13 Sprzymierzeniec ludzkości
Zza winkla wyłonił się wysoki, elegancki mężczyzna. Długie, czarne włosy związane miał na karku, w wyjątkowo niechlujnego koka. Poprawił okulary na nosie i uśmiechnął się do gości. Zmrużone oczy nadawały mu sympatycznego wyrazu człowieka, który nie ma nic do ukrycia. Rasha nie lubiła tego jego fałszywego podejścia do życia. Nie wyobrażała sobie jak mógł nosić tonę makijażu, maskującego jego naturalny, granatowy odcień skóry, ale jeszcze bardziej nie rozumiała, jak mógł sam, dobrowolnie pozbawić się rogów. A tym bardziej nienawidziła jak się zachowywał przy ludziach. Od lat grana przez niego rola szanowanego, ale stonowanego człowieka z wyższych sfer doszczętnie nim zawładnęła i teraz już nie potrafił inaczej. Wywróciła oczami i bez najmniejszych oporów rzuciła się na kanapę, o mały włos, nie przygniatając Absynta, który w ostatniej chwili wyparował spod spadającego na niego tyłka potworzycy.
– To już nie mogę od tak wrócić do domu? Tylko muszę się zapowiadać? Cholera... niewygodna ta kanapa. – Skrzywiła się opierając nogi o stojący przed nią stół. – Ty lepiej wytłumacz się, co zrobiłeś z naszym uroczym salonem? Okradli nas, czy jak?
– Posprzątałem w swoim życiu i ty też powinnaś. – Zamilkł na moment. Surowy wyraz złagodniał i posłał życzliwy uśmiech stojącym w progu gościom. – Przepraszam za moją siostrzenicę, usiądźcie, rozgoście się. Czego się napijecie? Mam znakomitą kawę i dzisiejsze bułki cynamonowe. Rasha, zdejmij proszę nogi ze stołu.
– Weź przestań, bo się porzygam. Zostaw tę całą szopkę dla tych bałwanów, z którymi przebywasz. Bułki cynamonowe i kawa, też mi coś. Bardziej śmierdzących rzeczy już nie dało się zaproponować, co? Od kiedy trzymasz trutkę na potwory w domu? Nie musisz zachowywać pozorów, przecież to oczywiste, że nie jesteś człowiekiem.
Mężczyzna westchnął i jedynie pokiwał zrezygnowany głową.
– Urocza jak zawsze. Przepraszam za nią, to moja wina, że nie ma za grosz wychowania, ale niestety nie dało się do jej małej główki za dużo wtłoczyć. Nazywam się Lir Niarevous i jestem wujkiem Rashy, zawsze miło mi będzie ugościć jej przyjaciół. Co was do mnie sprowadza? Niecodziennym jest, że Rasha sprowadza znajomych, tym bardziej biorąc pod uwagę, że równie rzadko do mnie przyjeżdża.
Rasha przymrużonym okiem obserwowała poczynania krewnego, gdy z niezachwianym uśmiechem wyciągał z szuflady ozdobne pudełko, z którego unosił się aromat pieczywa z cynamonem. Ragnar i Rudeusz spojrzeli po sobie, a następnie dość niezręcznie zajęli wskazane miejsca. Nie komfortowym było patrzeć na mężczyznę, którego tożsamość się znało, a nic na nią nie wskazywało. Bo musieli to przyznać, że nigdy nie posądzili by Lira o bycie farashaninem.
– Przedstawiam ci Ragnara Ibwe, to mój stary, dobry znajomy. – Rasha wtrąciła się, gdy bohater już otwierał usta – a ten smarkacz to Rudeusz jego skryba, ale mniejsza o to, przyjechaliśmy ponieważ słyszałam, że Erre rzuciła robotę i udała się do ciebie. Nadal tu jest? I przyznaj się w co znowu się wpakowałeś?
Lir zamarł na chwilę, układając bułki na tacy. To był ułamek sekundy, ale ani dziewczynie, ani Ragnarowi nie umknął ten szczegół. Następnie poprawił okulary i spojrzał na ułożonego pod stołem manula.
– Absyncie byłbyś tak uprzejmy i zaparzył nam kawy, wystarczy wstawić wodę.
Kot prychnął jedynie i zniknął z salonu, natomiast jego właściciel usiadł na skórzanym fotelu i zaplótł sobie palce przed ustami.
– Owszem, Erre była u mnie jeszcze dokładnie dwa miesiące temu... – zawahał się, poprawiając ramkę okularów. – Niestety nie znajdziesz jej tutaj. Poróżniły nas poglądy w pewnej sprawie i wyjechała, uprzednio demolując mi mieszkanie. Nadal nie rozumiem dlaczego to zrobiła, ale przynajmniej nadarzyła się okazja by zrobić remont i wywalić stare klamoty. Aż wstyd było kogoś zaprosić do tej nory. Ostatecznie wyszło chyba nie najgorzej. Zrobiło się znacznie jaśniej i nie mam jej za złe, że nie zapanowała nad emocjami. Nigdy nie zrozumiem kobiet, ale przynajmniej mogę być dla nich wyrozumiały.
Puścił znaczące oczko do gości, niekryjąc zmęczonego, ojcowskiego uśmiechu.
– Jednak by akurat moja Rasha trzymała się z ludźmi... Tego bym się nie spodziewał nawet w najgłębszych snach. Z jednej strony czuję dumę, ale wiecie jak to zwykli mawiać. Nagła zmiana nawyku zawsze niesie za sobą jakąś przyczynę, a wiele zmian, zwykle nie jest wynikiem niczego dobrego.
– A ja zawsze mówię, że masz nierówno pod sufitem. – Rasha podsumowała jego wywody wymownie wywracając okiem. – Potrzebuję, byś załatwił mi wodołaza. Najlepiej na tyle dużego, by zmieściły się w nim trzy osoby.
Uśmiech Lira zbladł, ale nie zniknął całkowicie. Wbrew pozorom była to osoba sprzeczna w wielu kwestiach, ale braku rozumu nigdy by mu nie zarzuciła. Zapewne tę chwilę ciszy poświęcił na próbie rozgryzienia jej zamiarów, ale ona nie zamierzała mu się tłumaczyć. Tak jak nigdy tego nie robiła.
– Dobrze, ale będę mógł się tym zająć dopiero jutro. Wodołazy nie są czymś co łatwo załatwić, szczególnie teraz. Prowadzony jest spis wypływających poza Brave. Trudno się dziwić, skoro każdy most jest obstawiony wojskiem, a środek transportu, który ich nie wymaga, może się okazać zagrożeniem. Dlatego mam nadzieję, że nie narażasz mojej reputacji dla jakiegoś kaprysu i nie planujesz niczego głupiego. – Nim wargi Rashy ułożyły się w znaczącym uśmiechu, Lir pokręcił głową. – No tak... jakby inaczej. Rozumiem, że to ma coś wspólnego z wami, moi mili goście. Jaki jest powód, że moja siostrzenica przebywa z ludźmi, do których w żaden sposób nie byłem w stanie jej przekonać?
Ragnar spodziewał się takiego pytania, a mimo to był zaskoczony. Wujek Rashy miał w sobie to samo nieobliczalne obycie co Rasha. Nawet najbardziej oczywistym pytaniem potrafił zaskoczyć rozmówcę. Szczerze powiedziawszy zapach cynamonu nie pozwalał mu skupić myśli, a pusty żołądek upominał się o kolację. Może to przez to usiadł bliżej Rashy oplótł jej talię ramieniem i uśmiechnął się skruszony.
– Rozgryzł nas pan, a nawet nie zdążyłem powiedzieć ani słowa. Zgadza się, to z mojego powodu mamy taką nietypową prośbę. Rasha ma dobre serce i obiecała w ramach przysługi, że mi pomoże, ale jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić, a skoro ona o nas nie wspomniała, to nie wypada się śpieszyć.
Gdyby wiedział jak zareagują wszyscy w pomieszczeniu wymyśliłby inną wymówkę. Rasha wypluła dopiero co upity łyk kumysu, jednocześnie zanosząc się śmiechem. Lir ewidentnie próbował się powstrzymać od podobnej reakcji, ponieważ dygotał na krześle zakrywając usta. Natomiast Rudi wybałuszył na Ragnara oczy, z wymalowanym na twarzy zaprzeczeniem w wiarę w to jej dobre serce, a tym bardziej w siedzącego obok niej bohatera. To już było za wiele, miał nadzieję, że chociaż trochę go wesprą. Z całych sił powstrzymał westchnięcie i również się roześmiał.
~*~
Rozmawiali od dobrych paru godzin. Ewidentnie wuj czuł się znakomicie wśród ludzi. Mówili o rzeczach błahych. Opowiadali o podróży bez zbędnych szczegółów. Ragnar wspominał o miastach, które odwiedził podczas swojego życia, a potem Rudeusz, który przez dłuższy czas siedział i przysłuchiwał się ich rozmowie zadał pytanie, które zawsze padało, jeśli ktoś poznał Lira. Dlaczego postanowił żyć wśród ludzi? Słowa zawisły w powietrzu, odbijając się od czystych, odmalowanych niedawno ścian, by ponownie rozbrzmieć w dziwnie pustym i zimnym, pomimo ciepłych barw salonie. Rasha postukała paznokciami o szkło butelki, zastanawiając się czy pozwolić wujowi mówić. Wolała uniknąć niepotrzebnych komplikacji. Ciekawość jednak zwyciężyła. Postanowiła nie wtrącać się i słuchać.
Lir chwilę milczał, oczy, które do tej pory wiecznie były ułożone w dwie małe szparki otworzyły się szerzej, ukazując ich nienaturalnie jasny odcień błękitu. Oczy były zwierciadłem duszy, a w jego przypadku jedynym co zdradzało, że nie był człowiekiem. Przeczesał dłonią długie, czarne włosy, zapewne wymagające ciągłego farbowania, dosłownie na ułamek sekundy, zatrzymując się na ukrytych z tyłu głowy pozostałościach po kryształowych rogach. Ten gest przypominał mu, że zrobił to by na własnych warunkach uratować, to co zostało do ocalenia, że poświęcił własną tożsamość, by zostać wysłuchanym. Bo ludzie słuchają jedynie ludzi, więc postanowił stać się jednym z nich. Spojrzał na siostrzenicę, ona nigdy tego nie rozumiała i obawiał się, że nigdy nie zrozumie.
– To nie będzie prosta opowieść, ale cieszę się, że padło to pytanie. Zdaję sobie sprawę jak patrzycie na farashan, wiem czego was uczą, o czym mówią, jak to co działo się przez ostatnie lata ukształtowało wasz światopogląd. Nie da się łatwo pozbyć nienawiści, a tym bardziej zrozumieć tych co wyrządzają nam krzywdę. To dlatego mieszkam wśród ludzi, starając się jak najbardziej do nich upodobnić, a następnie przyczynić się do zmiany tego nastawienia. Przedstawiam nasz punkt widzenia z nadzieją, że w ten sposób zostaniemy wysłuchani. Bo przyznaj mi rację, młody człowieku, że nie chciałbyś z własnej woli rozmawiać z przedstawicielem, jak wy to obrazowo nazywacie, potworów. Dopóki jesteśmy młodzi i przypominamy z wyglądu ludzi nie macie większych oporów z nami przebywać, pozostaje nieufność, wrogość, ale nie skazujecie od razu naszych dzieci na śmierć, w przeciwieństwie do wszystkich dorosłych o granatowej skórze. A wiesz dlaczego chłopcze? Bo wtedy widzicie jeszcze podobieństwo. Przez te lata spędzone między ludźmi, zrozumiałem, że nie potraficie zaakceptować różnic między nami. Macie wpojony schemat zachowań, a każde odstępstwo od normy jest potępiane. A trudno ukryć, że różnimy się praktycznie na każdym kroku. Kultura farashan wydaje się wam barbarzyńska. Ale faktem jest, że nigdy nie próbowaliście nas zrozumieć. By nie popełnić tego błędu, postanowiłem spróbować zrozumieć was. Nie było to proste, bo przez ten fakt, balansuję na cienkiej granicy między, dwoma nienawidzącymi się kulturami, ale mam nadzieję, że moje życie nie pójdzie na marne. Chłopcze jesteś skrybą, prawda? Pewnie w swoim życiu przeczytałeś nie jedną książkę. Powiedz mi ile z nich zostało spisanych przez farashanina? Żadna, zgadza się?
Rudi pragnął zaprzeczyć, ale faktycznie nie mógł wymienić ani jednej pozycji nawet w wielkiej i wspaniałej bibliotece jak ta, w której pobierał nauki zanim został skrybą Ragnara. Lir doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Tak myślałem. Wszystkie księgi na tym regale są mojego autorstwa. Opisuję świat z naszej perspektywy, łudząc się, że kiedyś pomogą moim pobratymcom.
– Bzdura totalna, na to już za późno. Nie ma innego wyjścia, albo zostaniemy my albo oni, innej opcji nie ma. – Rasha wcięła się między zdaniami.
Ragnar przyjrzał się na ściągniętą twarz towarzyszki. I choć na pierwszy rzut oka wyglądała tak jakby to jej nie dotyczyło, to jej ciało jasno mówiło, że temat jest dla niej nieprzyjemny, powiedziałby wręcz, że ją denerwuje.
– Dlaczego? Nie wierzysz, że moglibyśmy spędzić tak jak dziś całe życie? Wizja świata, w którym nie byłoby podziału na nas i ich, jest czymś wspaniałym. Chciałbym, by się spełniła, ale by to się udało, każda ze stron będzie musiała tego chcieć. Ideologia twojego wuja może być pierwszym krokiem do pokoju. Chciałbym się więcej nauczyć o waszej kulturze. Zweryfikować czy moje przekonania nie są błędne.
Nie spodziewał się otrzymać od Rashy takiego spojrzenia. Pierwszy raz widział na jej twarzy żal.
– Ale to nigdy nie nastąpi. Zawsze znajdą się tacy, którzy nie odpuszczą. – Spojrzała na Ragnara tak poważnym wzrokiem, że wyglądała jak kompletnie inna osoba. – A jeśli podzielasz ideę mojego szalonego wuja, to znaczy, że jesteś albo równie postrzelony lub zwyczajnie naiwny. A teraz wybaczcie, ale skończył mi się alkohol. Na trzeźwo tych bzdur nie przetrawię.
Wstała lekko się chwiejąc i skierowała się do kuchni, zostawiając za sobą ciszę.
– Przepraszam za nią. Przeżyliśmy swoje, ale ona nie potrafi się z tym pogodzić. I może ma rację, moja utopia nie jest jeszcze możliwa i zapewne za mojego życia jej nie doświadczę, ale chciałbym by chociaż dzieci Erre doczekały lepszego świata. Ale spokojnie częstujcie się. Może jeszcze dolać wam kawy? Albo herbaty?
Ragnar zamyślił się, zastanawiając się nad słowami Rashy. Na swój sposób miała rację. On nie potrafił jej zrozumieć, jednak nadal miał nadzieję, że dzięki Lirowi ten stan się zmieni. Może wtedy zdoła osiągnąć swój cel. Uśmiechnął się z wdzięcznością do siedzącego na przeciwko farashanina i przyrzekł sobie w duszy, że nie zmarnuje danej sobie szansy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro