19: Zdradziecki list
Falkon powąchał rybę na talerzu, po czym spojrzał na małżonkę, która bez słowa jadła swój posiłek. Mężczyzna miał szczere obiekcje co do świeżości podanego mięsa, ale gdy już szykował się jej to wytknąć, kobieta spochmurniała jeszcze bardziej. Nie odezwał się zatem, tylko w przypływie złości wbił widelec w skórę i odsunął ją jednym sprawnym ruchem. Miał szczerze dość tych podchodów. Nie po to angażował się w to zaaranżowane małżeństwo, by być traktowanym jak śmieć. Zacisnął palce na sztućcu, ale nadal nie zakłócił ciszy, panującej przy stole. Skrzywił się, gdy skosztował pierwszy kęs. Nienawidził ryb, a tym bardziej, gdy były ewidentnie, drugiej świeżości.
– Chcesz mnie otruć?! Przecież tego nie da się jeść! Wyrzuć to i zrób mi coś jadalnego.
Lara zmierzyła go pełnym nienawiści wzrokiem. Zielone oczy, nabrały jadowitego wyrazu całkowicie, szpecąc jej delikatną urodę. Gdyby tylko wiedział, że kobieta ma tak niewdzięczny charakter, nigdy by nie doszło do tego małżeństwa.
– Co ci znowu nie pasuje? – spytała, podnosząc nieznacznie głos.
– Jak ci smakuje to świństwo, to żryj, ale mnie nim nie faszeruj!
– Dobrze, bo nikt nie każe ci tego jeść – wysyczała.
Mężczyzna podniósł się gwałtownie z krzesła i w tym samym momencie dobiegło ich pukanie. Falkon skrzywił się, spojrzał z furią na żonę, ale gdy odgłos się powtórzył, ostatecznie ruszył ku drzwiom. Jeszcze w przedpokoju wziął dwa głębsze wdechy i wyszedł na zewnątrz. Uśmiechnął się sztucznie do listonosza. Z jednej strony nic nie miał do Lira, bo był on sumiennym człowiekiem i bardzo zaradnym w wielu kwestiach, ale tym razem nie miał ochoty na żadną korespondencję. Przełknął obrzydliwy posmak smażonej flądry.
– Dobrze cię widzieć, właśnie zastanawiałem się, kiedy przyjdzie poczta – skłamał, na co Lir posłał mu stonowany uśmiech.
Listonosz wyglądał na nieobecnego duchem i już na pierwszy rzut oka dało się wyczuć bijące od niego zmęczenie. Najwyraźniej wczorajsza pogoda dała mu się we znaki, a może miał jakieś problemy na swojej poczcie? Normalnie poprowadziłby krótką pogawędkę, jednak teraz jedynie wygrzebał z torby odpowiedni list i podał mu go. Falkon spojrzał na białą kopertę niedbale zaklejoną woskową pieczęcią i choć połowa stempla była ucięta, to nie miał najmniejszego problemu z rozpoznaniem nadawcy. Przełknął głośno ślinę, siląc się na naturalne zachowanie.
– Miałem list dostarczyć jeszcze wczoraj, ale wczorajsza ulewa skutecznie mnie powstrzymała.
– Tak właśnie myślałem, wejdziesz na herbatę? Uwinę się szybko i od razu weźmiesz odpowiedź.
Lir skinął głową, ale nie było po nim widać entuzjazmu.
– Laro, zrób Lirowi herbaty! – krzyknął, zapraszając listonosza do domu.
– Wolałbym szklankę wody, jeśli można. – Lir uśmiechnął się współczująco do gospodyni, która właśnie pośpiesznie ocierała czerwone oczy.
W tym czasie Falkon spiorunował ją spojrzeniem, po czym zamknął się zirytowany w pokoju. Ta kobieta go wykończy. Jak tylko pozbędzie się świadków, to upomni ją, żeby nie robiła scen przy ludziach. Niedbale otworzył list i prześledził go spojrzeniem. Data oraz treść świadczyła, że była to bardzo świeża sprawa. Skrzywił się, gdy przeczytał o nagrodzie za schwytanie bohatera. Gdy tylko sobie przypomniał o swoim nieplanowanym łupie, ogarniały go mdłości. Nie dość, że mógł zginąć, to jeszcze naraził się niebezpiecznej osobie.
Drżącymi dłońmi wyciągnął z szuflady papier i zastanowił się nad odpowiedzią. Zaczął swój list standardowo, jak przystało na tego typu korespondencję. Czułymi słowami opiewał kochankę, jednocześnie powstrzymując się od wymiotów. Zdecydowanie za dużo miał kobiet stojących nad jego głową. Mimo to opiewał urodę adresatki, by wreszcie przejść do sedna. Zawahał się, nie będąc pewnym czy wszystko zamieszczać w liście, ostatecznie napisał prośbę o spotkanie, dając zawile do zrozumienia, że posiada cenny towar.
Zapieczętował kopertę woskiem i odbił na nim znak swojego domu.
Jeszcze chwilę wpatrywał się w list, ale ostatecznie zebrał się w sobie i wrócił do czekającego na niego listonosza.
~* ~
Lir zdecydowanie nie miał tego dnia głowy do interesów, a tym bardziej do pracy. Noc spędził na płytkim śnie, przerywanym wspomnieniami z przeszłości i ponurymi wizjami przyszłości. Nie mógł się skupić, przejmując się siostrzenicą i sobą. Czemu w ogóle zdradziła jego tożsamość? Nie rozumiał jej, a to wyraźnie ciążyło mu na psychice. Do tego sam bohater był dla farashanina jedną, wielką niewiadomą. Wydawał się dobrym człowiekiem, który podzielał jego ideały, a jednak nie pojawił się minionej nocy w domu. Lir nie doczekawszy się dźwięku otwieranych drzwi, natychmiast powiązał zniknięcie Ragnara z pobiciem Rudiego. Nerwowo pogładził brodę. Może jednak za wcześnie było na takie wnioski. W końcu Rasha wspominała, że złotokrwisty szukał dzieciaka jeszcze przed ulewą. Mógł go znaleźć i natrafić na kłopoty, ale równie dobrze mógł nadal go szukać.
Nieobecnym wzrokiem zmierzył front wykutego w kamieniu domu. Bardzo nie chciał się tam znaleźć. Nie miał ani grama szacunku do jego właściciela, ale to nie zwalniało go z obowiązku dostarczenia poczty. Roztargniony wręczył list i przyjął zaproszenie na herbatę. W pomieszczeniu roznosił się zapach smażonej ryby, ale to nie on otrzeźwił mężczyznę z zadumy. Gospodyni ukradkiem wycierała zaczerwienione oczy. Serce Lira ścisnęło się nieprzyjemnie. Znowu ten drań się z nią kłócił. Lara była piękną kobietą, delikatną, ale od czasu małżeństwa stała się wrakiem samej siebie. Listonosz uśmiechnął się do kobiety ze współczuciem i podziękował za postawioną przed sobą wodę.
– Wszystko w porządku? – zapytał z troską, przyciszonym głosem.
Lara posłała mu speszone spojrzenie. Nerwowo się rozejrzała, po czym nie mając co zrobić z rękami, zaczęła sprzątać po obiedzie.
– Tak, w jak najlepszym – stwierdziła, a w jej głosie wychwycił irytację. Wróciła się do stołu i zebrała świeżo napoczętą porcję, co nie uszło uwadze listonosza.
– Na pewno?
Pytanie zawisło w powietrzu. Lara zatrzymała się wpół kroku i spojrzała na Lira z wyraźnym mętlikiem w głowie. Nie było w porządku. Mówiły to jej szkliste oczy, a także zaciśnięte mocno usta.
– Oczywiście.
Lir nie drążył. Napił się wody i rozejrzał po pomieszczeniu, starając się jednocześnie mieć kobietę w zasięgu wzroku. Kuchnia Telraksów nie była niczym nadzwyczajnym, choć dało się wyczuć, że zapłacono za jej wyposażenie więcej pieniędzy, niż przeznaczał na nią przeciętny mieszkaniec Brave. Zdobione, dopasowane do ściany szafki miały przyjemny, ciepły odcień pasujący do dużego stołu i wygodnych krzeseł z zielonym obiciem. Piękne świeczniki przyozdabiały wnętrze, ale na blacie kuchni stały dobrej jakości lampy gazowe, które ewidentnie były o wiele częściej używane. Lir nie przepadał za rozwiązaniem połączenia kuchni z jadalnią, ale zdążył się przyzwyczaić, że ludzie coraz częściej decydowali się na taki rodzaj zagospodarowania miejsca. Może to była kwestia obudowanego pieca, który już tak nie kopcił przy pieczeniu? To na pewno było to.
Farashanin przeniósł wzrok z powrotem na gospodynię, uspokoiła się już trochę. Dobrze, na to właśnie liczył.
– Laro jak sprawuje się wasz piec? – Lara uniosła zaskoczona brew. – Sam się ostatnio zastanawiam czy nie wymienić mojego starego kopciucha – sprostował.
Kobieta spojrzała na przedmiot jego pytania i zastanowiła się.
– Jest bardzo wygodny – zaczęła niepewnie – Dużo dłużej trzyma temperaturę niż poprzedni i sprzątania jest znacznie mniej – uśmiechnęła się życzliwie.
– W takim razie będę zaszczycony, jeśli pomoże mi pani w jego wyborze. Jestem starym kawalerem i brak mi kobiecej ręki, która by mi w tym wyborze pomogła.
Lara speszyła się na te słowa, ale ostatecznie skinęła głową na zgodę, dokładnie w chwili, gdy Falkon wrócił do kuchni ze świeżo zaklejonym listem.
~*~
Rudi czuł się jak nowo narodzony — chciało mu się płakać, a jedynym marzeniem był powrót do domu. Łeb mu pękał, kręgosłup strzykał, a pamięć szwankowała. Nie był pewien czy zdarzenia, które pamiętał były prawdą, czy snem, a ból otępiał trzeźwe myślenie. Do tego wszystkiego miał wrażenie, że coś przygniata go do ziemi i utrudnia oddech. W pierwszej chwili po przebudzeniu dostrzegł wielką, można by rzec, rozlaną kupę futra, z której wystawał równie bujny ogon. Absynt pod wpływem niespodziewanego ruchu niespiesznie się podniósł, prezentując chłopakowi swój tyłek w pełnej okazałości. Ten widok zdecydowanie nie był czymś, co Rudi chciałby kiedykolwiek oglądać. Jęknął, gdy kot przeniósł cały ciężar ciała na łapy, które automatycznie wbiły mu się w brzuch. Na szczęście manul nie miał w planach przedziurawienia chłopaka, bo obrócił się do niego przodem i ponownie się położył tym razem na odległość palca, od jego twarzy. Czuł oddech zwierzęcia i już miał go zwalić, ale do jego uszu dobiegło kojące mruczenie.
Tego nie dało się ot, tak zignorować i przerwać. Rudeusz, wsłuchując się w przyjemny głos docenił również ciepło miękkiego futerka. Jedyną wadą robienia za posłanie dla manula, był jego ciężar, który powoli robił się nie do zniesienia. Po dobrych parunastu minutach wreszcie zrzucił z siebie Absynta i podniósł się do siadu. Mroczki zatańczyły mu przed oczami, by po kilku sekundach bujania pierzchnąć z pola widzenia. Syknął, zaciskając zęby, ale ta czynność uświadomiła go, jak bardzo był spragniony. Przejechał językiem po spierzchłych wargach i spojrzał na stojącą na blacie butelkę z wodą i szklankę. Złapał za szyjkę i bez zastanowienia pociągnął spory łyk. Natychmiast tego pożałował.
Poczuł się, jakby wypita woda wyżerała mu krtań. Zaczął gwałtownie kasłać, nie mogąc złapać tchu. Miał wrażenie, że ta męka zajęła mu wieki, gdy dostrzegł przed sobą szklankę pełną mleka. Łapczywie ją wypił i dopiero ugasił piekło, które przespacerowało się po jego podniebieniu.
– No smarkaczu, nie spodziewałam się, że tak rzucisz się na tę wódkę, gdybym wiedziała, to od razu bym ci postawiła popitkę.
Rudi spiorunował potworzycę, która ze złośliwym uśmieszkiem usiadła naprzeciwko niego, kładąc na stole jeszcze parujące bułki.
– Chciałaś mnie zabić?! – wychrypiał, podnosząc głos.
– Może – zażartowała – ale uwierz mi, gdybym chciała się ciebie pozbyć, nie marnowałabym wódki.
Założyła nogę na nogę i pochyliła się ku niemu, przeszywając go spojrzeniem. Na co Rudi poczuł się niezręcznie i najchętniej uciekłby, gdzie pieprz rośnie, byleby nie być sam na sam z potworzycą. Mimo nałożonego na kobietę rozkazu nadal nie czuł się pewnie w jej towarzystwie, a jej prowokujące zachowanie tylko pogorszyło jego opinię o farashance.
– Wyglądasz już lepiej – stwierdziła, ani myśląc by się odsunąć. – I nawet ta śliwa ci pasuje – zażartowała, biorąc jedną z bułek i podsuwając talerz w stronę chłopaka.
Rudeusz wywrócił oczami, ale spuchnięta powieka szybko dała o sobie znać.
– Lepiej niż tobie – wyrwało mu się. I zaraz się zamknął, zdając sobie sprawę, że posunął się za daleko.
Naprawdę nie miał siły na przepychanki słowne, a żołądek upomniał się o jedzenie. Niechętnie wziął pachnącą świeżym pieczywem, bułkę, by jak najszybciej się zapchać. Wolał nie myśleć o jej składzie, dlatego od razu się w nią wgryzł. Zaskoczony słonym posmakiem, musiał przyznać, że była zaskakująco dobra. Przez chwilę mielił kęs w ustach, byleby zagłuszyć wyrzuty sumienia i udać, że wcale nie chodziło mu o jej defekt twarzy. Po ponad dwóch tygodniach wspólnego podróżowania, musiałby być ślepcem, by tego nie zauważyć.
Rasha uśmiechnęła się, przełamując na pół swoją bułkę i oparła się wygodnie o oparcie fotela.
– Może i tak, masz szczęście, że nie uślicznili cię tak jak mnie – stwierdziła, wzruszając ramionami i w ogóle nie przejmując się jego przytykiem. – To jak? Powiesz, co się wczoraj stało?
Rudi skrzywił się, natychmiast kuląc się w sobie. Wspomnienia napływały w losowej kolejności. Nie chciał o tym rozmawiać z potworzycą, tym bardziej, że czuł ogromny wstyd z powodu swojej słabości. Do tego świadomość, że mógł skończyć z rozoraną twarzą, spowodowała u niego mdłości. Jak na zawołanie usłyszał miauknięcie i na kolana wpakował mu się Absynt, który sprawnie wyrwał go z objęć ponurych wizji, własnej śmierci. Manul rozlał mu się na kolanach, domagając się pieszczot. Zamyślony chłopak, bez sprzeciwu zanurzył dłoń w jego miękkim futerku.
– Gdzie Ragnar? – zapytał.
– Nie wiem, to ty jesteś jego niańką. – Rasha uniosła znacząco brew, nie kryjąc ociekającej w głosie kpiny. – Poszedł cię szukać i jeszcze nie wrócił, ale nie myślisz chyba, że sam się zgubił, co? – zastanowiła się, już mniej rozbawiona. Taka możliwość, jakoś wydawała się kobiecie bardzo prawdopodobna. Wystarczyło, by spojrzała na Rudiego i wiedziała, że chłopakowi przeszła przez głowę ta sama myśl. Lecz ten po chwili zasępił się jeszcze bardziej.
Rudeusz westchnął, miał bardzo złe przeczucia.
– Nie jestem pewny, co się właściwie wczoraj stało. Byłem na targu, usłyszałem, jak wspominali coś o bohaterze, o tym, że jest cenny... już wtedy nie dawało mi to spokoju – zastanowił się, próbując poskładać wspomnienia z wczorajszego dnia. – Potem poszedłem pod bank, gdzie miał czekać na mnie Ragnar, jednak gdzieś koło apteki... Tak, chyba tam, znów usłyszałem o bohaterze. Zatrzymałem się, by podsłuchać. Chyba mnie zauważyli, nie pamiętam dobrze, ale chyba jakiś dzieciak wyrwał mi torbę. Pobiegłem za nim, a potem nim się obejrzałem, do dzieciaka dołączyli inni. Pamiętam zaułek, mówili coś... żebym nie wtrącał nosa w nie swoje sprawy. Na Przeznaczenie, tak się cholernie bałem, oddałem im wszystko, ale... – Wzdrygnął się, zaciskając mocniej palce na sierści manula. – Ragnar to idiota, ale nie aż taki, by zgubić się w mieście...
Spojrzał na poważną twarz Rashy. Chyba pierwszy raz widział ją z tak przeszywającym wzrokiem, zastygłą bez wyrazu, bez uśmieszku i prowokacyjnego wzroku. Z jasnej tęczówce, przywodzącej na myśl witraż, czaiło się nieodgadnione. To nie było współczucie ani kpina, której się po niej spodziewał. Może powiedział to zbyt zagmatwanie? Jednak nie wyglądała, jakby go nie zrozumiała.
Absynt, nie dostając odpowiedniej uwagi, miauknął, by Rudi wznowił głaskanie. Dźwięk okazał się zapalnikiem mimiki Rashy. Potworzyca skrzywiła się, jej twarz spochmurniała. Rudeusz nie miał pojęcia, o czym mogła myśleć, ale nie było to nic przyjemnego. Wstała, łapiąc leżące na brzegu futro, zarzuciła je na ramiona i spojrzała na zdezorientowanego Rudiego.
– Skoro komuś zależało na uciszeniu postronnego świadka, to znaczy, że to co usłyszałeś jest ważne. Absyncie, idziesz ze mną, muszę natychmiast porozmawiać z wujem.
Manul prychnął i wtulił się pyszczkiem w rękę Rudiego.
– Zamierzasz, tak po prostu biegać po mieście?
– Tak, z tą cholerną kupą futra nie będzie to takie trudne, a jeśli zależy ci na zobaczeniu jeszcze bohatera, to nie wchodź mi w drogę.
Jednak Absynt nie kwapił się do ruchu. Zirytowana Rasha podeszła do rudzielca i zabrała mu z kolan prychające zwierzę. Następnie wyszła z nim do kuchni, zostawiając Rudiego całkowicie samego. Chłopak natychmiast się zerwał z kanapy, ale zawroty głowy, szybko ostudziły jego zapędy. Z mroczkami przed oczami, ruszył za Rashą.
– Nie rzucaj się, bo cię oskalpuję! A teraz bierz się do roboty.
Manul patrzył na nią z czystą nienawiścią, z rozlewającym się co najmniej dziesięciokilogramowym cielskiem między jej rękami.
– Obiecuję ci kupić po drodze, co tylko będziesz chciał.
Absynt prychnął z dezaprobatą, ale ostatecznie machnął parę razy ogonem, po czym zniknął. Pojawił się koło jej nóg, ocierając się o jej kostki, a następnie pojawił się na ramionach potworzycy. Ugięła się pod jego ciężarem. Otarł ogonem o jej policzek. Rudi przyglądał się temu ze sceptyzmem. Niby w jaki sposób ten kot mógł sprawić, że Rasha nie będzie się wyróżniać? Przecież z takim bydlęciem owiniętym wokół szyi, to zamkną ją, jak tylko opuści mieszkanie Lira. Jednak nie dał o sobie znać i w ciszy się przyglądał.
Rasha pogłaskała manula i złożyła na jego policzku pocałunek. Czerwone usta, straciły na swoim kolorze, nie rzucając się aż tak w oczy. Skóra zaczęła nabierać bardziej kremowego koloru, włosy sczerniały, aż po same końce, tęczówki przybrały ciemnoniebieski kolor. Twarz potworzycy nie nosiła już na sobie żadnych blizn, a patrząc na kobietę nawet przez myśl nie przeszło, by posądzać ją o to, że jeszcze chwilę temu miała tak poważny defekt. Jedyne, co nie pasowało, to wyraz obrzydzenia, do samej siebie. Kot na jej ramionach całkowicie zniknął. Otarł ze zdumieniem oczy, by dostrzec tylko powiewające na wietrze, czarne włosy, wychodzącej z domu kobiety.
Oparł się o futrynę drzwi. Zdając sobie sprawę, jak łatwo było oszukać ludzki wzrok.
___________________
Hej, potworki!
Udało się zażegnać facha Rudiego, a tym samym udało mi się skończyć z rozdziałem w terminie ^^ Dziękuję za słowa wsparcia, bez nich z pewnością nie ruszyłabym do przodu <3 Zachęcam do komentowania i umieszczania swoich podejrzeń co do Falkona :D A tym czasem do zobaczenia w następnym rozdziale :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro