04 Shanel bojowy
Rasha przeklęła siarczyście, spinając jednocześnie wodze swojego galwara. Czuła, że ten bachor doprowadzi ich wszystkich do grobu. Jednak Shanel to był najgorszy możliwy scenariusz.
- Nie wrzeszcz! - warknęła na Rudiego, momentalnie go uciszając i dosłownie wyrwała lampę Ragnarowi z rąk. - Jedźcie w tamtą stro...
- Spokojnie, schowajcie się tutaj. - Wskazał obalony pień i zgasił lampę, pogrążając ich całkowicie w ciemności.
Usłyszeli jedynie odgłos kopyt popędzonego galwara. Czas wydawał się zwolnić, a ich serca galopowały szybciej niż przejęte strachem myśli. Pień nie był wystarczająco duży, by służyć za dobre schronienie, ale na leżąco mogło mieć to nawet jakiś sens. Rasha złapała Rudiego za kołnierz i dosłownie rzuciła nim o ziemię. Sama przywarła do zimnej gleby chwile później. Wielki, leśny kurczak wbrew pozorom doskonale radził sobie wśród drzew. Wąskie ciało pozwalało mu bez przeszkód podążyć za wypatrzoną ofiarą. Na ich szczęście olbrzymie łapska minęły ich bez zatrzymania i pognały za galwarem Ragnara. Jeszcze parę minut leżeli w bezruchu, obawiając się powrotu ptaszyska, a gdy niebezpieczeństwo minęło, Rasha wstała z ziemi i otrzepała się z maszerujących po niej mrówek. Wtedy spojrzała na podnoszącego się chłopca i zamarła.
Rudeusz otrzepał się z liści i ziemi, a także znacznej części mrowiska, nie będąc nawet świadomy, że jego ubrania obeszły owady. Rasha spojrzała na własne stopy i szczerze pożałowała zdolności widzenia w ciemności. Mrówki były wszędzie. Czarna breja poruszała się we wszystkich kierunkach, badając śmiałków, którzy ośmielili się wejść im w drogę. Potworzyca ostrożnie cofnęła się na ścieżkę, ciągnąc za sobą chłopaka i jednocześnie nakazując mu ciszę. Wolała nie wzbudzać u niego ataku paniki, przez co ryzykowaliby ściągnięciem tego wstrętnego ptaszyska.
Nasłuchiwała odgłosów walki, krzyków, kroków, ale jedyne, co dotarło do jej uszu, to pohukiwanie starej sowy. Zmarszczyła nos, zmrużyła oczy i wtedy go zobaczyła. Szedł jakby nigdy nic, ciągnąc za sobą dwa galwary.
Rasha otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Ale jak? - wydukała zaskoczona.
- Tajemnica.
~*~
Czy żałował, że użył swojego galwara jako przynęty? No cóż, podróż w jednym siodle z Rudim była wystarczającą katorgą, by nie myśleć, jak to bohatersko wjechał w największe krzaki, a trzeciego puścił samopas jako przynętę. Bezskutecznie próbował poprawić swoją pozycję, marząc o śnie i ciepłym łóżku. Rasha nie bez powodu zaciągnęła ich do lasu. Jak się okazało, miała tam wypatrzoną niewielką grotę, w której zatrzymała się na czas pobytu w Erbare. Podobno w tym rejonie było ich całkiem sporo, a sama potworzyca nie wyobrażała sobie innego noclegu. Ragnar nie protestował, bo nie miał na to siły, natomiast Rudi wolał przespać noc w jaskini, niż dalej się pałętać nocą po lesie.
Następnego dnia Rudeusz obudził się ogarnięty paniką. Nie pamiętał dokładnej treści snu, ale był pewny, że widział świecącą twarz diabła ukrytą w mroku nocy. Po plecach przeszedł go dreszcz, a na ciele pojawiła się gęsia skórka.
Roztarł pośpiesznie ramiona i rozejrzał się po grocie rozświetlonej zmęczonym światłem lampy. Szybko spojrzał w stronę wiszącego pod sufitem hamaka, lecz ten był pusty. Krew w ułamku sekundy uderzyła mu do głowy. Natychmiast przeniósł wzrok na Ragnara. Ten na szczęście błogo sobie drzemał na swoim posłaniu. Chłopak odetchnął z ulgą. Przynajmniej przeżyli tę nieszczęsną noc. Podniósł się z prowizorycznego posłania i zaczął przeglądać rzeczy, upewniając się, że wszystko było na swoim miejscu.
Jednak nic nie zginęło, a to uspokoiło go odrobinę. Z drugiej strony zrobiło mu się głupio i gdyby nie fakt, że nadal bał się przebywać w towarzystwie farashanki, to posądziłby się o paranoję. Zdecydowanie musiał przycisnąć Ragnara, by pośpieszył się z wypełnieniem obietnicy, bo czuł, że oszaleje, jeśli przyjdzie mu spędzić jeszcze jedną noc w pobliżu potworzycy. Skoro on nie miał instynktu zachowawczego, to Rudi mógł sobie pozwolić na podwójną dawkę ostrożności.
Rasha wróciła chwilę po tym, jak Ragnar się przebudził, niosąc ze sobą woń świeżości. Dłońmi poczochrała sobie wilgotne włosy, kompletnie nie przejmując się faktem, że po wyschnięciu na jej głowie zapanuje artystyczny nieład.
- Dzień dobry, robaczki. Jak się spało? - zapytała z szerokim uśmiechem, stawiając nogę na wystającym kamieniu i poprawiając wiązanie swojego kozaka.
Rudeusz spiorunował ją spojrzeniem. Natomiast bohater wydawał się całkowicie odprężony.
- Hej. Całkiem nieźle, ale chyba mnie coś udziabało w nocy. - Złapał się za kark, rozmasowując obolałe miejsce.
- Może mrówka. Wczoraj w lesie było ich pełno. Przyniosłam wam wody z pobliskiego strumyka. Stoi na zewnątrz. Palenisko musicie zrobić sobie sami.
- Miło z twojej strony. Rudi, ugotujesz coś?
Rudeusz, mrużąc przesadnie oczy, skinął głową i ruszył do wyjścia.
- Zjesz z nami? - zaproponował, zbierając swoje rzeczy z ziemi.
- Jadłam już.
Ragnar przerwał swoje zajęcie i pomógł potworzycy zdjąć hamak.
- Co robiłaś w Erbare? I nie mów, że przysłał cię władca, bo nie uwierzę, że w tak krótkim czasie dotarłaś do miasta.
Rasha zmierzyła go spojrzeniem i uśmiechnęła się figlarnie, kładąc mu rękę na torsie.
- Zaczynasz mi imponować, bohaterze - wymruczała. - Powiedzmy, że to był łut szczęścia, że byłam niedaleko. - Widząc, że Ragnar zmarszczył brwi, farashanka westchnęła, przeczesując palcami wilgotne włosy. - Prawda jest taka, że gdzieś na tych terenach znajdują się nasi dezerterzy. Miałam ich pilnować, by za bardzo nie rozrabiali. No cóż, możesz czuć się zawiedziony, ale nie jesteś pępkiem świata. Z drugiej jednak strony Władca stwierdził, że przyprowadzenie cię do niego jest ważniejsze niż wypuszczeni samopas farashanie, którzy sprzeciwili się dołączenia do roju. Czuj się zaszczycony.
~*~
- Apsik!
- Na zdrowie!
- Oby, bo się strasznie usmarkałem - mruknął Gryfin, wycierając nos o przedramię.
Wen spojrzał na farashanina z obrzydzeniem.
- Ohyda. Weź się lecz, bo nas pozarażasz.
- Tia... Już idę umyć rączki, mamo - sarknął, ale faktycznie ruszył do wiadra z wodą. - Ale wiesz, młody, że złego diabli nie biorą?
Humor zdecydowanie mu dopisywał i w sumie nie był pewien, czy to przez wieści o przeprowadzce, czy przez fakt, że jeszcze wczoraj udało mu się ujść z życiem. W każdym razie miał to głęboko w poważaniu i teraz zamierzał cieszyć się ostatnimi promieniami jesiennego słońca. Mokre ręce wytarł o własny tyłek, pozostawiając na spodniach mokre plamy.
- Zadowolony?
- Przestań się zgrywać. Jak będziesz srał przez tydzień non stop, to już nie będziesz taki wyszczekany.
- Od smarków? - zapytał z niedowierzaniem i spojrzał na własne ręce, jakby go perfidnie oszukały.
- Od smarków - potwierdził Wen, wylegując się na rozkładanym krześle, które udało im się ukraść zaledwie dwa tygodnie temu. Farashanin natychmiastowo docenił wynalazek i uczynił go swoim ulubionym meblem. Zresztą to nie był jedyny łup, jaki sobie zatrzymał, a że miał oko do nowatorskich rozwiązań, a także zmysł rzemieślniczy, to szybko adoptował się do nowości. - Od kichania na innych podobno też - dodał, patrząc na współpracownika jednym okiem.
- No nie! Teraz to już zmyślasz.
- O czym rozmawiacie?
Farashanie spojrzeli na właściciela głosu i posłali mu pozdrowienie w postaci skinienia głową. Steo podszedł do nich niespiesznie, kładąc na ziemię truchło świeżo ubitej sarenki. No cóż, nie był to połów na miarę quilina, ale przynajmniej będzie co zjeść na obiad.
- O higienie - odparł od niechcenia Wen.
- Idealnie. To w takim razie dzisiaj twoja kolej na skórowanie - stwierdził zadowolony i odgarnął z ramienia długi, niemal sięgający mu do bioder warkocz, którego kosmyki na końcach przechodziły z ciemnego granatu w żywy turkus. Podopieczny zawsze mu ich zazdrościł. Niewielu z jego gatunku mogło się poszczycić tak niezwykłym kolorem. Włosy dla farashan zawsze były czymś w rodzaju dowodu pozycji i przynależności w roju, i chociaż oni sami nie przysięgli wierności nowemu władcy, to Steo już samą fryzurą pokazywał, że on tu rządził. Na szczęście Wena, go te konwenanse nie dotyczyły i mógł bez przeszkody eksponować swoje rogi w pełnej krasie. Co nie zmieniało, że nie zamierzał się sprzeciwić własnemu szefowi. Niechętnie podniósł się z wygodnego miejsca.
- No dobra. Przynajmniej będę miał pewność, że się nie pochoruję.
Bo grunt to zawsze znajdować jakieś pozytywy.
Po godzinie sarniny już praktycznie nie było. Farashanie w błyskawicznym tempie pochłonęli swoją część, tworząc okazały stos obgryzionych kości z wydłubanym ze środka szpikiem, natomiast Gral i Sauren dopiero byli w połowie posiłku. Mimo wszystko ich jedzenie wymagało dłuższego czasu przygotowania.
Gral nie zamierzał podzielić się z Saurenem ostatnim kawałkiem sarniny, dlatego czym prędzej wgryzł się w jeszcze ciepłą pieczeń, a tłuszcz spłynął mu z kącika ust. Zdecydowanie podróżowanie z potworami miało swoje plusy. Przy nich nigdy nie mógł narzekać na niedobór mięsa, chociaż irytował go trochę fakt, że przyprawy musiał sobie zawsze organizować we własnym zakresie.
Przeżuwając niechlujnie kolejny kęs, skupił swoją uwagę na rozwijaniu szczegółów jego genialnego interesu. Przydałaby się do tego jakaś przyjemna miejscówka, ale martwił się, że stworzenie knajpy może narobić więcej kłopotów niż pożytku. Trzeba by było znaleźć jakiś lokal, otworzyć biznes, a do tego osiąść na stałe w jednym miejscu, co już było upierdliwe. Zamlaskał niezadowolony komplikacjami. Wesoła gromadka nie za bardzo mogła decydować o czasie pobytu w jakimś miejscu i chociaż Gral nie za bardzo rozumiał tego ich całego roju i więzów, które się z nim wiązały, to fakt, że jego farashańscy współpracownicy panicznie bali się spotkań z wysłannikami tego uzurpatora, utwierdzał go w przekonaniu, że sam nigdy nie chciałby na nich trafić. Zmarszczył brwi, głośno przełykając większy kęs.
W takim razie najważniejszym pytaniem było, czy generałowie Władcy chadzali po knajpach. Jakoś wydawało mu się to mało prawdopodobne.
~*~
- Ragnarze! Zrób z nim coś! - Potworzyca zwróciła się do beztroskiego mężczyzny, wskazując palcem na wpatrującego się w nią nieustannie rudzielca. Jechali już dobre parę godzin, a ten smarkacz przyglądał się jej, jakby w każdej chwili mogła wyparować i ich wszystkich zabić. Widywała już o wiele mniej przychylne spojrzenia, ale fakt, że nie mogła w żaden sposób się go pozbyć, przyprawiał ją o mordercze intencje. A zapowiadało się tak cudownie. Tylko ona i bohater w ekscytującej podróży ku zakończeniu wojny. Jednak nie mogło być tak pięknie, bo już na starcie przypałętał się do nich ten dzieciak i wszystko popsuł!
- Sama z sobą coś zrób. Najlepiej przepadnij na wieki, duszo nieczysta.
- Słyszałeś, jak mnie nazwał?! - Oburzyła się, dostając granatowych wykwitów na swojej porcelanowej cerze. Wściekła odwróciła się w siodle, by lepiej widzieć bohatera, na co jej galwar głośno zaprotestował.
- Wiedziałem, że będziecie się dobrze dogadywać - podsumował ich sprzeczkę, wyraźnie zadowolony z siebie. Zarówno potworzyca, jak i Rudi spojrzeli na niego jak na znalezionego w wychodku szczura. Szok przykrywał obrzydzenie.
- Po jaką cholerę bierzemy tego smarka? Przecież będzie nam cały czas zawadzał! - Po raz trzeci podjęła próbę przekonania Ragnara do wywalenia bachora z ich "drużyny".
- Ja będę zawadzał? Czy ty siebie słyszysz? To ty jak na razie prowadzisz nas przez jakąś dzicz, zamiast jak człowiek normalną drogą. Przez ciebie o mały włos nie zjadł nas shanel!
- Jak to sam dobrze ująłeś, nie jestem człowiekiem i muszę cię rozczarować. Będę robić, co uznam za słuszne, a ta droga jest najlepsza i najbezpieczniejsza. Tamten incydent by się nie wydarzył, jakbyś nie darł się na cały las. Zaoszczędzi nam parę godzin jazdy.
- No chyba dla ciebie. Ja już tyłka nie czuję. Ragnarze, wracajmy, póki nas całkowicie w pole nie wywiodła. Sam przyznaj, że ta trasa śmierdzi pułapką na kilometr.
Bohater zatrzymał galwara i spojrzał na linię gęstego lasu. Ścieżka ginęła zaledwie po paru metrach w gąszczu nieprzeniknionej puszczy. Jeśli ktokolwiek słuchał starych opowieści, wiedział, że w takich miejscach przeważnie czekała śmierć, gotowa skrócić śmiałków o głowę. Przełknął głośno ślinę, wsłuchując się w niepokojącą ciszę lasu.
- Przystopujcie trochę... Fakt, może nie jest to najprzyjemniejsza trasa, ale nie jesteśmy na wakacjach... - urwał, mając nadzieję, że świat da mu jakiś znak, by mógł spokojnie zawrócić. - Powinniśmy to potraktować jako przygodę... - dokończył niepewnie, mając w pamięci spotkanie z shanelem.
- Nawet ty nie jesteś przekonany. Opamiętaj się, proszę... - zawył błagalnie. - Obiecałeś.
Ragnar westchnął, czując, jak jego dobry humor odlatuje w stronę nicości. Czyżby Rudi był jego wyczekiwanym znakiem? Głosem rozsądku? Nieważne, jak by to nazwać, sam nie miał ochoty pakować się w nieznane bory, a tym bardziej pokonywać trasę pieszo, a na to się zapowiadało.
- Wiem... - Spojrzał na Rashę. - Przepraszam, ale możemy obejść ten skrót? Chciałbym jednak mimo wszystko po drodze zahaczyć o Kor. Mam tam coś do zrobienia, a przy okazji może uda się zorganizować jeszcze jednego wierzchowca.
Rasha popatrzyła na niego rozczarowana, Rudi odetchnął z ulgą, natomiast Ragnar wydawał się dziwnie przygnębiony. Wiedział, że już dawno powinien się tam pojawić, lecz świadomość, że potraktował to jako wymówkę, ciążyła mu na sumieniu.
- Niech ci będzie. Stracimy parę godzin, ale jak mus, to mus... - Wzruszyła ramionami. - Cykory - dodała na odchodne. Skróciła wodze swojego wierzchowca i poprowadziła ich wzdłuż linii lasu, w kierunku głównego szlaku. Rudi spojrzał na Ragnara z ponagleniem.
- Wiem... Nie masz się czym martwić. Złożyłem obietnicę, a dla mnie słowa są święte, choć przyznam, że niesprawiedliwe z twojej strony było wymuszać na mnie to przyrzeczenie.
- Jeszcze mi za to podziękujesz.
Ragnar nie skomentował tego. Jedynie coraz bardziej przygnębiony patrzył na oddalającą się potworzycę. Ta podróż nie miała prawa skończyć się dobrze, ale miał nadzieje, że przynajmniej zacznie się bez ofiar.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro