resztki tolerancji do kobiety. Czemu wszystkie kobiety jakie znał musiały być takie emocjonalne? Do tego zawsze były wścibskie i nie mogły usiedzieć na dupie w domu? Zrobił krok w jej stronę, burząc jej złudną pewność siebie. Widział to w jej zielonych tęczówkach. Uśmiechnął się paskudnie.

– Listy to tylko interesy. Nic czym powinnaś zaprzątać swoją śliczną główkę. Dopóki jesteś na moim utrzymaniu nie będę słuchać twojego biadolenia – stwierdził, mrużąc oczy. – Zamiast zajmować się głupotami weź się za ugotowanie porządnego obiadu.

Lara wyraźnie zagotowała się w środku. Jej twarz przybrała niezdrowych rumieńców. Prawa powieka zaczęła jej drgać, przez co zdecydowanie przestała być piękna, a nawet ładna. Raczej przypominała wkurzonego shanela.

– Precz! – wrzasnęła, łapiąc za patelnię.

Falkon spojrzał na narzędzie, a jego brwi powędrowały po wąskim czole ku jego ogolonej na łyso głowie. Tego się nie spodziewał. Żeby tak ktoś groził mu w jego własnym domu?

– Odłóż to.

– Nie! Wynoś się! – Zagroziła mu patelnią, gdy zrobił kolejny krok w jej stronę. – I nie waż się wracać, dopóki nie pozbędziesz się tej zdziry!

– A ty nadal swoje. – Pokręcił z niesmakiem głową. – Nie mogę się jej pozbyć, bo to ona może w każdej chwili pozbyć się nas. Nas, banku, a nawet miasta, jeśli będzie chciała. Ta kobieta trzyma w szachu całe Brave, głuptasku. I to tylko ona decyduje kto może w Brave istnieć. Na szczęście dla swojej kolekcji jest w stanie oddać wiele, a tak się składa, że mam coś co bardzo ją zainteresuje.

Źrenice Lary rozszerzyły się gwałtownie. Mąż wyciągnął z jej, zastygłych w bezruchu, dłoni patelnię i spojrzał na nią z góry. Jego sowia twarz, jeszcze nigdy nie budziła w niej takiego strachu.

 ~*~

Falkon poprawił poły swojego płaszcza. Spojrzał z roztargnieniem na fasadę starego kościoła i wszedł do opuszczonego budynku. Dziurawe sklepienie wpuszczało nieśmiało promienie słoneczne, tworząc na kamiennej posadzce świetliste koła. Już dawno powinni naprawić ten dach po pożarze, ale szkoda było pieniędzy na tę ruinę. W chwili, gdy trzeci bohater wyzionął ducha, a potem również jemu podobni, kościół stracił jakikolwiek sens i stał się własnością banku, a Falkon postanowił zamienić go na swego rodzaju magazyn. Okazywał się bardzo przydatny, gdy potrzebował się zająć nie do końca czystymi sprawami. W końcu najciemniej zawsze było pod latarnią.

Mężczyzna zatrzymał się przed jednym z malowideł. Przedstawiał siedmioro bohaterów, z rozciętymi nadgarstkami, których krew splatała się na środku ołtarza, tworząc symbol przeznaczenia; wiele splątanych z sobą złotych nici układających się kołami w pled losu. Co za ironia, że jednego z siódemki trzymał zamkniętego w piwnicy. Spojrzał na podobiznę Mordercy umysłów, który srogim wzrokiem bursztynowych oczu wpatrywał się przed siebie, a jego złote usta rozchylone były, jakby chciał coś powiedzieć. Tak, jakby miał zamiar sądzić go za jego grzechy.

Wzdrygnął się na samą myśl i przerzucił wzrok na biegnące do podziemi przejście.

Wyciągnął klucz i otworzył kłódkę. Zanim wszedł w zdecydowanie za małe dla dorosłej osoby przejście, wziął stojącą obok nich lampę opalową. Sprawdził czy zostało mu wystarczająco dużo paliwa, a następnie podniósł jej klosz i zapalił knot, przy użyciu specjalnie wbudowanego przycisku, który wzbudzał iskry. Było to niesłychanie wygodne w porównaniu z lampami naftowymi, z którymi zawsze był problem z zapalaniem.

Mężczyzna uśmiechnął się gorzko. Przynajmniej jedna rzecz przyszła ludziom z tej wojny. Postęp technologiczny ostatnimi czasy zalewał rynek w zastraszającym tempie. Odkrycie reakcji opali ognistych z wyciągiem z fluorowców – chwastów, które do tej pory były bezużyteczne, zrewolucjonizowały pozyskiwanie ognia, a także zapoczątkowały rewolucję maszyn. Co prawda, nadal ludzie byli nieufni, ale w chwili, gdy już się do jakiejś przekonało, szybko stawała się nieodłącznym elementem życia. Przynajmniej to dawało szansę na obronę przed tymi krwiożerczymi bestiami.

Spojrzał na kamienne schody prowadzące w ciemność i odegnał uczucie niepokoju. Z każdym pokonanym stopniem wzmagał się chłód i narastało echo stawianych na posadzce butów. Gdy doszedł do pomieszczenia, światło lampy oświetliło niskie sklepienie kolebkowe korytarza. Łuki nad jego głową ciągnęły się przed siebie, ostatecznie rozchodząc się na dwa tunele. Przyspieszył kroku, gdy do jego uszu doszły głosy charczenia.

Skręcił w lewą odnogę i znalazł się w średnich rozmiarów komnacie. Pod ścianami stały ustawione stoły pełne szklanych butelek i zakurzonych aparatur, które widziały jeszcze lata światłości trzeciego bohatera. Teraz robiły co najwyżej za zbędny rupieć. Jednak nie to przykuło uwagę mężczyzny. Falkon skupił się na swoich zdobyczach; spętanym potworze leżącym pod ścianą i bohaterze przywiązanym do krzesła.

– Szlag – podszedł do charczącego potwora, jego granatowa, pomarszczona skóra wyschła na papier i popękała, odpadając w niektórych miejscach. Otwarte na oścież oczy, nieprzytomnie wpatrywały się w sklepienie pomieszczenia. Musiał dać mu za mocny środek paraliżujący... Do tego sam towar nie wyglądał najlepiej. Falkon przeklął w myślach żonę, że stracił na nią tyle czasu. Zanim jednak wziął się za szykowanie przesyłki podszedł do stołu, z wyraźnym śladem wytartego kurzu i ze stojącej na nim skrzynki wyciągnął fioletową fiolkę i strzykawkę. Wyciągnął korek i napełnił urządzenie małą dawką. Krytycznie spojrzał na środek i podszedł do potwora. – Po tym powinno być lepiej.

Wkłuł się w udo potwora i zaaplikował środek. Charczenie ustało. Teraz musiał zrobić coś z sypiącą się skórą potwora. Niby cenniejsza była jego krew niż wygląd, ale za nienaruszone okazy, kolekcjonerka była skłonna zapłacić o wiele więcej. Uniósł niepewny wzrok na nieruchomego bohatera. O ironio, na bohaterze trzy dawki pokrzywki jadoczułej, która była świetnym środkiem nasennym z długotrwałym działaniem paraliżującym nie zrobiły dużego wrażenia. Po części Falkon cieszył się z takiego obrotu spraw, za duża dawka mogła prowadzić do uduszenia, ale z drugiej strony miał wątpliwości, czy nie wolałby znaleźć bohatera martwego.

Westchnął i zabrał się za poszukiwanie czegoś, co zatrzymałoby rozpad skóry potwora, do czasu, aż nie przybędzie klientka.             

~*~

Lir wrócił na pocztę, by zająć się czymś co nie będzie wymagało przebywania w towarzystwie ludzi. Myślał jak pomóc pani Telraks, bez większego zamieszania. Jak uwinie się ze swoimi problemami to spotka się z nią pod pretekstem wyboru pieca. Farashanin wszedł do swojego gabinetu, zaryglował drzwi i usiadł przy biurku, kładąc przed sobą dzisiejsze listy. Spojrzał na pieczęć z jabłkiem. Falkon jak zwykle zaadresował swoją pocztę do panienki Akłymz mieszkającej na przeciwko sklepu rybnego. Zastanawiało go jednak, czemu ta skryta osóbka miałaby korespondować z mężczyzną pokroju Telraksa? By pomóc Larze musiał bliżej przyjrzeć się ich znajomości, a zajęcie myśli czymś innym niż zbliżająca się armia oraz czający się w mieście bohater, mogło wpłynąć orzeźwiająco na jego niewyspany umysł. Już miał zabrać się za wyciąganie listu, gdy do jego gabinetu dobiegło pukanie. Westchnął i odłożył list do torby. 

Podszedł do drzwi i otworzył zamek. Do gabinetu weszła czarnowłosa kobieta. Lir uniósł zaskoczony brew na widok siostrzenicy i zamknął gabinet, czując szykującą się awanturę.

– Co tu robisz?

– Macie szczury w mieście? Jakiś popierdoleńców porywających ludzi, farashan, albo jakieś zwierzaczki?

Rasha podeszła do mężczyzny i spojrzała mu prosto w oczy. Był tak zaskoczony jej przyjściem i zachowaniem, że nie był w stanie odpowiedzieć. Kobieta widząc jego zdziwione spojrzenie, kontynuowała wzburzona.

– Smarkacza sprali bo podsłuchał coś o bohaterze, a ten nadal nie wrócił. Nie miał powodu by zniknąć. – Nerwowo chodziła po pokoju, kompletnie ignorując dodatkowy balast w postaci grubego kota na ramionach, którego mimo że nie widziała, to wagę doskonale czuła. – Czyli albo powiedziałeś mu coś czego nie powinieneś i się zorientował albo ludzie totalnie oszaleli.

– Uspokój się. Nic mu nie powiedziałem, co mogłoby zmienić jego nastawienie do nas, jednak gdybyś mi od razu powiedziała kim jest bardziej uważałbym na słowa – dodał, nadal czując urazę do siostrzenicy.

Rasha opadła na fotel i oparła łokcie o blat stołu.

– Ty nie rozumiesz... – Spojrzała na niego zirytowana. – On nie może się zgubić, a tym bardziej nie może zginąć. Nie będę potem szukać jakiegoś bachora po całym Slegnaasilu. Ponawiam pytanie, czy w mieście są szczury?

Lir przełknął ślinę. 

– Jeden i to wielki. 

_________________________

Hej potworki!

Długo się męczyłam z tym rozdziałem, co chwilę sprawdzając różne rzeczy i serio tego nie widać, ale sprawdzałam nawet nazwy sklepień podziemi kościołów, by pasowały do mojej wizji, czy z czym reaguje krzem, by świecił  >. < Rozdział bardziej opisowy, ale mam nadzieję, że nie wpłynie to na akcję, bo musiałam trochę rzeczy wytłumaczyć, a to był dobry moment XD

Od razu zaznaczę, w razie jakiś nieporozumień: Nie podzielam myśli Falkona na temat kobiet :')

Do zobaczenia w następnym rozdziale ^^ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro